Aplikacje na smartphone’y i tablety towarzyszą nam od kilku lat niemal codziennie. Stały się one źródłem rozrywki, edukacji, a także elementem promocji marki i narzędziem do codziennych zadań. Nadal jednak pojawia się pytanie: „jak tworzyć dobre produkty mobilne?”. Odpowiedź na nie znajdziemy w książce „Mobile dla menadżerów” Marcina Zaremby, z którym miałem przyjemność przeprowadzić wywiad.

Zachęcam do zakupu książki w wersji papierowej lub w formie ebooka

Jacek Zięba: - Cześć Marcin, kim jesteś i czym się zajmujesz?

Marcin Zaremba: - Nazywam się Marcin Zaremba. W tym momencie najistotniejszy jest fakt, że jestem autorem książki „Mobile dla menadżerów” oraz członkiem zarządu Senfino Software House. W przeszłości byłem szefem działu mobilnego w grupie o2 i agencji mobilowej Lovemobile.

Kiedy pojawił się u Ciebie pomysł na napisanie książki i co Cię do tego skłoniło?

Gdy byłem w zeszłym roku na urlopie, to zobaczyłem, że w Internecie panuje wiele błędnych opinii na temat mobile’a. Zacząłem pisać post na swojego bloga. Chciałem poruszyć w nim szczególnie kwestię definicji, które są często mylone. Miałem zamiar wytłumaczyć, czym są makiety lo-fi, hi-fi i tak dalej. Po napisaniu okazało się, że mam długi artykuł kiepskiej jakości i nie widziałem możliwości, aby go skrócić, więc zacząłem go wydłużać. Na skutek tego powoli zaczęła mi wychodzić książka. Resztę dnia spędziłem na szkicowaniu tego, co chciałbym w niej zawrzeć. No i tak to się zaczęło.

Promocję książki oraz cały etap pisania połączyłeś z newsletterem. Jak z perspektywy czasu oceniasz ten pomysł?

Bardzo dobrze. Mam słomiany zapał i szybko się nudzę rzeczami, które robię. Pomyślałem, że napisanie o moim projekcie na książkę, może być dla mnie dobrym zewnętrznym motywatorem. Tak było na początku, jednak z czasem okazało się, że czytelnicy są bardzo aktywni i chcą towarzyszyć mi na tej drodze. Wysyłałem fragmenty książki, co dawało mi potem sporo dobrego feedbacku. Finalna wersja „Mobile dla menadżerów” to w 50% odwrócenie mojego pierwotnego pomysłu. Wszystkie idee chciałem zderzać z tymi ludźmi, którzy dzielili się ze mną własnymi wnioskami i opiniami. Dlatego też wiele rzeczy zmieniłem, bo okazało się, że to moi czytelnicy mieli często rację. Chciałem czasem udowodnić, że moja racja jest „najmojsza”, a uczestnicy newslettera trzymali mnie w ryzach i mówili, że coś nie jest logiczne lub jasne, poziom warsztatowy jest za niski lub moje skróty myślowe nie są zrozumiałe. To także im dawało dużą satysfakcję.

Czytając książkę widać, że masz ogromną wiedzę. Jednak czy pisząc „Mobile dla menadżerów” nauczyłeś się sam czegoś nowego?

Tak. Pisanie książki wymagało poukładania sobie wielu rzeczy. Prawdziwa nauka przychodzi wtedy, gdy poszczególne elementy da się złożyć w jedną całość tak, aby nie zaprzeczały sobie nawzajem. To była dla mnie ogromna nauka.

Zdarzało się, że to, co wydawało mi się dobrym podejściem, okazało się nie pasować do całego procesu. Nie nauczyłem się niczego nowego jeśli chodzi o warsztat, ale zrozumiałem, co jest najważniejsze.

”Mobile dla menadżerów” ma sporą wartość merytoryczną, na którą składa się między innymi wiele źródeł, z których korzystałeś. Czy wymagało to od Ciebie dużego researchu, czy była to tylko wiedza, którą nabyłeś przed rozpoczęciem pisania książki?

Wiedziałem z czego skorzystać i czego szukać, ale musiałem aktualizować na bieżąco te dane. Tak było na przykład przy pisaniu o badaniach, gdzie zapytano grupę ludzi, czy mają smartphone’a. Kilkanaście procent ankietowanych nie zdawało sobie sprawy z tego, że są posiadaczami tego typu urządzenia. Obecnie wynik ten zmalał to trzech procent.

Tego typu badania były dla mnie podstawą do wniosków dotyczących tego, dlaczego nie korzystamy z płatności mobilnych, ze Spotify i iTunes. Nowe informacje zmusiły mnie do przepisania całego rozdziału książki i zastanowienia się nad tym zjawiskiem na nowo, gdyż jeden argument stracił rację bytu.

Jak oceniasz polski rynek aplikacji mobilnych?

Polski użytkownik urządzeń mobilnych jest przyzwyczajony do standardów międzynarodowych. Korzysta on przede wszystkim z aplikacji, które nie pochodzą z Polski, za wyjątkiem może Audioteki, Listonica, Yanosika czy Allegro. Na urządzenach mobilnych naszych rodaków dominuje jednak YouTube, Facebook, może nawet Twitter też, ale także Safari, Chrome.

Brakuje nam w Polsce firm, które są w stanie rygorystycznie i w sposób ciągły usprawniać swoje produkty mobilne. Polscy użytkownicy słabo reagują na rodzime rozwiązania, więc producenci mają problem ze zbudowaniem ich wartości.

Jak wygląda poziom polskich software house’ów - programistów, grafików, UX designerów - na tle Europy i świata.

Według mnie, bardzo dobrze. Jesteśmy cenieni na rynku międzynarodowym za jakość naszej pracy. Wygląda to jednak tak, jakbyśmy byli cenieni za dobre jabłka. Jesteśmy dostawcą półproduktów, surowców. Nasi programiści są świetni, ale nie wnoszą dodanej wartości. W Polsce powstaje mało aplikacji, które mają międzynarodowy zasięg. Te software house’y, który się utrzymują, są coraz lepsze i przyciągają zagranicznych klientów - na tym budują swoją wiedzę i przychody. To co robimy, ląduje na zachodzie, a dopiero potem powstaje marketing dostosowany pod Polaków. Cały ten proces odbywa się niestety na około, ale nie zmienia to faktu, że jesteśmy świetni.

Piszesz, że nie jest prawdą, iż wszystkie firmy powinny mieć swoje aplikacje. Nie obawiasz się, że tendencja, która jest teraz na rynku, doprowadzi do tego, że właśnie każda firma będzie chciała mieć swój program na platformy mobilne?

Dla mnie to etap nauki - jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Czasami nie ma drogi na skróty i trzeba się edukować w ten sposób. Powoli jednak wychodzimy z etapu, w którym pojawia się wniosek „musimy to zrobić, bo wszyscy to mają”.

Nie ma w tym jednak niczego złego, nie jest to stan permanentny, ciągle się uczymy. W końcu dojdziemy do tego, że nie wszyscy powinni mieć aplikacje.

Powoli są zadawane właściwe pytania „po co to robiliśmy, do czego to nam potrzebne?”.

Podajesz w książce definicję długu technologicznego. Czy dostrzegasz to zjawisko poza rynkiem aplikacji mobilnych?

Tak. To jedna z najmocniejszych sił, jakie kształtują rynek oparty o technologie. Widać to na przykład w sklepach, w których mamy terminale do płatności mobilnych, a także na rynku telekomunikacyjnym i transportowym w Polsce i nie tylko. Jeśli dobrze rozpozna się to zjawisko, to przynajmniej podejmuje się decyzje oparte o realną wartość biznesową i realne założenia.

Gdy Jan Rychter przedstawił mi tę definicję, dla mnie stało się jasne, dlaczego tak wiele rzeczy, które z zewnątrz wydają się irracjonalne, nagle stają się logiczne. Pod spodem pewnych decyzji ktoś nie zbadał dokładnie sprawy i musi teraz w to dalej inwestować, bo koszty zmiany są zbyt wysokie. To ma też aspekty psychologiczny - z podjętej decyzji ciężko się wycofać.

Opisujesz kolejne etapy rozwoju serwisów internetowych. Strona internetowa powinna z czasem posiadać wersję mobilną, a finalnym etapem często jest aplikacja. Spotykamy się jednak czasem ze zjawiskiem omijania tego drugiego etapu - przykładem może być Filmweb. Co o tym sądzisz?

Tutaj jest wiele aspektów, które trzeba rozważać. Strona mobilna i aplikacja to dwie różne rzeczy. Strona buduje zasięg, a aplikacja lojalność. Nie mam pojęcia, w jakim kierunku idzie Filmweb. W tym momencie, jeśli nie mają strony mobilnej, to Google ich ukarze, gdyż lepiej będzie pozycjonował strony responsywne lub posiadające wersję mobilną. Inwestując w aplikację będą za to widzieć przyszłość w rynku e-commerce, na przykład w sprzedaży biletów. To ciężki segment, nikt go jeszcze dobrze u nas nie rozwiązał. Teraz jest najlepszy czas, aby zrobić to poprawnie.

Obecnie Filmweb zarabia przede wszystkim na reklamach. Warto też pamiętać, że użytkownik aplikacji mobilnej jest droższy w utrzymaniu i trudniejszy do pozyskania. Trzeba znaleźć sposób zarabiania na nim. Sprzedaż biletów wydaje się najlogiczniejsza. Ja bym tak o tym myślał na tym etapie, gdyż model zarabiania na reklamach będzie coraz trudniejszy.

Piszesz, że „największym ryzykiem dla projektu są ludzie, którzy dysponują władzą, ale nie posiadający wiedzy i nie chcący jej posiadać. Czy Twoja książka pozwoli im zmienić ten stan rzeczy?

Mam taką ambicję, aby „Mobile dla menadżerów” było dobrym zaczątkiem, metodą na zadawanie przez nich lepszych pytań. Pewną formą refleksji. Ludzie boją się rzeczy, których nie rozumieją. Ta książka ma być dla nich sposobem na pokazanie, jak myśleć o mobile’u i zadawać pytania, które mają sens. Projekty są często zlecane przez klientów na zasadzie „zróbcie mi takie coś, takie jak u konkurencji lub na zachodzie”, szczególnie w agencjach interaktywnych. Gdy zada się wystarczająco dużo pytań „co to znaczy?”, „po co?”, „dlaczego?”, to dochodzi się do faktycznych wymagań biznesowych. Ta książka, w moim odczuciu i ambicji, jest sposobem na to, aby zadawać ważne pytania, bo wtedy mogą pojawić się wnioski, na przykład dotyczące tego, że dużo projektów powstaje, aby zadowolić czyjeś ego zamiast budować przewagę firmy.

Ostatecznie w ten sposób dojdziemy do sedna problemu - klient i dostawca zobaczą to samo, rzeczy będą się działy łatwiej i lepiej. Jednak mobile nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów.

Dziękuję Ci bardzo za wywiad

Dzięki

Jeżeli macie jakieś pytania, to zostawcie je w komentarzu. Marcin postara się na nie odpowiadać.