Słowo klaser wywołuje u mnie jednoznacznie skojarzenie - znaczki pocztowe. Nie wiem czy teraz jest to jeszcze popularne, ale kiedyś na pewno. W dzieciństwie znałem wiele osób, zwłaszcza moich rówieśników, które zbierały znaczki, limitowane i te powszechne serie zbierane w klaserach. Inne, specjalne klasery służyły do zbierania monet. Teraz za sprawą aplikacji Klaser dla iPhone'a zbierać możemy zdjęcia, a dzięki nim tak naprawdę wiele innych rzeczy. Zdjęcia w Klaserze mają duże znaczenie. Często to zdjęcie jest nam w stanie powiedzieć równie tyle co tekst. Na zdjęciach znaleźć się mogą zarówno miejsca z wycieczki, miejsca warte odwiedzenia, znajomi i rodzina, a także rzeczy często prozaiczne, które ilustrować będą inne informacje. Tak naprawdę odpowiedź na pytanie po co zbiera się zdjęcia, widokówki, czy inne obrazki, po co gromadzi się różne informacje w skoroszytach, klaserach, zeszytach, teczkach, a także plikach i programach, jest tylko jedna - po to by o czymś nie zapomnieć. Nie chodzi tutaj o listę rzeczy do zrobienia, ale o zasobnik ze zbieranymi przez nas informacjami. Być może nie chcemy zapomnieć miejsc, które odwiedziliśmy, miłych chwil i osób nam bliskich. Czasem mogą to być o wiele bardziej prozaiczne rzeczy, choć ważne rzeczy - zdjęcie rachunku czy innego ważnego wydruku, czy cennych przedmiotów, które posiadamy. Klaser pomoże nam zebrać je, posegregować w grupy i oznaczyć tagami. Każdy rekord pozwala na umieszczenie kilku obrazków, tytułu, krótkiego opisu oraz tagu. Trzeba też przydzielić go do jednej z grup (domyślnie jest to Inbox). Nie musimy więc tworzyć osobnych rekordów dla poszczególnych obrazków. Wystarczy stworzyć tylko jeden, np. dla konkretnego miejsca i dodać wybrane zdjęcia (brakuje mi trochę możliwości wyboru większej liczby zdjęć za jednym razem). W klaserze możemy więc stworzyć sobie wygodną bazę na temat interesujących nas miejsc z bogatą bazą fotograficzną. Jeśli dodane zdjęcia wyposażone są w dane EXIF o lokalizacji, pojawią się także w widoku mapy. Z doświadczenia wiem, że przydaje się on właśnie wtedy, kiedy zapisujemy listę miejsc, które odwiedziliśmy i do których być może będziemy chcieli wrócić. Osobiście brakuje mi trochę możliwości przypisania lokalizacji do konkretnego rekordu. Nie chodzi tutaj tylko o zdjęcia, do których nie dołączone są dane o lokalizacji. Czasem po prostu przedmiot, który skatalogowaliśmy i zrobiliśmy mu zdjęcie iPhonem powinien pojawić się na mapie w konkretnym miejscu (a nie np. w tym, w którym zdjęcie zostało zrobione). Rekordy znajdujące się w danej grupie mogą być wyświetlane w postaci listy, albo miniatur zdjęć. Zdjęcia możemy przeglądać nie tylko w ramach stworzonych kolekcji i grup, ale także poprzez tagi. Każdemu rekordowi można przydzielić więcej niż jeden tag, dzięki czemu, stworzyć można kolekcje tematyczne. Każdy z rekordów możemy udostępnić za pomocą AirDrop lub mailem - w tym wypadku znajdą się w nim nie tylko zdjęcia ale także tytuł i opis, który zawarliśmy. Klaser przydać się może do bardzo różnych zastosowań. Od galerii zdjęć, po swego rodzaju katalog przedmiotów, czy archiwum różnych ważnych dokumentów (np. wspomnianych już rachunków). Szczerze polecam wypróbować jego możliwości, zwłaszcza, że na przestrzeni ostatnich kilku lat otrzymywałem sporo pytań o tego typu aplikacje. Klaser dla iPhone'a dostępny jest w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Nie lubię, kiedy jakaś gra jest zwyczajnie kopiowana przez innego dewelopera. Zwykle też nie opisuję tych kopii, a czasem w ogóle je ignoruję - tak było na przykład w przypadku 1024 i 2048 - kopii oryginału czyli Threes. Grą, która doczekała się masy identycznych klonów pod podobnymi nazwami jest Flappy Bird i tutaj w sumie nic dziwnego, skoro oryginał został usunięty z App Store. Teraz grę w jasny sposób nawiązujący do tego tytułu wypuszcza dobrze znana wszystkim firma Rovio. Mowa o RETRY dla iPhone'a i iPada. RETRY nie jest jednak kopią, plagiatem Flappy Bird, choć złożona z pikseli grafika, lot przez tor przeszkód, jak i niektóre przeszkody nasuwają jednoznaczne skojarzenia. W RETRY sterujemy małym samolocikiem, który ma do pokonania kolejne etapy. Lecimy w swego rodzaju tunelu, na dole ziemia, na górze ciężkie stalowe chmury. Trasa nie jest prosta, ziemia pełna jest gór i głębokich dolin. We Flappy Bird dotknięcie ekranu aktywowało małe skrzydła tytułowego ptaka, machając nimi leciał w górę. Podobnie jest tutaj - dotknięcie ekranu włącza silnik naszego samolotu. Sprawa nie jest jednak tak prosta. Leci on w górę, przechodząc następnie w lot pionowy, aż do pętli. Trzeba więc odpowiednio "pracować" przepustnicą czyli palcem. Czasami możliwość wykonania pętli bardzo się przydaje, np. by móc wylądować na jednym z lotnisk, czy zebrać gwiazdkę. No właśnie i tu jest spora różnica w porównaniu z Flappy Bird. Gra nie na darmo nazywa się RETRY. Po katastrofie zaczynamy z ostatniego lotniska na którym wylądowaliśmy i opłaciliśmy gwiazdką nasz postój. Wspomnianych lotnisk jest na trasie sporo. Zawsze możemy usiąść na pasie i wydać gwiazdkę na zapłacenie za punkt startowy. Jak łatwo się domyślić gwiazdek szybko zaczyna nam brakować, możemy jednak dokupić je za jak najbardziej realne pieniądze. RETRY to gra z cyklu prostych i głupich, które potrafią wciągnąć na kilka godzin. Trzymając iPhone'a w dłoniach powtarzam sobie w myślach przez kilkanaście minut, a czasem kilka godzin "no dobra, już koniec, lecę ostatni raz..." Gra RETRY dla iPhoine'a i iPada dostępna jest w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Nie, nie chodzi oczywiście o surowiec, a internetowy sklep Apple dalej sprzedaje multimedia, przede wszystkim muzykę i aplikacje. Chodzi oczywiście o muzykę metalową, a dokładnie o 50 legendarnych albumów z tego gatunku, które dostępne są w iTunes Store w cenie od 4,99 do 6,90 €. W grupie przecenionych płyt znalazły się m.in. "Master Of Puppets" Metalliki, "The Number of the Beast" Iron Maiden, "Toxicity" System of a Down, "Reign in Blood" Slayera, "Vulgar Display of Power" Pantery, "Covenant" Morbid Angel, "Follow the Reaper" Children Of Bodom, "Ace of Spades" Motorhead, "The Legacy" Testamentu, "The End of Heartache" Killswitch Engage, "Cause of Death" Obituary, "Arise" Sepultury, "Rust In Peace" Megadeth, a nawet "Deicide" Deicide i "Black Metal" Venomu. To tylko niektóre pozycje, ale moim zdaniem te naprawdę warte uwagi, choć fani Black Sabbath, Van Halena, Opeth, Korna też powinni być zadowoleni. Z wieloma z powyższych płyt wiąże się wiele wspomnień sprzeda lat, części nie słuchałem od bardzo dawna. Sam nie wiem jeszcze na które się zdecyduję, ale pewnie na te, których nie mam w Spotify. Tak czy inaczej, polecam uwadze tych z Was, którzy lubią ciężkie brzmienia. Informację o tej promocji podrzucił mi na Twitterze Maciej Czechowski50 Legendary Albums w iTunes StoreObserwuj @mackozer
Google zaktualizowało swoją aplikację map dla iOS dodając jedną ważną funkcję z punktu widzenia użytkownika, który dużo podróżuje po świecie - możliwość zapisywania map wybranych lokalizacji do pamięci urządzenia. Wystarczy przypiąć pinezkę w wybranym miejscu, a następnie w widoku informacji szczegółowych o danym miejscu i pod miniaturą podglądu Street View stuknąć w "Zapisz mapę by używać jej offline". Pozostaje teraz określić zasięg mapy jaki chcemy zapisać według zasady czym mniejsze powiększenie, tym większy obszar zostanie zapisany do pamięci. Co ważne, zapisane w ten sposób mapy będzie można dowolnie powiększać, tak jakby były dostępne online. Wśród innych nowości, których osobiście jeszcze nie sprawdzałem wspomnieć wypada o nawigacji samochodowej pokazującej czas dotarcia na miejsce i pozostały dystans do celu. Funkcja wytyczania trasy komunikacji miejskiej podaje teraz także czas naszego przejścia do przystanku czy stacji. Po zalogowaniu mamy też dostęp do listy miejsc ostatnio wyszukiwanych. Jest też kilka innych nowości nie istotnych moim zdaniem z punktu widzenia polskiego użytkownika (np. integracja z aplikacją Uber, czy funkcja lane guidance w nawigacji samochodowej, która dostępna jest tylko w USA i Kanadzie). Aplikacja Google Maps dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Stali czytelnicy moich blogów (niniejszego na MyApple i starego na mackozer.pl) wiedzą z pewnością, że edytor tekstu to jedno z moich podstawowych narzędzi pracy. Wspominałem z resztą o tym ostatnio przy okazji opisu aktualizacji innego programu tego typu. Ledwo co opublikowałem tekst o Ulysses III, a już Krzysiek Rozengarten ( Netragnezor na Twitterze i MyApple) podrzucił informację o kolejnym programie dla Mac wartym uwagi. Mowa o WriteKit.
Spora część z nas zmaga się codziennie z różnego rodzaju obowiązkami, z których przynajmniej część wykonujemy za pomocą komputera. Pisanie artykułu, praca w arkuszu kalkulacyjnym, nauka z notatek do sesji oraz wiele innych czynności, które wymagają od nas skupienia to rzeczywistość wielu ludzi. Gdy praca nas pochłania, to jesteśmy w stanie szybko i skutecznie zrealizować wyznaczone przez siebie zadania. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy mimo iż musimy się skupić nad pracą, pokusa sprawdzenia aktualności na rozmaitych portalach społecznościowych, przeglądnięcie ulubionego bloga, czy obejrzenie nowego filmu na YouTube przerywa nam ją. Wystarczy przecież trochę silnej woli, ale ta, przynajmniej w moim przypadku często zawodzi.
Pierwszy raz od listopada 2012 roku cena akcji Apple przekroczyła 600 dolarów. Przez niemal cały 2013 rok naczytałem się wielokrotnie o tym, jak akcje Apple pikują w dół, jak firma straciła rozpęd, a Tim Cook powinien zostać usunięty ze stanowiska CEO, no i przede wszystkim o tym, że Apple jest skończone. Jeśli dobrze pamiętam sam Cook był pytany o spadającą cenę akcji przez Walta Mossberga podczas ubiegłorocznej konferencji D13. Wspomniał, że już nie raz przez tego typu spadki przechodził, sugerując, że ceny akcji spadały już wielokrotnie po czym wspinały się wyżej. Najwyraźniej miał rację. Wyniki finansowe Apple też są bardzo dobre (choć niektórzy skupiają się oczywiście na niższej sprzedaży iPada - która wieści niechybny upadek tej firmy). Ciekawy jestem jakie tym razem niektórzy przedstawią argumenty za rychłym końcem tej firmy. O, już nawet jedna opinia jest, na Twitterze: bańka, cena akcji pompowana jest sztucznie. Miłej nocy!Obserwuj @mackozer
Edytory tekstu to dla wielu jedne z podstawowych aplikacji. Każdy ma inne potrzeby i oczekiwania. Jedni wolą pisać w Pages, inni w Wordzie, jeszcze inni wolą programy, które otoczą czy otulą ich kokonem odcinającym ich od wszystkich innych programów, które nie pozwalają się skupić, kolejni wybiorą aplikacje oferujące bogate statystyki, czy wsparcie dla znaczników makrdown, albo daleko posunięty minimalizm. Dla niektórych użytkowników liczy się kilka wymienionych wyżej cech. Wiele z tych programów, które walczą o użytkowników miałem okazję już opisać i przetestować. Jednym z nich był Ulysses III. Wspominam o nim ponownie, w związku z aktualizacją, którą niedawno otrzymał. O Ulysses III pisałem TUTAJ na blogu w kwietniu ubiegłego roku. Przypomnę może tylko, że to jeden z ciekawszych programów do tworzenia nie tylko prostych tekstów, ale większych dzieł, złożonych z więcej niż jednego dokumentów. Jest to edytor tekstu wykorzystujący coraz bardziej popularne znaczniki makrdown do formatowania tekstu wynikowego, zapisanego w różnych formatach. Stają się one coraz bardziej popularne, m.in. także dlatego, że zaczynają wspierać je popularne CMS-y. Ulysses III domyślnie trzyma wszystkie dane w chmurze iCloud. Dokumenty trzymane są w wybranych grupach i dostępne bezpośrednio w programie. Aktualizacja oznaczona numerem 1.2 przynosi kilka moim zdaniem ważnych funkcji. Przede wszystkim program nie tylko dostarcza bogate statystyki dotyczące tworzonego tekstu. Pozwala także na ustawienie celów, np. wierszówki (liczby znaków i wyrazów), która musi się znaleźć w tekście (docenią to zwłaszcza ci z Was, którzy przygotowują testy na zlecenie i ich teksty muszą spełnić tego typu wymogi). Aby dodać cel do tworzonego tekstu wystarczy najechać wskaźnikiem na nagłówek dokumentu i kliknąć w „attach”. Do wyboru mamy zarówno ustalenie wartości minimalnej, średniej i maksymalnej. Możemy wybrać zarówno znaki jak i wyrazy. Po ustaleniu celów program będzie wyświetlał prosty diagram w nagłówku dokumentu. Kliknięcie w niego pokaże bardziej szczegółowe dane. Co więcej, cele może przydzielać nie tylko do pojedynczych dokumentów ale i całych grup (folderów). Przyda się to np. przy pisaniu dłuższych dzieł, złożonych z wielu dokumentów, np. książek. Możemy stworzyć osobną grupę dla każdego rozdziału i przydzielić do niej konkretny cel (tak by kontrolować jego objętość, a nie składających się na niego poszczególnych dokumentów). Aktualizacja przyniosła też funkcję dzielenia jednego na dwa, lub łączenia w jeden dwóch dokumentów (zwanych w Ulysses arkuszami). Przypomnę, że Ulysses III umożliwia pracę nie tylko w widoku trzy kolumnowym (przypominającym trochę czytnik RSS), ale także w widoku jednokolumnowym samego edytora. Mamy też możliwość wybrania tematu kolorystycznego (domyślnie są to dwa: jasny i ciemny). Sam panel edycji to oczywiście czysty tekst. Tworzony tekst możemy wyeksportować jako różne inne dokumenty. Do wyboru mamy czysty tekst (bez znaczników markdown), tekst ze znacznikami, tekst sformatowany RTF (zarówno dla aplikacji Text Edit jak i Word), HTML (jako strona lub snippet), PDF i wreszcie jako e-booka w formiacie epub. Dla każdego z nich dostępne są różne style. Co więcej, twórcy Ulysses stworzyli specjalny serwis, w którym można udostępniać i z którego można pobierać zarówno style jak i tematy kolorystyczne stworzone przez innych użytkowników. Tekst nie tylko można wyeksportować w jednym ze wspomnianych formatów, ale od razu otworzyć w innej domyślnej aplikacji (w moim przypadku dla zwykłego tekstu jest to program Writer), dla PDF będzie to Podgląd, a dla epub iBooks. Jako, że jedną z podstawowych funkcji Ulysses III jest formatowanie za pomocą znaczników markdown, przypomnę tylko, że program udostępnia ściągawkę (wraz z dostępnymi skrótami klawiszowymi do poszczególnych z nich). Zwie się ona „Markup Bar”. Ulysses III to jeden z bardziej rozbudowanych programów tego typu, pamiętać jednak trzeba, że za to bogactwo funkcji trzeba jednak swoje zapłacić. Aplikacja dostępna jest w Mac App Store w cenie 39,99 €. Czy warto? Moim zdaniem tak, jeśli tworzycie masę tekstów, korzystacie z Markdown. Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
Kiedy myślę o grach logicznych mających w sobie pewne elementy gier zręcznościowych od razu przychodzi mi na myśl Tetris. Spadające z góry ekranu klocki, dla których musimy szybko wybrać miejsce i odpowiednio je ustawić. Ta gra nie potrzebuje świetnej grafiki. Co więcej najlepiej wspominam minimalistyczną wersję z prostymi, różnokolorowymi klockami. O Tetris przypomniałem sobie grając w bardzo fajną nową grę dla iPhone'a i iPada o nazwie "and then it rained". ...and then it rained to gra nawiązująca do klasyki. Może nie garściami, ale podobieństwo jest wyraźne no i klimat. W grze tej naszym zadaniem jest łapanie kolorowych kropel deszczu w pojemniki o tym samym kolorze. Każda z kropel pojawia się u góry ekranu, przez chwilę rośnie, a następnie odrywa się pod swoim ciężarem. Mamy więc chwilę by przestawić właściwy pojemnik w odpowiednie miejsce. Na początku z góry spadają pojedyncze krople. Później po dwie, a czasami i więcej. Wszystko zależy od naszego refleksu i czujnej obserwacji górnej krawędzi ekranu. Pamiętać przy tym należy, że przestawiając jeden pojemnik przesuwamy w bok też drugi, który zajął jego miejsce. Nie ma problemu, kiedy przesunąć musimy tylko jeden z nich. Przy większej ilości musimy najpierw pomyśleć nad kolejnością ustawiania - proponuję ustawiać pojemniki od prawej do lewej. W każdym z etapów stoją przed nami inne zadania. Raz musimy zebrać odpowiednią ilość kropel, innym razem wytrzymać odpowiedni czas. Każdy z pojemników rośnie wraz z zebranymi kroplami w tym samym kolorze lub maleje, jeśli wpadnie do niego kropla o innej barwie. Jeśli zniknie zupełnie gra się kończy. Program ma minimalistyczną grafikę nawiązującą do starych dobrych czasów komputerów 8- i 16-bitowych. W tle przyjemnie szumi deszcz - główny podkład dźwiękowy tej gry. ...and then it rained powinno przypaść do gustu wszystkim fanom tego typu gier, nie tylko tym, którzy wychowali się na Atari XL/XE/ST, Commodore 64 czy Amidze. Gra ...and then it rained dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store w cenie 1,79 €: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Ci z Was, którzy mnie znają, choćby z internetu wiedzą, że mam raczej umiarkowany stosunek do wszelkiej maści publikacji, produktów nawiązujących do Steve'a Jobsa. Biografia autorstwa Waltera Isaacsona to bestseller, który pewnie przyniósł już krocie i nie burzy to mojej krwi. Daleki jestem też od mieszania z błotem Chrisann Brennan (dziewczyny Jobsa i matki jego pierwszej córki - Lisy), która spisała swojej wspomnienia w książce "Bite on Apple, My years with Steve Jobs", zaznaczając przy tym, że zrobiła to trochę dla pieniędzy (przy okazji wiszę Wam recenzję tej książki). Są jednak rzeczy, które faktycznie burzą moją krew, np. takie koszmarki: Już nawet nie chodzi o to, że mam uczulenie na mangę, że jak widzę tego typu obrazki to skóra mi cierpnie i odpada. Ale o ten koszmarek. Dla jasności - to kobieta. Podobno w Japonii nazwiska żeńskie kończą się na "ko" (trochę jak u nas niektóre na "ka"). Co gorsza, nie chodzi tylko o koszulki, ale japoński komiks (czyli mangę) pod tytułem "Chocolate Apple", której bohaterką jest właśnie Steve Jobko. Tak, mam świadomość, że niektórym to się może podobać i szanuję to. Znalezione na Cult Of MacObserwuj @mackozer
Na moim koncie Google i kilku innych skrzynkach mailowych zebrało się masę wiadomości, zarówno tych ważnych, jak i mniej ważnych, czy zupełnie nieistotnych (których z jakichś powodów zapomniałem usunąć). W tym natłoku i mrokach dziejów ginie czasem to, co najważniejsze, treść, zwłaszcza zdjęcia, które przesłano mi mailem, a o których istnieniu zapomniałem. W wydobyciu tych wszystkich zdjęć z czeluści niepamięci moich kont pocztowych pomoże mi Lost Photos dla Mac. Wystarczy tylko wpisać dane logowania do naszego konta pocztowego, np. Gmaila. Tutaj dziwię się trochę, że ekipa MacPhun nie zdecydowała się na formę autoryzacji programu w Google. Niektórych może zniechęcić fakt podawania danych logowania bezpośrednio w programie. Tak czy inaczej, po wprowadzeniu danych logowania program zaczyna przeszukiwanie wszystkich zgromadzonych w skrzynce wiadomości e-mail pod kątem znajdujących się w nich plików graficznych w tym zdjęć. Każde znalezione zdjęcie dodawane jest do poziomego paska miniatur. Pamiętać trzeba, że program dodaje tam zarówno zdjęcia, jak i grafiki, które często znajdują się w stopkach różnych wiadomości reklamowych (w tym miejscu pozdrawiam wszelkie agencje PR). Domyślnie włączony jest co prawda filtr odrzucający wszelkie pliki graficzne ważące mniej niż 8 kilobajtów. Możemy także wyłączyć pobieranie plików GIF (polecam!). Tak czy inaczej wiele grafik reklamowych, bannerów różnych agencji, firm waży więcej i zostaje pobranych na dysk. Pomimo tej drobnej niedogodności efekt jest i tak znakomity. Dzięki Lost Photos dotarłem do zdjęć, o których zapomniałem. Użycie tego programu było trochę, jak otwarcie starego albumu, który ostatnie lata przeleżał gdzieś na strychu. Przeszukanie ponad 35 tysięcy wiadomości zajęło programowi dobre kilkadziesiąt minut. Odnalazł w sumie ponad 3 tysiące obrazków, z czego ponad 100 stanowiły ważne dla mnie zdjęcia. Odnalezione fotografie i obrazki zapisywane są w folderze w katalogu Obrazki. Możemy więc je potem przejrzeć na spokojnie i dokonać selekcji. Bezpośrednio z programu możemy także wrzucić opublikować wybrane zdjęcie na Facebooku i Twitterze, choć w przypadku tego ostatniego serwisu program ma problemy z połączeniem (MacPhun już o tym wie i sprawdzają gdzie tkwi problem). Lost Photos to program udostępniany w modelu freemium. Za darmo możemy pobrać go z Mac App Store, a program odnajdzie pierwsze 100 zdjęć z naszego konta. Za dodatkową opłatą 2,69 € możemy pobrać wszystkie zdjęcia z czeluści naszych kont pocztowych. Wszystkie, owszem, ale nie za jednym razem. W przypadku mojego konta Google program wstrzymał wyszukiwanie po wspomnianych już 35 tysiącach wiadomości, zalecając kontynuację poszukiwań następnego dnia. Ma to podobno związek z ograniczeniami niektórych serwisów pocztowych. Lost Photos nie jest programem, z którego będę korzystał codziennie. Jest to jednak aplikacja, która pozwoli na tanią wycieczkę w przeszłość. Niby odzyskujemy zdjęcia z kont pocztowych, a tak naprawdę podróżujemy w czasie i to właśnie dlatego polecam Wam Lost Photos. Lost Photos w Mac App Store za darmo: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
Aplikacja 1Password dla Mac doczekała się dzisiaj kolejnej aktualizacji. Program został zintegrowany z usługą 1Password Watchtower monitorującą serwisy pod kątem włamań i zagrożeń bezpieczeństwa. Usługa 1Password Watchtower stanowi część funkcji Audyt Bezpieczeństwa, sprawdzającej poziom bezpieczeństwa naszych haseł (ich wiek, poziom skomplikowania i ewentualne duplikaty). Dzięki 1Password Watchtower program wyświetli teraz informację o wystąpieniu problemów z bezpieczeństwem jakiegoś serwisu, zalecając przy tym zmianę hasła pozwalającego do znajdującego się w nim naszego konta. Wspomnieć wypada, że AgileBits oferuje usługę 1Password Watchtower także w wersji webowej, pod adresem watchtower.agilebits.com. Nie trzeba posiadać 1Password by sprawdzić czy dana strona czy serwis ma lub miała ostatnio jakieś problemy z bezpieczeństwem (głównie z SSL, czyli luką zwaną Heartbleed). Przypomnę też, że kilka dni temu 1Password w wersji dla OS X i iOS doczekało się dużej aktualizacji (zwłaszcza na iOS). Pisałem o niej TUTAJ. Program 1Password dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 21,99 €: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
W mojej ponad sześcioletniej już przygodzie z blogowaniem o Apple (przede wszystkim o aplikacjach) zdarzało mi się wykonywać zdjęcia całych stron internetowych. Nie jest może to zajęcie, które wykonuję często, zwykle jednak korzystam wtedy z prostego programu o nazwie Paparazzi!, którego opisałem ponad 4 lata temu jeszcze na mackozer.pl (TUTAJ). Ostatnio przypomniał go serwis OS X Daily, myślę, że to dobra okazja by wspomnieć o nim kilka słów także i tutaj na blogu MyApple. Z tego co widzę, to program nie zmienił się od czasu, kiedy opisywałem go kilka lat temu. Dalej jednak świetnie sprawdza się w swojej roli. Aplikacja daje nam możliwość wykonania zrzutu całej strony internetowej (a nie tylko fragmentu widocznego w przeglądarce), mamy także możliwość wykonania zrzutu tylko wybranego fragmentu, licząc od lewego górnego rogu strony. Tak wygląda zrzut o wymiarach 1200 x 800 pikseli. Możemy także określić minimalny wymiar w pionie lub poziomie wykonanego zrzutu. Program serwuje nam kilka domyślnych wymiarów (widać, że jest stosunkowo stary, brakuje w nich np. 13-calowego MacBooka Air). Zrzuty zapisywać można w formacie TIFF, JPG, PNG i PDF. W oknie zapisu można jeszcze je przeskalować lub na sztywno wpisać właściwy rozmiar. Paparazzi! daje też dostęp do zakładek w Safari. Możemy też szybko wykonać zdjęcie aktualnie otwartej strony w tej przeglądarce. Sam program oferuje też widok web (dzięki czemu będziemy mogli przejść pod inny adres i wykonać zrzut znajdującej się pod nim strony) oraz podgląd wykonanego zrzutu na pełnym ekrani Program Paparazzi! dostępny jest za darmo. Znajdziecie go TUTAJObserwuj @mackozer
Z poradami dotyczącymi OS X zwykle jest tak, że jak znajdę jakąś godną uwagi, to nie jest to co prawda dla mnie nowość, zdaję sobie jednak, że z pewnych funkcji OS X czy iOS korzystam zupełnie bezwiednie. Trochę jak student uczący się do egzaminu według zasady "3*Z" (zakuć, zdać, zapomnieć). Właśnie serwis Livehacker przypomniał mi o funkcji z której korzystałem tydzień temu. Mowa o powiązania danych logowania do OS X z naszym Apple ID, dzięki czemu możemy łatwo zresetować nasze dane logowania, jeśli tylko pamiętamy nasz login i hasło np. do iCloud. Zapytacie jak to możliwe, że ktoś, kto korzysta niemal 12 godzin na dobę z komputera Macintosh i programu 1 Password może nie pamiętać swoich danych logowania. Oczywiście, że pamiętam. Zdarza mi się jednak przychodzić z pomocą mojej rodzinie. Z komputerów Mac korzysta przynajmniej kilka bliskich mi osób. Nie są jednak "Power Userami", a zwykłymi użytkownikami, którzy swój komputer "otwierają" rzadko i jeszcze rzadziej logując się do niego. Kilka razy zdarzyło się już, że musiałem odzyskiwać, a raczej restartować ich hasła. Na szczęście proces był stosunkowo łaty, dzięki temu, że korzystają z iCloud (głównie z poczty), a przy instalacji systemu aktywowałem możliwość zmiany hasła po podaniu danych logowania właśnie do chmury Apple. Funkcję tę można aktywować w Preferencjach systemowych, w ustawieniach Użytkownicy i grupy. Wystarczy wybrać interesujące nas konto użytkownika i w ustawieniach hasła zaznaczyć "Użytkownik może zerować hasło, podając Apple ID". Jeśli ustawiamy komputer dla dziecka, także w tym widoku możemy włączyć nadzór rodzicielski. Jeśli w przyszłości będziemy mieli problem z zalogowaniem, OS X zaproponuje nam reset hasła po podaniu naszych danych logowania do iCloud. Z doświadczenia wiem, że w przypadku osób, które korzystają z komputera Mac bez wnikania w szczegóły systemu, częściej pamiętają hasło do poczty niż dane logowania do komputera. Podejrzane na LifeHackerObserwuj @mackozer
Aplikacji Clear, będącej prostą listą rzeczy do zrobienia o dość oryginalnym interfejsie, tworzonym właściwie w całości przez to co najważniejsze, czyli same zadania, stałym czytelnikom przedstawiać nie muszę. Program zarówno w wersji dla iOS jak i OS X doczekał się właśnie aktualizacji rozszerzającą jego możliwości o funkcję przypomnień. Teraz do każdego zadania możemy dodać datę i godzinę, kiedy aplikacja ma nam przypomnieć o wykonaniu jakiegoś zadania. Zrobi to zarówno na iPhone, iPadzie, jak i komputerze Mac za pomocą systemowych powiadomień Push. To może nie wiele, ale funkcję przypomnień docenią zwłaszcza zapominalscy - tacy jak ja, którym zadania i rzeczy ważne uciekają przez palce. Teraz Clear pozwala mi stworzyć taki plan każdego dnia, a program przypomni mi o tym, co naprawdę muszę zrobić. Oczywiście... takie rzeczy mogłem dotąd robić w innych aplikacjach. Clear w wersji dla iOS zyskał także nowe zestawy dźwięków, choć to moim zdaniem zupełnie nieistotny dodatek, nie mający jakiegokolwiek wpływu na funkcjonalność programu. Jeden z zestawów zawiera dźwięki mniej lub bardziej kojarzące się ze Science Fiction, a drugi to dźwięki stylizowane na te, wydawane przez komputery 8-bitowe. Ten pierwszy (SF) dostępny jest dla wszystkich za darmo. Drugi (8-Bit) kosztuje 1,99 €, co przy cenie samego Clear dla iOS wynoszącej 4,99 € wydaje się dość sporo. Ci z Was, którzy wcześniej korzystali z Clear+ mogą jednak pobrać go za darmo. Szczegółowy opis tej procedury znajdziecie TUTAJ. Clear to program, który początkowo wzbudził wiele zachwytów, głównie przez wspomniany już interfejs użytkownika. Teraz ma on chyba tylu zwolenników co przeciwników. Ci ostatni wypominają mu ograniczoną funkcjonalność. Faktycznie, nie oferuje on nawet tyle, co choćby systemowa aplikacja Przypomnień. Z drugiej jednak strony jest ładny, szybki i wygodny w obsłudze, jeśli tylko nie potrzebujemy jakichś rozbudowanych funkcji (te znajduję np. w Wunderlist). Sam korzystam z Clear do szybkiego tworzenia prostych list, np. zakupów. Clear dla iPhone'a i iPada w App Store w cenie 4,99 €: Pobierz z App Store Clear dla Mac w Mac App Store w cenie 8,99 €: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
Są dwa typu ludzi, pierwszy preferuje Touchpad a drugi mysz. Ja należę do tych drugich i dobrze mi z tym.
Facebook nie zasypia gruszek w popiele w temacie aplikacji mobilnych. W ostatnich 10 dniach dwukrotnie zaktualizował Messengera, czyli komunikatora tego serwisu. W najnowszej wersji Messenger zyskał m.in. możliwość wysyłania i odbierania filmów wideo, a także funkcję robienia zdjęć i ich upiększania bezpośrednio w tym programie. Wystarczy stuknąć w ikonę kamery by zrobić zdjęcie. Podgląd z aparatu pojawi sie w dolnej części widoku konwersacji. W przypadku zdjęć i filmów z rolki aparatu wystarczy stuknąć w ikonę przedstawiającą zdjęcia i zaznaczyć interesujący nas obrazek lub film. Wspomnieć wypada, że Facebook pozwala na przesyłanie filmów trwających maksymalnie 90 sekund. Najnowsza wersja przynosi także poprawki w wyszukiwaniu. Ważniejsze dla mnie jest dodanie w poprzedniej aktualizacji możliwości tworzenia grup czy forwardowania wiadomości do innych użytkowników. Messenger to dla mnie jedna z najważniejszych aplikacji z oferty Facebooka, a wewnętrzny komunikator to chyba najczęściej wykorzystywana przeze mnie funkcja tego programu. Nie dziwi mnie to, że Facebook aktualizuje swoje aplikacje mobilne. Jego użytkownicy stają się coraz bardziej mobilni. Wielu moich znajomych korzysta z tego serwisu właśnie przez aplikacje dla iOS czy Androida. Messenger dla iPhone'a w App Store za darmo. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Powiadomienia Push ze stron internetowych to bardzo przydatna funkcja w systemie, dzięki której wiem od razu o nowych treściach, jakie pojawiły się na interesujących mnie stronach. Problem w tym, że teraz swoje powiadomienia próbują wcisnąć mi niemal wszystkie strony, a ja już dziękuję. Mam to co chce i wystarczy. Pojawiające się przy pierwszej wizycie okno zapytania o dodanie powiadomień Push czasami potrafi mnie zirytować. Możemy jednak zablokować tego typu pytania raz a dobrze, nie wyłączając przy okazji powiadomień od stron, które już zaakceptowaliśmy (a więc są dla nas ważne). W tym celu wystarczy wejść w ustawienia przeglądarki Safari i przejść do karty "Powiadomienia". W jej lewym dolnym rogu znajdziemy opcję "pozwalaj witrynom na pytanie o pozwolenie wysyłania powiadomień push". Wystarczy ją odznaczyć i możemy cieszyć się spokojem przy przeglądaniu stron, zwłaszcza tych, do których często nie zaglądamy. W tym samym widoku możemy także włączyć lub wyłączyć powiadomienia z wybranych stron, jeśli zmieniliśmy zdanie. Podpatrzone na OS X DailyObserwuj @mackozer
Z pewnością każdy z Was, kto prowadzi na co dzień samochód i mieszka w większym lub mniejszym dziennie musi trochę postać, czy to w korku, czy to na tzw. czerwonej fali (rzucając najbardziej śmierdzącym i zgniłym mięsem w kierunku miejskich urzędników, którzy źle ustawili światła). Ja mam tak każdego dnia - zwłaszcza teraz, kiedy dwie ważne arterie komunikacyjne w Łodzi są całkowicie wyłączone z ruchu i rozkopane. Zastanawialiście się kiedyś jak by to wyglądało z drugiej strony? Czy dalibyście radę ogarnąć ruch w mieście, tak by kierowcy stali jak najkrócej i by ich irytacja (delikatnie mówiąc) nie sięgnęła szczytu? Teraz możecie to sprawdzić dzięki grze City Rush dla iPada.
Powodów, dla których konsumenci wybierają sprzęt Apple jest sporo, a liczba użytkowników, doceniających system OS X i iOS oraz urządzenia firmy z Cupertino z roku na rok rośnie. Często możemy usłyszeć o zachwycie nad designem, możliwościami i innowacyjnością rozwiązań, ale jednym z głównych powodów, dzięki którym sprzęt Apple budzi uznanie to integracja hardware'u z softwarem , z której wynika wiele zalet. W Apple współpracujące ze sobą zespoły biorą udział w pracy całościowo nad jednym produktem, co pomaga w jak najlepszym zoptymalizowaniu sprzętu oraz stawia pracownikom bardzo wysoko poprzeczkę. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda u konkurencji, gdzie w przypadku sprzętów mobilnych Google tworzy oprogramowanie, a inne firmy takie jak Samsung, Sony i HTC pracują nad hardwarem i implementacją zmodyfikowanego przez siebie Androida do swoich urządzeń. Oba rozwiązania mają swoje plusy i minusy, choć uważam, że sytuacja gdzie to jedna firma pracuje nad danym telefonem, tabletem, czy komputerem od początku do końca przynosi lepsze rezultaty.
Apple ogłosiło wyniki finansowe za 2 kwartał 2014 roku. Zatem rozkładamy na czynniki pierwsze wszystkie cyfry. Co jest kołem zamachowym firmy i dlaczego? Jak to możliwe, że iPad sprzedaje się gorzej. Co z iPodem? Gdzie Apple odnotowuje wzrost sprzedaży? Te tematy będą w głównej mierze zaprzątać naszą głowę.
O Pure dla iPhone'a - moim zdaniem najładniejszej przeglądarce zdjęć opublikowanych w serwisie Flickr - pisałem we wrześniu ubiegłego roku. Program swoim minimalistycznym interfejsem, który dużym stopniu tworzą same fotografie, przypomina trochę aplikację do upiększania zdjć Analog. Przypominam Wam o Pure głównie dlatego, że program dostępny jest obecnie za darmo. Program niemal w całości obsługiwany jest za pomocą gestów. Jego szerszy opis znajdziecie TUTAJ. Pure dla iPhone'a w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Opera zaktualizowała właśnie swoją przeglądarkę Opera Coast z wersji dostępnej tylko dla iPada do wersji uniwersalnej. Opera Coast dla iPada pojawiła się w App Store we wrześniu ubiegłego roku, zrobiła na mnie dobre wrażenie choć miałem pewne wątpliwości co do tego, czy uda się jej zawalczyć o użytkowników (tekst znajdziecie TUTAJ). Teraz szanse wzrosły. Opera Coast wydaje mi się wręcz stworzona dla iPhone'a. Opera Coast nie została zwyczajnie przeniesiona z większego ekranu iPada na mniejszy ekran iPhone'a. Interfejs programu został dostosowany do potrzeb tego drugiego urządzenia, co więcej w związku z aktualizacją przepisano częściowo kod programu. Kilka godzin surfowania za pomocą Opera Coast na iPhone pozostawia bardzo dobre wrażenie. Interfejs programu świetnie nadaje się do korzystania za pomocą jednej dłoni, a właściwie jednego kciuka. W każdym miejscu w programie do wygodnego korzystania wystarczą nam proste gesty przesuwania palcem w prawo lub w lewo (czyli wstecz do przodu przy przeglądaniu stron czy powrót do poprzedniego widoku), w dół lub w górę (przejście do lub wyjście z widoku wyszukiwania). W widoku podstawowym na ekranie startowym zobaczymy zbiory złożone z dziewięciu kafelków, będących oczywiście linkami do stron internetowych. Każdy kafelek wyświetla logo danej strony (czasem jest ono różne na iPhone i iPadzie co wynika z faktu ładowania różnych wersji stron - mobilnej lub pełnej - na obydwu urządzeniach). Pod kafelkami znajdziemy swego rodzaju stos z kafelkami stron, które przeglądaliśmy, a których jeszcze nie dodaliśmy do jednego ze zbiorów. Wystarczy przesunąć stos na jeden z boków by odsłonić większą liczbę kafelków. Później pozostaje przytrzymać palec na wybranym z nich i przesunąć go do jednego ze zbiorów. Dostosowanie ekranu startowego nie ogranicza się tylko do wspomnianych zbiorów kafelków z linkami do stron. Możemy zmienić także tapetę. Wystarczy przytrzymać na niej palec, a program wyświetli zbiór proponowanych tapet (stale powiększany). Możemy też wybrać tapetę z dowolnej strony. W tym celu należy przytrzymać palec na zdjęciu i następnie stuknąć w ikonę tapety i wałka. Nie znajdziemy w programie żadnego paska adresu, choć oczywiście bez problemu znajdziemy interesującą nas stronę. Wystarczy użyć w tym celu wbudowanej w program wyszukiwarki. W tym celu wystarczy przesunąć palcem w dół w głównym widoku. Nie musimy przesuwać napisu "Szukaj w sieci". Możemy zrobić to przesuwając palcem w dół w dowolnym miejscu ekranu. Teraz wystarczy wpisać choćby fragment nazwy interesującej nas strony lub frazy wyszukiwania. Opera Coast wyświetli kafelki proponowanych stron. Program wyświetli także sugerowane frazy wyszukiwania w Google. Jeśli w wynikach Google nie znajdujemy szukanej odpowiedzi czy strony w każdej chwili możemy wrócić do widoku wpisywania zapytania i je skorygować. Wspomnieć też wypada, że przeglądarka Opera Coast wyposażona jest w zabezpieczenie przed niebezpiecznymi stronami. Z tego co wiem Opera prowadzi swój własny katalog tego typu stron i jeśli przypadkiem będziemy chcieli na taką wejść program wyświetli nam odpowiednie ostrzeżenie. Na dole ekranu znajdziemy jedynie dwa przyciski. Środkowy przenosi nas do ekranu startowego, prawy - z ikoną symbolizującą karty - otwiera widok wyboru kart. To w tym widoku dostępne jest menu udostępniania adresu strony w serwisach społecznościowych czy mailem. Wspomnę jeszcze, że nowa Opera Coast synchronizuje zbiory kafli z linkami oraz wspomniany wyżej stos przez chmurę Apple, czyli iCloud. Jeśli więc korzystamy z tej przeglądarki zarówno na iPhone jak i iPadzie to te same strony znajdziemy na jednym i drugim urządzeniu. Sama synchronizacja odbywa się z dbałością o oszczędzanie energii. Opera Coast synchronizuje się z chmurą w określonych interwałach czasowych (na moje oko jest to kilka minut). Opera Coast to bardzo specyficzna przeglądarka, stworzona raczej dla relaksu, wygodnego przeglądania stron w każdych warunkach. Nie jest to produkt napakowany różnymi funkcjami, a raczej wygodne narzędzie do surfowania po sieci zarówno na kanapie jak i w tramwaju czy autobusie. W tych dwóch ostatnich przypadkach zdecydowanie wygrywa Opera Coast na iPhone. Przyznam, że osobiście dopiero wersja dla iPhone'a zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Sam program działa szybko i w miarę stabilnie, jak na tak dużą aktualizację (w ciągu kilku godzin zdarzyło mu się wysypać tylko raz). Szczerze polecam Waszej uwadze, choćby celem sprawdzenia. Wspomnę na koniec, że spora część kodu tego programu powstała w Polsce. Opera Coast dla iPhone'a i iPada w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Neil Young - jeden z moich ulubionych folkowych muzyków - zaprezentował swój projekt Pono i ruszył na Kickstarterze ze zbiórką pieniędzy na jego realizację. Jego celem było zebranie 800 tys. dolarów. Zebrał ponad 6,2 mln, a pomogło mu w tym prawie 20 tys. wpłacających. Pono to urządzenie do słuchania muzyki w formacie FLAC, które ma współpracować z serwisem o tej samej nazwie, w którym będzie istniała możliwość zakupu utworów w bezstratnej jakości. Takich urządzeń na rynku było już kilka, ale żadne nie oferowało tak spójnego systemu wzbogaconego o system zakupu muzyki i w ten sposób promowanego. Young ewidentnie celuje w grupę, która nie zadowoli się słuchaniem muzyki ze Spotify, czy tej zakupionej w iTunes. Young celuje w audiofilów, w ludzi, którzy swoim sprzętem poniżej standardu prezentowanego przez Bang&Olufsen nie chcieliby schodzić. Ci ludzie czasem jednak opuszczają swoje studia muzyczne i salony domowe i chcieliby mieć swoją muzykę przy sobie. To właśnie dla nich jest Pono.
No i proszę, BinaryNights, twórcy popularnego managera plików ForkLift (z którego od lat korzystam) wydali właśnie swoją nową aplikację, która w przyszłości może stać się konkurencją dla równie albo nawet bardziej popularnego programu 1Password (który właśnie doczekał się aktualizacji). Locko wygląda dość podobnie, choć zdecydowanie bardziej ascetycznie i płasko i w pewnym stopniu gorzej niż 1Password dla Mac. Na pierwszy rzut oka oferuje w sumie podobne możliwości, nie licząc agenta 1Password, który zdecydowanie poprawia wygodę korzystania z tego typu aplikacji. Jest co prawda wtyczka (agent) dla przeglądarki. Locko oferuje schowki na różnego rodzaju dane, od danych logowania, danych kart kredytowych, kont, po notatki, zdjęcia i dokumenty oraz generator haseł (czyli to co oferuje 1Password). Na obecną chwilę nie widzę żadnych dodatkowych opcji, którymi poszczycić się może właśnie 1Password, o aplikacji dla iOS nie wspomnę - Locko to program tylko dla OS X. Loco umożliwia import z 1Password, choć moim zdaniem oczekiwanie, że ktoś się na obecną chwilę przesiądzie jest mocno na wyrost. Wiem, że tytuł tego wpisu jest dość kontrowersyjny, ale tak moim zdanie plasuje się ten produkt. Jeśli rozbudowany 1Password to górna półka premium, to stosunkowo ubogi w dodatkowe funkcje Locko na obecną chwilę jest produktem budżetowym. Na szczęście BinaryNights może z niego jeszcze zrobić kombajn, który będzie mógł zawalczyć z 1Password o palmę pierwszeństwa. Czekam zatem na szybkie aktualizacje i aplikację dla iOS! Jeśli korzystacie tylko z komputera Mac, nie macie iPhone’a, iPada czy iPoda touch, a szukaliście takiego rozwiązania Locko wydaje się wartym rozważenia programem, zwłaszcza, że w obecnej chwili mona go kupić w promocyjnej cenie za 0,89 €. Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
Twitter udostępnił dzisiaj wszystkim użytkownikom nowy wygląd swojego serwisu w wersji web, a właściwie lub przede wszystkim nowy wygląd strony profilowej. Nowy profil użytkownika nie przypomina już tego małego, niszowego serwisu mikroblogowego, do którego dołączyłem w grudniu 2008 roku. Twitter przemienia się w serwis społecznościowy z prawdziwego zdarzenia, co ma oczywiście zalety i wady. W nowym profilu sporo miejsca zajmuje nie tylko zdjęcie czy obrazek użytkownika ale obrazek profilowy. Przypomina mi to zarówno strony (fanpage) na Facebook jak i profile w Google+. Nie jest to wada. Jak dla mnie to profil użytkownika Twittera wygląda chyba najładniej z tych trzech, choć może być to efekt nowości. Podoba mi się wygodny dostęp zarówno do list użytkowników, którzy śledzą dany profil, jak i tych śledzonych, a także do tweetów zawierających zdjęcia i filmy. Tutaj Twitter trochę się powtarza, bo link do podglądu wiadomości z multimediami znajdziemy i na pasku profilowym (tak go nazywam) i w lewej kolumnie. Twitter rozdzielił też nasze tweetnięcia od tych, które są odpowiedzią na inne. Nie do końca rozumiem takie posunięcie, które moim zdaniem przynosi więcej szkody niż pożytku. Zauważyłem też, że w widoku profilu nie mam dostępu do wątków dyskusyjnych - szkoda. Podoba mi się za to funkcja przypinania tweetnięcia do linii czasu. Możemy teraz jedną wybraną wiadomość, której treść chcemy promować, przypiąć na samą górę naszego profilu. W każdej chwili możemy ją odpiąć i przypiąć coś innego. Wiadomości prywatne dostępne są cały czas w górnym pasku, w prawym rogu ekranu, obok ikony tworzenia nowej wiadomości. Wyświetlane są one - podobnie jak panel tworzenia wiadomości w swego rodzaju "oknie" zawieszonym nad właściwym profilem. Zauważyłem jednak że nie wszystko zostało zmienione i niektóre ze stron webowego Twittera wygląda tak jak dawniej. Mówię tutaj o widoku głównym (Home) i powiadomieniach. W sieci pojawiają się już dyskusje, czy to dobry ruch. Moim zdaniem tak. Pamiętajmy, że Twitter musi na siebie zarobić, a na tym, jak wyglądał stary serwis moim zdaniem za bardzo zarobić się nie dało. Jeśli cały Twitter zmieni się w taki sposób jak profile użytkowników, to znajdzie się miejsce na reklamę i promowane treści nie tylko we właściwym timeline. Nie mam nic przeciwko by Twitter zarabiał, ważne by sposób w jaki to robi nie uwierał mnie - użytkownika. Wydaje mi się, że kierownictwo tego serwisu poszło już jakiś czas temu po rozum do głowy, kiedy widzę w jaki sposób zmienia się oficjalna aplikacja Twittera dla iOS. Obserwuj @mackozer
Użytkownicy 1Password dla iOS od dawna czekali na aktualizację, która przyniosłaby zarówno dostosowanie wyglądu programu do iOS 7 jak i nowe funkcje. Okazuje się, że AgileBits zaktualizowała zarówno wersję tego programu dla iPhone'a, iPada i iPoda touch oraz 1Password dla Mac. W przypadku wersji dla iOS twórcy 1Password reklamują tę aktualizację jako największą w historii tego programu. Program zyskał nie tylko ładny interfejs ale przede wszystkim działa wyraźnie szybciej. W niemal każdym widoku - z wyjątkiem już podglądu konkretnej informacji - dostępna jest wyszukiwarka, dzięki czemu jesteśmy w stanie szybko odnaleźć interesujące nas dane (np. login i hasło do jakiegoś serwisu). Zaktualizowane 1Password dla iOS zyskało funkcję udostępniania danych poprzez AirDrop. Nie musimy teraz wysyłać danych mailem czy za pośrednictwem iMessage. Możemy teraz udostępnić jakieś tajne informacje bezpośrednio z urządzenia na urządzenie. Samo menu udostępniania to obecnie standardowy element systemu iOS 7. 1Password dla iOS zyskało wsparcie dla wielu sejfów (czyli baz danych, w których gromadzone są nasze tajne informacje). Funkcjonalność tę wcześniej posiadało już 1Password dla Mac. Program stracił tryb demonstracyjny, zyskał za to jednak właśnie sejf demonstracyjny. Chcąc pokazać możliwości 1Password (jak w niniejszym tekście) przełączam się teraz na sejf demonstracyjny i nie martwię się o to, że zobaczycie mój login np. na NK.pl (zaraz, zaraz czy to jeszcze istnieje?). Aktualizacja przyniosła także wsparcie dla kilku różnych kont Dropboksa (np. jeśli każdy z sejfów synchronizowany jest za pośrednictwem osobnego konta). Nowe funkcje zyskała także wbudowana w 1Password przeglądarka, m.in. funkcję AutoFill, która uzupełni wszystkie wymagane pola, zarówno logowania, jak i kard kredytowych (pod warunkiem, że dane karty mamy oczywiście zapisane w 1Password). Przeglądarka wspiera teraz gesty przesuwania palcem w prawo i w lewo do nawigacji po historii przeglądania. To nie wszystkie nowości w 1Password dla iOS. Wspomniałem tylko o tym, co już sam przetestowałem (aktualizacja pojawiła się raptem kilka godzin temu). Aktualizacja 1Password dla Mac przyniosła kilka wartych wspomnienia funkcji przede wszystkim dla 1Password mini, agenta programu siedzącego stale w pasku menu OS X. Wyświetla on teraz szczegółowe informacje dotyczące jakichś konkretnych danych, np. logowania, umożliwia także ich edycję. 1Password mini można teraz wygodnie obsługiwać za pomocą skrótów klawiszowych. Wracając do głównego programu wspomnieć wypada także o możliwości synchronizacji poprzez napęd USB. Nowości jest jednak znacznie więcej. 1Password dla iOS dostępne jest w App Store w cenie 7,99 €: Pobierz z App Store 1Password dla OS X dostępne jest w Mac App Store w cenie 21,99 €: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
Przy okazji dzisiejszego tematu ogórkowego o potworze z Loch Ness podzieliłem się też lokalizacją miejsca, w którym rzekomo go uchwycono. Traf chciał, że kilka dni wcześniej serwis OS X Daily przypomniał mi o funkcji z której co jakiś czas korzystam, a o której warto wspomnieć w kilku zdaniach tutaj na blogu. Mówię dzieleniu się lokalizacją zaznaczoną w Mapach Apple na OS X i iOS i dodawaniu jej do zakładek. Działa to zarówno w przypadku miejsc już oznaczonych na mapach, jak i pinezek, które sami przypinamy. Tak właśnie zrobiłem z rzekomym Nessie widocznym na zdjęciu satelitarnym w aplikacji Mapy zarówno w OS X jak i iOS. Wystarczy kliknąć (w OS X) czy przytrzymać palec na ekranie (w iOS) w wybranym miejscu mapy czy zdjęcia, by dodać pinezkę. W OS X należy teraz kliknąć w ikonę "i" znajdującą się w chmurce pinezki by wyświetlić dodatkowe informacje (np. adres) oraz menu dalszych działań, w tym udostępniania lokalizacji na Twitterze, Facebooku, przez e-mail, wiadomość iMessage, a także innym urządzeniom przypisanym do naszego konta iCloud (iPhone'owi czy iPadowi). Co ważne udostępniony w ten sposób link będzie można otworzyć bez problemu także na urządzeniach z innym systemem operacyjnym. W tym wypadku lokalizacja zostanie wyświetlona w webowej wersji map Google (tak przynajmniej zadziałało to na BlackBerry Z10). We wspomnianym już oknie dodatkowych informacji na OS X możemy też dodać oznaczoną lokalizację do zakładek, tworząc w ten sposób listę ciekawych miejsc, do których będziemy mieli także dostęp na iPhone czy iPadzie. Po dodaniu lokalizacji do zakładek możemy zmienić jej nazwę, na łatwo rozpoznawalną np. "Potwór z Loch Ness". Na iOS działa to podobnie, choć z racji odmiennego interfejsu wygląda trochę inaczej. Po przypięciu pinezki do mapy czy zdjęcia satelitarnego i wyświetleniu się chmurki, w której możemy na przykład przejść do wyznaczania trasy, stukamy w znak ">", który daje nam dostęp do szczegółowych informacji i menu akcji podobnym do tego z OS X. Zaznaczoną lokalizację możemy udostępnić przez wiadomość iMessage, maila czy Twittera i Facebooka. Możemy także dodać ją do zakładek. W tym ostatnim wypadku - tak jak na OS X - możemy zmienić nazwę zakładki na taką, którą łatwo będziemy kojarzyć. Podpatrzone na OS X DailyObserwuj @mackozer
Okres świąt sprzyja przecenom oprogramowania w App Store. Tym razem macie okazję pobrać za darmo świetny program do przeliczania różnego rodzaju wartości. Mowa o Vert 2. O Vert 2 pisałem już dwukrotnie. Szczegółowa recenzja tego programu - jeszcze w wersji dla iPhone'a - pojawiła się TUTAJ. Pisałem o nim także przy okazji jego aktualizacji do wersji uniwersalnej (TUTAJ). Przypomnę, że Vert 2 przelicza wartości pomiędzy systemami metrycznym i imperialnym, a także pomiędzy różnymi innymi mniej standardowymi, jak rozmiarami odzieży czy miarami kuchennymi. Program wyposażony jest też w prosty kalkulator. Możemy dzięki niemu dokonać pewnych obliczeń i dopiero później przeliczyć wartość z jednej miary na inną. Vert 2 dla iPhone'a i iPada dostępny jest w App Store za darmo. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer