Apple i emulatory - od miłości do nienawiści i z powrotem
Gdy na początku kwietnia Apple dość niespodziewanie ogłosiło częściowe zniesienie zakazu publikowania w App Store emulatorów konsol do gier, wywołało to spore zaskoczenie wśród użytkowników. Firma ta przez lata była przeciwna tego typu aplikacjom i nie dopuszczała ich do swojego sklepu. Wiele osób nie wie jednak o tym, że dawniej jej stosunek do emulatorów konsol był zupełnie inny.
Komputery Apple od dawna nie cieszą się zbyt dużą popularnością wśród graczy. Według Johna Carmacka, współtwórcy takich kultowych gier jak Doom i Quake, który miał okazję przez pewien czas blisko współpracować z Jobsem, przyczyn takiego stanu rzeczy należy dopatrywać się w tym, iż były szef Apple najzwyczajniej w świecie nie przepadał za grami komputerowymi, więc nie poświęcał im tyle uwagi co na przykład muzyce. Niemniej jednak na przestrzeni lat Apple wielokrotnie podejmowało próby (zwykle niezbyt udane) uczynienia swoich komputerów bardziej atrakcyjnymi dla fanów tej dziedziny rozrywki. Jedna z nich miała miejsce w 1999 roku w trakcie konferencji na targach Macworld. To właśnie wtedy Steve Jobs ogłosił, że użytkownicy Maców już niedługo będą mogli uruchamiać na tych komputerach wszystkie najlepsze gry z… konsoli PlayStation. Chwilę później na scenie pojawił się Phil Schiller, który grał na Macu w Crash Bandicoot, korzystając z kontrolera przypominającego ten z PS1 (swoją drogą, na tej samej prezentacji wystąpił też wspomniany wcześniej Carmack, który zachwalał gamingowe możliwości Power Maca G3 i zaprezentował techniczne demo Quake III: Arena).
Gdyby dzisiejsze Apple ogłosiło coś takiego, moglibyśmy być pewni, że był to efekt długich negocjacji i ścisłej współpracy z Sony. Ówczesne Apple miało jednak nieco bardziej swobodne podejście do tych spraw. Jak już zapewne zdążyliście się domyślić, tym, co tak szumnie reklamował Jobs, był emulator PlayStation na Mac OS, stworzony bez wiedzy twórców oryginalnej konsoli. Konkretniej był to Virtual Game Station firmy Connectix.
Oprogramowanie to rzeczywiście było jak na tamte czasy przełomem, oferując jakość i płynność rozgrywki porównywalną z oryginalną konsolą za ułamek jej ceny. Jednocześnie było też proste i przyjazne w obsłudze i miało całkiem rozsądne wymagania sprzętowe. Nie dziwi więc, że szybko zyskało ogromną popularność wśród użytkowników. Nikogo nie zaskoczy też pewnie informacja, że cała ta sytuacja niezbyt przypadła do gustu firmie Sony. Emulator nie tylko bezpośrednio uderzał w sprzedaż ich konsoli, ale też ułatwiał korzystanie z pirackich wersji gier. Kilka miesięcy po premierze pozwała ona twórców Virtual Game Station. Mimo iż sąd stanął po stronie firmy Connectix, uznając, że nie naruszyła ona praw autorskich, tworząc emulator, długotrwały proces i związany z nim czasowy zakaz sprzedaży Virtual Game Station wyniszczył ją tak bardzo, że w 2001 roku została zmuszona do sprzedania praw do tej aplikacji firmie… Sony. Japoński gigant niemal natychmiast po zakupie uśmiercił niewygodny dla siebie program. Connectix zakończyło działalność dwa lata później.
Apple aktywnie promując Virtual Game Station, nieświadomie przyczyniło się więc z jednej strony do upadku tej aplikacji i jej twórców, z drugiej zaś do ustanowienia precedensu dotyczącego legalności emulatorów w Stanach Zjednoczonych. Sprawa Sony vs. Connectix do dziś uznawana jest bowiem za jeden z najważniejszych procesów dotyczących oprogramowania tego typu i to właśnie na nią najczęściej powołują się fani emulatorów przekonujący o tym, że ich istnienie nie narusza prawa. Argument ten najwyraźniej okazał się jednak być niewystarczający dla samego Apple, które wiele lat później zdecydowało się, najprawdopodobniej dla świętego spokoju, zakazać publikowania emulatorów w swoim sklepie z aplikacjami.
Dlaczego więc teraz, po latach trzymania emulatorów z dala od swojego pilnie strzeżonego, zamkniętego ogrodu, Apple zdecydowało się nagle na radykalną zmianę kursu? Czyżby Tim Cook postanowił wypróbować ponownie pomysł z 1999 roku, licząc na to, że wyjdzie mu to lepiej niż Jobsowi? Cóż, najprawdopodobniej zadecydowała o tym prosta kalkulacja potencjalnych zysków i strat. W związku z naciskami ze strony UE i USA na otwarcie iOS na zewnętrzne źródła aplikacji stało się jasne, że emulatory trafią na tę platformę tak czy inaczej. Firma uznała więc najwyraźniej, że skoro nie da się ich powstrzymać, lepiej zacząć czerpać z nich zyski, przy okazji odbierając potencjalną przewagę nowym konkurencyjnym sklepom z aplikacjami na iOS, które mogły kusić klientów właśnie dostępem do zabronionych w App Store emulatorów. Należy przy tym zwrócić uwagę na to, iż firma pozostawiła sobie pewnego rodzaju zabezpieczenie, formułując nowy regulamin App Store w sposób pozwalający wyrzucić każdy emulator, gdy tylko pojawią się jakiekolwiek problemy z prawami autorskimi.
W tym momencie warto przypomnieć, że Apple samo kiedyś próbowało wejść na rynek konsol, tworząc wspólnie z japońską firmą Bandai urządzenie o nazwie Pippin. Konsola ta trafiła do sprzedaży w 1996 roku i została wycofana zaledwie rok później, przechodząc do historii jako jedna z największych komercyjnych porażek Apple. Naprawdę chciałbym zobaczyć, choć wiem, że to mało prawdopodobne, jak zareagowałoby Apple, gdyby ktoś spróbował teraz udostępnić w App Store emulator Pippina.