Maciek Gajewski ze Spidersweb żali się (jak najbardziej słusznie) na Facebooku, że został zaatakowany przez czytelników, którzy często ku zwykłej uciesze obrzucali go mięsem lub próbowali udowodnić mu, że jest idiotą. Skąd ja to znam.

Piszę w internecie od ponad 10 lat, a od 8 lat skupiam się głównie na tematach technologicznych związanych z Apple. Przez ten czas moja skóra mocno stwardniała. Wiele obelg, wyzwisk czy prób udowodnienia mi przez czytelników, że jestem nieznającym się na niczym idiotą po prostu po mnie spływa, jak po kaczce. Sytuacja, która dotknęła Maćka to dla blogerów i dziennikarzy internetowych chleb powszedni. Chcąc więc dalej pisać, czy to spełniając swoje obowiązki, jako pracownika tej czy innej redakcji, czy pisząc dla czystej przyjemności, a często dla jednego i drugiego, trzeba się po prostu na tej wylewający się z komentarzy jad uodpornić. Można też, a nawet trzeba wycinać co bardziej obraźliwe komentarze, a ich autorów zwyczajnie blokować. Są oczywiście także bardziej radykalne środki, które podjęło kilka redakcji, w tym i zagranicznych serwisów - wyłączenie możliwości komentowania pod wpisami. Robi tak kilka dużych serwisów i kilku znanych blogerów, m.in. John Gruber na Daring Fireball.

Często zastanawiam się nad każdą z tych opcji i po latach dochodzę do wniosku, że przez lata godzenie się na taki stan rzeczy wielu osób piszących w sieci, zrobiło z nich i z serwisów, do których piszą, swego rodzaju spluwaczkę dla żądnej krwi gawiedzi.

Tak, tak, już słyszę te głosy, że obrażam czytelników, nie potrafię udźwignąć krytyki i że usuwanie komentarzy, blokowanie co bardziej krewkich hejterów czy w ogóle wyłączenie możliwości komentowania to ograniczanie wolności słowa. Problem w tym, że czym innym jest krytyka i merytoryczna dyskusja, a czym innym jest wrzask, że "moja racja jest najmojsza", a więc niezdolność do przyjęcia opini drugiej strony, nie wspominając już o personalnych atakach, w których próbuje się udowodnić autorowi, że jest ograniczonym umysłowo, nieznającym się na niczym debilem, a pewnie jeszcze i oszustem.

Ograniczanie wolności słowa to poważny zarzut. Sęk w tym, że tak jak największym zagrożeniem dla demokracji, jest sama demokracja, bo pozwala przecież na legalne dojście do władzy politykom i partiom totalitarnym i często zbrodniczym, tak dla wolności słowa największym zagrożeniem jest właśnie sama wolność słowa.

Wiem, że to dość radykalne tezy. Są jednak prawdziwe. Internet powstał jako narzędzie komunikacji, pozwalające na nieskrępowaną wymianę opinii i wiedzy. To dlatego fora, a obecnie serwisy społecznościowe są tak popularne. Możemy ze sobą rozmawiać i się spierać. Problemem są jednak osoby, które jedyne co chcą przekazać innym za pośrednictwem sieci, jest ich złość czy nienawiść. Po co to robią, to już temat dla psychologów i socjologów. Ważne, że zamiast wolności słowa i nieskrępowanej dyskusji mamy hałaśliwy bełkot, w którym giną racjonalne i wyważone głosy.

Z własnej obserwacji widzę, że często osoby, które naprawdę mają coś ciekawego do powiedzenia, wycofują się z dyskusji właśnie pod wpływem krzykaczy. Czasem wracają, ale tylko wtedy, kiedy zrobi się porządek.

To nie jest problem tylko Maćka, ale właściwie każdej osoby, która pisze w sieci. Wbrew pewnym obiegowym, opiniom nie jest to też problem typowo polski. Hejt i bełkot jest obecny w sieci na całym świecie.

Wolność słowa premium

Obserwując niektóre z zagraniczych serwisów, które ograniczają możliwość komentowania dochodzę do wniosku, że internet sprawił, że ta prawdziwa wolność słowa staje się towarem ekskluzywnym. Nie zdziwię się, kiedy w niedalekiej przyszłości trzeba będzie za nią zapłacić (np. za możliwość komentowania).

Na sam koniec warto zastanowić się, czy faktycznie krzycząc i wlewając w sieć hektolitry żółci, będziemy słyszani i czy w ogóle ktoś będzie chciał nas usłyszeć?

Patronite

MyApple Daily w iTunes Store.