To dziś!
Nie będzie nadmiernej ekscytacji, choć to zawsze fajny moment w roku, kiedy poznajemy bliżej nowe iPhone’y. Bez zadęcia i sztuczności podejdźmy do tego czy i co jeszcze nas w keynote’ach cieszy?
Na pewno nie cieszą nas przecieki. Zupełnie szczerze, uważam, że odbiera to radość z zabawy, którą Apple dało nam tworząc spektakularne show przy prezentacji swoich produktów. Wyciekające bądź wypuszczane z premedytacją informacje sprawiają, że „one more thing” właściwie przestało istnieć. iPhone X w zeszłym roku w ogóle nas nie zaskoczył. On musiał pojawić się na końcu, musiał przebić wszystko inne, co pokazywano przez poprzednią godzinę. Musiał, bo wszyscy widzieli jego zdjęcia z przecieków. Wszyscy się go spodziewali i wszyscy oczekiwali, że będzie gwiazdą show, choć pokazując go jako „one more thing…” Tim Cook udawał, że to as z rękawa - niespodziewany prezent dla nas i Apple z okazji dekady istnienia iPhone’a.
Śmieszne, nie zabawne
Forma keynote'a, którą dziś znamy właściwie w ogóle nie zmieniła się od kilkunastu lat. Jasne, mamy nowsze produkty, większą scenę, ładniejszy ekran, na którym wyświetlane są nowości. Miejsce się też zmieniło, Steve Jobs Theater to dzieło architektury, a własna sala do tego typu prezentacji umacnia wizerunek Apple jako firmy, która wie jak robić show. Tylko, że show się nie zmienia. To cały czas ten sam, stary, dobry, sprawdzony scenariusz. Stracił on jednak na czymś, co doskonale wyczuwał Jobs. Prezentacja Animoji czy dzwonienie przez Apple Watch do kobiety znajdującej się na środku jeziora nie jest zabawne. Jest śmieszne i zakrawa o żałosność, którą niosą miesiącami memy. W dopracowanym mechanizmie jakim jest keynote każdy drży o choćby najmniejsze potknięcie - nieuniknioną rzecz w długich prezentacjach przed żywą publicznością. Steve Jobs sobie z tym radził. Mimo presji potrafił rzucać kamerą, która nie działała, czy kazać wszystkim na sali powyłączać laptopy, bo uniemożliwiają pracę WiFi.
Nie twierdzę, że Craig Federighi czy Phil Schiller nie mają w sobie amerykańskiego luzu, jednak ograniczenie do minimum obecności Tima Cooka na scenie jest według mnie zauważalne i nieprzypadkowe. Zresztą, będąc sprawiedliwym, w porównaniu do DJ Koha z Samsunga Tim Cook wypada oczywiście o kilka klas wyżej. Jednak Samsung już wie jak zrobić show i nie boi się konkurować z Apple na całego. Wykorzystanie nowych technologii, wielkich ekranów, AR, VR, skomplikowanych wizualizacji, realizacji świateł i wideo sprawiają, że jest to keynote na sterydach, po prostu spektakularny.
Nam jest wygodniej
Spirala zainteresowania nakręca się od codziennych przecieków. To oczywiście pomaga, także nam - blogerom czy dziennikarzom technologicznym, którzy chcą relacjonować to wydarzenie. Dzięki tym informacjom wiemy czego się spodziewać, ile produktów może się pojawić, jakie technologie będą nowościami. Wiemy, na co zwrócić uwagę, bo dzięki utrwalonej formie spodziewamy się kiedy pojawi się istotna informacja, a kiedy możemy odetchnąć, bo wspomniany już Craig Federighi udaje konia w trakcie prezentacji Animoji. Nie zmienia to faktu, że ordynarne przecieki psują smak zabawy. Niespodziewanie dla siebie, po latach zmian doceniam z jakim kunsztem pracownik Apple zgubił prototyp iPhone’a 4 w barze. To był przeciek, który wzbudzał emocje.
Czy keynote się zmieni?
Możliwe, bo to kwestia decyzji ludzi, na których wpływu nie mamy, a to zawsze pozostawia możliwość spekulowania. Ale jeśli już, to czego oczekiwać? Klasy, którą wydarzenia Apple tracą z roku na rok. Nie zakładam, że objęto drogę konkurowania z Samsungiem tworząc z prezentacji produktów technologiczną Eurowizję. To dobrze, bo to nie w stylu Apple. Jednak miło byłoby zobaczyć, że format keynote’a się rozwija, chociażby stawiając na interaktywność, rozszerzoną rzeczywistość czy po prostu dobry humor.
Transmisja z Steve Jobs Theater rozpocznie się dziś o 19:00 czasu polskiego. Zapraszamy na relację Live z tego wydarzenia.