Czemu Lightning w iPhone wciąż z nami jest?
Szukanie logiki tam gdzie jej nie ma to zadanie karkołomne, ale spróbujmy. Nielogicznym bowiem wydaje mi się, że po 2016 roku, kiedy 2/3 linii Macbooków i Maców posiadało już Thunderbolt 3 wciąż złącze iPhone'a jest inne. Mijają kolejne lata, przybywa nam megapikseli i cali w iPhone’ach, a stare poczciwe Lightning wciąż jest z nami.
No właśnie, nie takie znowu stare. W tym roku port skończy szóste urodziny, a sam fakt, że w ogóle powstał jest conajmniej zadziwiający. W 2012 roku liczyło się bowiem już tylko microUSB - złącze, którego masowe wprowadzenie zawdzięczamy wymuszeniu standaryzacji ładowarek przez Unię Europejską. To właśnie wspólnota narodów europejskich w 2009 roku „przekonała” praktycznie wszystkich liczących się wtedy graczy rynku mobilnego do porzucenia swoich autorskich rozwiązań, grożąc brakiem certyfikacji dla nowych modeli. Co ciekawe, na warunki przystało także Apple, które przyjęło zasady w czasach, kiedy iPhone’y wyposażane były w niewygodne, awaryjne, a przede wszystkim wielkie złącze 30-pinowe, czyli w czasach, kiedy przyjęcie mircoUSB byłoby wyraźnym postępem, a przynajmniej zaoszczędziłoby sporo miejsca w telefonach.
Zmiany jednak się nie doczekaliśmy, przynajmniej do modelu 5, z którym wprowadzono nowy standard - Lightning. Złącze, które w 2012 roku było rzeczywiście najwygodniejszym i najbardziej estetycznym rozwiązaniem. Konektor był symetryczny, dzięki czemu można go podłączać bez względu na to, którą stroną złapaliśmy kabel. Transfer danych też był szybszy od USB 2.0, a na tej technologii większość kabli microUSB wtedy bazowała. Zmiana na 8-pinowy port odbyła się praktycznie bezboleśnie. Złącze szybko dostał także nowy iPad, na rynek Apple wypuściło przejściówkę, a zewnętrzni producenci szybko zabrali się za produkcję tańszych zamienników i akcesoriów współpracujących z nową technologią.
Nastał jednak koniec października 2016 roku. Od półtora miesiąca na rynku dostępny jest już iPhone 7 i 7 Plus, więc wszyscy żyją brakiem portu słuchawkowego i rysującą się wersją Jet Black, w Europie znaną jako Onyx. Apple prezentuje nowe Macbooki Pro, bez złącza USB typu A. Świat po raz kolejny musi otrząsnąć się po stracie złącza, a ledwo otarliśmy łzy po 3,5 mm wejściu audio. Strata tym większa, bo choć rok wcześniej reaktywowany Macbook był mocno krytykowany za jedno wejście USB typu C, to wykastrowanie, jak wtedy sądzono, serii Pro, jest ciosem w wierną grupę fanów nieco bardziej zaawansowanych komputerów przenośnych. Minęło jednak trochę czasu, na rynku pojawiło się sporo akcesoriów w postaci hubów i dysków zewnętrznych wspierających nowy standard. iPhone wydawać by się mogło, że trochę przespał rewolucję. Serię 7 to można było chociaż doposażyć w przejściówkę z regularnego USB a na USB C, żeby dało się zsynchronizować dane z komputerem (pomijam już fakt, że miło by było taką przejściówkę znaleźć w zestawie z komputerem). Ale czemu iPhone’y z 2017 roku nie dostały nowego USB?
Byłoby to logicznym posunięciem. Przecież wszystkie ładowarki i akcesoria pasowałyby do wszystkich urządzeń. Zmianę dałoby się szybko przeprowadzić, a opinia społeczna byłaby po stronie Apple, wiedząc, że kosztem wymiany części kabli w domu jest standaryzacja, która służyć nam będzie być może kolejne dekady. No właśnie. Za pięknie to wszystko brzmi. Ciężko dokładnie oszacować ile dochodów przynosi Cupertino rynek akcesoriów, ale najwidoczniej jest dość opłacalny. Wyszło to na jaw przy kilku kosmetycznych zmianach, na przykład delikatnym przesunięciu w dół przełącznika wyciszania telefonu w iPhonie 4S, przez co wsteczna kompatybilność akcesoriów ochronnych była niemożliwa. Podobnie sprawa miała się w 2016 roku, kiedy w iPhonie 7 przeprojektowano oko aparatu, tak aby powstały nowe akcesoria. Sprawa złącz jest równie prosta, bo umiejętne manipulowanie portami kreuje potrzeby na rynku akcesoriów. Sygnowanych przez Apple przejściówek, kabli i ładowarek z portem USB typu C, na samej stronie Apple naliczyłem 14. Kolejne 5 to wariacje z portem Lightning. To zatem 1/4 wszystkich dostępnych akcesoriów, a ich sprzedaż jest większa, bo siłą rzeczy iPhone to sprzęt popularniejszy od Macbooka czy Maca. W dodatku przebicie może być ogromne. Średnia cena do okolice 100 zł, a produkcja kabla według podstawowych praw logiki musi być sporo niższa.
Jest jeszcze jednej powód, dla którego Lightning może z nami zostać dłużej niż nam się zdaje. To poczucie prestiżu. A właściwie pewien przepełniony snobizmem moment, kiedy przebywając w towarzystwie próbujesz pożyczyć od kogoś ładowarkę. Z racji, że pośród znajomych jestem kojarzony jako „Pan Technologia”, wielokrotnie zdarzały mi się sytuacje, kiedy ktoś upewniał się wielokrotnie, że kabel, który mu zaraz udostępnię będzie pasował do I P H O N E (sic! sic! sic!). To oczywiście próżne albo czasami żartobliwe, ale na pewno nie zaskakujące.