Wiosna wystrzeliła jak ze sprężyny, czyli moje przemyślenia po konferencji Apple Spring Loaded
Od kwietniowej konferencji Spring Loaded minął już ponad tydzień. Wielu klientów złożyło już swoje zamówienia w przedsprzedaży – na lokalizatory AirTag, nowe purpurowe iPhone'y, nowe, a właściwie to odświeżone Apple TV 4K, wreszcie nowe iMaki i nowe iPady Pro. Muszę przyznać, że pod pewnymi względami Apple mnie zaskoczyło, a to już coś!
Wycieki przed prezentacjami nowych produktów to już tradycja. Kiedy dowiadujemy się zbyt dużo, niespodzianka może być zepsuta, z drugiej jednak strony budują one napięcie, ekscytację, z którą – przynajmniej ja – zasiadam przed ekranem w oczekiwaniu na start transmisji. Tym razem było podobnie. Niby mówiło się o znacznikach AirTag, nowych iPadach Pro i nowych iMacach, ale także w ich przypadku niewiadoma była dość znaczna i to do samej konferencji.
Purpurowy iPhone 12
Pierwszym zaskoczeniem był iPhone 12 i 12 mini w nowym, purpurowym kolorze. Nie wiem, czy ktokolwiek się tego spodziewał. Nie wiem też, jak nowy kolor wpłynie na sprzedaż tych modeli, zwłaszcza tego mniejszego iPhone'a, który cieszy się najmniejszym zainteresowaniem klientów (co nie znaczy, że sprzedaje się źle). Marcin Gruszka, były wieloletni rzecznik Play, zażartował na Twitterze, że gdyby Apple pokazało tego iPhone'a dwa lata temu, to wpadłby w ekstazę. Faktycznie, w Polsce kolor fioletowy to kolor tej właśnie sieci. Pytanie, czy będzie próbowała wykorzystać go w swojej promocji i czy Apple na to pozwoli.
AirTag
W to, że Apple pokaże kiedykolwiek znaczniki AirTag, przestałem już nawet wierzyć. Od lat mówiło się o tym, że „to już” przed niemal każdą prezentacją produktową. Kilka tygodni przed konferencją Apple udostępniło też API lokalizacji producentom tego typu znaczników, m.in. Tile i Chippolo, czy innych akcesoriów, które będzie można lokalizować w aplikacji Lokalizator i które będą się komunikować także z innymi urządzeniami, jeśli znajdą się w ich zasięgu. To pozwoli na ich odnalezienie, nawet gdy znajdują się daleko od swojego właściciela. Skoro możliwość taką otrzymali zewnętrzni producenci, to doszedłem do wniosku, że Apple raczej nie wypuści swoich znaczników tego typu i że jeśli kiedykolwiek opracowało takie akcesorium, to tylko w ramach testów platformy i API. Byłem w błędzie. Znaczniki AirTag oferują coś więcej niż to, co będą oferować produkty innych firm – funkcję precyzyjnego lokalizowania. Dzięki niej aplikacja Lokalizator poprowadzi nas jak po sznurku do kluczy, które – jak w wideo promocyjnym pokazanym podczas prezentacji – wpadły do bezdennej jaskini pomiędzy pufami naszej sofy.
Apple TV 4K
Apple TV to urządzenie, które budzi u mnie skrajne emocje. Z jednej strony bardzo je lubię za jego uniwersalność, z drugiej jest dla mnie przykładem zmarnowanego przez Apple potencjału. To mogłoby być już od dawna potężne centrum domowej rozrywki i atrakcyjna konsola do gier. Tymczasem wciąż dostępne w sprzedaży Apple TV HD nie jest w stanie uciągnąć co bardziej wymagających gier z Apple Arcade (np. „Beyond The Steel Sky”). Nowa, odświeżona wersja Apple TV 4K (starszy model 4K zniknął z oferty) właściwie rozwiązuje ten problem i nic ponad to. Apple nie zdecydowało się na zbudowanie wspomnianego już potężnego urządzenia opartego o najnowsze procesory i wsadziło do niego mający już 2,5 roku układ A12X. Apple uprościło też pilota, który nie posiada już gładzika, a tradycyjne kółko klawiszy góra, dół, lewo i prawo. Nowością jest przycisk Power, pozwalający na uśpienie lub wybudzenie Apple TV. Nowy pilot wizualnie przypomina tego dołączanego do Apple TV drugiej i trzeciej generacji.
Osobną kwestią jest nowa funkcja w systemie tvOS, którą otrzymają wszystkie modele Apple TV czwartej generacji (czyli Apple TV HD i Apple TV 4K), pozwalająca na kalibrację obrazu wysyłanego na telewizor za pomocą iPhone'a. Z tej niespodzianki ucieszą się wszyscy użytkownicy tych urządzeń.
iMac jest znowu cool
Rendery nowych kolorowych iMaców pojawiły się w sieci na dzień czy dwa przed konferencją i nie mówiły zbyt wiele o samych komputerach. Niespodzianka moim zdaniem i tak się udała. Nowe, kolorowe iMaki to coś zupełnie innego niż to, do czego przyzwyczaiło nas Apple w ostatnich latach. I choć w ofercie pojawił się także model szary, to nowe iMaki są komputerami kolorowymi, lifestyle'owymi i co ważne, nie są tymi, na które czekało wielu zaawansowanych użytkowników, bo nie mają nowych procesorów, większej liczby portów Thunderbolt, większego ekranu (nowe iMaki mają 24-calowe ekrany o rozdzielczości 4,5K) i przede wszystkim większej pamięci RAM. Na komputery tego typu przyjdzie nam jeszcze poczekać. Być może Apple zapowie je podczas konferencji WWDC. Oczywiście nowe iMaki nie są komputerami słabymi. To, jaka moc drzemie w Macach z procesorami M1, pokazały już wprowadzone jesienią MacBooki Air, MacBooki Pro i Maki mini, które często biją pod względem wydajności „wymaksowane” MacBooki Pro z procesorami Intela. Nowe iMaki ciekawią mnie pod wieloma względami. Przede wszystkim interesująca jest ich konstrukcja. Komputery są cienkie niemal jak MacBooki, do tego stopnia, że gniazdo mini jack trzeba było przenieść na boczną krawędź. Podoba mi się bardzo rozwiązanie z zewnętrznym zasilaczem wyposażonym dodatkowo w modem sieciowy (i odpowiednie gniazdo Gigabit Ethernet) oraz podłączanym do komputera nowym złączem magnetycznym. Najwięcej kontrowersji budzi oczywiście wzornictwo i cukierkowe kolory. Oburza brak logo Apple z przodu (wreszcie graficy z agencji reklamowych nie będą musieli go wymazywać), biała i szeroka ramka wokół ekranu, która budzi skojarzenia z iMakiem G4. Czy jednak mniej cukierkowe były pierwsze iMaki, dzięki którym Apple wróciło szerzej na rynek komputerów? To przecież o tych cukierkowych, wcale nie superwydajnych iMacach pisano w samych superlatywach, że „Maki są znowu spoko”. Później wiele się zmieniło. iMaki z komputerów domowych, dla zwykłego użytkownika, stały się maszynami dla profesjonalistów, którzy nie potrzebowali przesadnie wielkiej wydajności Maców Pro. Teraz, przynajmniej z tymi modelami, Apple wraca do idei domowego lub biurowego komputera, który będąc wydajną maszyną, przy okazji cieszy oko.
iPad Pro prawie jak Mac
Niby wiadomo było, że Apple musi pokazać nowe modele iPadów Pro właśnie w kwietniu, ale Apple zaskoczyło wszystkich. Nowe iPady Pro to właściwie prawie Maki, bo wyposażone są nie w układy z serii A, ale we wprowadzone w ubiegłym roku w komputerach Mac układy M1. To właśnie umieszczenie w iPadzie Pro tego samego procesora co w komputerach Mac i dla nich stworzonego (stąd oznaczenie – „M”) jest dla mnie największą niespodzianką i sensacją. Dodać do tego wprowadzenie portu Thunderbolt dającego dostęp nie tylko do szybszych pamięci masowych, ale i monitorów, w tym tego od Apple – Pro Display XDR o rozdzielczości 6K. Wyobrażacie to sobie? iPad Pro z procesorem M1, z etui Magic Keyboard (z klawiaturą i gładzikiem), a być może i myszką Bluetooth, podłączony do takiego monitora? Gdzie kończy się iPad Pro, a zaczyna Mac? Apple co prawda zarzeka się, że nigdy nie połączy obu linii produktowych, ale to nie jest przecież konieczne. Wystarczy tylko, by na iPada pojawiły się duże Macowe aplikacje, jak choćby Final Cut Pro X czy – to na co czekają deweloperzy – Xcode. Teoretycznie, a właściwie i praktycznie, będzie można w całości przesiąść się z Maca właśnie na iPada Pro. Myślę, że keynote otwierające tegoroczną wirtualną konferencję WWDC będzie bardzo ciekawe. Sądzę też, że ci, którzy czekali na Xcode dla iPada wreszcie się doczekają, tyle że będzie to to samo Xcode co dla Maca z interfejsem nieco tylko dostosowanym do ekranu dotykowego. To Xcode będzie działać tylko na nowych iPadach Pro. Wprowadzenie tych aplikacji jest – moim zdaniem – wysoce prawdopodobne, bo z obecnym oprogramowaniem ten nowy iPad Pro, a właściwie Mac będący iPadem, nie ma zupełnie sensu.
A zatem, do przeczytania po konferencji WWDC!
Artykuł pierwotnie ukazał się w MyApple Magazynie nr 2/2021