Moja prywatna spowiedź, czyli historia pewnej fotografii
Był rok 2009, początek czerwca, gdy zadzwonił do mnie kolega i powiedział: „Jaromir, twoje zdjęcie wisi w Rynku!”. Tak mnie to zaskoczyło, że zanim zapytałem o szczegóły, zrobiłem w myślach rachunek sumienia.
Strona 2 z 2
„Legalne” piractwo na masową skalę, czyli jak rodziły się fortuny.
I w takich to warunkach koło 1986 roku ze znajomymi zacząłem handel oprogramowaniem na giełdzie. Było nas trzech… ja miałem przerobiony zwykły magnetofon, aby współpracował z Atari (magnetofony kasetowe były najpowszechniejszym rodzajem pamięci masowej), jeden z kolegów miał stację dyskietek (były dużo droższe od komputerów), a drugi uzupełniał naszą bazę programów.
Aby dostać lepsze miejsca na giełdzie (początkowo znajdowała się ona w przystani AZS nad Odrą), musiałem wstać o 6:00 w niedzielę, ponieważ pierwsze 5 osób, które pomagały przy rozkładaniu stanowisk, otrzymywało w zamian stoliki na parterze.
Poza sprzętem należało mieć spis oferowanych programów i jakieś narzędzia marketingowe. My stosowaliśmy bambusową wędkę z kartonem i napisem „Programy na Atari”. Zainteresowany klient zamawiał jakąś pozycję z listy, zostawiał kasetę (znacznie rzadziej dyskietkę 5,25") i wracał za jakiś czas. Za skopiowanie programu z naszej „bazy” uiszczał stosowną opłatę. Aby nie wypaść „z obiegu”, systematycznie należało wybierać się po „świeży towar” np. do Warszawy.
Na giełdzie wyraźnie dawało się zauważyć podział na „biznesmenów” i „entuzjastów”. Z tych pierwszych narodziło się kilka fortun i znanych firm działających do dziś. Ja należałem do „entuzjastów” i choć z tego procederu miałem zarobek, to pożytkowałem go, aby zaspokoić narastające potrzeby sprzętowe. Już wtedy byłem „gadżeciarzem”.
„Biznesmenów” od „entuzjastów” łatwo było odróżnić, bo ci drudzy nie chronili tak swoich nowości i wymieniali się zdobytą wiedzą. Ci pierwsi robili natomiast wszystko, aby potęgować zysk.
Oczywiście przypominam, że za ten naganny proceder obecnie groziłyby bardzo duże grzywny, a nawet wyroki więzienia!
) Wystawa: Wrocław '89. Ostatni rok Peerelu” Ośrodka Pamięć i Przyszłość
Złodziej złodziejowi wilkiem.
Bardzo ciekawym i wręcz kuriozalnym zjawiskiem był wyścig systemów zabezpieczeń przed kopiowaniem. I chodzi tu o zabezpieczenia, jakie stosowali „piraci”, nagrywając klientom programy ze swoich zbiorów. W przypadku stacji dyskietek Atari obowiązkowym wyposażeniem pirata giełdowego był moduł „Happy Warp” lub podobny, służący do rozkodowywania zabezpieczonych dyskietek i zakładania zabezpieczeń na „przegrywane” programy. Przy okazji zwiększał on znacznie prędkość i pojemność i tak już szybkiej stacji Atari 1050. Największą furorę na giełdzie zdobył jednak system „Enigma”. Służył on do zabezpieczania programów nagranych na kasety. Dzięki niemu „z trudem zdobyte dobro” w postaci nowości nie rozpowszechniało się tak bardzo wśród konkurencji, a i zwykli użytkownicy nie byli wstanie „dzielić” się oprogramowaniem między sobą. Złamanie „Enigmy” zajęło sporo czasu, a aplikacja do odkodowywania jej zabezpieczeń była mocno strzeżona i dość trudna w użyciu.
Państwo też chciało mieć swój udział w piractwie.
Kolejnym dziwactwem tamtych czasów były urzędowe kontrole na giełdzie. Nie kontrolowano legalności oprogramowania, ale czy czerpiący zyski z piractwa odprowadzają podatki. Ja też - choć byłem nastolatkiem - musiałem zarejestrować się w Urzędzie Skarbowym i prowadzić zeszycik z przychodami oraz odprowadzać od nich podatek.
Nie jestem dumny z tego, co robiłem i mam do teraz moralnego kaca, ale prawie nikt nie miał pełnej świadomości naganności takiego postępowania przed 1990 rokiem.
Teraz, gdy każdy użytkownik Apple dostaje wraz ze sprzętem bogaty pakiet programów, ma dostęp do ogromnej ilości darmowych pożytecznych narzędzi, a inne są zazwyczaj tanie, to kradzież aplikacji nie tylko jest łamaniem prawa, ale wręcz głupotą. Nie każdy musi mieć przysłowiowego „Photoshopa”, większości z nas wystarczy Pixelmator.
Zdjęcia pochodzą z wystawy „Wrocław '89. Ostatni rok Peerelu” Ośrodka Pamięć i Przyszłość.