Od kilku dni dostępna jest w polsce kolejna usługa strumieniowania muzyki z możliwością zapisywania utworów w pamięci urządzenia mobilnego. Mowa o Rdio. Serwis pojawił się na polskim rynku, na którym od dłuższego czasu dostępne są m.in. Deezer, Spotify czy Wimp. Rdio w przeciwieństwie do np. Spotify i Deezera nie oferuje w ogóle darmowego dostępu do muzyki, np. z reklamami wyświetlanymi czy nadawanymi pomiędzy utworami. Wyjątkiem jest tu 15-dniowy okres próbny oferty premium, w którym możemy korzystać z serwisu i słuchać muzyki poprzez przeglądarkę webową, aplikację dla Mac (lub Windows) oraz aplikacji mobilnych w tym uniwersalnego programu dla iOS. Rdio oferuje dwa plany taryfowe: - 9,99 zł / miesiąc za odtwarzanie z komputera (z aplikacji dla OS X lub Windows lub przeglądarki) - 19.99 zł / miesiąc za korzystanie z Rdio także za pośrednictwem aplikacji dla iOS lub Androida z możliwością zapisywania utworów do pamięci urządzenia i odtwarzania ich bez dostępu do sieci. Niestety w przeciwieństwie do Spotify, wersja premium nie daje możliwości zapisywania muzyki na komputerze, przynajmniej nie można tego zrobić w aplikacji dla OS X. W domu słucham muzyki przede wszystkim z komputera i np. w Spotify zdarza mi się zapisywać utwory czy całe płyty na dysku. Nie jest to może jakaś ogromna wada ale nie ukrywam, że brakuje mi takiej funkcji. Sama aplikacja dla Mac jest ładna i przejrzysta, choć kojarzy mi się bardziej z Androidem czy Windows 8 niż z OS X. Spotify dla Mac wygląda przy niej archaicznie, jest zdecydowanie mniej wygodne w obsłudze. W Rdio mogę nie tylko tworzyć listy odtwarzania ale mam wygodny dostęp do kolekcji muzyki, prezentowanej albo w postaci okładek płyt, albo listy utworów. Aplikacja dla iOS wizualnie na pewno bardziej pasuje do iOS 7. Zarówno na iPadzie jak i iPhone program jest równie przejrzysty, jak na OS X. Podobnie jak w innych tego typu usługach także w Rdio znajdziemy stacje radiowe z muzyką w jednym gatunku, bazującą na wybranym wykonawcy. Rdio chwali się ponad 20 milionami utworów. Oferta właściwie jest podobna do innych tego typu usług. Zawsze znajdziemy jednak coś, co dostępne jest w jednym z tych serwisów, a niedostępne w innych. Wydaje mi się, że każdy z nich z biegiem tygodni czy miesięcy będzie oferował to samo (i tak wczoraj w Spotify pojawiła się cała dyskografia Pink Floyd). I tak choć w Rdio znajdziemy płyty Rammsteina, to wiekszość utworów jest w naszym kraju nie dostępnych (rozumiem, że niedostępność pewnych utworów wynika z zawiłych praw autorskich). Rdio to propozycja dobra, może z powodzeniem zawalczyć z Deezerem, Spotify i Wimpem. Na duży plus odnotowuję dostępną aplikację dla iOS. Minusem jest wspomniany już przeze mnie brak zapisywania utworów na dysku komputera, by móc odtwarzać je offline - a więc takiej funkcjonalności, jaką daje aplikacja dla iOS. Rdio możecie wypróbować pod adresem rdio.com
Niemal codziennie chłonę masę tekstu wyświetlanego na ekranie jednego z moich Maków. Zwykle są to różnego rodzaju artykuły, newsy, felietony czy recenzje, które czytam bezpośrednio w czytniku RSS ale także w przeglądarce webowej (Safari). W tym drugim przypadku korzystam dość często z funkcji Reader. Często jednak są to teksty długie i nie koniecznie związane z tematyką Apple. Nie ukrywam, że przydałoby się czasem narzędzie, które podzieli ten tekst na kawałki i poda w zgrabnej formie, przez co zdecydowanie łatwiej będzie można je przyswoić. Narzędziem, które na to pozwala i które warto wypróbować jest darmowy Slicereader dla Mac. Wystarczy dodać lub skopiować i wkleić bezpośrednio do programu wybrany tekst, a zostanie on pocięty na plasterki (bynajmniej nie przez Zbójcerzy z Kajka i Kokosza) - fragmenty tekstu, które będą wyświetlane na ekranie. Nawigacja jest bardzo prosta wystarczy tylko naciskać spację, aby przejść do kolejnego akapitu. Można też użyć gestu przesunięcia dwóch palców w prawo po gładziku. Przejście do poprzedniego akapitu odbywa się w podobny sposób, poprzez kombinację klawiszy shift i spacja lub podobnego gestu, wykonywanego w przeciwną stronę. Slicereader działa także w trybie pełnoekranowym, nie rozciąga się jednak na jego całą szerokość, co nie byłoby wygodne. Dodatkowo w prawym dolnym rogu wyświetlana jest ikona informująca o tym jaki procent tekstu już przeczytaliśmy. Slicereader to na pewno nie program, który przypadnie wszystkim do gustu. Z pewnością jednak znajdą się osoby, którym może przydać się przy przyswajaniu dłuższych tekstów, niekoniecznie tych z niniejszego bloga. Jeszcze jedna uwaga. Program nie jest podpisany przez dewelopera (a więc nie posiada odpowiedniego certyfikatu Apple), w związku z czym jego otwarcie będzie zablokowane przez funkcję GateKeeper w OS X Moutain Lion. Aby otworzyć go pierwszy raz należy kliknąć na nim prawym klawiszem myszy, wybrać otwórz i powtórzyć wybór w okienku ostrzeżenia. Wspomnieć jeszcze wypada o autorze tego programu. Jest nim Mutahhir Ali Hayat, jeden z deweloperów z Hog Bay Software, firmy znanej choćby z takich programów jak FoldingText, WriteRoom czy Task Paper. Slicereader dostępny jest za darmo TUTAJ.
Moja przygoda z Mac OS X rozpoczęła się od wersji 10.5 Leopard i od tego czasu na moich Makach znalazły się wszystkie kolejne wersje tego systemu. Najbliższy ideału, pod względem szybkości działania był moim zdaniem Snow Leaoprd, a najgorszą wersją OS X Lion. Mountain Lion naprawił kilka wad swojego poprzednika. Czy Mavericks poprawia błędy znalezione w Mountain Lion? Pewnie tak, dla mnie jednak liczą się nowości, które czynią ten system wygodniejszym od swojego poprzednika. Podstawową aplikacją systemową z której korzystają chyba wszyscy użytkownicy komputerów Mac jest manager plików Finder. Program zyskał funkcjonalność znaną dotąd z aplikacji firm trzecich, takich jak Total Finder. Mowa o przeglądaniu w kartach. Zamiast otwierać wiele okien Findera można otworzyć kolejne karty w jednym. Co więcej, jeśli mamy już otwarte wiele okien, możemy je skonsolidować do jednego. Program zapewnia oczywiście możliwość kopiowania, poprzez "przeciągnij i upuść" plików pomiędzy jedną a drugą kartą. Finder zyskał także możliwość pracy w trybie pełnoekranowym. Ta może się przydać zwłaszcza przy pracy z dwoma ekranami i możliwością przeciągania plików pomiędzy aplikacjami działającymi w tym trybie. Nowością jest także możliwość oznaczania plików tagami celem łatwiejszego wyszukiwania. Mamy też możliwość przeciągania plików na konkretne tagi kolorystyczne, znajdujące się na lewym pasku nawigacyjnym. Osobiście jakoś radzę sobie bez tej funkcjonalności a to głównie dzięki temu, że mniej więcej wiem co gdzie mam na dysku. Zmiany pojawiły się także w Safari. Przeglądarka webowa zyskała nowy, płaski i bardziej czytelny wygląd ekranu startowego "Top Sites" (czyli najczęściej odwiedzanych stron), a także nowy pasek boczny zakładek i podglądu adresów web, którymi dzielą się w serwisach społecznościowych nasi znajomi. Możemy podglądać wiadomości m.in. z Twittera i nowość - LinkedIn, to kolejny serwis z którym integruje się OS X. Przebudowano także wygląd funkcji Reader, pozwalającej wyciągnąć ze strony to co najważniejsze, czyli treść. OS X Mavericks pozbawiony został także imitacji naturalnych materiałów, które wprowadzone zostały wraz z OS X Lion i które nie spotkały się z z pozytywnym przyjęciem użytkowników. Skeuomorfizm w OS X to już historia. Widać to zwłaszcza w aplikacji Kalendarz, która zyskała także zupełnie nowy wygląd, ale także w programach takich jak Notatki czy kontakty (w przypadku tej ostatniej zrezygnowano z imitacji otwartej książki adresowej). Dodano za to moim zdaniem niepotrzebny bajer w Launchpad. Zaktualizowane aplikacje oznaczane są mieniącymi się gwiazdkami. Wiele mówiło się przy okazji premiery Lion i Moutain Lion o tendencji zbliżania się do siebie systemów OS X i iOS. Coś w tym jest, wydaje mi się jednak, że to zbliżenie polegać będzie na zapewnieniu podobnych funkcji (na tyle, na ile się da) w obydwu systemach. Wskazuje na to pojawienie się w OS X Mavericks aplikacji Mapy. Ten ruch mnie nie dziwi, bo Apple nie miało jak inaczej udostępnić tę usługę na komputerach Mac. Mapy Apple nie są dostępne w sieci, jak konkurencyjna usługa Google'a, stąd dedykowana aplikacja systemowa. Sama aplikacja na moim starym iMaku z połowy 2007 roku działa bardzo dobrze, szybciej od nowych map Google'a w przeglądarce. Program daje możliwość wyznaczania tras podróży samochodem lub pieszych spacerów. Do dyspozycji mamy tradycyjne mapy, zdjęcia satelitarne lub widok hybrydowy. Dla wybranych miast dostępny jest także widok 3D. Pod względem samych map, wyznaczanych tras czy dostępnych informacji o okolicy nie różni się ona niczym od od wersji dla iOS. Ma to swoje zalety ale i wady (dane o punktach usługowych, gastronomii itp. są nieaktualne). Tak jak na iOS program wyświetli informacje o utrudnieniach w ruchu związanych z robotami drogowymi i tak jak w iOS informacje te są wybiórcze (o jednych robotach program informuje, o innych, w tym i objazdach, już nie). Docelowo mamy mieć możliwość wytyczenia trasy i przesłania jej na iPhone'a. U mnie ta funkcja nie działa, być może dlatego, że nie mam jeszcze zainstalowanego systemu iOS 7 (poczekam na oficjalną premierę). Co ciekawe aplikacja Mapy pozwala zapisać całą trasę włącznie z doładnym planem trasy w formie dokumentu PDF. OS X Mavericks przywraca także funkcję, którą już kiedyś mogli cieszyć się użytkownicy usługi MobileMe. Jest nią iCloud Keychain, czyli synchronizowanie pęków kluczy (a więc przede wszystkim danych logowania) za pośrednictwem iCloud. iCloud Keychain przyda się zwłaszcza tym z Was, którzy nie korzystają np. z aplikacji 1Password. Kolejną nowością jaka pojawiła się w systemie to możliwość wybrania automatycznego pobierania aktualizacji programów w Mac App Store. Mamy także możliwość wyboru czasu przeprowadzenia aktualizacji bezpośrednio w powiadomieniu o aktualizacji. Możemy wybrać by program przypomniał nam o nich dnia następnego, lub rozpocząć aktualizację za godzinę czy wieczorem bieżącego dnia. Są też zmiany głębsze, na które nie każdy zwróci uwagę i tak Monitor Aktywnosci w OS X Mavericks zyskał na przejrzystości. Łatwiej teraz dotrzeć do interesujących nas danych o działających aktualnie programach. Wszystko to dzięki rozbiciu informacji na osobne karty. Doszły także informacje o poborze energii przez poszczególne aplikacje. Rzecz ważna, jeśli pracujemy na baterii. Więcej nowości z pewnością pojawi się w kolejnych wersjach, nie wspominając już o tej, która trafi do Mac App Store. Ja najbardziej czekam na iBooks dla Mac. Od dawna chciałem mieć możliwość dostępu do zakupionych przeze mnie książek w iBookstore także na Maku, której brak dość mocno mnie irytował.
TweetDeck to weteran wśród klientów Twittera. Był programem, dzięki któremu zacząłem na serio korzystać z Twittera w styczniu 2009 roku (konto założyłem sobie kilka miesięcy wcześniej). Wtedy był to jeszcze program napisany w Adobe Air i wymagający tego środowiska zainstalowanego na moim Maku. Później został kupiony przez Twittera i przeszedł kilka mniej lub bardziej drastycznych zmian. Pozostał jednak wygodnym narzędziem, dla osób, potrzebujących szybkiego dostępu nie tylko do głównej linii czasu ale i list, widoku wiadomości publicznych i prywatnych. TweetDeck nawet po przejęciu Twittera pozostał serwisem w pewnym stopniu niezależnym. Do Twittera logujemy się z poziomu konta w serwisie TweetDeck. W najnowszej wersji program został przebudowany, zyskał także nowy, rozszerzany pasek boczny. Z jednej strony nawiązuje on do klasycznego dzieła Lorena Brichtera (czyli aplikacji Tweetie, która później została oficjalnym klientem Twittera dla Mac), jak i do aplikacji pocztowej Sparrow (która znowu inspirowana była Tweetie właśnie). W TweetDecku możemy dodać wiele różnych kolmumn. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę "+" na lewym pasku. Każda z kolumn zyskała także możliwość ustawiania dowolnych filtrów. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę trójkącika skierowanego w dół, w nagłówku danej kolumny. Możemy także filtrować interakcje innych użytkowników z nami i tak obok kolumny z wiadomościami publicznymi czy jak kto woli wzmiankami (mentions) możemy dodać sobie kolumnę Interactions, z informacjami o tym, kto dodał nas do obserwowanych, kto polubił lub retweetnął nasze wiadomości. TweetDeck to aplikacja webowa. Zauważyłem, że niekiedy ma problemy z interfejsem, a dokładnie z bocznym paskiem, którego rozszerzenie nie zawsze działa. Wystarczy wtedy przeładować zawartość okna (prawoklik i reload). Jeśli Twitter to dla Was centrum informacyjne i lubicie ogarniać to co dzieje się w tym serwisie to TweetDeck jest aplikacją wartą rozważenia. Myślę, że sporo czytelników mojego bloga zna ten program bardzo dobrze. Dobrze, że Twitter mimo wszystko jeszcze go rozwija. TweetDeck dla Mac dostępny jest w Mac App Store za darmo. TweetDeck w Mac App Store
Na początku pragnę wam bardzo podziękować za zainteresowanie moim wypocinami. Męczyło mnie to od dawna i dlatego postanowiłem się z Wami tym podzielić. Nie spodziewałem się takiego zainteresowania moim blogiem, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem kontrowersyjny. Ale do rzeczy. Co udało mi się przewidzieć?
Tworzenie obrazków z tekstu to żadna nowość. Zwykle chodzi o pewne uwydatnienie przekazu, czyli np. wykorzystanie tekstu, który normalnie ilustrowałoby wybrane zdjęcie. W przypadku takiego dzieła jest odwrotnie, to sam tekst tworzy obrazek. Aplikacji do tworzenia tego typu dzieł jest przynajmniej kilka. W mojej blogerskiej przygodzie trafiłem już na takie programy dla Maka jak i iPhone'a. Ostatnią, jaką odkryłem jest Wordify. Program jest banalnie prosty w obsłudze. Wystarczy przeciągnąć zdjęcie na jego okno i wcisnąć przycisk "Play". Mamy oczywiście możliwość dostosowania tekstu, który posłuży do wygenerowania obrazka. Standardowo jest to fragment wykorzystany w kampanii Think Different ("Here is to the crazy ones..."), możemy jednak wpisać dowolny inny. Do wyboru mamy wszystkie kroje liter zainstalowane w systemie. Możemy także zmienić zakres wielkości liter, jakie pojawią się w obrazku oraz ich kolor. Wygenerowany obrazek w formacie PDF otwierany jest automatycznie w aplikacji Podgląd, w której możemy go w tym lub innym formacie. Wordify to swego rodzaju program graficzny, o dość wąskiej specjalizacji. Przyda się z pewnością i profesjonalnym grafikom jak i każdemu użytkownikowi, który być może w ten sposób będzie chciał wygenerować swój portret, np. na potrzeby sieci. Program Wordify dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 3,59 €. Wordify w Mac App Store
Pamiętacie czasy przed Facebookiem? Pierwsza połowa ubiegłej dekady. Wtedy rządził MySpace. Serwis społecznościowy, który początkowo skierowany był dla muzyków i wszelkich innych artystów oraz ich fanów. Szybko stał się chyba najbardziej popularnym serwisem społecznościowym, w którym każdy mógł się wylansować jak chciał, choćby poprzez zmianę dekoracji na choince czyli profilu. Niestety dla mnie MySpace zawsze był źle ustawioną i kiczowatą choinką, na której ktoś pozawieszał pierdyliardy światełek i bombek. To jak i brak wizji rozwoju przyczyniło się chyba do jego upadku. Oczywiście MySpace jeszcze istnieje, a kilka miesięcy temu przeszedł przebudowę. Teraz w App Store pojawiła się nowa dedykowana aplikacja. Program pozwala właściwie na wszelkie podstawowe rzeczy, które chcielibyśmy zrobić w serwisie społecznościowym. Możemy wrzucić tekst, zdjęcie, a nawet nagrać krótki film i opublikować go jako animowanego GIF-a. Możemy także wyszukiwać innych użytkowników, zawężając kryteria niemalże jak w serwisach randkowych. Przyznam, że kilka miesięcy temu zajrzałem do nowego MySpace i tyle mnie tam widziano. O programie wspominam chyba głównie z jakiegoś sentymentu. Wszak MySpace mimo wszystko był kiedyś jednym z głównych miejsc globalnego internetu. Obawiam się jednak, że aplikacja dla iPhone'a, choć nie zaszkodzi, to raczej nie pomoże w jego przetrwaniu. MySpace dla iPhone'a w App Store dostępne jest za darmo. MySpace w App Store
Facebook to jeden z podstawowych serwisów z których korzystam w codziennej pracy i przy kontaktach z internetowymi znajomymi. Nie jestem jednak jego hardcore'owym użytkownikiem, a to właśnie do takich osób, które co rusz wrzucają coś na Facebooka skierowany jest program Moment dla OS X.
Od kilku dni śledzę z uwagą dyskusję nad wyglądem iOS7. Osobiście nie dziwi mnie fala krytyki dotycząca przede wszystkim ikon w nowym systemie. Są moim zdaniem obrzydliwe, aby to stwierdzić nie muszę być projektantem, ani nawet znać się na podstawach projektowania i kompozycji.
Trochę ponad miesiąc temu opisywałem TUTAJ na blogu ciekawy program pocztowy o nazwie Evomail dla iPada. Wspominałem, że wygląda tak, jak mógłby wyglądać Sparrow dla iPada. Kilka dni temu Evomail został zaktualizowany do wersji uniwersalnej i możemy cieszyć się nim także na iPhone. Przypomnę, że za tą aplikacją stoją twórcy popularnej usługi powiadomień dla Boxcar. Program na iPhone wygląda równie dobrze co na iPadzie. Oczywiście na ekranie może być wyświetlany tylko jeden widok. W zależności od tego co wybierzemy jest to lista wiadomości, podgląd zawartości konkretnego maila lub edytor wiadomości albo okno folderów w skrzynce Gmail. Program wciąż wspiera tylko konta w tej usłudze pocztowej, co jest jego chyba największą wadą. Evomail na iPhone świetnie obsługuje się za pomocą gestów. Przesunięcie palcem w lewo po wiadomości w widoku listy umożliwia jej usunięcie. Za pomocą takiego gestu wykonanym na otwartej wiadomości możemy szybko odpowiedzieć nadawcy. Ważne maile możemy oznaczyć gwiazdką, możemy także odpowiedzieć wszystkim poprzez przytrzymanie palca na ikonce odpowiedzi umieszczonej na dolnym pasku, pod samą wiadomością. Kiedy ponad miesiąc temu opisywałem Evomail dla iPada miał on pewne problemy z synchronizacją. Wydaje się, że zostało to rozwiązane. Aplikacja ma jednak wciąż kilka małych niedoróbek (np. czasem wiadomość na liście nie jest wyrównana do listy, jak inne maile). Evomail nie zastąpi mi systemowej aplikacji ani tym bardziej programu Mailbox, za pomocą którego staram się zapanować nad tym co przychodzi mi na gmailową skrzynkę. Na pewno jest to ciekawa alternatywa dla osób, korzystających tylko z poczty Google'a, a zwłaszcza tych, którzy używają zarówno iPhone'a jak i iPada. Jeśli jeszcze nie testowaliście tego programu, to teraz jest dobra okazja. Evomail dla iPhone'a i iPada dostępny jest przez ograniczony czas za darmo. Evomail w App Store
Ostatnimi dniami zachodni blogerzy opisujący aplikacje dla iOS zachwycali się grą Tall Chess dla iPhone'a, przyrównując ją do Letterpress Lorena Brichtera (za którą zgarnął właśnie nagrodę Apple Design Awards). Letterpress bardzo mi się podobało, więc czym prędzej pobrałem odwiedziłem App Store. Tall Chess ma w sobie to coś, co każe stuknąć w przyciski pobierania w App Store: ładną, komiksową grafikę i szybkie wybieranie przeciwników z Game Center, przez który możemy także wyzwać na szachowy pojedynek naszych znajomych w tym serwisie. Później pozostaje już tylko łamanie sobie głowy nad odpowiednim otwarciem i generalnie taktyką przyjętą podczas gry. Niestety wybieranie losowe przeciwników powoduje, że często zwyciężamy pod dwóch trzech ruchach walkowerem, kiedy nasz oponent zrezygnuje. W ten sposób pokonałem już kilku graczy, choć w szachy jestem bardzo słaby. To niestety rozczarowuje. Nie spodobało mi się też to, że gra choć dostępna jest za darmo, to po pierwszym wygranym walkowerem pojedynku wymusiła na mnie kupienie pełnej wersji przez mikropłatności. Nijak nie mogłem rozpocząć kolejnego pojedynku zanim nie zapłaciłem 2,69 €. Niestety nawet potem trafiałem na graczy, którzy wymiękali po jednym lub dwóch ruchach, co także pozostawiło u mnie niezbyt dobre wrażenie. Alternatywą dla Tall Chess jest inna aplikacja, pozwalająca na grę w szachy z innymi użytkownikami iOS. Mowa o Social Chess dla iPhone'a i iPada. Wygląda inaczej, jest jednak tańsza, zapłacimy za nią jedynie 0,89 € (choć istnieje możliwość wykupienia rocznego konta premium). O Social Chess wspominałem już dość dawno, bo w listopadzie 2011 roku, jeszcze na mackozer.pl. Recenzję znajdziecie TUTAJ. Tall Chess dla iPhone'a dostępne jest w App Store za darmo (wymaga jednak późniejszej opłaty 2,69 €.) Tall Chess w App Store
Wstałem dziś bardzo wcześnie w dobrym humorze. Jak zwykle wszedłem na mój ulubiony portal, na którym to ostatnie wieści niosą informacje na temat kształtu nowych systemów Apple.
Przez ostatni tydzień starałem się z Wami rozważyć, jaki będzie zapowiadany przez Tima Cooka na 2013 nowy mak dla rynku PRO. Na ile udało się przepowiedzieć przyszłość okazać może się już w nadchodzącym tygodniu na WWDC. Czytając publikacje na ten temat trochę się zmartwiłem, że oddelegowano pracowników do sekcji iOS. Widać co dla Apple jest teraz priorytetem i raczej nie spodziewałbym się jakichś specjalnych nowości u następcy Moutain Lion. Chyba, że jeszcze większe upodobnienie do systemu z iPada, iPhona. Zamrażanie, wstrzymywanie aplikacji, to funkcje raczej potrzebne w mobilnych wersjach, ale nie w maszynie zaprzęganej do pracy ciągłej. Nie po to kupuje się drogi sprzęt, żeby odpoczywał. Czy nowy Mac Pro bedzie lepszy od poprzedników? Na pewno będzie nowocześniejszy. Czy nowy OSX będzie w stanie zatrzymać odpływ użytkowników w stronę Windows? To się okaże. Pozostaje nam czekać, bo u Apple wszystko stoi pod wielkim znakiem zapytania. Już za 20 godzin rozpoczyna się konferencja po której wszystko będzie jasne.
Popularny amerykański bloger technologiczny John Gruber z Daring Fireball wraz ze znajomymi (których imion pewnie nikt nie będzie pamiętał) wydał aplikację dla iPhone'a. To rodzaj prostego notatnika, a jej nazwa to Vesper. Program wygląda bardzo dobrze, ma minimalistyczny interfejs o ładnej kolorystyce. Sprawia bardzo dobre wrażenie, co ma na pewno istotny wpływ na to czy użytkownik będzie chciał z niego korzystać czy nie. Z tego też powodu pisanie w tym programie jest przyjemne - jeśli oczywiście tworzymy notatki na iPhone. Pierwsza linijka tekstu traktowana jest jako tytuł wpisu i automatycznie pogrubiana. Bardzo podoba mi się możliwość dodania do notatki zdjęcia z pamięci urządzenia lub bezpośrednio z kamery. Umieszczane jest ono nad tekstem w sposób, który tylko jeszcze dodaje tej aplikacji uroku. Zdziwiłem się, że Vesper nie wspiera formatowania za pomocą znaczników markdown. Autorem tego systemu formatowania - z tego co pamiętam - jest właśnie John Gruber, a wsparcie dla niego oferuje wiele konkurencyjnych programów. Brakuje mi w Vesper synchronizacji z iCloud czy Dropboksem. Notatki możemy po prostu wysłać mailem. Co ważne, wysyłana jest cała zawartość, a więc zarówno tekst jak i zdjęcie. Wiadomości możemy także oznaczyć tagami, co przydaje się zwłaszcza wtedy, kiedy ich ilość sprawi, że trudno nam będzie odnaleźć ją w głównym widoku listy. Tagi wyświetlane są w pasku nawigacyjnym, w którym znajdziemy także archiwum ze starymi notatkami. Sam pasek nawigacyjny dostępny jest po stuknięciu w ikonę w lewym górnym rogu. Archiwizacja notatek odbywa się w prosty sposób, trochę jak w managerach zadań. Wystarczy w widoku listy przeciągnąć palcem w lewo po danej notatce. Same notatki możemy też przesuwać względem siebie. Brakuje mi też wersji dla iPada, czym może pochwalić się wiele konkurencyjnych programów. Tutaj Vesper zdecydowanie przegrywa i przyznam, że wątpię, by poza grupą fanów i czytelników Grubera, oraz zatwardziałych geeków i blogerów ktoś zainteresował się tym programem, jeśli może wybrać aplikacje - co to dużo mówić - o wiele lepsze, jak płatny Drafts czy darmowy, choć trochę przekombinowany Evernote. Konkurencją dla Vespera są także różnego rodzaju managery zadań, które także pozwalają na tworzenie notatek, czy aplikacje cyfrowych dzienników, jak na przykład Day One. Biorąc pod uwagę zalety jak i wady oraz to, co oferuje konkurencja, trudno też zaakceptować jego wysoką cenę. 4,49 € za taki program to bardzo dużo. + minimalistyczny i przejrzysty interfejs + kolorystyka + tagi + wklejanie zdjęcia do notatki + archiwizacja notatek + przesuwanie notatek - brak synchronizacji i backupu w iCloud czy Dropbox - brak wersji dla iPada - brak wsparcia dla Markdown - wysoka cena - są lepsze programy w podobnej cenie lub za darmo Vesper w App Store
Tak mnie dziś naszło z okazji tego, że Intel zaprezentował kolejną wersje tego interfejsu. Z racji tego, że nie zajmuję się tylko makami, obserwuję też nowości PC pojawiające się na nowej platformie Haswell. Po premierach nowych płyt głównych, zamiast zobaczenia wszędzie portu Thunderbolt, na 100 znalazłem tylko kilka. Czy to będzie kiedyś standard? Czy może skończy tak jak FireWire 800?
O Analog dla Mac pisałem już bardzo dawno temu, bo w październiku 2011 roku, kiedy ten program do upiększania fotografii wreszcie trafił do Mac App Store. Byłem nim trochę rozczarowany. Po początkowym szumie medialnym i zbyt długim okresie oczekiwania dostaliśmy jedynie dobry program do postarzania zdjęć. O Analog przypomniałem sobie przy okazji wydania Analog Camera dla iPhone'a. Teraz Analog dla Mac został zaktualizowany o filtry dostępne w programie dla iPhone'a. Przypomnę, że działanie Analog dla Mac jest podobne do wersji tego programu dla iPhone'a. Upuszczamy na nim zdjęcie, wybieramy filtr i ramkę i zapisujemy finalne dzieło lub publikujemy gdzieś w sieci. Różnica polega m.in. na tym, że program nie wyświetla miniatur z podglądem tego, jak nasza fotografia wyglądać będzie po potraktowaniu jej konkretnym filtrem. Te ostatnie są niezłe, tak jak na iPhone subtelne. Mamy też możliwość ustawienia stopnia krycia danego filtra. Analog dla Mac nie jest jednak programem, który by się bronił. Przede wszystkim nie jest w żaden sposób powiązany z aplikacją dla iPhone'a. Nie ma tutaj żadnej synchronizacji, która skłaniałaby do jego kupna (zdecydowanie przyjemniej korzysta mi się z Analog Camera dla iPhone'a). Co więcej, w Mac App Store znaleźć można programy, które robią to samo, a dostępne są za darmo. Mowa tutaj o opisywanym przeze mnie niedawno programie Fotor. Analog dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 4,49 €. Analog w Mac App Store
W dawnych czasach, jeszcze przed pojawieniem się w domach pierwszych 8-bitowych komputerów, nie mówiąc już o telefonach komórkowych, szczytem mobilności było małe tranzystorowe radyjko, które zabierało się ze sobą na wakacje, pikniki, na basen, czy jakąkolwiek podróż. Te najprostsze odbierały tylko stacje nadające na falach długich i średnich. Luksusem było radyjko tranzystorowe z UKF-em. Pewnie nie tylko ja załapałem się na tego typu radioodbiorniki, popularne jeszcze w ostatnich dekadach ubiegłego wieku. Teraz, dzięki aplikacji HomesickFM możecie w podobne radyjko zamienić Waszego iPhone'a lub iPada. Nazwa programu nie jest przypadkowa. Sam pamiętam, kiedy podczas pierwszych wyjazdów do Szkocji, na początku lat 90-tych wychodziłem na szczyt wzgórza by złapać Pierwszy Program PR (w połowie lat 90-tych w okolicach Perth łatwiej było mi już złapać pewną rozgłośnię z Torunia). To były czasy kiedy jeszcze internet był ciekawostką, dostępną raczej na uczelniach oraz w domach nielicznych zapaleńców. Stąd ledwo co słyszalny program Polskiego Radia był jednym źródłem informacji o tym co słychać w kraju. HomesickFM nawiązuje właśnie do tej tęsknoty za domem (stąd i nazwa aplikacji). Program serwuje rozgłośnie z wielu miast na świecie. Na liście znalazła się także Warszawa. Do dyspozycji mamy kilka stacji nadających w tym mieście (Eska, Eska Rock, Antyradio, Radio Kampus, Złote Przeboje itp). Wystarczy tylko przesuwać skalę w lewo i prawo by wybrać jedną z nich. Mi brakuje tylko TokFM. Każdą z nich możemy oznaczyć gwiazdką (jako ulubioną). HomesickFM dostępny jest za darmo w modelu freemium. Standardowo możemy wybrać tylko jedno miasto, kolejne, jeśli chcemy posłuchać stacji radiowych z innych stron świata, dostępne są za dodatkową opłatą 0,89 €. HomesickFM w App Store
Ze sztuką, w tym ze zdjęciami tak to już jest, że wraz jednak z postępem technologii pewne techniki, efekty, nad którymi kiedyś trudzili się fotograficy w swoich ciemniach, teraz można mieć zwyczajnie pod kciukiem. Kto by kiedyś pomyślał, że kilkoma stuknięciami w ekran można stworzyć z kiepskiego ujęcia arcydzieło, które od razu można wystawić na widok publiczny. Teraz efekty, jakie oferuje np. Instagram, spowszedniały do tego stopnia, że nikomu chyba już nie kojarzą się ze sztuką. Faktycznie, zostały one niejako sztuce wykradzione. Podobnie jest w pewnym stopniu z nową aplikacją Camera Noir dla iPhone'a, służącą do robienia zdjęć czarno-białych. Camera Noir to prosty program, który pozwala na robienie pięknych czarno-białych fotografii, lub przerabianie na takie tych zapisanych w pamięci iPhone'a. Nie ma tutaj żadnych wodotrysków. Do dyspozycji mamy tylko trzy filtry/efekty symulujące różną czułość (niską, średnią i wysoką). Jak łatwo się domyślić w trybie wysokim ("HI") na zdjęciach znajdzie się więcej szczegółów, które w trybie niskim nikną w mroku. Jak w innych tego typu programach, możemy wybrać punkt ostrzenia i ekspozycji. Wystarczy tylko stuknąć w odpowiednie miejsce podglądu z kamery. Bardzo przydatną funkcją jest poziomica widoczna na ekranie. Dzięki niej z łatwością zrobimy proste, a nie przekrzywione fotografie. Na widok z kamery nałożone są także ramki, pozwalające szybko wybrać odpowiednie ujęcie i kompozycję na potrzeby np. publikacji w Instagramie. Jestem jedynie amatorem fotografii, mam jednak wrażenie, że odkryłem właśnie swoją nową pasję, zdjęcia czarno-białe robione za pomocą tego programu. Tak, wiem, to nie talent, to tylko aplikacja, ale i tak czuję, że ten program da mi wiele radości. Camera Noir dla iPhone'a dostępna jest w App Store w cenie 1,79 €. Camera Noir w App Store
Poprzednia część tego tekstu poruszyła tematykę bardzo podstawowego sposobu zarządzania danymi, opartego na jednym dysku talerzowym wewnątrz komputera i jednym zewnętrznym (+ kolejnym na kopię zapasową). Sprawdza się ona w wielu, ale z pewnością nie we wszystkich zastosowaniach. Biorąc pod uwagę rozmiary plików (fotografii, filmów czy nawet dźwięku) w dzisiejszych czasach bardzo łatwo jest zapełnić posiadaną przestrzeń dyskową. Z czasem dokupuje się więc kolejne dyski zewnętrzne, ale rozwiązanie to średnio się sprawdza na dłuższą metę.
Halftone to jeden z kilku programów do obróbki zdjęć, który nie serwował efektów postarzających, pozwalał za to stworzyć prawdziwy komiks. Wielokrotnie wykorzystywałem ten program do tworzenia różnych grafik na potrzeby publikacji blogowych. Stworzyłem też za jego pomocą kilka komiksów na użytek prywatny. O programie pisałem przynajmniej kilka razy na mackozer.pl (np. TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ) Halftone nie tylko pozwalał na wklejenie i dopasowanie zdjęć do komiksowych boksów, ale także opatrzenie ich odpowiednimi dymkami, grafikami typowymi dla komiksów, a także stylizację zdjęć na druk (z charakterystycznym rastrem). Niedawno pojawiła się nowa, druga wersja tego programu, pod nazwą Halftone 2. Nowa wersja aplikacji oferuje teoretycznie więcej. Przede wszystkim możemy za jej pomocą stworzyć cały komiks, a nie tylko poszczególne strony. mamy także do wyboru większą liczbę krojów pisma (a więc i te, poprawnie obsługujące polskie znaki), układów boksów na stronie czy grafiki podkładu, imitującej papier. Wszystkiego jest więcej, ale... jest to chyba pierwszy program oferowany w modelu freemium, w którym mi to po prostu przeszkadza. Sam program dostępny jest za darmo (starsza wersja Halftone wciąż znajduje się w App Store w cenie 0,89 €), ale dostajemy tylko kilka podstawowych stempli, trzy układy boksów i trzy wzory papieru. W każdym przypadku, kiedy wchodzimy w opcje wyboru np. układu boksów czy wyboru stempli lub papieru pojawia się możliwość dokupienia paczki, wreszcie możemy kupić wszystkie rozszerzenia (w paczce o nazwie Esentials) za 5,99 €. Wolałbym chyba zapłacić na starcie to 5,99 €. Muszę także wspomnieć, ze Halftone 2 to program dostępny tylko dla iPada, podczas gdy starsza wersja jest aplikacją uniwersalną. Zgoda, na iPhone tworzenie komiksów nie było nigdy wygodne, ale od biedy zawsze można było coś fajnego wyczarować. Kolejną zmianą w Halftone 2 względem starszej wersji jest zupełnie nowy interfejs, opierający się na swego rodzaju menu kontekstowym. Stukamy w dany element, pojawia się kółko z którego wybieramy daną opcję. Niby jest bardziej atrakcyjny wizualnie, ale to kolejna rzecz, która nie specjalnie mnie przekonuje. Zdecydowanie bardziej wolę interfejs w starszej wersji tego programu. Oczywiście Halftone 2 to dalej bardzo dobry program, dzięki któremu przygotujecie komiks z prawdziwego zdarzenia z dymkami dialogów, grafikami wybuchów i wystrzałów a także stylizacją na druk na starym papierze. Program wyposażony jest dodatkowo w edytor zdjęć Aviary, z bogatym zestawem filtrów kolorystycznych, efektem przesuniętej głębi ostrości itp. Jeśli już zdecydujemy się na zakup wszystkich efektów i nie będzie nam przeszkadzał moim zdaniem niezbyt wygodny interfejs, to będziemy cieszyć się świetnym narzędziem, a reszta zależeć będzie tylko od naszej inwencji. Program Halftone 2 dla iPada dostępny jest w App Store za darmo. Halftone 2 w App Store
Tuż przed konferencją WWDC Apple wprowadziło kilka drobnych zmian w interfejsie swojego sklepu z programami App Store. Najbardziej ucieszą się użytkownicy iPadów. Widok listy kupionych aplikacji (Purchased) w programie App Store zyskał alfabetyczny, pionowy pasek nawigacji, pozwalający łatwiej odnaleźć konkretny tytuł pośród setek czy tysięcy kupionych programów. Wyszukiwanie w tym dziale nigdy zbyt dobrze nie działo, więc w praktyce niemal w ogóle z niego nie korzystałem. Zdecydowanie wygodniej i szybciej mogłem wyszukać dany program w samym sklepie. Teraz szukając np. programy Deezer wystarczyło, że stuknąłem w literę D na wspomnianym pasku, by wyświetlić wszystkie tytuły na nią się zaczynające. Kto wie, może znowu zacznę korzystać z zakładki Purchased? Zdecydowanie bardziej drobną zmianą jest umieszczenie ikony "+" oznaczającej uniwersalną wersję program na przycisku zakupu lub pobrania danego programu. Jeśli zauważycie inne zmiany dajcie proszę znać w komentarzu. Podpatrzone na Twitterze u Federico Viticciego z MacStories.
Wielu z tych, którzy mnie znają osobiście wie, że lubię grzebać w systemach. Dzięki temu mogę sprawdzić kierunek rozwoju (lepsze wsparcie dla OpenCL, czy CUDA, wparcie dla nowych procesorów). Wbrew pozorom nie jest to adekwatne do wróżenia z fusów. Ślady w najnowszych sterownikach wskażą także na przeprowadzane przez producenta testy nowych platform, kart graficznych, komponentów sieciowych. Co takiego można znaleźć? W 10.8.3 pojawiło się wsparcie dla Radeonów seria HD7000. A 10.8.4 pozwala na obsługę NVidia Titan. Ale niestety w Moutain Lion nie ma nawet śladu obsługi chipsetów pod socket 2011 czy 1050.
Do zamknięcia popularnej usługi czytnika kanałów RSS Google Reader pozostał niecały miesiąc. Od chwili ogłoszenia przez Google swych zamiarów odradzałem pochopne działania, przeskakiwanie do serwisów, które może i agregowały newsy, ale robiły to w zupełnie inny sposób niż właśnie Google Reader. Przyznam, że jak dotąd żaden z tych serwisów mnie do siebie nie przekonał i choć pozostało już tylko 26 dni do jego zamknięcia, to ja wciąż jestem użytkownikiem Readera. Problem w tym, że ja od dawna nie korzystałem z czytnika RSS w wersji web. Jestem zadowolonym użytkownikiem Reedera na iPhone, iPadzie i Maku i zamierzam nim pozostać. Pójdę zatem tam gdzie zdecyduje Silvio Rizzi, twórca tego programu. Reeder dla iPhone'a, który jako pierwszy otrzymuje wszystkie aktualizacje, zyskał niedawno funkcję samodzielnego czytnika RSS. Gdzieś po cichu liczyłem i liczę na to, że dodana zostanie funkcja synchronizacji przez iCloud. Wszystko jednak wskazuje na to, że rzesze użytkowników Google Readera, korzystających z aplikacji dla OS X, iOS i Androida przejmie inny agregator wiadomości z kanałów RSS - serwis Feedly. O Feedly zrobiło się głośno zaraz po tym, jak Google oznajmiło o rychłym zamknięciu Readera. Serwis nie przekonał mnie do siebie i w sumie do dzisiaj nie przekonuje - ja potrzebuję klasycznego czytnika RSS, takiego właśnie jak Reeder. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by Feedly było bazą do synchronizacji tego popularnego czytnika RSS dla iPhone'a, iPada i Maka i tak właśnie będzie. Na blogu Feedly pojawiło się oświadczenie o udostępnieniu API dla twórców czytników RSS i trwających już pracach nad przystosowaniem do tego serwisu popularnych aplikacji dla iOS i innych platform. Mowa tutaj o moim ulubionym Reederze, Newsify (ciekawy czytnik RSS dla iOS), Press i GReader dla Androida i Nextgen Reader dla Windows 8. Te programy będą synchronizować się z Feedly jeszcze przed końcem czerwca. Mam tylko nadzieję, że Silvio Rizzi doda tę funkcję także do wersji swojego programu dla Mac i iPada. O dostęp do API Feedly wystąpiło ponad 100 deweloperów, możemy więc spodziewać się, że już wkrótce synchronizować się z tym serwisem będzie więcej programów. Zapowiedź zamknięcia Google Reader była dla niektórych, w tym i dla mnie kubłem zimnej wody wylanym na głowę. Google wprowadzając darmową usługę Reader praktycznie zdominowało ten rynek, by po kilku latach pozostawić jej użytkowników na łasce losu. Źródło: Feedly
Mam świadomość, że Real Racing 3 to gra przez którą Electronic Arts zrobiło sobie wielu wrogów, głównie za sprawą modelu freemium w jakim jest dystrybuowana. Mi on jednak nie przeszkadza, a pewna kolekcja aut, jaką zebrałem pozwala mi brać udział w jednym wyścigu, kiedy inny samochód jest właśnie w warsztacie. Real Racing 3 podoba mi się m.in. ze względu na grafikę i realistyczne przedstawienie torów. Jak wiele innych gier i programów, jej recenzja pojawiła się na mackozer.pl. Wracam do niej tutaj za sprawą aktualizacji, która pojawiała się kilka dni temu. W grze pojawił się nowy tor, Dubai Autodrome, oraz nowe samochody, m.in. Lexus IS-F i Lexus LFA.
ReadKit to jeden z programów, z których korzystam na moich Makach dość często. Doczekał się już opisu na mackozer.pl w styczniu bieżącego roku. Ostatnia aktualizacja na tyle zwiększyła jego możliwości, że warto poświęcić mu jeszcze jeden tekst, tym razem tutaj, na MyApple.
Ekipa Apparent Software wraca z popularną paczką promocyjną ProductiveMacs, w której jak zwykle znalazło się kilka przydatnych programów. Najnowsza paczka dostępna w cenie 29,99 dolarów zawiera przynajmniej kilka programów, które zwyczajnie warto mieć. Pozwólcie że wymienię je w kolejności, zgodnej z moją oceną wartości każdego z nich:Crossover: to świetny program, dzięki któremu odpalicie na Maku aplikacje dla Windows w środowisku OS X. Nie potrzebujecie zainstalowanego systemu Windows działającego w tle. Crossover zawiera wszystkie potrzebne biblioteki. Oczywiście nie każdy program w ten sposób da się odpalić, wydawca chwali się jednak ponad 11 tysiącami aplikacji dla Windows, które działają.Gemini: aplikacja do wyszukiwania i kasowania duplikatów plików. W roku ubiegłym opisałem ją na MacKozer.pl. Odsyłam Was zatem do recenzji. Dropzone: bardzo użyteczny program dzięki któremu w banalnie prosty sposób wyślecie pliki na serwer czy do wybranego programu. A Better Finder Rename: kombajn do masowej zmiany nazw plików.Espionage: szyfrowanie i bezpieczeństwo danych.Paperless: podręczna biblioteka zeskanowanych dokumentów.ArtText: proste tworzenie tekstu z nałożonymi efektami.Chronicle: archiwum rachunków.Cashculator: zarządzenie finansami. Już sam Crossover kosztuje dwa razy więcej niż cała paczka ProductiveMacs, a za Gemini jak i Dropzone zapłacicie w Mac App Store po 8,99 €. Więcej o paczce i zawartych w niej aplikacjach znajdziecie pod adresem ProductiveMacs.com
Nie jestem jakimś fanatykiem gier typu RPG, zwłaszcza nie tych, w które gra się na żywo, wykorzystując kości, w których trzeba przeliczać otrzymane uderzenia na własną siłę i odporność pancerza. Lubię jednak pograć sobie w dobrą i klimatyczną grę tego typu na komputerze, czy iPhone lub iPadzie. Na tych dwóch ostatnich były to głównie gry nawiązujące do Diablo czy Baldur's Gate, włącznie z wersją tej ostatniej dla iOS. Teraz zafundowałem sobie grę pod tytułem Warhammer Quest. Warhammer Quest to RPG grany w turach, czyli najpierw ruchy swoimi bohaterami, ataki, rzucanie czarów lub leczenie, wykonuje gracz, a następnie sztuczna inteligencja gry, która steruje wszystkimi postaciami niezależnymi, przede wszystkim wrogami, których spotkamy na swojej drodze. Sterowanie w grze jest proste. Wystarczy stuknąć w wybranego bohatera, co podświetli pola, znajdujące się w jego zasięgu, albo przeciwników, których może zaatakować. Podwójne stuknięcie na którymś z pól lub przeciwników przesuwa go lub analogicznie rozpoczyna atak. Po wykonaniu wszystkich ruchów sterowanymi przez gracza postaciami, pozostaje zakończyć turę i czekać na ruchy przeciwników. Ciekawie rozwiązano dostęp do ekwipunku. Gra niemal w całości posiada układ horyzontalny i tak należy trzymać iPada lub iPhone'a. Jeśli jednak ustawimy go pionowo, wtedy wejdziemy właśnie w podgląd tego, co zebrali i co niosą ze sobą członkowie drużyny. Każdy z nich posiada charakterystyczne cechy, zdolności ale też ograniczenia wynikające z danej razy. Jak to w tego typu grach bywa postacie zdobywają punkty doświadczenia i awansują na kolejne, wyższe poziomy. Jak w każdej tego typu grze w trakcie różnego rodzaju misji, jakie przyjdzie nam wypełnić zbieramy złoto i inne przedmioty. Część z nich przyda nam się od razu, inne możemy sprzedać na bazarze w jednym z miast, do których udajemy się zwykle po wypełnieniu jakiegoś zadania. Te nie są wcale łatwe. Zwykle na drodze czai się całkiem sporo orków, trolli, pająków lub innych krwiożerczych stworzeń. Wypełnienie zadania nie jest bułką z masłem. Zdarzyło mi się już zawalić jedną misję. Podróż do punktu, w którym mamy wykonać zadanie, a miastem odbywa się automatycznie (nie musimy tam dojść na piechotę), może jednak obfitować w różne, niekoniecznie miłe niespodzianki. Po drodze możemy bowiem zostać zaatakowani, a członkowie naszej drużyny zranieni. W miastach, poza wspomnianym już bazarem znajdziemy także nowe zadania do wykonania oraz gildię, w której możemy wynająć najemników na kolejną naszą wyprawę (co oczywiście kosztuje prawdziwe pieniądze). Warhammer Quest ma bardzo ładną grafikę. Gracz spogląda na wszystko z góry. Całość dopełnia klimatyczna muzyka i bardzo ładne animacje (zwłaszcza miast rozkładających się na kartach księgi). Muszę jeszcze wspomnieć o tym, że gra synchronizuje się przez iCloud Jeśli zaczęliście w nią grać na jednym urządzeniu, to bez problemu będziecie mogli kontynuować przygodę na drugim. Szczerze polecam, przede wszystkim miłośnikom gier fabularnych. Gra Warhammer Quest dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store w cenie 4,49 €. Warhammer Quest w App Store
Nie ma wątpliwości, że kształt Maka Pro trochę się zestarzał. Od lat właściwie się nie zmieniał. Pamięta jeszcze Power Maki G5. Przeglądając internet natknąłem się na kilka fajnych konceptów. Oczywiście mam też swój, ale o nim na końcu. Chciałem wam przedstawić najciekawsze z nich.