Apple Music to jedno, ale czas na prawdziwą rewolucję
Według raportu Międzynarodowej Federacji Przemysłu Fonograficznego (IFPI), w roku 2003 światowa wartość sprzedaży muzyki na fizycznych nośnikach wynosiła 32 miliardy dolarów i w stosunku do roku 2002 zanotowała spadek o 7,6%. Był to równocześnie czwarty z rzędu okres spadków po rekordowych 40 miliardach w 1999 roku. Przewodniczący federacji Jay Berman winą za taki stan rzeczy obarczył rozwijający się rynek piractwa internetowego związany z nielegalną wymianą cyfrowych plików muzycznych. Wytwórnie fonograficzne, które przespały moment rewolucji cyfrowej, aby zapobiec dalszemu kryzysowi, zaczęły organizować własne serwisy legalnej sprzedaży muzyki w Internecie. I w tym momencie pojawia się firma Apple ze swoją nową usługą, dzięki której Steve'a Jobsa uważa się dzisiaj za osobę, która zrewolucjonizowała współczesny model sprzedaży muzyki.
Strona 2 z 2
Panuje przekonanie, iż wraz ze śmiercią Steve'a Jobsa dla Apple skończyła się epoka rewolucji. Nie można nazwać nią ani wprowadzenia iPada mini, ani iPhone'ów z większymi ekranami, zegarka Apple Watch, usług Apple Pay, ani nawet debiutującej usługi Apple Music. To tylko powielanie schematów istniejących na rynku przyczyniające się do prawdziwego rozpowszechnienia danej idei, jednak jest to bardziej wynikiem popularności marki i pewnego statusu, na który Apple zapracowało wcześniej. Jedyną rewolucją na miarę Steve'a Jobsa wydaje się wyposażenie nowych MacBooków w tylko jedno złącze typu C. Co prawda inne firmy podążą tą ścieżką i za kilka lat takie rozwiązanie najprawdopodobniej będzie standardem, to chyba jednak za mało, by firma z Cupertino zaspokoiła swoich głodnych innowacji klientów. Apple potrzebuje rewolucji. Dzisiejszy rynek produktów i związanych z nimi usług trudno porównywać z tym sprzed zaledwie kilku lat, dlatego ciężko też znaleźć na nim niezagospodarowaną jeszcze niszę. Wszystko w pewien sposób będzie tylko powieleniem istniejących rozwiązań, ale zawsze można coś zrobić lepiej. Coś, co zasłuży na miano rewolucji. Skoro mamy strumieniowanie audio i Apple Music, może zatem nadszedł czas strumieniowania treści wizualnych i Apple Television?
Przed tegoroczną konferencją WWDC wśród nowości, które jakoby miała zaprezentować firma z Cupertino, prócz Apple Music wymieniano usługę telewizyjną. Jak donosił Wall Street Journal, w skład usługi kosztującej 30-40 dolarów miało wejść około 25 kanałów telewizyjnych m.in. Fox, ABC, CBS, ESPN. Apple prawdopodobnie nie zdążyło na czas porozumieć się z dostawcami treści, dlatego chwilowo spekulacje ucichły.
Czy taka usługa zrewolucjonizowałaby rynek telewizyjny? Nie. W takiej postaci można ją porównać do próby wejścia Apple na rynek strumieniowania muzyki z ofertą iTunes Radio. Potrzeba czegoś więcej. Katalogu filmów i seriali dostępnych w iTunes Store.
Idea filmów na życzenie nie jest nowa, o czym świadczy popularność serwisów VOD z Netflixem na czele. Istnieje natomiast problem związany ze znacznym rozproszeniem oferowanych treści. Aby mieć dostęp do oferowanego np. w Netflixie serialu „House of Cards”, konieczne jest subskrybowanie tej usługi i opłata 7,99 dolarów miesięcznie, żeby oglądać nowe odcinki „Gry o tron”, musimy zapłacić za HBO Now 14,99 dolarów. Korzystają na tym piraci, co odzwierciedlają kolejne rekordy nielegalnych pobrań z sieci. Według raportu serwisu TorrentFreak tylko ostatni odcinek piątego sezonu „Gry o tron” w ciągu ośmiu godzin pobrało 1,5 miliona osób. Zarówno HBO Now, jak i Netflix, są dostępne za pośrednictwem przystawki Apple TV, jednak - przynajmniej oficjalnie - nie we wszystkich krajach. Mimo wszystko większość z 1,5 miliona nielegalnych pobrań dotyczyła Stanów Zjednoczonych. Wynika to z kosztów, jakie Amerykanie ponoszą średnio za dostęp do telewizji. Doliczając do abonamentu w sieci kablowej oferującej standardowe kanały wydatki na programy Premium, z całą pewnością chętnie zamieniliby rozdrobnione usługi na jedną oferującą wszystko w konkurencyjnej cenie. Na Apple Television.
Według badań Pew Research Center z 2006 roku siedmiu na dziesięciu Amerykanów oglądało filmy we własnym domu przynajmniej raz w tygodniu i średnio sześć razy w miesiącu. Od tamtej chwili minęło 9 lat i Amerykanie coraz rzadziej chodzą do kina. Raport Motion Picture Association of America wskazywał, iż pomiędzy rokiem 2004 a 2013 liczba odwiedzających kina spadła o 11 procent. Przemysł filmowy, próbując rekompensować straty, podniósł ceny biletów, co dodatkowo odstrasza widzów. Zostają w domu, gdzie w dowolnej chwili mogą skorzystać z internetowych wypożyczalni filmów. Taką usługę oferuje od 2008 roku także sklep iTunes.
Wypożyczony w iTunes film można zacząć oglądać w ciągu 30 dni i od momentu rozpoczęcia oglądania mamy 24 godziny w USA i 48 godzin w pozostałych krajach, aby go obejrzeć do końca. Dowolną ilość razy. A jeżeli takie ograniczenia przestałyby obowiązywać?
Tak samo jak miało to miejsce w przypadku muzyki na płytach CD, spada sprzedaż filmów na fizycznych nośnikach. Według prognoz firmy konsultingowej PwC w roku 2017 globalne wpływy z serwisów oferujących filmy w Internecie i filmy na życzenie z oferty płatnych kanałów telewizyjnych przewyższą przychody ze sprzedaży płyt DVD i Blu-ray.
Apple, oferując równoczesny strumieniowy dostęp do stacji telewizyjnych oraz seriali i filmów z katalogu iTunes Store w ramach miesięcznego abonamentu, dokonałoby rewolucji. Za potencjalnym sukcesem takiej usługi przemawia zarówno liczba aktualnych użytkowników sklepu iTunes, jak i jego katalog filmów i seriali. Na przeszkodzie stoją interesy wytwórni filmowych, ale powinny one pamiętać o popełnionym przez wytwórnie muzyczne błędzie u progu epoki cyfryzacji. Fala piractwa, stale spadająca popularność kin i nośników fizycznych oraz popularność serwisów VOD powinny im pomóc w podjęciu decyzji.
Dyrektor generalny i współzałożyciel platformy Netflix Reed Hastings powiedział, iż „tradycyjna telewizja będzie kolejną ofiarą ewolucji” i że nie przetrwa ona w tradycyjnej postaci do 2030 roku. W interesie Apple leży, aby zrewolucjonizować ją wcześniej.