Nowe życie Power Maca G4
Jestem „śmieciarzem”
Kiedy przechodziłem koło kontenera na śmieci, a konkretnie na zużyty sprzęt RTV i komputerowy, zobaczyłem, że wyrzucono do niego komputer Power Mac G4, dokładnie Power Mac G4 (AGP Graphics) M7825, czyli G4 400Mhz z kartą ATI Rage 128 (dzisiaj byśmy powiedzieli late '99). Komputer nie prezentował się okazale, ze względu na liczne rysy, klej po naklejkach i brud od kopnięć gumową podeszwą butów. Ale jakby nie patrzeć, to nadal kultowy PM. Takiego nie mam w swojej kolekcji. Zagadałem do Pana od wywozu kontenera, czy można zdjąć coś z niego (z tego kontenera, nie z kierowcy).
Jasne, bierz Pan co chcesz, mnie to rybka...
Tak oto stałem się właścicielem leciwego, aczkolwiek pięknego Power Maca.
Miłość jest trudna
Napełniony dumą i radością szedłem do domu z nowym „nabytkiem”. Kiedy tylko przekroczyłem drzwi, zostałem zaatakowany... przez moją żonę. Po wysłuchaniu litanii w brzmieniu „po co Ci to?”, „kolejny komputer?”, „gdzie postawisz tego kloca?”, „za dużo masz miejsca w domu?”, poszedłem do swojego pokoju i podłączyłem PM do prądu, monitora i klawiatury. Wcisnąłem Power i moim oczom ukazał się loader Mac OS 9. Nie jestem fanem tego systemu, zatem postanowiłem zainstalować Mac OS X Tiger, którego płytkę kupowałem do Mac mini G4.
Mac OS ewoluował
Swoją przygodę z Macami zacząłem od Mac OS X 10.4 Tiger, na białym MacBooku z C2D. Od tego czasu system przeszedł pewne kosmetyczne zmiany, jak i te zmiany, których nie widzimy, a które mają wpływ na użytkowanie, programowanie, czy też płynność działania. Zmiany wydawały mi się bardzo kosmetyczne, dopóki nie włączyłem Tigera. Ewolucja systemu z 10.1 do 10.11, jest tak duża, że porównanie tych dwóch wersji nie ma sensu. Co więcej porównanie 10.4, do aktualnie używanego przeze mnie 10.10 nie ma sensu. Przepaść technologiczna, jak i kosmetyczna, pomiędzy tymi systemami, jest na poziomie zestawienia pierwszego xboxa oraz xboxa 360. Niby obie to konsole, niby obie wydała jedna firma, niby nazwa jest ta sama, ale przepaść jest ogromna.
Dlaczego nawiązałem do Microsoftu? Ponieważ wpadłem na pomysł, za który część czytających może mnie znienawidzić - postanowiłem mojego PM rozłożyć, wyczyścić i przerobić tak, aby włożyć tam PC, na którym zainstaluję Windows 7. Do niektórych prac, niestety potrzebuję systemu z Redmond, zatem niech się komputer chociaż dobrze prezentuje.
Część pierwsza - mycie
Mycie to podstawa. Żeby zobaczyć co, jak wygląda, musiałem najpierw komputer wymyć.
Na zdjęciu od lewej: umyta część, nieumyta część
Samo mycie dało odpowiedź na proste, podstawowe pytanie - jak dużo pracy mnie czeka, aby komputer się dobrze prezentował. Odpowiedź mnie nieco zasmuciła: dużo. Przy okazji zmywania kleju, poznałem też odpowiedź na pytanie, jaki powinien być mój kolejny krok.
Część druga - szlifowanie
Widoczne matowe placki i rysy
Miałem nadzieję, że nie będzie to konieczne, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Głębokie rysy, wżarty klej oraz duże matowe placki na obudowie, przekonały mnie do szlifowania obudowy papierem ściernym. Zacząłem od gruboziarnistego, aby pozbyć się wżerów i głębokich zarysowań, a skończyłem na wodnym, aby wygładzić powierzchnię do poziomu, który mnie będzie satysfakcjonował, a obudowa będzie satynowa w dotyku.
Od lewej: część szlifowana, część nieszlifowana
Sporym problemem okazało się jabłko na obudowie. Jest ono wyraźnie wypukłe, co uniemożliwia dokładne dojście papierem do każdej części obudowy. Konieczne okazało się usunięcie logo, co nie było takie łatwe. Przede wszystkim nie wiedziałem, czy logo jest klejone, czy zgrzewane z zatopionymi w obudowę plastikowymi nóżkami. W sumie nie zdziwiłaby mnie dziś taka zagrywka ze strony Apple. Na szczęście odrobina pracy szpachelką zaowocowała podważeniem logo. Dało się wyraźnie wyczuć taśmę klejącą.
Odklejone logo Apple
Część trzecia - lakierowanie
Każdy kto mnie zna, wie, że jestem idealnym pracownikiem dla Billa Gatesa, zgodnie z cytatem jemu przypisywanym:
zawsze zatrudnię leniwą osobę do pracy, bo leń znajdzie prosty i nieskomplikowany sposób na jej wykonanie
Kiedy wykonałem już całe szlifowanie, doszedłem do pytania na poziomie egzystencjalnym: po co lakierować obudowę, skoro matowa wygląda o niebo lepiej od tej błyszczącej?
Wygląd obudowy zmatowionej
Może inaczej - mi się bardziej podoba matowa i postanowiłem zostawić takie wykończenie.
Czas to drugi epizod mojej żony w tym wpisie - przyszła do mnie owa piękność i stwierdziła, że matowy jest ok, ale jabłko wygląda tragicznie, a ja jestem po prostu leniwy. Nawet jej, szkoda takiego ładnego komputera na moje wygodnictwo.
Na szczęście udało mi się pogodzić moje lenistwo, z jakże cenną uwagą mojej lepszej połowy - jabłko polakierowałem, a resztę obudowy pozostawiłem matową.
Przed polerowaniem, lakierowane jabłko odbija światło.
Czeka mnie teraz polerowanie, aby lakier nabrał idealnego połysku. Jabłko wkleiłem na taśmę dwustronną, ale nie taką, jak Apple (ich taśmy nie udało mi się zmyć w 100%, pomimo moczenia jabłka w benzynie i alkoholu).
Dzisiaj zakończę w tym miejscu. W następnym wpisie będzie montaż płyty głównej w obudowie PM i pierwsze uruchomienie. Do zobaczenia!