O postrzeganiu produktów Apple
Great, wonderful, remarkable, awesome, outstanding. Między innymi takimi epitetami Steve Jobs opisywał produkty i usługi firmy Apple, które prezentował podczas swoich wystąpień. Ja jednak wstrzymałbym się od przypisywania im świetności, cudowności, niezwykłości, niesamowitości i innych tego typu określeń. Bez przesady. Do doskonałości się dąży, lecz nigdy się jej nie osiąga. Jeśli miałbym w kilku słowach opisać produkty oznaczone logotypem nadgryzionego jabłka na obudowie, to użyłbym m.in. sformułowań typu estetyczne (choć podobno o gustach się nie dyskutuje), spełniające wymagania użytkowników (o czym świadczy np. wielkość ich sprzedaży), charakteryzujące się dużym stopniem niezawodności (nie mylić z niezawodne) oraz coraz bardziej nudne…
Strona 2 z 2
Wracając do urządzeń Apple - oczywiście, przy okazji premiery kolejnej generacji można zachwycać się wydajniejszymi procesorami, większą gęstością pikseli wyświetlanego obrazu czy nowymi killer ficzerami systemów. Myślę jednak, że niewiele osób zauważy różnice w płynności działania iOS 6 na iPhonie 4S, iOS 7 na iPhonie 5S czy wreszcie iOS 8 na iPhonie 6, o ile takie w ogóle istnieją. Przez ostatnie lata urządzenia Apple wyposażane były w bardziej wydajne podzespoły i bardziej wymagające systemy operacyjne, co w ostatecznym rozrachunku równoważyło się, a użytkownik otrzymywał jedynie kilka drobnych, ułatwiających pracę funkcji systemu operacyjnego. Rozpatrując urządzenia, które pojawiły się na rynku w odstępie kilku lat, różnice zauważamy ogromne, z generacji na generację – niewielkie. Pewnie to i dobrze, bo nie musimy uczyć się ich obsługi na nowo. To, że kolejne generacje są do siebie podobne, jest zarówno ich wadą, jak i zaletą. Z pewnością do plusów zaliczyć należy fakt, że sięgając po nowe urządzenie mamy pewność, iż wszystko działa niemal tak samo jak w przypadku poprzednika. Wkrótce po wyjęciu z opakowania, po przeprowadzeniu konfiguracji, wracamy do pracy i w jej ferworze nawet nie zauważamy, że mamy przed oczami nowe urządzenie. No właśnie…
Już samym zakupom urządzeń Apple towarzyszyły zazwyczaj duże emocje, przynajmniej w moim przypadku. Gdy kupowałem swojego pierwszego iPhone’a, nie mogłem doczekać się momentu, w którym go rozpakuję i uruchomię. Byłem wtedy daleko poza domem i nie miałem swojego komputera, a w celu aktywacji urządzenia należało połączyć je z programem iTunes. Znalezienie osoby, która zgodziła się mi pomóc, zajęło kilka godzin, a ja w tym celu zrezygnowałem tamtego dnia z pracy. Z każdym kolejnym urządzeniem było już nieco inaczej. Po dobrze już znanej procedurze konfiguracji następowało rozczarowanie, choć raczej nazwałbym to brakiem pozytywnego zaskoczenia. Te same aplikacje (za sprawą synchronizacji), tak samo lub bardzo podobnie wyglądający i działający system, brak większych nowości. Z jednej strony dobrze, że wszystko działa podobnie jak wcześniej, z drugiej brakuje tych pozytywnych zaskoczeń. Po godzinie użytkowania czujemy, jakby nowe urządzenie było z nami od zawsze. Jednak zadać można pytanie - czy ciągle musimy być zaskakiwani czymś nowym? Może to przyzwyczajenie sprawia, że przestajemy zauważać zalety tego, co mamy? Urządzenie spełnia nasze oczekiwania, a czasem nawet mile zaskakuje. Czego chcieć więcej?
Taki stan rzeczy panował jeszcze na początku poprzedniego roku. Od tamtego czasu coś drgnęło. Za sprawą takich zmian, jak zastosowanie wyświetlaczy Retina w MacBookach Pro, a późnej implementacja technologii Force Touch, znaczne zwiększenie przekątnej ekranu w iPhone’ach, odchudzenia iPada, wreszcie wprowadzenie nowych 12 calowych komputerów, wykres funkcji ilustrujący „fajność” zmienił kierunek i zaczął rosnąć. Czas pokaże, jak będzie się on kształtować w najbliższych latach. Miejmy nadzieję, że wykres utrzyma trend rosnący.