Blogi

Umieszczenie w iPhone 5S kooprocesora M7 uczyniło z tego urządzenia przydatne akcesorium fitness, bez potrzeby uciekania się do dodatkowych opasek itp. rzeczy. Programów, które wykorzystują nowe możliwości do zliczania naszych kroków i obliczania spalonych kalorii czy przebytego dystansu jest coraz więcej. Funkcje takie zyskała nawet niedawno aplikacja Fitbit (można już z niej korzystać bez potrzeby kupowania recenzowanej przeze mnie opaski). Wśród tego typu programów moją uwagę ostatnio zwrócić Steps+. Steps+ to aplikacja, która działać będzie tylko na iPhone 5S, o czym skrupulatnie informują jej twórcy. Program ma bardzo przejrzysty interfejs, w którym informacje o ilości kroków, przebytym dystansie i spalonych kaloriach podawane są w postaci listy. Program pozwala także na ustawienie dziennej normy, jaką powinniśmy wyrobić, pokazując to w postaci diagramu w odpowiednim kolorze. Jeśli zbliżyliśmy się lub wyrobiliśmy 100% normy będzie on wyświetlany na zielono, okolice 50% to kolor żółty, 30% i w dół to kolor czerwony. Do dyspozycji mamy także wykres pokazujący nasze postępy w ostatnich dniach. Program czerpie informacje bezpośrednio z systemu. Odpaliłem go kilka dni po zainstalowaniu i ku mojemu zaskoczeniu wyświetlił mi dane z całego tygodnia. Jak chyba każda aplikacja fitness także i Steps+ umożliwia określenie naszej płci (popularne ostatnio angielskie słowo "Gender"), wysokości, wagi oraz długości naszego kroku. Do wyboru jest też system metryczny i imperialny. Mamy także możliwość wyświetlania ilości zrobionych kroków na ikonie aplikacji. Steps+ dla iPhone'a 5S dostępne jest w App Store za darmo. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Ile to już mamy aplikacji typu to-do? Wiele z tych co już są na rynku, jak i nowo powstających pokazuje nam coś nowego. Albo jest to nowe podejście do interfejsu albo jakaś jedna, nowa, unikalna funkcja. Testując tego typu programy, staram się znaleźć coś dla siebie. Na pierwszym miejscu stawiam użyteczność i funkcjonalność, a na drugim wygląd. Wiele razy odchodziłem od Wunderlist i za każdym razem wracałem z pokorą.

Nowy Mac Pro nie przestaje zadziwiać. Jest w tym komputerze coś fascynującego począwszy od demonicznej prędkości, skończywszy na ciekawostkach w konstrukcji. W kolejnym odcinku MacGadki zachwycamy się właśnie Makiem Pro. Próbujemy go kupić, a także podpowiadamy, czy można go turlać! W kolejnej części wyjaśniamy także co to jest Markdown i odczarowujemy pojęcie "edytory minimalistyczne".

W App Store można znaleźć całkiem pokaźną grupę naprawdę dobrych programów dla najmłodszych. Sam będąc ojcem małych dzieci mam całkiem sporą kolekcję tego typu programów. Niedawno w ramach akcji 12 Days Of Gifts Apple rozdało aplikację Toca House, jeden z lepszych programów dla dzieci moim zdaniem. Oczywiście znalazło się grono osób, które narzekało akurat na ten wybór. Rozumiem, że aplikacje dla maluchów są dla nastolatka czy nawet 20-latka czymś nie wartym uwagi, ale tego typu programy z pewnością docenią wtedy, kiedy sami zostaną rodzicami. Wspominam o tamtej aplikacji m.in. dlatego, że akurat programy Toca Boca są jednymi z lepszych w tej kategorii. Jednym z nich jest Toca Doctor z którym to jednoznacznie kojarzy mi się inna aplikacja jaka wczoraj zagościła na naszych iPhone'ach i iPadach - Pepi Doctor.

Aplikacje do upiększania fotografii zwykle oferują bardzo podobne możliwości, efekty imitujące zdjęcia retro, uszkodzenia, przesuniecie głębi ostrości. Wiele z tych programów oferuje bardzo podobne efekty, czasem jednak znajdzie się jeden, dla którego warto taki program zainstalować. Są też inne, które "upiększają" zdjęcia w zupełnie inny sposób. Do nich zalicza się Flip dla iPhone'a. Program pozwala na tworzenie mozaik ze zdjęć poprzez ich przekręcanie w górę lub w dół oraz na boki. W zależności od osi obrotu zdjęcie dzielone jest i odwracane w poziomie lub w pionie. W każdej chwili możemy też cofnąć wybraną ilość ruchów przesuwając palec w przeciwnym kierunku, lub wrócić do oryginalnego zdjęcia poprzez potrząśnięcie iPhonem. Gotowe dzięło można zapisać w pamięci, podzielić się z nim w jednym z serwisów społecznościowych, czy wysłać do aplikacji Instagram. A oto efekt zabawy Flip dla iPhone: Flip dla iPhone'a w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Internet to z jednej strony świetne narzędzie do przekazywania informacji z drugiej jednak to pozbawiona dna czara goryczy, żółci wylewanej przez użytkowników sieci. Negatywne emocje, wpisy pełne nienawiści czy choćby tylko zwykłej złości to codzienność do której chcąc nie chcąc w końcu się po prostu przywyka. Czy można spróbować je jakoś skanalizować i na ich bazie zbudować serwis społecznościowy? Zdaniem twórców Vent można. Vent jak sama nazwa wskazuje ma być swego rodzaju wentylem, dzięki któremu wypuścimy nadmiar pary, zmniejszymy ciśnienie, wyrzucając z siebie negatywne emocje nie na Twitterze, Facebooku, Google+ na blogu ale właśnie za pośrednictwem specjalnej aplikacji.

O tej książce powinienem napisać kilka tygodni temu, ale z racji spraw rodzinnych, przedświątecznego harmidru, samych świąt, sięgnąłem po nią dopiero dzisiaj. Mowa o wydaniu specjalnym biografii Steve'a Jobsa autorstwa Waltera Isaacsona, wydanej przez Insignis. Sama biografia została już wielokrotnie zrecenzowana, także przeze mnie, jeszcze na mackozer.pl (recenzję znajdziecie TUTAJ). Nowe wydanie przynosi przede wszystkim dodatkowy, choć krótki rozdział - Epilog. Napisany przez Isaacsona już po śmierci Jobsa. Zawarł w nim szczegóły ostatnich dni jego życia i - co mnie osobiście trochę odpycha - śmierci. Pamiętam, że strasznie zbulwersowało mnie podanie do publicznej wiadomości przez Monę Simpson (siostrę Jobsa) jego ostatnich słów czy bardziej ostatnich dźwięków jakie wydobył z siebie przed utratą przytomności. Znalazły się też one w tej książce. Nie wiem, czy było to potrzebne - dla mnie zalatuje to niestety ordynarnym podglądactwem. Epilog zawiera także pewne szczegóły dotyczące organizacji i samego pogrzebu. Oczywiście moje negatywne uwagi dotyczące tego, dopisanego później krótkiego rozdziału nie zmieniają oceny samej książki. To bardzo dobrze napisana biografia, bez skłonności do hagiografii. Nowe polskie wydanie książki w wersji drukowanej to przede wszystkim nowa, twarda oprawa oraz nowe zdjęcie na obwolucie. Znajdziecie na nim fotografię młodego Jobsa. Zdjęcie dojrzałego Steve'a z pierwszego wydania, pozostało na właściwiej twardej oprawie. Dodam jeszcze, że wersja elektroniczna została zaktualizowana o wspomniany rozdział. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie zaopatrzyliście się w tę książkę czy to w wersji drukowanej czy elektronicznej to szczerze polecam. Warto ją przeczytać niezależnie czy podziwia się Jobsa, czy nie. Walter Isaacson - Steve Jobs (wydanie specjalne) w iBookstore w cenie 9,99 €: Pobierz z iBook StoreObserwuj @mackozer

Wczoraj opisywałem na blogu aplikację 1Keyboard, która pozwala mi wygodnie korzystać z iPada jako maszyny do pisania za pomocą klawiatury mojego Maka. Choć faktycznie to rozwiązanie jest dla mnie niemal idealne, to nie pozostaję ślepy i głuchy na to co dzieje się w temacie edytorów tekstu dla OS X. Właśnie pojawił się kolejny ciekawy program tego typu - Write dla Mac w wersji beta. Write dla iPhone'a i iPada opisywałem już na blogu (TUTAJ). Jego twórca postanowił rozszerzyć środowisko pracy także na komputery Macintosh. Podobnie jak wersja aplikacji dla iOS, tak i Write dla Mac to edytor tekstu wspierający formatowanie za pomocą znaczników Markdown. Do wyboru mamy trzy tryby pracy edytora: edycja tekstu z widocznymi znacznikami i podglądem formatowania, czysty tekst, bez widocznego formatowania oraz tekst formatowany, z ukrytymi znacznikami. Dostępny jest też podgląd dokumentu w HTML z naniesionym formatowaniem. Mamy także możliwość wyboru kroju i wielkości liter, choć ten domyślny (Avenir) jest bardzo ładny. Okno programu podzielone jest na trzy kolumny, lewa, z listą folderów (możemy stworzyć nowy, lub dodać już istniejący), środkowa z zawartością danego folderu (listą dokumentów tekstowych) no i ta najważniejsza z polem edycji. Program nie posiada górnego paska, co jest pewną tendencją w projektowaniu wyglądu programów dla Mac. Nie mam jeszcze zdania czy to dobrze czy źle, choć wygląda to w sumie ładnie. Write jest jeszcze w wersji beta, nie zamierzam więc oceniać tego programu. Znalazłem w nim kilka rzeczy, które trzeba poprawić. Mam np. problem z otwarciem plików .txt stworzonych w aplikacji Writer dla Mac, program nie przewija też tekstu w czasie pisania. Trzeba to robić samemu, inaczej nie zobaczymy tego co piszemy. Myślę, że finalna wersja będzie na pewno ciekawą propozycją dla ludzi, którzy klepią w klawiaturę tyle co ja albo i więcej. Na razie autor zaprasza do otwartych testów beta. Write możecie zatem sprawdzić sami i podzielić się z nim Waszymi uwagami. Beta Write do pobrania TUTAJObserwuj @mackozer

Od 26 grudnia dzięki aplikacji 12 Days of Gifts każdy użytkownik sprzętu z iOS może codziennie otrzymać prezent. Darmowa gra, aplikacja, książka, płyta czy film - wszystko to za darmo . Prezenty oczywiście są różnej jakości, czy też mniej lub bardziej dopasowane do naszych upodobań. Co ważne, chciałbym to podkreślić, otrzymanie prezentu, pobranie aplikacji 12 Days of Gifts nie jest obligatoryjne , a wszystkie prezenty są, póki co darmowe.

Choć od lat jestem użytkownikiem iPada, to do dzisiaj piszę na nim raczej sporadycznie. Z drugiej strony, poza byciem świetnym narzędziem do czytania, oglądania i rozrywki, iPad świetnie może spisywać się na biurku jako rozszerzenie mojego środowiska pracy. Przetestowałem to już przy okazji korzystania z klawiatury Bluetooth Logitecha, którą można było spiąć z trzema urządzeniami (a więc z Makiem i iPadem) i przełączać się pomiędzy nimi za pomocą dedykowanych klawiszy. Niestety taka klawiatura to dodatkowe i do tego dość drogie urządzenie na moim biurku. Okazuje się, że jest rozwiązanie tańsze. Mowa o aplikacji 1Keyboard dla Mac, która pozwala na pisanie na iPadzie za pomocą klawiatury naszego Maka - np. MacBooka.

Magia aplikacji mobilnych kryje się przede wszystkim w świetnym pomyśle. To właśnie pomysł i prosta ale ciesząca oko grafika to klucz do sukcesu. Nie muszą to być super rozbudowane, wyciskające siódme poty z procesora programy i gry. Mogą być to aplikacje, które ułatwiają, czy upraszczają pewne zadania, które dotąd wymagały od nas więcej czasu, zaangażowania większych, bardziej skomplikowanych programów, no i naszego czasu. Świetnym tego przykładem jest aplikacja Viz dla iPhone'a.

Pisałem niedawno o wprowadzonej przez Twittera do oficjalnej aplikacji dla iPhone'a funkcji dodawania i podglądu obrazków w wiadomościach prywatnych (czy w konwersacjach prywatnych). Twitter przy tej okazji pokazał kolejny raz pazury i zachował się jak monopolista. API umożliwiające dodawanie zdjęć w wiadomościach prywatnych nie zostało upublicznione. Stąd też na obecną chwilę deweloperzy konkurencyjnych aplikacji nie są w stanie dodać do swoich programów tej samej funkcjonalności. Twórcy Tweetbota i tak starają się być na bieżąco. Właśnie zaktualizowali swój program dodając możliwość podglądu zdjęć w wiadomościach prywatnych, wysłanych z oficjalnej aplikacji. Na możliwość ich dodawania do prywatnych wiadomości z poziomu tego programu przyjdzie nam jeszcze pewnie trochę poczekać. Ja jednak nie zamierzam się przesiadać na oficjalną aplikację, którą - muszę przyznać - Twitter ostatnio wyraźnie poprawił, czy też naprawił. Tweetbot 3 dla iPhone'a w App Store w cenie 4,49 € Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Niemal dwa lata temu napisałem tekst o mojej niemal całkowitej przesiadce z papieru na ekran iPada i iPhone’a. Zdecydowałem się na porzucenie książek papierowych, na rzecz e-booków, które czytam na iPadzie i iPhone. Ta zmiana wpłynęła pozwoliła mi czytać zdecydowanie wygodniej, ale i więcej niż wcześniej. Książka, choć w pewien sposób magiczna, jest jednak w pewnym stopniu przestarzała (tutaj posypią się na mnie gromy). W wielu sytuacjach to właśnie samo medium zniechęcało mnie do lektury. Korzystając z iPhone’a i iPada, a czasem i Maka, zacząłem czytać znacznie więcej niż wcześniej. Nie jestem może książkowym molem, ale jestem w stanie przeczytać przynajmniej dwanaście książek w roku. Oczywiście, możecie się ze mną kłócić, że na Kindle czyta się lepiej – pewnie tak, ale to kolejne dodatkowe urządzenie w mojej torbie, na które po prostu nie ma już miejsca. Zmiana, związana z papierowymi książkami, to nie jedna w temacie dystrybucji treści, jaka ma miejsce na przestrzeni ostatniego roku, a tak naprawdę na przestrzeni ostatnich lat. Mówię tutaj o sposobach dystrybucji muzyki. W latach 90-tych rządziły kasety i płyty CD. Te drugie były na tyle drogie, że pozostawały luksusem. Ludzie masowo kupowali pirackie płyty na ryneczkach. Wraz z upowszechnieniem się nagrywarek komputerowych zaczęło się je masowo przegrywać, jak kiedyś kasety. A kilka lat później, kiedy niemal każdy mógł sobie pozwolić na stały dostęp do internetu, zaczęło się masowe ściąganie. Pewnie, znajdą się tacy, co w czambuł nazwą wszystkich złodziejami i zaczną absurdalnie porównywać to do kradzieży samochodu. Totalna bzdura. Płyty były po prostu za drogie a skala piractwa i tak w jakimś stopniu przekładała się czy wręcz zwiększała zarobki pewnych artystów, których muzyka nie trafiła by w inny sposób do mas (bo zwyczajnie nie byliby w stanie kupić sobie oryginalnego CD). Przykładem może być opublikowany 20 grudnia artykuł mówiący o tym, że zespół Iron Maiden wybierał na swoje trasy koncertowe kraje, w których ich muzyka była najbardziej piracona. Efekt? Koncerty były wyprzedane. Więcej na ten temat znajdziecie TUTAJ. Piractwo oczywiście jest złe, pamiętać jednak trzeba, że jest to po prostu sposób na dostęp do dóbr kultury, kiedy ich ceny są wyśrubowane przez wydawców. Jestem zdania, że większość (bo są tacy, którzy zawsze będą piracić) wolałaby być legalna, gdyby tylko mogła. Teraz już może, ale o tym poniżej. Piractwo przyniosło jednak także drastyczne zmiany na rynku dystrybucji muzyki. Przede wszystkim wraz z rozwojem internetu pojawiły się przenośne odtwarzacze MP3, które z czasem trafiły do telefonów komórkowych (pamiętam jeszcze wielką cegłę Nokię z 64 MB pamięci, do której mogłem wrzucić około 10 utworów). Pojawiły się też internetowe sklepy muzyczne, które pozwalały kupować płyty, a czasem pojedyncze utwory. W przypadku naszego kraju iTunes nie jest pewnie najlepszym przykładem, bo sprzedawana muzyka jest tam i tak stosunkowo droga. Wraz z pojawieniem się cyfrowych odtwarzaczy i generalnie dystrybucją muzyki przez internet nastał zmierzch płyty CD. Pewnie, że jeszcze długo ona nie zniknie, tak jak do końca nie znikły winyle (ale są obecnie tylko i wyłącznie produktem dla hobbystów, hipsterów czy snobów). Mój niemały zbiór oryginalnych płyt CD trafił z biegiem lat do pudła, po tym, jak zgrałem je na dysk mojego iMaka. Od roku łapię się jednak na tym, że z nielicznymi wyjątkami przestałem słuchać muzyki z mojej biblioteki iTunes. Ostatnio zdałem sobie sprawę z tego przymierzając się do recenzji kolejnej aplikacji do odtwarzania muzyki na iPhone czy iPadzie. Na żadne z moich mobilnych urządzeń nie wgrałem muzyki (biblioteka aplikacji muzyka jest pusta). Od ponad roku korzystam na moim Maku, iPhone i iPadzie niemal wyłącznie z aplikacji Spotify. Płacąc 20 złotych miesięcznie mam dostęp do 99 procent piosenek i albumów, które mnie interesują. Mogę je zapisywać na dysku czy w pamięci masowej moich urządzeń, tak by mieć do nich dostęp offline, bez potrzeby strumieniowania. Spotify to teraz właściwie moja jedyna aplikacja muzyczna i zbiór muzyki, z którego korzystam. Nie trzeba z resztą płacić tych 20 złotych, by mieć dostęp do gatunków muzycznych czy wykonawców, których lubimy. Za darmo można słuchać losowo serwowanych utworów naszych ulubionych zespołów. Dożyliśmy czasów, w których można być już legalnym, przynajmniej jeśli chodzi o muzykę i o książki (taką cyfrową biblioteką jest serwis Legimi.com). Mam wrażenie, że wraz z upowszechnieniem się serwisów jak Spotify, Deezer, Wimp czy Rdio weszliśmy w zupełnie nową erę dystrybucji muzyki. Może być to zmierzch także dla sklepów pokroju iTunes. Wydaje mi się, że Apple zdaje sobie z tego sprawę, wprowadzając swoją usługę iTunes Radio. Apple musi przystosować się do nowego sposobu dystrybucji. Nie zdziwiłbym się gdyby za jakiś czas wprowadziło w iTunes możliwość wypożyczania muzyki za określoną stałą opłatą, tak jak robią to właśnie wspominane wyżej serwisy.Obserwuj @mackozer

Gdzieś na początku lat 80-tych, w czasach ostrych zim, okresowego braku ciepłej wody, ogrzewania, mroźnych zim, pewnego generała przemawiającego do rodaków i szarość betonu nowego osiedla mieszkaniowego w Łodzi trafiłem w drodze do szkoły do dziwnego miejsca, w którym pod ścianami rozstawione były maszyny z ekranami jak w telewizorze, na których wyświetlały się złożone z małych kwadracików ruchome obrazy. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z automatami, czy jak kto woli konsolami. Od tego czasu, do sprawienia sobie swojego własnego komputera przepuszczałem w takim "salonie" całe moje kieszonkowe. Komputer domowy pozwalał grać w niektóre z popularnych tytułów w domu, bez potrzeby wydawania pieniędzy. To właśnie tamte gry dodawały kolorytu do tamtych lat i na pewno w jakimś stopniu dzięki nim wspominam ten czas kolorowo. Nic zatem dziwnego, że co jakiś czas wracam do tych gier, dzięki różnego rodzaju emulatorom. Najnowszy, jaki właśnie się pojawił to OpenEmu dla OS X. OpenEmu emuluje następujące konsole: Game Boy, Game Boy Advance, Game Gear, NeoGeo Pocket, NES, Nitendo DS, Sega Master System, Sega Mega Drive, Sega Mega Drive 32X, SNES, TurboGrafx-16, Virtual Boy. Twórcy OpenEmu przygotowali paczkę z kilkunastoma grami, które można pobrać bezpośrednio ze strony domowej tego emulatora. Wystarczy tylko rozpakować paczkę i gry przeciągnąć na okno programu. Program umożliwia zdefiniowanie skrótów klawiszowych, jeśli nie odpowiadają nam te domyślne. Możemy także wybrać różne sposoby wyświetlania grafiki, włącznie z wygładzaniem pikseli, dzięki czemu gry nie będą razić tak bardzo pikselami. Możemy także wybrać silnik emulacji. Mamy także możliwość zapisania stanu gry w dowolnym momencie. W sieci można znaleźć właściwie chyba wszystkie gry dostępne na ster konsole, zwłaszcza te z lat 80-tych. Kwestią dyskusyjną jest tylko stan prawny dostępnych w sieci tytułów. Nie wszystkie dostępne są chyba jako abandonware. Z drugiej jednak strony, jeśli takie oryginalne Green Beret (Rush'n Attack) czy Ghost'N Goblins wyszło oficjalnie, to wydałbym na to chyba więcej niż 0,89 € (tyle kosztuje reedycja Ghost'N Goblins dla iPhone'a). OpenEmu pobierzecie ze strony openemu.org. Za pierwszym razem program należy otworzyć klikając na nim prawym klawiszem w Finderze i wybierając Otwórz (OpenEmu nie jest podpisane, więc nie przechodzi weryfikacji Gate Keeper w OS X). Obserwuj @mackozer

Dzisiaj będzie krótko na temat jednej z funkcji Safari którą odkryłem ostatnio całkowicie przypadkowo a wydaje mi się niesamowicie użyteczna i sądzę, że niewiele osób wie o jej istnieniu.

Dzisiejszy wpis nie będzie związany bezpośrednio z Apple ale z zakupami ogólnie. Opiszę Wam wczorajszą nieprzyjemną przygodę jaka mi się przytrafiła aby uczulić Was na pewne sprawy.

Dziś zjawiamy się z misją - warto sięgać po książki. Będziemy starali się przekonać Was do czytania e-booków. Jeśli nie trzeba już tego robić to zachęcimy do sięgnięcia po sławę i pieniądze jako Self Publisher (wydawca własnych treści). Zmierzyliśmy się również na polu czytników i rozprawialiśmy o tym czy iPad czy Kindle jest lepszym urządzeniem dla moli książkowych.

Trzeci tydzień trwa już konkurs na najciekawszy pomysł wykorzystania aplikacji Syngi dla iPhone'a o której pisałem TUTAJ na blogu. Syngi umożliwia odbiór prezentacji (albo uczestnictwo w wydarzeniach) stworzonych w serwisie o tej samej nazwie na iPhone'ach lub smartfonach z Androidem. to co najciekawsze, to fakt, że rozpoczęcie ich odtwarzania nastąpi jednoczenie na wszystkich tych urządzeniach. Twórcy Syngi czekają na Wasze pomysły, a już niebawem - jak zapowiadają - jeden z nich zostanie nagrodzony iPhonem 5S. Aby wziąć udział wystarczy w serwisie Syngi utworzyć wydarzenie, a następnie nagrać film z jego przeprowadzenia i zamieścić go na YouTube. Link do niego należy wrzucić na fanpage Syngi. Szczegóły dotyczące konkursu znajdziecie TUTAJRecenzja Syngi dla iPhone’a Syngi dla iPhone'a w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Ponieważ zbliża się koniec roku postanowiłem napisać listę aplikacji z których korzystam na iPhonie i iPadzie. Teraz w okresie świąteczno-noworocznym kiedy wolnego czasu mamy trochę więcej i możemy oddać się rozrywce warto czasem poszukać fajnych aplikacji i gier na system iOS. Nie znajdują się tu wszystkie aplikacje z których korzystam, są tu jednak te które są moim zdaniem warte uwagi.

Ponieważ zbliża się koniec roku postanowiłem napisać listę programów z których korzystam na Macu. Teraz w okresie świąteczno-noworocznym kiedy wolnego czasu mamy trochę więcej i możemy oddać się rozrywce warto czasem poszukać fajnych programów na system OS X. Poniższa lista zawiera zarówno te programy które służą rozrywce, jak i te które ułatwiają pracę. Nie znajdują się tu wszystkie programy z których korzystam, są tu jednak te które są ciekawe i które są moim zdaniem najlepszym wyborem w swojej klasie. Wierzę w zaradność czytelników i nie podaję odnośników do stron producenta czy też do App Store. Wierzę, że przeglądarka internetowa doprowadzi Was do wyszukiwanego programu, a w razie problemu chętnie pomogę z znalezieniu jej. Wystarczy napisać tutaj lub na Twitterze.

Okres świąteczny sprzyja szukającym różnego rodzaju okazji w App Store. Wiele programów i gier zostało w ostatnich dniach przecenionych, a niektóre dostępne są nawet za darmo. Poza wspomnianą promocją App Santa, o której pisał Jacek Zięba warto zwrócić także uwagę na dwie świetne gry. Mowa o Tiny Thief wydanej przez Rovio Stars i pierwszy raz udostępnionej za darmo oraz Infinity Blade III, która doczekała się znacznej przeceny. Pełną recenzję Tiny Thief znajdziecie TUTAJ na blogu MyApple. Gra opowiada o przygodach pewnego małego chłopca - złodzieja, który musi uratować księżniczkę. Tiny Thief dla iPhone'a i iPada w App Store za darmo. Pobierz z App Store Inifinty Blade III to z kolei kontynuacja bardzo dobrej serii. Gra została wydana specjalnie na premierę iPhone'a 5S, którego możliwości graficzne wykorzystuje w pełni. Infinity Blade III dla iPhone'a i iPada dostępne jest w App Store w cenie 2,69 €. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Twierdzicie, że nie jesteście dziećmi i nie wierzycie w świętego Mikołaja? Chyba jednak uwierzycie, bo ten przynosi za pośrednictwem App Santa promocje do 60% na najlepsze aplikacje na system iOS. Wśród nich:

Wielu ludzi narzeka, że po aktualizacji do iOS 7 w ich urządzeniach występuje problem z parowaniem z innymi urządzeniami za pośrednictwem Bluetooth. Jest to szczególnie uciążliwe dla ludzi łączących swoje iPhony czy iPady z dodatkowymi klawiaturami, zestawami głośnomówiącymi czy słuchawkami. OS X Daily opublikowało listę kroków które należy podjąć w celu rozwiązania tego problemu. Warto jednak przede wszystkim zwrócić uwagę na sprawność sprzętu z którym się łączymy; być może to w nim leży istota problemu. Jeżeli wszystko wydaje się być w porządku, należy wykonać następujące kroki:

Wspominałem niedawno, przy okazji recenzji zewnętrznej baterii i etui iKit NuCharge, że jednym z najbardziej popularnym akcesoriów do urządzeń mobilnych są baterie. Równie popularne stają się od jakiegoś czasu głośniki do smartfonów i tabletów. Nic w tym dziwnego, muzyka na urządzenia mobilne płynie wprost z sieci zarówno ze sklepów typu iTunes, jak i serwisów oferujących strumieniowanie czy niejako wypożyczenie muzyki z zapisaniem jej w pamięci masowej urządzenia. Mówię tutaj choćby o serwisach typu Spotify, Deezer, Wimp, Rdio czy nawet o popularnym SoundCloud. Dodajmy do tego podcasty oraz audiobooki i okaże się, że nasze smartfony, tablety to świetne narzędzia nie tylko do odtwarzania ale i odbierania nagrań audio z sieci. Niestety nawet iPhone czy iPad nie mogą pochwalić się specjalnie dobrymi głośnikami. Oczywiście da się w ten sposób słuchać muzyki, będzie ona jednak niezbyt dobrej jakości no i stosunkowo cicha. Naprzeciw potrzebom klienta wychodzą producenci różnego rodzaju głośników, w większości bezprzewodowych, łączących się z iPhonem lub iPadem poprzez Bluetooth. Od kilku tygodni testuje dwa takie urządzenia marki Divoom - Bluetune Solo oraz Bluetune Bean. Obydwa urządzenia to nieduże głośniki zasilane z ładowanego akumulatora. Mogą służyć zarówno jako głośniki do odtwarzania muzyki oraz jako zestawy głośnomówiące. Każdy z nich wyposażony jest w przycisk odbierania rozmowy telefonicznej oraz mikrofon. Dzięki czemu świetnie będą się nadawać do przeprowadzenia wszelkiego rodzaju konferencji. Divoom Bluetune Solo posiada cylindryczną formę. Czarna obudowa i maskownica głośników posiada wykończenia z twardego plastiku imitującego aluminium. Całość sprawia solidne wrażenie. Z jednej strony głośnik ma na tyle nieduże rozmiary, że możemy go trzymać w dłoni jak puszkę z napojem, z drugiej jest na tyle ciężki, że stabilnie stoi np. na blacie biurka. To bardzo ważne, zwłaszcza w kontekście zastosowanego w urządzeniu systemu X-Bass, którego głośnik znajduje się w dole urządzenia. Divoom Bluetune Solo posiada jeszcze jedną przydatną funkcję. Dzięki wbudowanemu gniazdu Aux Out można podłączyć go do zewnętrznego zestawu stereo i za jego pośrednictwem odtwarzać na nim muzykę z iPhone'a, iPada czy innego urządzenia mobilnego. Mały głośnik bluetooth, choćby z systemem X-Bass nie zastąpi oczywiście tradycyjnych głośników stereo podłączanych do "wieży". Z drugiej jednak strony ani wieży, ani dużych głośników nie zabierzemy ze sobą w podróż, czy nie będziemy nosić codziennie z domu do biura. Jak na swoje gabaryty urządzenie zapewnia bardzo przyzwoitą jakość dźwięku. Przede wszystkim w ustawieniu na około 60 - 70% głośności. Powyżej dźwięk zaczyna być przesterowany i traci selektywność. Natężeniem dźwięku steruje się wprost z iPhone'a czy iPada, za pomocą standardowych klawiszy na obudowie. Zupełnie inaczej wygląda głośnik Bluetune Bean. Mi osobiście kojarzy się on z kłódką (ze względu na charakterystyczny uchwyt) i granatem (ogólna owalna forma urządzenia i z perforowaną maskownicą). urządzenie wykonane jest z plastiku i włożone w przylegający ściśle, wykonany z grubej gumy pokrowiec. Można go oczywiście zdjąć, ale z nagiego Bluetune Bean nie da się wygodnie korzystać. Gumowa warstwa jest więc częścią właściwiej obudowy. Urządzenie wygląda moim zdaniem bardzo ładnie, zwłaszcza w moim ulubionym kolorze czarnym. Bluetune Bean nie tylko wygląda inaczej od Bluetune Solo. Jakość dźwięku także wyraźnie się różni. Bean nie posiada systemu X-Bass przez co dźwięk pozbawiony jest dołu. Jest zdecydowanie bardziej płaski, syczący. Z drugiej jednak strony jest o wiele bardziej selektywny od dźwięku wydobywającego się z Bluetune Solo, dzięki czemu lepiej sprawuje przy głośnym odsłuchu. Wybór jest trudny. Każdy z głośników ma więc swoje zalety i wady. Początkowo bardziej ceniłem sobie selektywność Bluetune Bean, później jednak doceniłem basy w Bluetune Solo. Konfiguracja obyudwu urządzeń jest banalnie prosta. Wystarczy włączyć urządzenie i sparować je z iPhonem lub iPadem. Pozostaje jeszcze wybrać w ustawieniu AirPlay w Centrum Sterowania w iOS 7 wybrać to urządzenie z listy. W Bluetune Solo włącznik znajduje się na spodzie urządzenia. W Bluetune Bean gumowy przycisk Power znajduje się z boku urządzenia, obok przycisku odbioru rozmowy telefonicznej. Obydwa urządzenia posiadają wbudowane akumulatory, dzięki czemu wystarczy je tylko co jakiś czas ładować. Pojemność baterii w Bluetune Solo pozwala na około 8 godzin ciągłego odtwarzania. Bluetune Bean posiada trochę mniejszą baterię, urządzenie może nieprzerwanie odtwarzać muzykę przez około 6 godzin. Urządzenia powinny być ładowane przez minimum 2,5 godziny. Obydwa urządzenia, jak na swoje gabaryty sprawują się moim zdaniem bardzo dobrze. Trzeba jednak pamiętać, że są to małe urządzenia przenośne, a nie zestaw głośników dla audiofila. Każde z nich oferuje też trochę inne możliwości. Bluetune Solo posiada wspomniany system X-Bass i umożliwia podłączenie do zestawu stereo. Dźwięk w Bluetune Bean jest bardziej selektywny ale i płaski, a samo urządzenie ba zdecydowanie bardziej przenośny charakter. Wydaje się być nie tylko urządzeniem mobilnym, ale i nastawionym na różne warunki, w jakich będzie się go używać. W komplecie znalazł się nawet mały karabińczyk, pozwalający na przypięcie go np. do szlufki spodni. Najlepiej jeśli przekonacie się sami, wybierając się do jednego z polskich resellerów i salonów GSM, w których urządzenia są dostępne. Szczegółową listę znajdziecie TUTAJ. Urządzenie testowałem dzięki uprzejmości firmy JMT Partners.Obserwuj @mackozer

Gry strategiczne są stare jak komputery osobiste. Pamiętam pierwsze tego typu pozycje na ZX Spectrum, C 64 czy Atari. Później poruszałem moimi oddziałami na PC. Nie jestem specjalnym strategiem, ale tego typu gry bardzo lubię. Stąd też ucieszyłem się, kiedy w roku ubiegłym w App Store pojawiła się bardzo fajna strategia pod tytułem Battle Of the Bulge (tak w języku angielskim nazywa się niemiecką kontrofensywę w Ardenach). Jej recenzję znajdziecie na mackozer.pl. Jej wydawca Shenandoah Studio wypuścił niedawno kolejną, równie dobrą grę tego typu, także umieszczoną w realiach II Wojny Światowej, jednak w zupełnie innym miejscu i czasie. Mowa o Drive on Moscow. Gra odnosi się do Bitwy pod Moskwą (operacja "Tajfun"), trwającej od października 1941 roku do stycznia roku 1942. W grze znajdziemy z resztą osobny dział z dokładnymi informacjami o samej bitwie, włącznie z dokładnym opisem poszczególnych faz tej bitwy. Opisy dostępne są tylko w języku angielskim. Sama gra to klasyczna strategia, w której przesuwamy po mapie żetony symbolizujące poszczególne armie czy dywizje. Na moje oko i wiedzę odpowiadają one realnym formacjom, jakie brały udział w tej bitwie. Możemy grać zarówno siłami osi oraz wojskami radzieckimi. W zależności od wyboru strony do dyspozycji będziemy mieli różne typy jednostek. I tak siły osi dysponują przede wszystkim piechotą, piechotą zmotoryzowaną oraz dywizjami pancernymi. W przypadku sił radzieckich do dyspozycji są także jednostki powietrznodesantowe czy kawaleria. Każda z jednostek posiada swoje specyficzne cechy, a więc różny zasięg poruszania się. Jednostki pancerne czy zmotoryzowane mają znacznie większy zasięg kiedy korzystają z dróg, z drugiej strony radziecka piechota może poruszać się dalej niż piechota w każdych warunkach terenowych. Te ostatnie mają też wpływ na siłę bojową lub obronną poszczególnych oddziałów. Jednostki zaatakowane w lesie lub w mieście zyskują dodatkową ochronę. W terenie spotkamy także rzeki, które mogą okazać się świetną linią obrony wczesną jesienią. Kiedy nadejdą mrozy zamarzną i będzie można je z łatwością pokonać. Drive on Moscow oddaje też zmianę warunków pogodowych w zależności od pory roku. Zmieniają się oczywiście także warunki poruszania się. Pokryte kurzem podczas lata pola i drogi zamieniają się późną jesienią w bagna, by znowu zimą zamarznąć na kamień. Walcząc zwłaszcza siłami osi należy pamiętać o nie rozciąganiu zbytnio linii frontu, celem zapewnienia dostaw poszczególnym formacjom. Zwycięski rajd na jedną z miejscowości może skutkować przerwaniem linii zaopatrzenia, co unieruchomi jednostki na amen. Pod względem obsługi gra jest dość łatwa. Znalazł się w niej prosty samouczek, dzięki czemu osoba dopiero zaczynająca swoją przygodę z grami strategicznymi nie powinna mieć problemu i po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach powinna już wiedzieć o co chodzi. Gra oczywiście odbywa się w poszczególnych turach. Te podzielone są jeszcze na mniejsze jednostki czasu, w których naprzemiennie wykonują swoje ruchy przeciwne siły. Ruszamy więc jednostki z jednego pola (przesuwamy je na inne pole lub atakujemy przeciwnika) i stukamy w potwierdzenie. Teraz ruch należy do przeciwnika. W każdej turze jednostki mogą być użyte tylko raz. Łatwość obsługi nie oznacza, że pokonanie przeciwnika będzie bułką z masłem. Tak nie jest. Nie ukrywam, że nie udało mi się jeszcze wygrać ani razu. Zwycięstwo uzyskuje się na różne sposoby. Można oczywiście zdobyć Moskwę, można też zebrać odpowiednią liczbę punktów zwycięstwa. I tak jeśli siły Osi zdobędą mniej niż 12 punktów zwycięstwo należy do Związku Radzieckiego. 13 - 14 punktów uznawane jest za remis. 15 lub więcej punktów dla sił Osi oznacza ich zwycięstwo w Bitwie pod Moskwą. Gra ma bardzo ładną grafikę. Mapy przedstawiają okolicę oczywiście w formie umownej. Moskwa i inne miasta przedstawione są jako kilka zabudowań - trudno by zawarto tam plan całego miasta. Bardzo ładnie prezentują się lasy złożone z poszczególnych drzew (nie są po prostu zieloną plamą), drogi, linie kolejowe oraz pola. Żetony symbolizujące poszczególne formacje są czytelne, podobnie jak okno przedstawiające poszczególne potyczki. W tym wypadku stukając w ikonę klucza możemy dowiedzieć się szczegółów na temat biorących w nich udział jednostek. Całość uzupełnia warstwa muzyczna, na którą składają się stylizowane na wojenne pieśni rosyjskie, śpiewane przez wojskowy chór. Trudno mi ocenić która z gier wydanych przez Shenandoah Studio jest lepsza. To po prostu kolejna bardzo dobra gra strategiczna dla miłośników historii II Wojny Światowej. Szczerze polecam! Gra Road on Moscow dla iPada dostępna jest w App Store w cenie 5,99 €. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

iOS 7 do którego ikon wciąż nie mogę się przyzwyczaić, wprowadził wiele bardzo wygodnych rozwiązań, na które przez lata czekali użytkownicy iPhone'ów. Jednym z nich jest Centrum Sterowania wysuwane z dolnej części ekranu. Daje ono szybki dostęp do przełączników aktywujących lub wyłączających WiFi, Bluetooth, tryb nocny, blokadę przekręcania ekranu, tryb samolotowy. Pozwala także szybko włączyć lampę błyskową i korzystać z iPhone'a jak z latarki. Korzystam z tej ostatniej funkcji dość często. Zwykle też po włączeniu lampy blokuję telefon. Późniejsze wyłączenie nie jest specjalne trudne. Wystarczy podświetlić ekran blokowania, wysunąć Centrum Sterowania poprzez przeciągnięcie palca z dolnej krawędzi ekranu w górę i stuknąć w ikonę latarki. Co jednak jeśli z przyczyn bezpieczeństwa Centrum Sterowania zostało wyłączone na ekranie blokowania? Okazuje się, że Apple przewidziało i to. Wyłączenie latarki jest prostsze niż jej włączenie. Aby wyłączyć lampę błyskową na ekranie blokowania iPhone'a z systemem iOS 7, wystarczy stuknąć w znajdującą się w prawym dolnym rogu ikonę aparatu fotograficznego. Zamiast wykonywania dodatkowego gestu wysuwania Centrum Sterowania, czy ewentualnego dodatkowego odblokowywania telefonu, wystarczy jedno stuknięcie. Mam świadomość, że to są szczegóły, czy mówiąc brutalnie pierdoły, ale jeśli korzystacie z iPhone'a jak z latarki, tak często, jak ja, to z pewnością docenicie te małe udogodnienie. Podpatrzone na niezawodnym OS X DailyObserwuj @mackozer

*Od dłuższego czasu szukałem jakiegoś zastępstwa dla mojego uchwytu samochodowego do iPhone, który musiałem obsługiwać dwiema rękami by wsadzić lub wyciągnąć telefon. * Niedawno natrafiłem na produkt AirFrame firmy Kenu. nazwa produktu nawiązuje do miejsca, w którym montujemy uchwyt. szare macki z tyłu uchwytu montujemy bowiem w kratce wentylacyjnej nawiewu/klimatyzacji w aucie. Rozwiązanie bardzo pomysłowe ale i praktyczne. Tak zamontowany uchwyt nie zasłania ani kawałka drogi a zamontowany w nim telefon jest w zasięgu ręki, gdybyśmy mieli coś na nim nacisnąć.

Touch ID to bez wątpienia jedna z najlepszych funkcji iPhone'a 5S. Przekonałem się przez ostatnie kilka tygodni, że korzystanie z czytnika przyspiesza i ułatwia pewne procesy. Przyspiesza proces odblokowywania. Wystarczy że nacisnę przycisk Home i przytrzymam na nim palec. Najbardziej przydaje się podczas zakupów w App Store, kiedy nie muszę wklepywać długiego, złożonego z małych i dużych liter znaków oraz cyfr. Zauważyłem jednak już po kilku dniach, że dość często czytnik ma problemy z zeskanowaniem mojego kciuka, skutkuje to tym, że muszę wprowadzać kod odblokowania lub hasło do App Store. Przyczyny są różne, zwykle jednak jest to zabrudzony przycisk Home. Dość często łapałem się więc na tym, że przecierałem go skrawkiem mojej koszulki. Okazuje się jednak, że poza dbaniem o jego czystość można w prosty sposób poprawić dokładność skanowania. iPhone 5S pozwala na zapamiętanie map linii papilarnych pięciu różnych palców. Równie dobrze jednak możemy zeskanować w ten sposób dwa lub więcej razy ten sam palec, którym najczęściej odblokowujemy iPhone'a. Dodanie drugiej mapy linii papilarnych tego samego palca znacznie poprawia dokładność odczytu, zmniejszając prawdopodobieństwo błędu skanowania. Kolejne palce możemy dodać w Ustawieniach, w zakładce Ogólne / Touch ID i Kod. Drugi skan dodałem tydzień temu, od tego czasu problemy z błędami skanowania zostały znacznie ograniczone. Podpatrzone na MacworldObserwuj @mackozer

Dość często zdarza mi się sprawdzać jak jakaś strona prezentuje się w wersji mobilnej, porównując ją przy tym do pełnej wersji, jaka otwiera się w przeglądarce na Maku. W tym celu dotąd po prostu sięgałem po iPhone'a teraz mogę skorzystać ze specjalnej przeglądarki webowej dla Mac o nazwie Duo. Program działa bardzo prosto. Jego okno podzielone jest na dwa panele. Wąski dla wersji mobilnej i szerszy celem wyświetlenia pełnej wersji strony. W jednej aplikacji i w jednym oknie mogę od razu porównać dwie wersje strony. Niestety, Duo jak na swoją cenę nie oferuje właściwie niczego więcej. Przede wszystkim nie daje możliwości ustawienia identyfikacji przeglądarki. Jeśli więc strona nie rozpoznaje szerokości okna przeglądarki i nie przełącza się automatycznie w tryb mobilny wyświetli się nam dokładnie to samo w jednym i drugim oknie. Przykładowo, by uzyskać widok, jak na powyższym zrzucie, musiałem w lewym, wąskim panelu ręcznie przełączyć skórkę MyApple na mobilną. Program posiada jeden wspólny pasek adresu - chodzi o to, by wyświetlać w obydwu panelach tę samą stronę. Niestety choć powrót do wcześniej odwiedzonej strony jest możliwy, to w pasku pozostaje adres tej ostatnio odwiedzonej. Duo to pomysł godny uwagi, na obecną chwilę aplikacji brakuje wielu funkcji, które mogą faktycznie usprawnić testowanie i porównywanie stron w wersji mobilnej i pełnej. Duo dla Mac dostępne jest w Mac App Store 4,49 €. Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer

Od dłuższego czasu korzystam z programów służących do magazynowania wszelkiego rodzaju artykułów w celu przeczytania ich później. Obecnie wszystko co zainteresuje mnie wśród linków na Twitterze, Facebooku, czy też wśród kanałów RSS, lub po prostu na stronie internetowej zapisuję w jednym z tego typu programów. Początkowo byłem bardzo sceptycznie nastawiony do tych usług i nie widziałem w nich sensu. Co bardziej interesujące artykuły przechowywałem w Evernote, okazało się to jednak kiepskim rozwiązaniem. Do programów służących do przeczytania artykułów w późniejszym czasie przekonałem się z musu. Mam bowiem w ciągu dnia czas na przeglądnięcie tweetów, ale już niekoniecznie na przeczytanie wszystkich artykułów które zawierają. Warto więc zastanowić się który z trzech najpopularniejszych programów tego typu jest najlepszy i co oferuje oraz co go wyróżnia na tle innych. Nie będę skupiał się nad każdym drobiazgiem, ale przede wszystkim na tym co najważniejsze: wygodą czytania.