LocalTalk, czyli o tym, jak potykałem się o sieć
W wielu moich artykułach powtarzało się magiczne słowo „LocalTalk”. Używałem go, gdy opowiadałem o sposobach, jakimi łączyły się dawne Macintoshe z peryferiami i między sobą. Na początku lat 90. zeszłego wieku LocalTalk zrobił na mnie tak duże wrażenie, że zasłużył na własny artykuł.
Obecnie pojęcie „sieć” jest rozumiane bardziej jako internet niż system wymiany informacji pomiędzy komputerami w biurze, domu czy uczelni. Prawie każdy z nas ma w domu sieć komputerową, z której korzysta kilka jego urządzeń, i to najczęściej bezprzewodowo. Ale zazwyczaj używamy tych sieci jako dostępu do internetu, a nie sposobu przekazywania danych między komputerami. Mamy przecież AirDrop (w najnowszych systemach w końcu działa dobrze), iCloud czy e-mail. Oczywiście są wśród nas wyjątki posiadające w domu serwery lub dyski sieciowe (NAS), ale nie są to częste przypadki.
W czasach, gdy miałem pierwszy kontakt z Macintoshami (1992 rok, jesień), sieci komputerowe były rzadkością nawet w firmach, a najpopularniejszą metodą przenoszenia danych były dyskietki z wszystkimi ich wadami, jak mała pojemność, zawodność i niewielka szybkość działania. Co bardziej wtajemniczeni używali specjalnych kabli RS i programów do przesyłania danych pomiędzy dwoma komputerami. Modemy, o jakich pisałem dwa numery wcześniej, mówiąc delikatnie, nie zachwycały prędkością.
I w takich to okolicznościach poznałem LocalTalk.
Kolega, oprowadzając mnie po firmie, w której miałem się zatrudnić, zwrócił moją uwagę na kable leżące na podłodze, mówiąc „to jest nasza sieć”. Następnie poinstruował mnie, że jakbym się o taki kabel potknął i go rozłączył, to mam po prostu szybko wetknąć wtyczkę w gniazdko i po sprawie. Następnie pokazał mi, jak sieci komputerowej używa się w praktyce. Na Macintoshu LC z niemieckim Systemem 7 (bo w takie była wyposażona owa firma) należało z Menu Jabłko uruchomić Auswahl, czyli po angielsku Chooser, a w polskich wersjach systemu Wybieracz. W tym programie mieliśmy w lewym oknie wybór usług: AppleShare i LaserWriter. AppleShare było odpowiedzialne za sieć lokalną, a w LaserWriter mogliśmy wybierać drukarki wyposażone w AppleTalk (pisałem o tym też kilka numerów wcześniej). Po wybraniu AppleShare w prawym oknie wyświetlały się dostępne w sieci komputery. Gdy wskazaliśmy komputer, pojawiało się okno z wyborem jego dysków twardych (w tym zewnętrznych, wymiennych jak np. SyQuest) i ewentualne pole na wpisanie hasła dostępu. W 1992 roku była to dla mnie prawdziwa magia!
Jak to się zaczęło?
Sieci komputerowe to oczywiście nie jest wynalazek Apple. Na przykład badania nad Ethernetem były prowadzone w laboratoriach Xerox PARC (tak, tych samych, w których wynaleziono mysz i system okienkowy, wcielony potem w życie przez Apple) już w latach 70. zeszłego wieku. Jednak ówczesne rozwiązania były bardzo drogie oraz skomplikowane w realizacji. Plotki głoszą, że podczas projektowania pierwszego Macintosha Jobs uznał sieć komputerową za zbędną fanaberię, więc AppleTalk tworzono w tajemnicy przed nim. AppleTalk postanowiono zaimplementować sprzętowo za pomocą szybkich portów szeregowych. Układy je obsługujące były dość drogie, ale znacznie tańsze niż inne rozwiązania stosowane ówcześnie do tworzenia sieci i mogły być instalowane seryjnie we wszystkich komputerach Apple. Standardowo każdy Mac był wyposażony w dwa identyczne, szybkie porty RS-422, z których jeden był oznaczony symbolem drukarki, a drugi modemu. Wbrew oznaczeniom każdy z nich można było użyć dowolnie, np. do Portu Drukarki podpiąć modem, a do Portu Modemu sieci LocalTalk czy drukarkę. Tu muszę nadmienić, że AppleTalk działał później również w oparciu o Ethernet na komputerach wyposażonych w takie karty lub adaptery SCSI–Ethernet.
Sieć AppleTalk była typu Peer-to-Peer, czyli każdy z komputerów miał takie same prawa, będąc jednocześnie serwerem i klientem. Podobnie jak obecnie w OS X. Bardzo upraszczało to implementacje prostych sieci lokalnych. Sprzętowo rozwiązane było to równie prosto. Jeżeli mieliśmy więcej niż dwa urządzenia do podłączenia, używało się rozdzielaczy LocalTalk. Była to kostka trochę większa od pudełka zapałek z wtyczką podpinaną do Portu Drukarki lub Portu Modemu i mająca dwa gniazdka na 3-pinowe wtyczki MiniDIN. Właśnie za pomocą kabli z takimi wtyczkami łączyło się adaptery. Jeżeli chcieliśmy udostępnić w sieci drukarkę, również wystarczyło do niej podpiąć taki rozdzielacz. Jak już wcześniej wspomniałem, sieć LocalTalk była dość odporna na perturbacje sprzętowe, a chwilowe rozłączenie kabli nie skutkowało przerwaniem połączeń między komputerami nawet podczas transmisji danych. Transmisja odbywała się z prędkością 230,4 Kbit/s, czyli około 28 kilobajtów na sekundę. Przesłanie jednego megabajta danych zajmowało około 35 sekund, co było w tamtych czasach całkiem zadowalające. Niestety kable LocalTalk były trudne do zdobycia (w Polsce) i dość drogie. Na szczęście powstały rozwiązania alternatywne.
PhoneNet, czyli tańsze i lepsze.
Firma Farallon opracowała własne adaptery LocalTalk. Były one tak samo jak applowskie podpinane do portu RS-422 w Macintoshach, ale łączyło się je za pomocą jednej pary zwykłych kabli telefonicznych, zakończonych typową wtyczką RJ-11. Pozwalało to na użycie tanich przewodów, a nawet istniejącego okablowania telefonicznego, do tworzenia sieci. Odległość między węzłami (adapterami) mogła wynosić ponad 100 metrów. Adaptery PhoneNet zdobyły ogromną popularność i praktycznie wyparły rozwiązanie sprzętowe proponowane przez Apple. Ich cechą charakterystyczną był „terminator” w postaci opornika wkładanego w wolne gniazda rozdzielaczy kończących sieć. LocalTalk od Apple miał terminatory wbudowane w gniazdka załączające się automatycznie.
Pamiętam, jak jesienią 1996 roku w polskim oddziale pewnej dużej szwedzkiej firmy produkującej środki higieny osobistej instalowałem sieć, właśnie w oparciu o PhoneNet Farallona. Zwykły dwużyłowy kabel telefoniczny przeciągałem wzdłuż ścian, pomiędzy oknami zabytkowego budynku, podwieszając go do parapetów. Najdłuższy odcinek pomiędzy łączonymi Macami miał ponad 40 metrów. Pomimo tak, wydawałoby się, amatorskich (ale zaakceptowanych przez zleceniodawcę) rozwiązań sieć przetrzymała powódź tysiąclecia w 1997 roku i działała - z tego, co wiem - jeszcze przynajmniej dwa lata, do czasu przeprowadzki oddziału firmy poza Wrocław.
Choć wspominam te czasy z sentymentem, a LocalTalk było rozwiązaniem rewolucyjnym, to zdecydowanie wolę wygodę, jaką oferują obecne sieci lokalne oparte o WiFi, które u mnie działają pewnie i stabilnie, czego i Wam życzę!
Za zdjęcia LocalTalk dziękuję: Macminik ;-)