Osoby śledzące serię „Najciekawsze premiery gier w App Store" zdążyły już zapewne zauważyć, że lubię różne nietypowe, eksperymentalne lub artystyczne gry niezależne. Kiedy więc podczas wczorajszej prezentacji usługi Apple Arcade na ekranie pojawiły się loga takich firm jak Annapurna, Giant Squid, Devolver Digital, ustwo, Mistwalker czy Klei, od razu poczułem sympatię do nowego projektu firmy Apple. Wiem jednak dobrze, że w tym przypadku zaliczam się do mniejszości, i wcale mnie to nie dziwi. Apple Arcade to w założeniach bardzo dobre, ambitne i odważne przedsięwzięcie, jednak nie wróżę mu zbyt wielkich szans na sukces.

Czy nam się to podoba czy nie, rynek gier napędzany jest obecnie głównie przez dwie kategorie produkcji: casualowe gry typu freemium oparte na mikropłatnościach oraz ogromne wysokobudżetowe gry klasy AAA (chociaż duże studia produkujące te drugie niestety coraz częściej zapożyczają pomysły od tych pierwszych). Pierwsza z nich już od dawna przynosi Apple ogromne zyski (w końcu firma ta pobiera 30% od każdej mikropłatności dokonanej za pośrednictwem App Store), jednak druga od dłuższego czasu wydaje się omijać platformy tej firmy szerokim łukiem. Przed wczorajszą prezentacją wiele osób liczyło na to, że Apple chcąc wzmocnić swoją pozycję na rynku gier komputerowych pójdzie w ślady Microsoftu i Google, nawiązując współpracę z czołowymi firmami z branży. Zamiast tego otrzymaliśmy jednak coś zupełnie odwrotnego - serwis koncentrujący się na grach od małych, niezależnych deweloperów.

Wspieranie rynku gier niezależnych to idea jak najbardziej szczytna i Apple należą się za nią pochwały, jednak powinna ona raczej stanowić dodatek do czegoś większego (tak jak robią to np. Nintendo i Microsoft), a nie podstawę istnienia całej usługi. Wyobrażacie sobie co by było, gdyby Apple Music w dniu premiery oferowało tylko niewielki, ściśle wyselekcjonowany katalog niszowych niezależnych artystów? Albo gdyby zapowiedziana wczoraj usługa Apple Tv + zamiast seriali i programów tworzonych przez Stevena Spielberga, J.J. Abramsa i Oprah Winfrey oferowała tylko krótkometrażowe artystyczne filmy kręcone przez ludzi, o których większość potencjalnych odbiorców nigdy nie słyszała? Kto opłacałby subskrypcję News +, gdyby można było w niej przeczytać tylko wybrane tematyczne magazyny skierowane do wąskiej grupy odbiorców? W przypadku wszystkich tych usług Apple stawia na znane nazwiska i rozpoznawalne marki, wiedząc, że to właśnie one stanowią jeden z najlepszych sposobów na przyciągnięcie klientów. Apple Arcade jest jednak wyjątkiem od tej reguły, koncentrującym się głównie na firmach od wielu lat egzystujących gdzieś obok tak zwanego „mainstreamu". Może to uszczęśliwić wąskie grono fanów tego typu produkcji, jednak z pewnością nie zapewni nowej usłudze ogromnej popularności. Większość potencjalnych użytkowników po zapoznaniu się z listą oferowanych przez nią gier po prostu odpuści sobie ten serwis, bo nie znajdą w nim popularnych marek pokroju Assassin's Creed, Call of Duty czy GTA. Nie zrobi na nich wrażenia, że w projekt zaangażowany jest Hironobu Sakaguchi - legenda japońskich gier RPG lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Szczerze mówiąc podejrzewam, że „indykocentryczność" nowej usługi firmy Apple nie wynika z szczerej chęci promowania i wspierania małych niezależnych twórców gier, lecz z braku lepszej alternatywy. Firma ta po prostu nie była w stanie nakłonić do współpracy czołowych producentów gry klasy AAA, dlatego też postanowiła robić dobrą minę do złej gry i skierować swoją usługę do nieco innej kategorii odbiorców. Problem w tym, że ta inna kategoria jest znacznie mniejsza, ale za to bardzo wybredna i wymagająca, przez co nie wróżę Apple Arcade zbyt wielkich szans na komercyjny sukces. Oczywiście ostatecznie dużo zależeć będzie od ceny abonamentu, która jak na razie nie została jeszcze ujawniona. Jeśli nie będzie ona zbyt wysoka, być może Apple Arcade znajdzie wystarczająco wielu klientów, żeby utrzymać się przy życiu. Jeśli jednak będzie ona zbliżona do nadchodzących wielkimi krokami streamingowych usług Google i Microsoftu, mających oferować zarówno gry niezależne jak i duże produkcje klasy AAA, większość graczy bez zastanowienia wybierze ofertę konkurencji. No… chyba, że Apple nie pozwoli im opublikować swoich aplikacji w App Store, tak jak zrobiło w przypadku Steam Link, ale lepiej nie martwić się na zapas, prawda?