Blogi

Od kilku tygodni na forach internetowych nabywcy najnowszych MB AIR piszą o problemach z łącznością bezprzewodową. Sugerowano najpierw, że to nasze routery nie są przystosowane jeszcze do współpracy z najnowszymi technologiami. Niektórzy są już po wymianie sprzętu, ale nic to nie pomaga. Pojawił się update, który niczego nie rozwiązał. Na razie jedynym skutecznym sposobem na spokojną pracę z WiFi, to instalacja Windows 8. Wygląda na to, że jest to sprawa sterowników.

O tej grze pisałem na mackozer.pl w styczniu 2010 roku. Było to na kilka miesięcy przed oficjalną premierą iPada, więc przez lata ta gra dostępna była tylko na mały ekran. Teraz wreszcie doczekała się uniwersalnej wersji HD. To dobra okazja by ją przypomnieć. Zapytacie po co przypominać o grze sprzed trzech lat i po co wznawiać ją w wersji uniwersalnej? Ano po to, że jest to tzw. "evergreen" czyli gra, która wytrzymuje próbę czasu. Trzy lata to jeszcze nie tak dużo, to prawda. Dark Nebula inspirowana jest jednak grami z połowy lat 80-tych ubiegłego wieku, jakie wychodziły m.in. na ZX Spectrum. Sterujemy w niej robotem o formie kuli, który musi przetoczyć się bez szwanku przez poszczególne części stacji kosmicznej, pełne pułapek, przepaści, wiatraków z kolcami i strzelających działek. Gra w nowej uniwersalnej wersji ma grafikę przystosowaną oczywiście do ekranów Retina w iPadzie 3 i 4 oraz 4-calowego ekranu w iPhone 5. Tak jak w starej wersji naszą kulą sterujemy za pomocą akcelerometru, przechylając iPada lub iPhone'a. Chciałoby się powiedzieć lepiej późno niż wcale. Fajnie jest znowu zagrać w tę grę i przypomnieć sobie stare czasy. Dark Nebula HD Episode One w App Store

W ciągu najbliższych dni będę z pewnością dość monotematyczny. W poniedziałek użytkownicy Google Readera, w tym i ja obudzą się już w nowym świecie. Tego dnia przestaną działać dwie z trzech moich ulubionych aplikacji do jego obsługi Reeder dla Mac i iPada (trzecia, Reeder dla iPhone'a otrzyma aktualizację na dniach). Silvio Rizzi zapowiedział co prawda ich aktualizację, ale dopiero po 1 lipca. W związku z tym na krótko w ogóle znikną z App Store i Mac App Store. Pozostaje mi więc rozejrzeć się nie tylko za dobrą alternatywą samej usługi ale i za programem na iPada i Maka. Wśród tych pierwszych testuję obecnie czytnik AOL, do obsługi którego nie ma jeszcze odpowiednich programów, czytnik Digg.com dostępny przez web (od dzisiaj mogę z niego w pełni korzystać) oraz dedykowaną aplikację dla iOS. Zdecydowanym liderem jeśli chodzi o walkę o schedę po Google Reader jest Feedly. Serwis ten niedawno otworzył własną chmurę i udostępnił API, dzięki czemu już teraz wiele aplikacji, które wcześniej bazowały na usłudze Google może działać dalej. Jednym z takich programów jest Mr. Reader, którego ponad dwa lata temu opisywałem jeszcze na mackozer.pl. Mr. Reader wspiera całkiem sporo serwisów, które zamierzają zapełnić lukę po Google Reader. Poza wspomnianym Feedly są to płatne usługi, m.in. Feedbin czy Feed Wrangler. Sam program to w pełni funkcjonalny czytnik RSS-ów. Od kilku dni testuję jego synchronizację z Feedly i nie zauważyłem na razie specjalnych problemów. Mr. Reader posiada trochę inny interfejs od tego, do czego przyzwyczaił mnie Reeder. Mamy więc dwie stałe kolumny. Pierwsza narzędziowa, z folderami i listą subskrypcji oraz kategorii wiadomości (wszystkie nieprzeczytane, oznaczone gwiazdką, tagi itp.) oraz drugą z listą zajawek poszczególnych artykułów czy newsów. Stuknięcie w któryś z nich otwiera osobną kartę nad właściwym interfejsem - co mi osobiście nigdy za bardzo nie pasowało. Możemy wybrać jak dana wiadomość będzie wyświetlana, czy będzie to dokładnie to, co znajduje się w RSS-ie, stronę web czy treść wyciągnięta bezpośrednio ze źródła za pomocą usług Readability, Instapaper lub Pocket. Wspomnianego okna, czy karty nie musimy zamykać. Możemy bez problemu nawigować pomiędzy artykułami w danym kanale lub folderze, używając do tego ekranowych przycisków w górę i w dół, znajdujących się w prawym dolnym rogu takiej karty. Dodatkowo mamy możliwość zmiany wyglądu prezentowanego tekstu. Możemy zmienić wielkość i krój liter czy wyrównanie. Program oferuje też kilka różnych skórek, jeśli nie pasuje nam ta domyślna. Mr. Reader pod względem funkcji zarządzania pobieraną treścią to na pewno jeden z najlepszych tego typu programów. Możemy za jego pomocą nie tylko oznaczyć pojedynczą czy wszystkie wiadomości jako przeczytane, ale także te starsze niż zadana data, lub znajdujące się na liście poniżej wybranej wiadomości. Dodam do tego wsparcie dla wielu różnych serwisów, usług(readability, Pocket, Delicious, Tumblr, Posterous), przeglądarek (nawet tak egzotycznych jak Apollo, Dophin, Sleipnir czy iCab Mobile z których większość jest godna uwagi) oraz adresów URL odsyłających do poszczególnych aplikacji. Mr. Reader to jeden z lepszych programów tego typu dla iPada, choć przyznaję, że nie mój ulubiony. Chcąc nie chcąc to z niego będę korzystał od poniedziałku (przynajmniej do czasu aż Silvio Rizzi nie wyda aktualizacji Reedera dla iPada). Mr. Reader dla iPada dostępny jest w App Store w cenie 3,59 €. Mr.Reader w App Store

Odliczanie trwa, Usłudze Google Reader zostały jeszcze dwa dni życia, a ja wciąż z niej korzystam i trudno mi się z nią rozstać po tych pięciu latach. Myślałem nawet nad jakąś imprezą pożegnalną w grupie jej użytkowników, choć to pewnie byłaby przesada. Zamiast imprezować wolę jednak testować alternatywne rozwiązania. Nie wszystkie to usługi oferujące synchronizację kanałów RSS w chmurze. Dla pewnej grupy osób koniec Google Readera to powrót do aplikacji, które trzymają listę kanałów i pobrane wiadomości lokalnie na dysku i z niczym się nie synchronizują. Jest nawet program, który stracił funkcję synchronizacji na rzecz lokalnie trzymanej bazy danych z kanałami i wiadomościami - to Caffeinated. W tym wpisie zajmę się jednak innym programem. Czytnikiem RSS-ów dla Mac o nazwie Favoriteer. Favoriteer to program, który moim zdaniem skierowany jest do osób, subskrybujących jedynie kilka kanałów. Nie jest to aplikacja dla osób, które intensywnie korzystają z RSS i subskrybują dziesiątki kanałów. Program ma wyglądać ładnie i faktycznie wygląda. W pionowym, wąskim oknie wyświetla całe wiadomości ze wszystkich subskrybowanych kanałów w porządku chronologicznym jedną pod drugim. Nie ma tutaj miejsca na kolumnę z listą artykułów i ich zajawek. Nie ma przeskakiwania pomiędzy artykułami np. za pomocą klawiszy kursora. Musimy przewijać tekst jeden po drugim. To dość upierdliwe, jeśli np. tak jak ja rozpoczynacie swój dzień od kawy i przeglądania wiadomości w kanałach, jakie pojawiły się w nocy. Favoriteer umożliwia dzielenie się linkiem do danego tekstu w różnych serwisach społecznościowych. Pod każdym artykułem znajdziemy ikony LinkedIn, Facebooka, Google Plus i Twittera, a także ikonę z kopertą, która pozwala - jak łatwo się domyślić - wysłać link do tekstu mailem. Niestety, program zawsze wybiera systemową aplikację Mail, a ja od dawna korzystam ze Sparrow. Program wyposażony został w pewne bajery, które ładnie wyglądają ale moim zdaniem nie pomagają w pracy, na 13-calowym ekranie. Jedną z przypięcie go nad wszystkimi innymi programami i uczynienie go przezroczystym w chwili wybrania okna innego programu. Pierwsze wrażenie było pozytywne, jednak już po chwili strasznie mnie to irytowało. Podejrzewam, że na dużych ekranach nie jest to problemem, zwłaszcza że program domyślnie umiejscowiony jest przy prawej krawędzi ekranu (na dole jego okna dostępna jest ikona po kliknięciu w którą okno programu wraca w to miejsce). Najgorsze jest to, że wspomnianej funkcji nie można wyłączyć. Favoriteer domyślnie serwuje wybór kanałów RSS w czterech różnych językach (w tym po angielsku). Możemy przełączać się pomiędzy nimi. Jest też dział My Favorites, do którego możemy dodawać interesujące nas kanały. Brakuje jednak funkcji importu listy kanałów z pliku OPML, musimy dodawać je ręcznie. Dla mnie Favoriteer ma więcej wad niż zalet, mam jednak świadomość, że to nie jest program skierowany do mnie. Na pewno wygląda ładnie, nie mogę się przyczepić do samego wyświetlania artykułów. Przeczytałem kilka i nie miałem powodów do narzekania. Gorzej niestety jest z całą resztą czyli nawigacją pomiędzy artykułami, kanałami no i wspomnianą już przezroczystością okna wiszącego nad wszystkimi innymi. Sprawdźcie sami, czy będzie Wam pasował, dostępny jest bowiem za darmo. Favoriteer w Mac App Store

Czasu coraz mniej. Google Reader działać będzie jeszcze tylko trzy dni, chętnych do zajęcia jego miejsca jest coraz więcej. Ostatnio do tego grona dołączył kiedyś popularny serwis Digg.com, który w roku ubiegłym przeszedł drastyczne zmiany. Digg wprowadził właśnie usługę czytnika RSS. Wersja webowa dostępna jest na razie w wersji beta na zaproszenia (można zarejestrować się na stronie reader.digg.com). Z czytnika w serwisie Digg.com można jednak bez problemu korzystać w oficjalnej aplikacji tego serwisu dla iPhone'a i iPada. Czytnik RSS w aplikacji Digg.com wygląda całkiem ładnie, choć jego funkcje są dość mocno ograniczone. Program pozwala łatwo zaimportować kanały RSS, które śledzimy przez usługę Google Reader. Obsługuje m.in. foldery. Teoretycznie wszystko powinniśmy znaleźć na miejscu, tak jak w Google Reader. Niestety w moim przypadku pojawiły się one w przypadkowej kolejności. Zauważyłem też, że czytnik RSS w aplikacji Digg wyświetla pełną zawartość kanału, a więc także wpisy już przeczytane (są one wyblakłe). Brakuje mi wsparcia popularnych serwisów archiwów do przeczytania na później (Readability czy Pocket). Digg co prawda oferuje własną tego typu usługę. Wystarczy stuknąć na ikonę zakładki w widoku podglądu treści wiadomości lub przesunąć wiadomość w widoku listy w lewą stronę, odkrywając ikony funkcyjne. Jako że czytnik RSS stanowi integralną część aplikacji serwisu Digg.com możemy interesujące nas treści także wykopywać. Ciekawy jestem jak czytnik RSS w serwisie Digg spisywać się będzie w wersji webowej no i czy Digg udostępni API, jak planuje AOL i jako zrobiło Feedly i kilka innych tego typu usług. Do momentu, w którym nie będziemy posiadać konta w serwisie Digg i nie będzie działać nam czytnik w wersji webowej, czytnik RSS w aplikacji nie będzie się synchronizował. Mam nadzieję, że jak ostatecznie Digg Reader wyjdzie z wersji beta to się to zmieni. Digg dla iPhone'a i iPada dostępny jest w App Store za darmo. Digg w App Store

Na wieść o tym, że Colin McRae Rally po latach trafi na iPhone'a i iPada z pewnością ucieszy się wielu użytkowników. Pamiętam jak dziś jak zagrywałem się w tę grę najpierw na Playstation kolegi, a później na PC. Od dzisiaj mogę grać w nią na moim iPadzie i iPhone.

Do sieci wyciekła wiadomość, że nowe procesory, o nazwie kodowej "Ivy Bridge-E", pojawić się powinny w pierwszym lub drugim tygodniu września, najprawdopodobniej tuż przed Intel Developer Forum, które rozpocznie się 10 września.

Kiedy zacząłem moją przygodę z komputerami Mac na początku 2008 roku NetNewsWire był jedną z pierwszych aplikacji, jakie wypróbowałem. Wtedy jeszcze był to program usługi o tej samej nazwie. Szybko jednak został klientem Google Readera. Program jednak miał dość archaiczny i bardzo niewygodny interfejs. Szybko porzuciłem go na rzecz Google Readera w wersji Web, odpalanego we Fluid, a ostatecznie moim czytnikiem RSS dla Mac został Reeder. Tymczasem w 2011 roku NetNewsWire został kupiony przez firmę Black Pixel, a wczoraj ukazała się publiczna beta czwartej jego wersji.

To, jak zły wpływ na zdrowie i samopoczucie ma praca przy komputerze, przez wiele godzin w jednej pozycji, wiem doskonale. Wyhodowałem sobie całkiem pokaźnych rozmiarów brzuch, nad którego pozbyciem się właśnie pracuję. Co gorsza, jedna i taka sama postawa przez cały dzień ma zły wpływ m.in. na kręgosłup i ucisk rdzenia, co objawia się m.in. mrowieniem czy brakiem czucia w palcach. Warto zatem co kilkadziesiąt minut zrobić sobie krótszą lub dłuższą przerwę na spacer choćby i po biurze czy pokoju, kawę, albo najlepiej na ćwiczenia. Taka przerwa ma często zbawienny wpływ nie tylko na nasze samopoczucie ale i na kreatywność. Zwyczajnie lepiej się po niejpracuje. Wie o tym wielu deweloperów. Na Maka, iPhone'a i iPada można znaleść sporo programów wykorzystujących np. technikę Pomodoro, to odmierzania czasu przeznaczonego na pracę i na przerwę. Zwykle jednak ograniczają się one do poinformowaniu nas o tym, że czas odessać się od komputera. Nie spotkałem dotąd aplikacji, która serwowałaby nam przy okazji przerwy zestaw kilku prostych ćwiczeń, jakie moglibyśmy wykonać. W Mac App Store pojawił się dzisiaj taki program. Jest nim Stretch dla Mac. Program zagnieżdża się w pasku menu i odmierza czas pracy. Kiedy on upłynie, miła pani informuje nas, że czas zrobić sobie przerwę i zaprasza do kilku prostych ćwiczeń. Możemy oczywiście zrezygnować czy przesunąć je o jakiś czas. Z tego co zdążyłem zauważyć są to ćwiczenia polegające na rozciąganiu różnych części ciała. Jest ich tyle, że w każdej przerwie aplikacja zaserwuje nam inny ich zestaw. Mamy oczywiście możliwość ustawienia czasu pracy (domyślnie jest to 50 minut) oraz ilości ćwiczeń, jakie mamy wykonać podczas przerwy (domyślnie są trzy). Program serwuje także statystyki naszej pracy, a więc ilości wciśniętych klawiszy, kliknięć czy ogólnej aktywności komputera. Muszę przyznać, że Stretch wygląda i działa bardzo dobrze. Nie ma co ukrywać, że uroku aplikacji dodaje ładna dziewczyna, która ma zachęcić nas do ćwiczeń. Stretch dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 3,59 €. Stretch w Mac App Store Mam dla Was dwa kody na Stretch, które pojawią się w komentarzu do niniejszego wpisu w przeciągu godziny od jego publikacji. Pamiętajcie, że ważne i działające kody na ten program pojawią się tylko w komentarzach mojego autorstwa.

Ostatnio na blogu MacKozera (tutaj), przeczytałem wpis o apce zwanej vjay. Szczerze powiedziawszy pierwszy raz usłyszałem o "instutycji" video dj'a. Zaciekawiony pobrałem program, który na pewno na dłużej zagości na moim urządzeniu.

No i czas na kolejną grę, która korzysta ze starego, można by śmiało rzecz wyeksploatowanego na wszystkie możliwe sposoby pomysłu, ale podanego w atrakcyjnej bardzo ładnej formie. Mowa o grze The Howler dla iPhone'a i iPada, w której sterujemy balonem. Howler ma bardzo ładną, ręcznie rysowaną grafikę, a sama gra utrzymana jest w steampunkowym klimacie. Akcja gry dzieje się w 1905 roku w Wilnie. Jesteśmy pilotem balonu, którym wykonujemy różnego rodzaju zadania, polegające głównie na przeniesieniu ładunków z jednego miejsce na drugie i manewrowaniu balonem za pomocą gorącego powietrza, które go unosi i wiatru, wiejącego w różnym kierunku i z różną siłą na innych wysokościach. Gra przypomina mi trochę Blimpa, w którym lataliśmy sterowcem, a nie zwykłym balonem, tak jak tutaj. The Howler to pozycja przede wszystkim dla miłośników gatunku. Nie wiem do końca czy ładna grafika przekona pozostałych. Gra Howler dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store w cenie 0,89 €. The Howler w App Store

O tej grze usłyszałem jeszcze na etapie jej tworzenia i choć deweloper podpytywał mnie czy mógłbym o niej wspomnieć na blogu, to po obejrzeniu tylko filmu trudno mi było wyrobić sobie zdanie, czy faktycznie ostateczny produkt będzie dobry. Jako że gra jest już dostępna w App Store to zachęcony zwiastunem sprzed kilku miesięcy postanowiłem sprawdzić co ostatecznie wyszło. Mowa o Bridgy Jones, grze logicznej w budowanie mostów dla iPhone'a i iPada. Jesteśmy pewnym kolejarzem z dzikiego zachodu, który musi pokonać trasy na których co rusz trzeba budować mosty. Zadanie proste jest tylko na początku. Mamy do dyspozycji ograniczoną liczbę torów i desek do budowy konstrukcji nośnej. Jedne i drugie łączymy w punktach węzłowych. W zależności od tego, gdzie mamy zbudować most, musimy zastosować różne rozwiązania, a to przęsło w formie kratownicy, innym razem podpory, a jeszcze innym nasza ciuchcia musi tak naprawdę zeskoczyć z jednego toru i spać na drugi. Czasem to co budujemy nie ma z mostem wiele wspólnego. Wszytko to oczywiście robimy na czas, dobrze, jeśli uda nam się zachować ładunek w wagonie, który za sobą ciągniemy, a czasem także zdobyć zawieszoną nad przepaścią kość dla naszego psa. Pewnie gier w budowanie mostów jest w App Store całkiem sporo. Bridge Jones łączy jednak ten sprawdzony i bardzo dobry pomysł na grę z ładną grafiką i fajną ścieżką dźwiękową w stylu country. Dobra robota! Gra Bridgy Jones dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store w cenie 0,89 €. Bridgy Jones w App Store

Aplikacje fotograficzne firmy MacPhun dla iPhone'a, iPada i Maka towarzyszą mi od czterech lat. Pamiętam do dzisiaj recenzję FX Photo Studio dla iPhone'a, jaką opublikowałem jeszcze na mackozer.pl. Od tego czasu śledzę działania tej firmy oraz jej szefa Aleksa Tsepko, z którym miałem okazję poznać się osobiście podczas targów Macworld / iWorld w styczniu 2012 roku. Niedawno FX Photo Studio dla iPhone'a zostało udostępnione za darmo, szybko uzyskując wynik 10 milionów pobrań. To dobra okazja by zadać Aleksowi kilka pytań. Alex Tsepko na targach Macworld/iWorld w 2012 roku.1. FX Photo Studio to weteran App Store wśród aplikacji do edycji i korekty fotografii. Pojawił się w tym sklepie cztery lata temu i wygląda na to, że wciąż cieszy się dużą popularnością. Ostatnio udostępniliście go za darmo, uzyskując 10 milionów pobrań w przeciągu 45 dni. To robi wrażenie, ale czy oznacza to, że zarobiliście już na nim tyle, że możecie teraz rozdawać go za darmo?Alex Tsepko: Tak, FX Photo Studio jest w App Store od 2009 roku i przez te wszystkie lata program utrzymał się w czołówce aplikacji fotograficznych. Udostępniliśmy go za darmo jako swego rodzaju eksperyment, by zobaczyć co się stanie, no i efekt był świetny. Chcieliśmy zrobić coś całkowicie nowego z tym - jak go nazwałeś - weteranem, a udostępnienie go za darmo pomogło nam przypomnieć o nim światu i zyskać miliony lojalnych użytkowników. 2. FX Photo Studio oferuje dodatkowe zestawy efektów za niedużą dodatkową opłatą poprzez wewnętrzne mikropłatności. Co po tych wszystkich latach sądzisz o zarabianiu na aplikacjach? Czy lepiej jest wydać płatny program, czy może udostępnić go za darmo w modelu freemium i zarabiać na dodatkowych funkcjach, dostępnych poprzez mikropłatności właśnie?Alex Tsepko: Próbowaliśmy wszystkiego w przypadku aplikacji dla iOS. Mamy więc Vintagio i ColorStokes, które są po prostu płatnymi aplikacjami bez dodatkowych mikropłatności. Ten model sprawdził się bardzo dobrze. Próbowaliśmy modelu freemium w innych naszych aplikacjach, np. Cartoonatic, który zawiera pewną ilość dodatkowych funkcji. W obecnej chwili FX Photo Studio także dostępne jest w modelu freemium, ale wszystkie jego funkcje dostępne są za darmo. To nie jest wersja lite tylko pełna aplikacja. Mikropłatności nie są w tym wypadku potrzebne by móc korzystać z programu. Myślę, że najważniejsze jest stworzenie jak najlepszej aplikacji z której użytkownik korzystać będzie z przyjemnością niezależnie od tego jaki model płatności wybierzemy. 3. Aplikacje wydane przez MacPhun znane są dobrze użytkownikom iPhone'ów, iPadów i komputerów Mac na całym świecie. Stworzenie świetnej aplikacji to jedno, ale odniesienie z nią sukcesu to druga strona medalu. Jaka jest Wasza recepta na sukces?Alex Tsepko: Nie polegamy na szczęściu, bardzo ciężko pracujemy nad marketingiem i promocją naszych aplikacji. 4. Ponad rok temu zorganizowałeś w Nowym Jorku wystawę iFotografii. Czy zamierzasz zrobić jeszcze coś podobnego w przyszłości?Alex Tsepko: Na pewno świetnie byłoby zrobić kiedyś coś podobnego.5. Nie mogę powstrzymać się od pytania o plany na przyszłość. Czy pracujecie nad jakimiś nowymi programami czy skupiacie się tylko na rozwoju tych już istniejących?Alex Tsepko: Pracujemy nad nowym aplikacjami fotograficznymi dla Mac, które wkrótce trafią do Mac App Store. Już niedługo dowiesz się więcej o jednej z nich. 6. Zainstalowałeś iOS 7? Podoba Ci się?Alex Tsepko: Nie, ale nasi deweloperzy testują go. Przeczytałem wiele relacji z Keynote i recenzji nowego iOS-a. Muszę powiedzieć, że to wszystko jest bardzo interesujące i intrygujące. O niektórych funkcjach marzyliśmy, innych wciąż jeszcze brakuje, są też takie, których chciałbym spróbować już teraz. Mam nadzieję, że będę miał wkrótce okazję sprawdzić go samemu. Dziękuję za rozmowę.Przypomnę tylko, że o FX Photo Studio dla iPhone'a pisałem już na blogu MyApple.

Uwielbiam Pinballe jeszcze od czasów salonów gier w tzw. Wozach Drzymały, które zajeżdżały czasem na okoliczny parking moim betonowym osiedlu. Później przyszedł czas na ich cyfrowe odpowiedniki, najpierw w 8-bitach na ZX Spectrum, a następnie na Amidze. Do tego typu gier wróciłem właściwie dopiero na iPadzie, jakieś dwa lata temu wraz z wydaniem gry Pinball Rocks HD Slayer, promującego wtedy nową płytę tego zespołu World Painted Blood. Jakiś czas później Sony wydało drugą grę z tej serii Pinball Rocks HD AC/DC. Tutaj można było grać przy muzyce z różnych płyt tego zespołu. Obydwie gry były dopracowane w drobnych szczegółach, choć Slayer był ogólnie lepszy - miał ciekawiej zaprojektowany stół, a i ścieżka dźwiękowa była lepsza, bo były to całe ślady z płyty, a w tle gadał jeszcze Tom Araya (basista i wokalista tego zespołu). Obydwie gry opisałem w szczegółach jeszcze na MacKozer.pl - zainteresowanych odsyłam do recenzji (Slayer, AC/DC). Przyznam, że liczyłem na kolejną grę z jakiś popularnym zespołem rockowym czy metalowym. Ostatecznie Sony zdecydowało się zarobić więcej i jeszcze raz, wypuszczając grę w modelu freemium o nazwie Pinball Rocks HD. W Pinball Rocks HD za darmo otrzymujemy jeden, podstawowy stół rockowy. Stylizowany na klub muzyczny. Przyznam, że jest niezły, nie wieje nudą. Z każdą nową bilą w tle leci kawałek innego wykonawcy, a są to Richie Kotzen, The Sword, Filter, Red, Hatebreed czy All The Remains (znam tylko kilku z nich). Za każdy kolejny stół musimy zapłacić 2,69 €. Wśród nich znalazły się oczywiście wspomniane już przeze mnie stoły Slayer i AC/DC i z tego co zdążyłem się zorientować, są to identyczne stoły, z tą samą muzyką co we wspomnianych przeze mnie aplikacjach. Wśród nowości wymienić wypada stół Alice In Chains promujący album The Devil Put Dinosaurs Here. Przyznam jednak, że Alice in Chains nigdy mi się specjalnie nie podobało (wolałem Pearl Jam, Soundgarden, Temple Of The Dog czy Mad Season). Jest też stół zespołu Bullet For My Valentine, który znam właściwie tylko z nazwy. Każdy ze stołów zawiera oczywiście różne bonusy i tak na przykład na stole Slayera wygrywamy kawałki na gitarze Kerry'ego Kinga. Pinball Rocks HD to na pewno dobra propozycja dla wszystkich fanów pinballi i rocka czy metalu. Jeśli macie już którąś z tych gier (AC/DC czy Slayer) to warto pobrać nową choćby dla darmowego stołu. Jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę z Pinball Rocks HD to możecie zebrać stoły w jednej aplikacji. Pinball Rocks HD dla iPhone'a i iPada dostępne jest w App Store za darmo. Pinball Rocks HD w App Store

Mój iPad, stoi na biurku zwykle obok MacBook'a i iMaka. Kiedy nie robię na nim nic konkretnego zwykle stoi wygaszony, a przecież mógłby serwować sporo dodatkowych informacji, które mogą być przydatne w mojej pracy. Dzięki aplikacji Morning mogę teraz korzystać z niego jak ze swego rodzaju centrum dowodzenia moim małym światem. Morning to rodzaj tablicy rozdzielczej z różnymi informacjami wyświetlanymi w mniejszych lub większych boksach. Górny rząd mieści dwa szersze, a dolny cztery boksy. Możemy je dowolnie przestawiać względem siebie. Wystarczy przytrzymać palec na wybranym z nich. Program może wyświetlać godzinę i datę, informacje o aktualnym stanie oraz prognozę pogody, wiadomości z poszczególnych stron internetowych, podgląd zadań do zrobienia z systemowej aplikacji Przypomnienia, spotkania z kalendarza, kursy akcji, licznik odliczania, a także szacunkowy czas dojazdu do pracy itp. To, co ma być wyświetlane w danym boksie możemy wybrać z menu kontekstowego. Dodatkowo w przypadku obliczania czasu przejazdu program wytycza najkrótszą trasę (choć nie wiem czy najbardziej optymalną w każdym przypadku). Wspomnę jeszcze na koniec, że do dyspozycji mamy kilka różnych wariantów kolorystycznych do wyboru. Morning dla iPada dostępny jest w App Store w cenie 2,69 €. Morning w App Store

Mam już gotowy tekst, ale zanim go opublikuję, chciałbym żebyście wzięli udział w sondzie:

Na keynote otwierającym WWDC 2013 Apple omówiło nowości w iOS7, pojawiło się wiele wpisów na portalach traktujących o Apple, jednakże nie zauważyłem na żadnym z nich, aby opisywany został feature, który udało mi się przypadkiem znaleźć. Mianowicie chodzi o otwieranie załączników .zip w aplikacji iMessage. Nareszcie można natywnie otworzyć paczkę i przejrzeć jej zawartość. Na poniższym filmie mały teaser przed tymi, którzy iOS7 nie mają lub nie wiedzą o tym.

Moje spotkanie z chemią przypadło na okres totalnego kryzysu lat 80-tych w wielkiej betonowej szkole molochu na kilka tysięcy dzieci, w którym większość nauczycieli traktowało swoją pracę jako niesprawiedliwie nałożoną na nich karę. Skutkowało to tym, że byli nudni, na ich lekcjach się po prostu spało, albo patrzyło tęsknie przez okno na boisko. Miałem wrażenie, że wielu z nich chronicznie wręcz nienawidziło dzieci. Pamiętam jak dziś moją panią nauczycielkę od muzyki (żeby wiedziała co ze mnie wyrosło :) ), która ganiała mnie w 1986 roku z nożyczkami i grzebieniem, bym się jakoś normalnie uczesał (żebym na tej głowie miał coś szczególnego, a miałem po prostu dłuższego, postawionego jeża). Nie inaczej było właśnie z lekcjami chemii. Na pierwszą szedłem jeszcze podekscytowany, że w jej ramach będą jakieś ciekawe eksperymenty. Szybko jednak dziecięca ciekawość do tego przedmiotu została we mnie zarżnięta przez skostniałą, bladą i ubierającą się na czarno niczym gotka na Castle Party w Bolkowie nauczycielkę. Od tego czasu z chemii pamiętam tyle by nie pić słabszego alkoholu po mocniejszym. Oczywiście trochę tę historię przekoloryzowałem, ale z pewnością ci z Was, którzy uczyli się w latach 80-tych na ogromnych betonowych wsiach (na które cichym krokiem nadciągała szarówka...), wiedzą o czym mówię. Z tym większą ciekawością zainstalowałem aplikację poznańskiego studia GoldenSubmarine pod tytułem Poczuj Chemię. Poczuj Chemię to gra edukacyjna dla młodszych użytkowników. Uczestniczą oni w wirtualnej wyprawie na marsa, podczas której przeprowadzają masę różnego rodzaju eksperymentów. Musimy np. skompletować tablicę okresową pierwiastków, czy dopasować etykiety do odpowiednich substancji chemicznych. Czasem musimy je zidentyfikować poprzez różnego rodzaju eksperymenty. Gry i zabawy z chemią wciągają, choć jako dorosły facet, któremu w dzieciństwie chemię skutecznie obrzydzono czuję pewien niedosyt. Jest to bowiem aplikacja, która ma najwyraźniej służyć jako dodatek, pomoc naukowa. Trudno mi było odgadnąć jak powinien zachowywać się jakiś związek po wrzuceniu go np. do kwasu siarkowego czy solnego. Pewne eksperymenty dzieci muszą najpierw zobaczyć na żywo, a więc dalej wiele zależy od dobrego nauczyciela. Poczuj Chemię to dobry i potrzebny program, który na pewno pomoże uczniom przekonać się do tego przedmiotu i być może lepiej go zrozumieć. Przyczepię się i to GŁOŚNO (słyszycie to GoldenSubmarine? :) ) do kilku niedoróbek. Program wymaga moim zdaniem poprawek w działaniu interfejsu. Szlag mnie trafiał po kolejnej próbie umieszczenia kolby czy probówki w stojaku, która znikała, jeśli przesunęło się ją niezbyt precyzyjnie. Podobny problem miałem z etykietami z nazwami związków chemicznych. Nie mogłem ich umieścić pod probówkami. Dopiero długotrwałe mazanie palcem po ekranie w okolicy przeznaczonego do tego miejsca dało pozytywny rezultat. Takie niedoróbki bardzo zniechęcają, a szkoda by uczniowie, po takich doświadczeniach po prostu go skasowali. Program Poczuj Chemię dla iPada dostępny jest w App Store za darmo. Poczuj Chemię w App Store

O tym programie, w dwóch osobnych wersjach dla iPhone'a i iPada swego czasu rozpisywałem się szeroko na MacKozer.pl. Warto przypomnieć go użytkownikom MyApple.pl, gdyż zarówno wersja dla iPhone'a jak i iPada dostępne są przez ograniczony czas za darmo. Vjay to jak sama nazwa wskazuje program dla vjeyów (czyli video discjockeyów), a więc osób miksujących na żywo filmy i muzykę. Vjay to aplikacja, która ma im w tym pomóc. Program pozwala na miksowanie w locie dwóch różnych filmów z biblioteki iPada bądź iPhone'a, można także rejestrować filmy wbudowaną kamerą i miksować je na zywo. Do każdego z dwóch kanałów możemy wgrać film audio-wideo, wideo lub zdjęcia i podłożyć do tego odpowiedni podkład muzyczny z biblioteki urządzenia. Jesli brakuje nam odpowiedniego podkładów muzycznego możemy dokupić utwory w iTunes Music Store. Do dyspozycji mamy także różnego rodzaju efekty, filtry, możemy zapętlać fragmenty, puszczać je od tyłu czy spowalniać. Do miksowania służy centralnie położony suwak. Miksy możemy nagrywać, są one także wysyłane przez przejściówkę HDMI lub poprzez AirPLay do Apple TV. Aplikacje wspierają także urządzenia Midi ale o tym znajdziecie więcej na stronie ich producenta, czyli firmy algoriddim. Obydwie wersje różnią się przede wszystkim interfejsem i trochę wygodą użytkowania. Jedno i drugie wynika z wielkości ekranów iPada i iPhone'a. vjay dla iPada w App Store vjay dla iPhone'a w App Store

Wiadomość o tym, że nowy Mac Pro będzie zawierał karty graficzne od AMD wywoła niemałe poruszenie wśród obecnych użytkowników kart NVidia korzystających z CUDA. Betatesterzy donoszą, że nie ma się o co martwić, ponieważ jak się okazuje w najnowszym systemie Apple znajduje się wsparcie dla: GF100 (starszych kart opartych na Fermi) GK100 (obecnych opartych na architekturze Kepler) GM100 (najnowszych z serii Maxwell)

iPhone wyposażony jest w aplikację zegara z budzikiem, można więc zadać sobie pytanie po co kolejne aplikacje, które właściwie robią to samo. Odpowiedź nie jest jednoznaczna - to bowiem kwestia gustu - kryterium wyboru może być wygląd programu i jego dodatkowe funkcje. Aplikacją, na którą na pewno warto zwrócić uwagę jest Wake Na Shake dla iPhone'a właśnie. Program wygląda bardzo stylowo. Pasuje mi zarówno kolorystyka utrzymana w ciemnoczerwonej tonacji oraz wielkość liter i cyfr. Program wydaje się pasować świetnie do interfejsu w iOS7. Wake N Shake umożliwia ustawienie budzika przed snem lub przed krótką drzemką. W chwili włączenia się alarmu nie można go po prostu wyłączyć. Należy trząść iPhonem do momentu aż nabijemy 100 procent. Wtedy budzik się wyłączy. Jedyną wadą aplikacji jest to, że nie można jej zamknąć i uśpić iPhone'a. Ma to być wynik ograniczeń narzuconych przez samo Apple. Program oferuje za to świetną animację przy ustawionym budziku. W tle przesuwa się nocne niebo z gwiazdami, mgławicami. Jest na co popatrzeć przed zaśnięciem. Możemy wybrać dźwięk budzika spośród kilkunastu dostarczonych z programem nagrań, lub wybrać utwór muzyczny z biblioteki w iPhone. Program ma także wbudowaną funkcję latarki. Wystarczy potrząsnąć iPhonem by ją aktywować (na wypadek gdybyśmy zbudzili się w nocy i potrzebowali sobie czymś poświecić szukając np. kapci). Przyczepię się jeszcze tylko do tego, że pewne dodatkowe funkcje, jak na przykład ustawienie powtarzalnego alarmu, są płatne. Sam program jak na budzik nie należy do tanich. Zapłacicie za niego 1,79 €. Wake N Shake w App Store

Cult Of Mac podrzucił wczoraj ciekawą stronę w sieci, którą chcę się z Wami podzielić. Mowa o iOSFonts.com, prostym serwisie internetowym, który gromadzi w jednym miejscu wszystkie kroje pisma dostępne w iOS. Strona posiada wyszukiwarkę, możemy także wpisać tekst, by podejrzeć jak będzie wyglądał przy zastosowaniu interesującego nas kroju. Dodatkowo otrzymamy informację od której wersji iOS jest on dostępny, możemy także zawęzić poszukiwania do krojów dostępnych, np. w iOS 4 (było ich zdecydowanie mniej niż w iOS 6). Może się komuś z Was przyda przy tworzeniu jakiejś aplikacji. Wybór dobrego kroju to rzecz dość ważna. Wspomnę tylko, że strona wygląda dobrze na iPadzie, a i na iPhone można z niej korzystać. iOSFonts.com Źrodło: Cult of Mac

iMessage to bardzo wygodny sposób komunikacji i do tego właściwie darmowy, bo korzysta z internetu za który tak czy siak większość z nas płaci stałą sumę. Z biegiem dni, tygodni, miesięcy, a nawet już lat liczba wiadomości urosła na tyle, że czasami mam trudności by odnaleźć jakąś wiadomość, co prawda nie szukam ich zbyt często. Są jednak ludzie którym częste wyszukiwanie wiadomości iMessage spędza sen z powiek. To dla nich Flexibits wypuściło aplikacje dla Mac o nazwie Chatology. Dzięki niej odnajdziemy to czego szukamy, nie ważne czy jest to tekst, zdjęcie czy link odebrany tym kanałem. Chatology ma bardzo prosty interfejs złożony z kilku kolumn. Właściwe okno programu nie licząc paska narzędziowego, podzielone jest na dwie główne sekcje: nawigacji i podglądu wiadomości. W pierwszej z nich znajdziemy pasek wyboru zakresu czasu wyszukiwania (do wyboru mamy wszystkie wiadomości, odebrane i wysłane w bieżącym dniu, w ostatnich 7, 30 dniach i w przeciągu ostatniego roku). Poniżej znajdziemy kolumnę odbiorców/nadawców oraz listę wiadomości dla konkretnego z nich. W prawej sekcji podglądu wiadomości znajdziemy jeszcze pasek z nazwą użytkownika oraz wyboru rodzaju treści (konwersacja, obrazki i linki). Dostępna jest także wyszukiwarka, pozwalająca nam szybko odnaleźć interesującą nas wiadomość. Program pozwala także na otworzenie źródłowego folderu z plikami wiadomości i konwersacji. Wiadomość możemy także zapisać jako plik tekstowy, lub po prostu skasować. Program kosztuje 72,45 zł. To dość sporo. Z drugiej jednak strony to narzędzie o dość wąskiej specjalizacji. Nie każdemu musi być potrzebne. Podejrzewam, że osoby, które toną w natłoku ważnych wiadomości z iMessage mogą się nim zainteresować. Dostępna jest na szczęscie wersja testowa, działająca przez 14 dni. Chatology pobierzecie TUTAJ.

Od kilku dni dostępna jest w polsce kolejna usługa strumieniowania muzyki z możliwością zapisywania utworów w pamięci urządzenia mobilnego. Mowa o Rdio. Serwis pojawił się na polskim rynku, na którym od dłuższego czasu dostępne są m.in. Deezer, Spotify czy Wimp. Rdio w przeciwieństwie do np. Spotify i Deezera nie oferuje w ogóle darmowego dostępu do muzyki, np. z reklamami wyświetlanymi czy nadawanymi pomiędzy utworami. Wyjątkiem jest tu 15-dniowy okres próbny oferty premium, w którym możemy korzystać z serwisu i słuchać muzyki poprzez przeglądarkę webową, aplikację dla Mac (lub Windows) oraz aplikacji mobilnych w tym uniwersalnego programu dla iOS. Rdio oferuje dwa plany taryfowe: - 9,99 zł / miesiąc za odtwarzanie z komputera (z aplikacji dla OS X lub Windows lub przeglądarki) - 19.99 zł / miesiąc za korzystanie z Rdio także za pośrednictwem aplikacji dla iOS lub Androida z możliwością zapisywania utworów do pamięci urządzenia i odtwarzania ich bez dostępu do sieci. Niestety w przeciwieństwie do Spotify, wersja premium nie daje możliwości zapisywania muzyki na komputerze, przynajmniej nie można tego zrobić w aplikacji dla OS X. W domu słucham muzyki przede wszystkim z komputera i np. w Spotify zdarza mi się zapisywać utwory czy całe płyty na dysku. Nie jest to może jakaś ogromna wada ale nie ukrywam, że brakuje mi takiej funkcji. Sama aplikacja dla Mac jest ładna i przejrzysta, choć kojarzy mi się bardziej z Androidem czy Windows 8 niż z OS X. Spotify dla Mac wygląda przy niej archaicznie, jest zdecydowanie mniej wygodne w obsłudze. W Rdio mogę nie tylko tworzyć listy odtwarzania ale mam wygodny dostęp do kolekcji muzyki, prezentowanej albo w postaci okładek płyt, albo listy utworów. Aplikacja dla iOS wizualnie na pewno bardziej pasuje do iOS 7. Zarówno na iPadzie jak i iPhone program jest równie przejrzysty, jak na OS X. Podobnie jak w innych tego typu usługach także w Rdio znajdziemy stacje radiowe z muzyką w jednym gatunku, bazującą na wybranym wykonawcy. Rdio chwali się ponad 20 milionami utworów. Oferta właściwie jest podobna do innych tego typu usług. Zawsze znajdziemy jednak coś, co dostępne jest w jednym z tych serwisów, a niedostępne w innych. Wydaje mi się, że każdy z nich z biegiem tygodni czy miesięcy będzie oferował to samo (i tak wczoraj w Spotify pojawiła się cała dyskografia Pink Floyd). I tak choć w Rdio znajdziemy płyty Rammsteina, to wiekszość utworów jest w naszym kraju nie dostępnych (rozumiem, że niedostępność pewnych utworów wynika z zawiłych praw autorskich). Rdio to propozycja dobra, może z powodzeniem zawalczyć z Deezerem, Spotify i Wimpem. Na duży plus odnotowuję dostępną aplikację dla iOS. Minusem jest wspomniany już przeze mnie brak zapisywania utworów na dysku komputera, by móc odtwarzać je offline - a więc takiej funkcjonalności, jaką daje aplikacja dla iOS. Rdio możecie wypróbować pod adresem rdio.com

Niemal codziennie chłonę masę tekstu wyświetlanego na ekranie jednego z moich Maków. Zwykle są to różnego rodzaju artykuły, newsy, felietony czy recenzje, które czytam bezpośrednio w czytniku RSS ale także w przeglądarce webowej (Safari). W tym drugim przypadku korzystam dość często z funkcji Reader. Często jednak są to teksty długie i nie koniecznie związane z tematyką Apple. Nie ukrywam, że przydałoby się czasem narzędzie, które podzieli ten tekst na kawałki i poda w zgrabnej formie, przez co zdecydowanie łatwiej będzie można je przyswoić. Narzędziem, które na to pozwala i które warto wypróbować jest darmowy Slicereader dla Mac. Wystarczy dodać lub skopiować i wkleić bezpośrednio do programu wybrany tekst, a zostanie on pocięty na plasterki (bynajmniej nie przez Zbójcerzy z Kajka i Kokosza) - fragmenty tekstu, które będą wyświetlane na ekranie. Nawigacja jest bardzo prosta wystarczy tylko naciskać spację, aby przejść do kolejnego akapitu. Można też użyć gestu przesunięcia dwóch palców w prawo po gładziku. Przejście do poprzedniego akapitu odbywa się w podobny sposób, poprzez kombinację klawiszy shift i spacja lub podobnego gestu, wykonywanego w przeciwną stronę. Slicereader działa także w trybie pełnoekranowym, nie rozciąga się jednak na jego całą szerokość, co nie byłoby wygodne. Dodatkowo w prawym dolnym rogu wyświetlana jest ikona informująca o tym jaki procent tekstu już przeczytaliśmy. Slicereader to na pewno nie program, który przypadnie wszystkim do gustu. Z pewnością jednak znajdą się osoby, którym może przydać się przy przyswajaniu dłuższych tekstów, niekoniecznie tych z niniejszego bloga. Jeszcze jedna uwaga. Program nie jest podpisany przez dewelopera (a więc nie posiada odpowiedniego certyfikatu Apple), w związku z czym jego otwarcie będzie zablokowane przez funkcję GateKeeper w OS X Moutain Lion. Aby otworzyć go pierwszy raz należy kliknąć na nim prawym klawiszem myszy, wybrać otwórz i powtórzyć wybór w okienku ostrzeżenia. Wspomnieć jeszcze wypada o autorze tego programu. Jest nim Mutahhir Ali Hayat, jeden z deweloperów z Hog Bay Software, firmy znanej choćby z takich programów jak FoldingText, WriteRoom czy Task Paper. Slicereader dostępny jest za darmo TUTAJ.

Moja przygoda z Mac OS X rozpoczęła się od wersji 10.5 Leopard i od tego czasu na moich Makach znalazły się wszystkie kolejne wersje tego systemu. Najbliższy ideału, pod względem szybkości działania był moim zdaniem Snow Leaoprd, a najgorszą wersją OS X Lion. Mountain Lion naprawił kilka wad swojego poprzednika. Czy Mavericks poprawia błędy znalezione w Mountain Lion? Pewnie tak, dla mnie jednak liczą się nowości, które czynią ten system wygodniejszym od swojego poprzednika. Podstawową aplikacją systemową z której korzystają chyba wszyscy użytkownicy komputerów Mac jest manager plików Finder. Program zyskał funkcjonalność znaną dotąd z aplikacji firm trzecich, takich jak Total Finder. Mowa o przeglądaniu w kartach. Zamiast otwierać wiele okien Findera można otworzyć kolejne karty w jednym. Co więcej, jeśli mamy już otwarte wiele okien, możemy je skonsolidować do jednego. Program zapewnia oczywiście możliwość kopiowania, poprzez "przeciągnij i upuść" plików pomiędzy jedną a drugą kartą. Finder zyskał także możliwość pracy w trybie pełnoekranowym. Ta może się przydać zwłaszcza przy pracy z dwoma ekranami i możliwością przeciągania plików pomiędzy aplikacjami działającymi w tym trybie. Nowością jest także możliwość oznaczania plików tagami celem łatwiejszego wyszukiwania. Mamy też możliwość przeciągania plików na konkretne tagi kolorystyczne, znajdujące się na lewym pasku nawigacyjnym. Osobiście jakoś radzę sobie bez tej funkcjonalności a to głównie dzięki temu, że mniej więcej wiem co gdzie mam na dysku. Zmiany pojawiły się także w Safari. Przeglądarka webowa zyskała nowy, płaski i bardziej czytelny wygląd ekranu startowego "Top Sites" (czyli najczęściej odwiedzanych stron), a także nowy pasek boczny zakładek i podglądu adresów web, którymi dzielą się w serwisach społecznościowych nasi znajomi. Możemy podglądać wiadomości m.in. z Twittera i nowość - LinkedIn, to kolejny serwis z którym integruje się OS X. Przebudowano także wygląd funkcji Reader, pozwalającej wyciągnąć ze strony to co najważniejsze, czyli treść. OS X Mavericks pozbawiony został także imitacji naturalnych materiałów, które wprowadzone zostały wraz z OS X Lion i które nie spotkały się z z pozytywnym przyjęciem użytkowników. Skeuomorfizm w OS X to już historia. Widać to zwłaszcza w aplikacji Kalendarz, która zyskała także zupełnie nowy wygląd, ale także w programach takich jak Notatki czy kontakty (w przypadku tej ostatniej zrezygnowano z imitacji otwartej książki adresowej). Dodano za to moim zdaniem niepotrzebny bajer w Launchpad. Zaktualizowane aplikacje oznaczane są mieniącymi się gwiazdkami. Wiele mówiło się przy okazji premiery Lion i Moutain Lion o tendencji zbliżania się do siebie systemów OS X i iOS. Coś w tym jest, wydaje mi się jednak, że to zbliżenie polegać będzie na zapewnieniu podobnych funkcji (na tyle, na ile się da) w obydwu systemach. Wskazuje na to pojawienie się w OS X Mavericks aplikacji Mapy. Ten ruch mnie nie dziwi, bo Apple nie miało jak inaczej udostępnić tę usługę na komputerach Mac. Mapy Apple nie są dostępne w sieci, jak konkurencyjna usługa Google'a, stąd dedykowana aplikacja systemowa. Sama aplikacja na moim starym iMaku z połowy 2007 roku działa bardzo dobrze, szybciej od nowych map Google'a w przeglądarce. Program daje możliwość wyznaczania tras podróży samochodem lub pieszych spacerów. Do dyspozycji mamy tradycyjne mapy, zdjęcia satelitarne lub widok hybrydowy. Dla wybranych miast dostępny jest także widok 3D. Pod względem samych map, wyznaczanych tras czy dostępnych informacji o okolicy nie różni się ona niczym od od wersji dla iOS. Ma to swoje zalety ale i wady (dane o punktach usługowych, gastronomii itp. są nieaktualne). Tak jak na iOS program wyświetli informacje o utrudnieniach w ruchu związanych z robotami drogowymi i tak jak w iOS informacje te są wybiórcze (o jednych robotach program informuje, o innych, w tym i objazdach, już nie). Docelowo mamy mieć możliwość wytyczenia trasy i przesłania jej na iPhone'a. U mnie ta funkcja nie działa, być może dlatego, że nie mam jeszcze zainstalowanego systemu iOS 7 (poczekam na oficjalną premierę). Co ciekawe aplikacja Mapy pozwala zapisać całą trasę włącznie z doładnym planem trasy w formie dokumentu PDF. OS X Mavericks przywraca także funkcję, którą już kiedyś mogli cieszyć się użytkownicy usługi MobileMe. Jest nią iCloud Keychain, czyli synchronizowanie pęków kluczy (a więc przede wszystkim danych logowania) za pośrednictwem iCloud. iCloud Keychain przyda się zwłaszcza tym z Was, którzy nie korzystają np. z aplikacji 1Password. Kolejną nowością jaka pojawiła się w systemie to możliwość wybrania automatycznego pobierania aktualizacji programów w Mac App Store. Mamy także możliwość wyboru czasu przeprowadzenia aktualizacji bezpośrednio w powiadomieniu o aktualizacji. Możemy wybrać by program przypomniał nam o nich dnia następnego, lub rozpocząć aktualizację za godzinę czy wieczorem bieżącego dnia. Są też zmiany głębsze, na które nie każdy zwróci uwagę i tak Monitor Aktywnosci w OS X Mavericks zyskał na przejrzystości. Łatwiej teraz dotrzeć do interesujących nas danych o działających aktualnie programach. Wszystko to dzięki rozbiciu informacji na osobne karty. Doszły także informacje o poborze energii przez poszczególne aplikacje. Rzecz ważna, jeśli pracujemy na baterii. Więcej nowości z pewnością pojawi się w kolejnych wersjach, nie wspominając już o tej, która trafi do Mac App Store. Ja najbardziej czekam na iBooks dla Mac. Od dawna chciałem mieć możliwość dostępu do zakupionych przeze mnie książek w iBookstore także na Maku, której brak dość mocno mnie irytował.

TweetDeck to weteran wśród klientów Twittera. Był programem, dzięki któremu zacząłem na serio korzystać z Twittera w styczniu 2009 roku (konto założyłem sobie kilka miesięcy wcześniej). Wtedy był to jeszcze program napisany w Adobe Air i wymagający tego środowiska zainstalowanego na moim Maku. Później został kupiony przez Twittera i przeszedł kilka mniej lub bardziej drastycznych zmian. Pozostał jednak wygodnym narzędziem, dla osób, potrzebujących szybkiego dostępu nie tylko do głównej linii czasu ale i list, widoku wiadomości publicznych i prywatnych. TweetDeck nawet po przejęciu Twittera pozostał serwisem w pewnym stopniu niezależnym. Do Twittera logujemy się z poziomu konta w serwisie TweetDeck. W najnowszej wersji program został przebudowany, zyskał także nowy, rozszerzany pasek boczny. Z jednej strony nawiązuje on do klasycznego dzieła Lorena Brichtera (czyli aplikacji Tweetie, która później została oficjalnym klientem Twittera dla Mac), jak i do aplikacji pocztowej Sparrow (która znowu inspirowana była Tweetie właśnie). W TweetDecku możemy dodać wiele różnych kolmumn. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę "+" na lewym pasku. Każda z kolumn zyskała także możliwość ustawiania dowolnych filtrów. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę trójkącika skierowanego w dół, w nagłówku danej kolumny. Możemy także filtrować interakcje innych użytkowników z nami i tak obok kolumny z wiadomościami publicznymi czy jak kto woli wzmiankami (mentions) możemy dodać sobie kolumnę Interactions, z informacjami o tym, kto dodał nas do obserwowanych, kto polubił lub retweetnął nasze wiadomości. TweetDeck to aplikacja webowa. Zauważyłem, że niekiedy ma problemy z interfejsem, a dokładnie z bocznym paskiem, którego rozszerzenie nie zawsze działa. Wystarczy wtedy przeładować zawartość okna (prawoklik i reload). Jeśli Twitter to dla Was centrum informacyjne i lubicie ogarniać to co dzieje się w tym serwisie to TweetDeck jest aplikacją wartą rozważenia. Myślę, że sporo czytelników mojego bloga zna ten program bardzo dobrze. Dobrze, że Twitter mimo wszystko jeszcze go rozwija. TweetDeck dla Mac dostępny jest w Mac App Store za darmo. TweetDeck w Mac App Store

Na początku pragnę wam bardzo podziękować za zainteresowanie moim wypocinami. Męczyło mnie to od dawna i dlatego postanowiłem się z Wami tym podzielić. Nie spodziewałem się takiego zainteresowania moim blogiem, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem kontrowersyjny. Ale do rzeczy. Co udało mi się przewidzieć?

Tworzenie obrazków z tekstu to żadna nowość. Zwykle chodzi o pewne uwydatnienie przekazu, czyli np. wykorzystanie tekstu, który normalnie ilustrowałoby wybrane zdjęcie. W przypadku takiego dzieła jest odwrotnie, to sam tekst tworzy obrazek. Aplikacji do tworzenia tego typu dzieł jest przynajmniej kilka. W mojej blogerskiej przygodzie trafiłem już na takie programy dla Maka jak i iPhone'a. Ostatnią, jaką odkryłem jest Wordify. Program jest banalnie prosty w obsłudze. Wystarczy przeciągnąć zdjęcie na jego okno i wcisnąć przycisk "Play". Mamy oczywiście możliwość dostosowania tekstu, który posłuży do wygenerowania obrazka. Standardowo jest to fragment wykorzystany w kampanii Think Different ("Here is to the crazy ones..."), możemy jednak wpisać dowolny inny. Do wyboru mamy wszystkie kroje liter zainstalowane w systemie. Możemy także zmienić zakres wielkości liter, jakie pojawią się w obrazku oraz ich kolor. Wygenerowany obrazek w formacie PDF otwierany jest automatycznie w aplikacji Podgląd, w której możemy go w tym lub innym formacie. Wordify to swego rodzaju program graficzny, o dość wąskiej specjalizacji. Przyda się z pewnością i profesjonalnym grafikom jak i każdemu użytkownikowi, który być może w ten sposób będzie chciał wygenerować swój portret, np. na potrzeby sieci. Program Wordify dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 3,59 €. Wordify w Mac App Store

Pamiętacie czasy przed Facebookiem? Pierwsza połowa ubiegłej dekady. Wtedy rządził MySpace. Serwis społecznościowy, który początkowo skierowany był dla muzyków i wszelkich innych artystów oraz ich fanów. Szybko stał się chyba najbardziej popularnym serwisem społecznościowym, w którym każdy mógł się wylansować jak chciał, choćby poprzez zmianę dekoracji na choince czyli profilu. Niestety dla mnie MySpace zawsze był źle ustawioną i kiczowatą choinką, na której ktoś pozawieszał pierdyliardy światełek i bombek. To jak i brak wizji rozwoju przyczyniło się chyba do jego upadku. Oczywiście MySpace jeszcze istnieje, a kilka miesięcy temu przeszedł przebudowę. Teraz w App Store pojawiła się nowa dedykowana aplikacja. Program pozwala właściwie na wszelkie podstawowe rzeczy, które chcielibyśmy zrobić w serwisie społecznościowym. Możemy wrzucić tekst, zdjęcie, a nawet nagrać krótki film i opublikować go jako animowanego GIF-a. Możemy także wyszukiwać innych użytkowników, zawężając kryteria niemalże jak w serwisach randkowych. Przyznam, że kilka miesięcy temu zajrzałem do nowego MySpace i tyle mnie tam widziano. O programie wspominam chyba głównie z jakiegoś sentymentu. Wszak MySpace mimo wszystko był kiedyś jednym z głównych miejsc globalnego internetu. Obawiam się jednak, że aplikacja dla iPhone'a, choć nie zaszkodzi, to raczej nie pomoże w jego przetrwaniu. MySpace dla iPhone'a w App Store dostępne jest za darmo. MySpace w App Store