Nieudane pomysły Apple
Za każdym razem, gdy Apple próbuje swoich sił w jakiejś nowej dziedzinie, w sieci rozpoczyna się istny festiwal narzekań. „Po co?", „przecież oni się zupełnie na tym nie znają!", „ich komputery są daleko w tyle za konkurencją, a oni poświęcają czas na coś takiego!". Wśród kolejnych fal krytyki zwykle da się jednak co jakiś czas usłyszeć również nieśmiały głos przypominający, że iPod i iPhone również wzbudzały kiedyś podobne reakcje, a jednak stały się jednymi z najważniejszych produktów w historii tej firmy. Oczywiście jest to prawda. Nie wolno jednak zapominać o tym, że na każdy eksperyment Apple, który odniósł spektakularny sukces, przypada kilka takich, które poniosły klęskę na wszystkich frontach.
Wbrew popularnej opinii, według której fani Apple kupią nawet najgorszy produkt, jeśli tylko będzie on miał logo nadgryzionego jabłka na obudowie, historia tej firmy pełna jest nieudanych wynalazków, których nie były w stanie uratować nawet siła marki i magicy z działu marketingu. Pewnie nikogo nie zdziwi, że wiele z nich to właśnie produkty będące próbą wejścia na nowe rynki, z którymi firma ta miała wcześniej niewiele wspólnego. W poniższym artykule postaram się przybliżyć wam kilka z nich.
Macintosh Portable
Gdy dziś ktoś mówi, że pracuje na „Macu", zwykle ma na myśli jeden z laptopów firmy Apple. Popularność tych urządzeń dawno już bowiem przyćmiła stacjonarne komputery tego samego producenta. Łatwo przez to zapomnieć, jak bardzo nieudolne i nieporadne było pierwsze podejście tej firmy do tematu komputerów przenośnych, czyli wypuszczony na rynek w 1989 roku Macintosh Portable. Projektując ten model, Apple skupiło się na tym, by ich pierwszy „laptop" oferował jak największą wydajność przy jednoczesnym zachowaniu możliwie długiego czasu pracy na baterii. Urządzenie to zostało też wyposażone w wysokiej jakości wyświetlacz oraz odczepiany trackball, który można było umieścić po lewej lub prawej stronie klawiatury. Problem w tym, że projektanci całkowicie zapomnieli o tym, że komputer ten miał być urządzeniem przenośnym. Sam Macintosh Portable ważył nieco ponad 7 kilogramów, a po dodaniu akcesoriów i walizki do transportu łączna waga zestawu przekraczała 10 kilogramów. Dodatkowo był on stosunkowo duży i toporny, przez co zdecydowanie bardziej nadawał się do używania na biurku niż trzymania na kolanach. Dla porównania wypuszczony na rynek w tym samym roku Compaq LTE ważył zaledwie 3 kilogramy, a kształtem i wymiarami znacznie bardziej przypominał współczesne laptopy (chociaż trzeba przyznać, że jego parametry prezentowały się znacznie gorzej, a system DOS nie dorównywał pod względem wygody użytkowania Mac OS 6).
Spore problemy wielu użytkownikom sprawiała też bateria. Apple zdecydowało się na pokaźnych rozmiarów akumulator kwasowo-ołowiowy (taki, jak używa się w samochodach), który w dużej mierze przyczynił się do wysokiej wagi i rozmiarów urządzenia. Wprawdzie gwarantował on nawet 12 godzin pracy na jednym ładowaniu, jednak miał też sporo wad, które utrudniały korzystanie z komputera. Użytkownik musiał pilnować, by nie rozładować baterii do końca, gdyż reakcje chemiczne zachodzące wtedy w akumulatorze mogły go trwale uszkodzić. Jako iż model ten nie pozwalał na całkowite wyłączenie, a jedynie uśpienie, zostawienie go na dłuższy czas wymagało więc wyjęcia akumulatora lub podłączenia go na stałe do prądu. Co gorsza komputer ten został zaprojektowany tak, że praca na samym zasilaczu nie była możliwa (przynajmniej oficjalnie, bo z czasem użytkownicy zaczęli wymyślać różne domowe sposoby na obejście tej niedogodności). Ostatecznym gwoździem do trumny modelu Macintosh Portable była jednak, podobnie jak w przypadku wielu innych urządzeń z tej listy, cena. W dniu swojej premiery komputer ten kosztował w najtańszej konfiguracji sześć i pół tysiąca dolarów. Ostatecznie Macintosh Portable został wycofany ze sprzedaży w 1991 roku. Kilka miesięcy wcześniej zdążył jednak doczekać się jeszcze nowej, nieco tańszej wersji, wyposażonej w słabsze podzespoły i oferującej krótszy czas pracy na baterii, ale za to posiadającej podświetlany ekran. Niedługo po tym Apple wprowadziło do sprzedaży PowerBooka 100 - swój pierwszy laptop z prawdziwego zdarzenia.
Macintosh TV
Na początku lat 90. Apple uznało, że nadszedł najwyższy czas, by zainteresować się rynkiem telewizorów, które stanowiły wówczas, jakby nie patrzeć, główne centra rozrywki w większości domów. Oczywiście wypuszczenie na rynek zwykłego odbiornika byłoby dla tej firmy niewystarczające, dlatego też postanowiła ona opracować nowy produkt, który w założeniu miał zrewolucjonizować całą branżę. Tak właśnie powstał Macintosh TV - hybryda telewizora i komputera osobistego, wypuszczona na rynek w roku 1993. W gruncie rzeczy była to po prostu zmodyfikowana wersja komputera Performa 520, wyposażona w 14-calowy kineskop marki Sony Trinitron, tuner telewizyjny i pilota.
Głównym problemem Macintosh TV było to, że chociaż łączył on w sobie dwa różne urządzenia, to jednak traktował je jak zupełnie oddzielne byty przypadkowo zamknięte w jednym pudełku. Jedyną funkcją, która w jakikolwiek sposób łączyła oba te światy, była możliwość robienia zrzutów ekranu w trakcie oglądania telewizji, które później można było oglądać i edytować po przełączeni się w tryb komputera. Na tym jednak kończyła się współpraca między obiema połówkami. Użytkownik nie mógł jednocześnie oglądać telewizji i pracować na komputerze, co w praktyce oznaczało, że jedyną korzyścią z połączenia obu tych urządzeń w jedną całość była oszczędność miejsca. Niewiele, biorąc pod uwagę wysoką cenę, wynoszącą w dniu premiery dwa tysiące siedemdziesiąt dziewięć dolarów. Co gorsza, Macintosh TV nie był ani specjalnie dobrym komputerem, ani tym bardziej dobrym telewizorem. „Zwykły" Performa 520, który nie posiadał wprawdzie tunera, ale za to oferował nieco lepsze parametry techniczne i większą możliwość rozbudowy, kosztował pięćset dolarów mniej. Dla większości potencjalnych nabywców bardziej opłacalne było więc kupienie normalnego komputera i wydanie zaoszczędzonych pieniędzy na oddzielny telewizor (z którego pozostali domownicy mogliby korzystać również wtedy, gdy ktoś chce pracować na komputerze). Macintosh TV przetrwał na rynku niespełna cztery miesiące, zanim został ostatecznie wycofany ze sprzedaży. W tym czasie udało się sprzedać zaledwie dziesięć tysięcy egzemplarzy.
Aparaty QuickTake
Z perspektywy czasu wyraźnie widać, że wypuszczony na rynek w 1994 roku aparat QuickTake 100, będący efektem współpracy firm Apple i Kodak, był pod wieloma względami urządzeniem rewolucyjnym. Był to pierwszy cyfrowy aparat fotograficzny przeznaczony dla mas, dający przedsmak tego, jak łatwe i wygodne będzie w przyszłości robienie zdjęć za pomocą tego typu urządzeń. W jego pamięci dało się pomieścić 32 zdjęcia w rozdzielczości 320 x 240 lub 8 zdjęć w rozdzielczości 640 x 480 (co ciekawe, użytkownik nie mógł usuwać pojedynczych zdjęć, a jedynie całkowicie opróżnić pamięć). By zgrać zdjęcia na komputer (pierwszy QuickTake współpracował zarówno z systemem Mac OS, jak i Windows), wystarczyło podłączyć do niego aparat za pomocą dołączonego kabla. Wypuszczony rok później model QuickTake 150 został wzbogacony o nakładkę „makro" oraz obsługę większej liczby formatów plików. Największą funkcjonalność oferował jednak dopiero trzeci i zarazem ostatni model, zaprojektowany w ramach współpracy z firmą Fujifilm QuickTake 200, który posiadał m.in. kolorowy wyświetlacz umożliwiający podgląd robionych zdjęć, wejście na karty pamięci oraz funkcję manualnego ustawiania parametrów podczas fotografowania. Apple wypuściło go na rynek w lutym 1997 roku, by ledwie kilka miesięcy później wycofać go ze sprzedaży wraz z pozostałymi aparatami fotograficznymi (a także wszystkimi innymi produktami, które zdaniem Jobsa nie przynosiły firmie wystarczających dochodów).
Niestety, pomimo wszystkich tych rewolucyjnych cyfrowych udogodnień, serii QuickTake nie udało się zawojować rynku z jednego prostego powodu - robione za ich pomocą zdjęcia były po prostu marnej jakości. Na początku lat dziewięćdziesiątych Apple kierowało się bowiem zdecydowanie inną filozofią niż obecnie i uważało za dobry pomysł wypuszczanie niedopracowanych produktów o bardzo ograniczonych możliwościach, byleby tylko zdążyć przed konkurencją. Nawet po wybraniu najwyższej dostępnej rozdzielczości, zdjęcia robione za pomocą aparatów z serii QuickTake nie były w stanie rywalizować z tymi robionymi za pomocą zwykłych aparatów, które były przecież znacznie tańsze (pierwsza „cyfrówka" Apple kosztowała w dniu premiery 749 dolarów, następne odpowiednio 700 i 600). Najgorsze było to, że na przestrzeni trzech lat ich obecności na rynku Apple nie zrobiło nic, by rozwiązać ten problem. Kolejne modele dodawały wprawdzie nowe funkcje i usprawnienia, jednak elementy odpowiedzialne za samo robienie zdjęć były we wszystkich takie same. Jeśli dodamy do tego fakt, iż firmy z branży fotograficznej w tym czasie nie próżnowały, wypuszczając na rynek własne, znacznie lepsze aparaty cyfrowe, nietrudno zrozumieć, dlaczego ten projekt Apple nie odniósł sukcesu.
Palmtopy Newton
Na długo przed tym, jak pierwszy iPad praktycznie zdefiniował na nowo termin „tablet", fani elektronicznych gadżetów na całym świecie zachwycali się palmtopami - kompaktowymi komputerami osobistymi obsługiwanymi najczęściej za pomocą rysików. Apple również próbowało swoich sił w tej dziedzinie, powołując do życia serię Newton. Długo zastanawiałem się nad tym, czy urządzenia te rzeczywiście zasługują na umieszczenie ich na tej liście. Z jednej strony bez wątpienia zaliczają się one do jednych z największych komercyjnych i wizerunkowych porażek w historii firmy. Z drugiej zaś, w odróżnieniu od pozostałych produktów opisanych w tym artykule, Newtony nadal mogą pochwalić się zaskakująco dużym gronem oddanych zwolenników, którzy nie tylko wspominają je z sentymentem, ale też wciąż korzystają z nich na co dzień. W gruncie rzeczy nie były to bowiem aż tak złe urządzenia, chociaż oczywiście miały swoje wady. Na ich klęskę wpłynęły jednak nie tylko techniczne niedoskonałości, ale też kilka złych decyzji Apple oraz zwykły pech.
Problemy serii Newton zaczęły się już na długo przed tym, jak pierwszy model tego urządzenia trafił do sprzedaży. Ówczesny prezes Apple, John Sculley, postrzegał bowiem ten projekt jako swoją szansę na wyjście z cienia Jobsa, dlatego też mocno naciskał na to, by zrealizować go jak najszybciej. Zależało mu na tym tak bardzo, że zdecydował się podzielić ze światem informacjami o nowym rewolucyjnym produkcie, zanim jeszcze nabrał on konkretnych kształtów. Podczas swojego wystąpienia na targach CES w 1992 roku ogłosił, że Apple pracuje nad kieszonkowym komputerem, który będzie nie tylko znacznie tańszy od standardowych PC-tów, ale też o wiele łatwiejszy w obsłudze, pozostawiając na barkach projektantów trud przekształcenia tych obietnic w realne urządzenie. Efekt był taki, że na premierę pierwszego Newtona trzeba było czekać niemal dwa lata, a mimo to finalnej wersji urządzenia daleko było do tego, co wcześniej obiecywał Sculley. Pierwszy MessagePad, podobnie zresztą jak jego następcy, był urządzeniem drogim (w dniu premiery kosztował on 699 dolarów), niezbyt przyjaznym w obsłudze i pod wieloma względami niedopracowanym.
Jedną z najważniejszych cech pierwszego Newtona miała być możliwość rozpoznawania pisma odręcznego, dzięki której praca z urządzeniem miała stać się łatwiejsza i bardziej naturalna. Niestety, działaniu tej funkcji było, delikatnie mówiąc, daleko do ideału. Po pierwsze, ze względu na dość ograniczony wbudowany słownik nie była ona w stanie rozpoznać wielu spośród wpisywanych słów. Po drugie, Newton uczył się rozpoznawać pismo użytkownika stopniowo, przez co pierwsze próby wpisywania różnych haseł zwykle kończyły się niepowodzeniem. Dopiero po jakimś czasie stałego użytkowania palmtop ten zyskiwał biegłość w odczytywaniu charakteru pisma swojego właściciela. Ze względu na te ograniczenia Newton szybko stał się obiektem drwin, i to nie tylko w środowisku gadżeciarzy. Żart dotyczący tej funkcji pojawił się m.in. w kultowym serialu animowanym The Simpsons. Jeden z najpopularniejszych amerykańskich rysowników satyrycznych, Garry Trudeau, poświęcił Newtonowi kilka odcinków swojego komiksu Doonesbury, w których naśmiewał się nie tylko z problemów z rozpoznawaniem pisma, ale też z osób ślepo rzucających się na wszystkie nowinki technologiczne, a potem próbujących usprawiedliwiać ich wady.
Mimo iż w kolejnych wersjach systemu Newton OS firmie Apple udało się znacznie poprawić rozpoznawanie pisma odręcznego, a także wprowadzić wiele innych usprawnień, łatka technologicznego bubla przylgnęła do tych urządzeń na dobre i nawet dziś wiele osób kojarzy je tylko ze wspomnianymi problemami. Mimo wszystkich niepowodzeń serii Newton udało się jednak utrzymać na rynku dość długo, bo aż pięć lat. W tym czasie do sprzedaży trafiło osiem różnych modeli, w tym eMate 300, któremu bliżej było do laptopa niż palmtopa. Podobnie jak w przypadku aparatów QuickTake, historia serii Newton zakończyła się w 1997 roku wraz z powrotem Steve'a Jobsa na stanowisko prezesa Apple. Niektórzy twierdzą, że „uśmiercenie" Newtonów było nie tylko elementem nowej strategii biznesowej Jobsa, ale też jego prywatną zemstą na Sculleyu, który w 1985 przyczynił się do jego odejścia z Apple.
Pippin
Każdy współczesny użytkownik Maców wie dobrze o tym, że nie są to urządzenia nadające się do gier. Były jednak czasy, gdy komputery osobiste firmy Apple cieszyły się wystarczająco dużą popularnością wśród graczy, by zwrócić na nie uwagę japońskiej firmy Bandai, która w 1994 roku zaproponowała Apple współpracę, mającą na celu wypuszczenie na rynek nowej konsoli, będącej uproszczonym Macintoshem przystosowanym wyłącznie do gier. Pierwszym efektem tego partnerstwa była wypuszczona na rynek dwa lata później konsola Apple Bandai Pippin. Na papierze produkt ten prezentował się całkiem nieźle, pod niektórymi względami wręcz rewolucyjnie. Urządzenie to działało na zmodyfikowanej wersji systemu Mac OS 7.5 (co ciekawe, system nie znajdował się na stałe w pamięci urządzenia, lecz był ładowany z płyty przy każdym uruchomieniu), a w jego wnętrzu znalazły się między innymi procesor PowerPC 603 (66 MHz), 6 MB pamięci RAM (z opcją rozbudowy do 32 MB) oraz napęd CD-ROM. Parametry te nie były może imponujące, jednak w zupełności wystarczyły, by pod względem oferowanej „mocy" uplasować Pippina w czołówce ówczesnych konsol. Ważniejsze były jednak cechy, których próżno było szukać wśród konkurentów: wbudowany modem pozwalający na łączność z internetem, złącza umożliwiające korzystanie z typowo komputerowych akcesoriów (takich jak mysz, klawiatura, monitor, stacja dyskietek, tablet graficzny czy drukarka), opcjonalny bezprzewodowy pad, brak blokad regionalnych oraz kompatybilność zarówno ze standardem PAL, jak i NTSC. Co więcej, Apple miało dość ambitne plany dotyczące przyszłości Pippina. Firma ta zamierzała bowiem licencjonować stworzoną przez siebie platformę innym producentom, umożliwiając im tworzenie własnych wersji tej konsoli. Model stworzony wspólnie z Bandai miał być więc zaledwie pierwszym przedstawicielem wielkiej wielopokoleniowej rodziny urządzeń, obejmującej wiele różnych modeli oferujących różne dodatkowe funkcje i konfiguracje sprzętowe, jednak działających w oparciu o ten sam system i mogących obsługiwać te same gry.
Niestety, kilka tragicznie złych decyzji podjętych przez Apple sprawiło, że ten potencjalnie dobry projekt przekształcił się w jedną z największych porażek w historii firmy. Pierwsza wersja konsoli Pippin była przede wszystkim stanowczo zbyt droga. W dniu swojej premiery kosztowała ona niemal 600 dolarów, prawie dwukrotnie więcej niż bijąca wówczas rekordy popularności Sony PlayStation. Co gorsza tak wysokiej ceny nie dało się w tym przypadku usprawiedliwić popularnością marki. Mimo iż Apple odpowiadało za wszystkie najważniejsze elementy konsoli, od systemu aż po hardware, to jednak z bliżej nieokreślonych powodów firma ta nie chciała być kojarzona z tym produktem. Na obudowie konsoli próżno było szukać charakterystycznej grafiki przedstawiającej nadgryzione jabłko, a wzmianki o powiązaniu z Apple i Macintoshami ograniczono do niezbędnego minimum. Jakby tego było mało, Apple nie tylko nie podjęło żadnych działań w kwestii promowania Pippina, ale też narzuciło Bandai liczne ograniczenia w tym zakresie. Japońska firma miała zakaz używania w reklamach jakichkolwiek nawiązań do komputerów osobistych, gdyż Apple bało się, że ludzie będą brać konsolę za nowy model Macintosha. Sęk w tym, że to właśnie podobieństwa do komputerów i obecność charakterystycznych dla tego typu urządzeń funkcji była w zasadzie jedyną cechą wyróżniającą Pippina na tle konkurencji.
Ostatecznym gwoździem do trumny Pippina nie była jednak ani cena, ani też dziwne podejście Apple do kwestii marketingu, lecz zatrważająco mały wybór gier. Mimo iż Apple starało się zachęcać deweloperów do tworzenia gier na tę platformę, kusząc ich obietnicami o jej świetlanej przyszłości, to udało jej się przyciągnąć do siebie głównie małe firmy zajmujące się tworzeniem gier i programów na Mac OS. Większość czołowych producentów gier odpuściła sobie jednak tę platformę, przez co w katalogu Pippina zabrakło głośnych hitów i znanych marek. Sytuację próbowało uratować Bandai, samodzielnie produkując i wydając gry na swoją konsolę, jednak jej starania nie wystarczyły, by Pippin miał chociażby cień szansy na rywalizację z konkurencją. W ostatecznym rozrachunku na wszystkie wersje Pippina wydano łącznie około 100 tytułów, z czego większość była dostępna do kupienia tylko w Japonii (dla porównania, pełen katalog tytułów wydanych na PlayStation obejmował niemal 8 tysięcy gier). Wiele z nich było słabo wykonanymi portami z Macintoshy, które nie tylko nie zawsze działały poprawnie ze względu na brak optymalizacji, ale też często posiadały wiele elementów obsługiwanych za pomocą myszki. Kontroler dołączony do konsoli posiadał bowiem wbudowany trackball, pozwalający sterować wyświetlanym na ekranie kursorem, więc autorzy konwersji czuli się usprawiedliwieni i kiedy tylko mogli, zostawiali wszystko tak jak było w wersji na komputery.
Pippin przetrwał na rynku nieco ponad rok. W tym czasie udało się sprzedać łącznie zaledwie 40 tysięcy egzemplarzy wszystkich wariantów tej konsoli. Oprócz Bandai, która zdążyła wydać dwa różne modele (jeden przeznaczony na rynek japoński, drugi na amerykański), tylko jedna firma zdecydowała się wykupić od Apple licencję na produkcję własnej wersji tego urządzenia. Pochodząca z Norwegii Katz Media zamierzała wypuścić kilka różnych wariantów Pippina na rynek europejski i kanadyjski, jednak zbankrutowała, zanim na dobre zdążyła wprowadzić swój plan w życie. Do dziś konsola Pippin powszechnie uznawana jest za jedną z największych porażek w historii Apple.
Ping
Program iTunes rozpoczął swój żywot w 2001 roku jako prosty odtwarzacz muzyczny. Wraz z biegiem czasu nieustannie jednak rozrastał się on o nowe funkcje, stopniowo zmieniając się w przerośnięty multimedialny kombajn, jakim jest dziś. Jeden z najdziwniejszych i najmniej udanych eksperymentów związanych z tą aplikacją miał miejsce w 2010 roku, kiedy to Apple wpadło na pomysł stworzenia własnego muzycznego serwisu społecznościowego zintegrowanego z iTunes. Ping, bo taką nazwę nosiła wspomniana usługa, reklamowany był przez Apple jako połączenie Facebooka i Twittera, skupiające się jednak wyłącznie na tematach związanych z muzyką. Użytkownicy mogli za jego pomocą m.in. obserwować artystów i innych użytkowników serwisu, komentować publikowane przez nich posty, polecać swoje ulubione utwory znajomym i otrzymywać od nich rekomendacje, a także odkrywać nową muzykę wybieraną na podstawie śledzonych przez nich profili. Na samym początku projekt ten wydawał się być sporym sukcesem. Czołowe serwisy technologiczne bardzo pozytywnie przyjęły pomysł Apple, niemal co do jednego wróżąc nowemu serwisowi świetlaną przyszłość. W promocję zaangażowało się też wielu znanych artystów, w tym Lady Gaga i Chris Martin, którzy od samego początku aktywnie wspierali ten projekt. W ciągu 48 godzin od startu Ping mógł już pochwalić się pierwszym milionem użytkowników.
Szybko jednak okazało się, że Apple zupełnie nie potrafi poradzić sobie z utrzymywaniem porządku w swoim nowym serwisie społecznościowym. Niemal od razu po starcie zalały go bowiem fale spamu koncentrującego się głównie wokół postów najpopularniejszych artystów, często próbującego skierować użytkowników na niebezpieczne strony starające się wyłudzić od nich pieniądze. Same profile muzyków również okazały się sprawiać problem, gdyż brak odpowiednich zabezpieczeń i systemu autoryzacji kont ułatwiał oszustom podszywanie się nie tylko pod muzyków, ale też przedstawicieli Apple, w tym Steve'a Jobsa i Jonathana Ive'a. Na domiar złego w serwisie brakowało niektórych funkcji pokazanych podczas wspomnianej wcześniej prezentacji, w tym integracji z serwisem Facebook. Z czasem coraz więcej użytkowników zaczęło też narzekać na to, że nawet podstawowe funkcje Ping, takie jak odkrywanie nowej muzyki czy dzielenie się nią ze znajomymi, nie działają tak, jak obiecano i nie spełniają ich oczekiwań. Mimo iż firma Apple niemal natychmiast zabrała się za naprawianie błędów i usprawnianie swojego serwisu społecznościowego, nigdy już nie udało jej się go odratować. Ping został ostatecznie zamknięty dwa lata po premierze i chyba trudno dziś znaleźć kogoś, kto naprawdę za nim tęskni.
Podsumowanie
Każdy z wymienionych powyżej produktów był porażką, która przyniosła Apple straty nie tylko finansowe, ale też wizerunkowe. Z perspektywy lat widać jednak, że Apple wyciągnęło wnioski ze swoich pomyłek i po latach przekuło wiele z nich w mniejsze bądź większe sukcesy. Echa Macintosh TV i konsoli Pippin można dziś bez problemu wyczuć w przystawkach Apple TV. QuickTake nigdy nie odniósł sukcesu, ale zainteresowanie firmy cyfrową fotografią doprowadziło do tego, że jej smartfony są dziś jednymi z najpopularniejszych na świecie aparatów fotograficznych. Macintosh Portable i Newton MessagePad dały podwaliny pod wszystkie przyszłe mobilne urządzenia, które dziś są przecież najważniejszymi produktami Apple. Ping okazał się niewypałem, ale kilka lat później został zastąpiony przez znacznie bardziej udany (choć nadal daleki od ideału) Connect. Zanim więc zaczniemy ślepo krytykować wszystkie dziwne pomysły i decyzje firmy Apple, takie jak próby wejścia na rynek seriali telewizyjnych czy trwający od kilku lat tajemniczy romans z branżą motoryzacyjną (i nie chodzi mi tu o CarPlay, lecz o powracający jak bumerang temat projektu Titan), warto pamiętać o tym, że nawet jeśli działania te zakończą się totalną klęską, istnieje spora szansa na to, że w jakimś stopniu przyczynią się do jednego z jej przyszłych sukcesów.