Najciekawsze premiery gier w App Store: podsumowanie roku 2020
Rok 2020 był ciekawym okresem dla całego rynku gier mobilnych. Pandemia COVID-19 i związana z nią społeczna izolacja sprawiły, że wiele osób zaczęło częściej i dłużej grać na swoich smartfonach, co jeszcze bardziej przyśpieszyło tę i tak już całkiem prężnie rozwijającą się branżę. Największego „kopa” dostały rzecz jasna casualowe gry typu freemium, które jeszcze bardziej umocniły swoją dominującą pozycję w sklepach z aplikacjami. Raporty analityków z takich firm jak App Annie i Sensor Tower wskazują jednak wyraźnie, że twórcy innych rodzajów gier również odczuli pozytywne skutki większego zainteresowania graczy.
Niestety, wzrostowi zainteresowania grami mobilnymi nie towarzyszył zauważalny wzrost liczby nowych interesujących produkcji, które pojawiły się w minionym roku w App Store. Rzekłbym nawet, że 2020 był pod tym względem dość ubogi, nie oferując nam zbyt wielu pozytywnych zaskoczeń, nowych głośnych hitów czy długo wyczekiwanych premier. Rok ten upłynął raczej pod znakiem powtórek, kontynuacji i odświeżanych pomysłów, o czym najdobitniej świadczy fakt, iż nagrodę dla najlepszej gry mobilnej na The Game Awards 2020 zgarnął tytuł z 2018 roku (i, co gorsza, nie był on jedyną nominowaną w tej kategorii produkcją starszą niż dwanaście miesięcy). Może to być oczywiście efekt pandemii, bo choć branża jako całość na niej zyskała, to jednak deweloperzy również musieli mierzyć się z wirusem, kwarantannami i wszelkimi innymi niedogodnościami obecnej sytuacji, co mogło odbić się negatywnie na ich produktywności i opóźnić prace nad wieloma projektami. Mniejsza liczba nowych, oryginalnych tytułów publikowanych w App Store może też wynikać z tego, iż wielu deweloperów postanowiło w tym roku spróbować swoich sił w Apple Arcade, gdzie rzeczywiście pojawiło się kilka ciekawych nowości. Oczywiście wszystkie te moje narzekania nie oznaczają, że w 2020 roku w App Store w ogóle nie pojawiły się żadne godne uwagi gry. Wprost przeciwnie, było ich całkiem sporo, tyle że większość z nich to porty, remaki i innego rodzaju przeróbki znanych nam już wcześniej produkcji. Poniżej znajdziecie subiektywny przegląd najciekawszych z nich.
XCOM 2
Pierwsza gra z serii „XCOM” miała swoją premierę w 1997 roku. Według pierwotnych założeń miała ona być kontynuacją szalenie popularnego „Laser Squad”, jednak twórcy zdecydowali się przekształcić ją w zupełnie odrębną produkcję, dając początek marce, która ponad dwadzieścia lat później nadal cieszy się renomą wśród fanów gier strategicznych. W minionym roku w App Store pojawiła się jedna z jej najnowszych odsłon, „XCOM 2” (wbrew temu, co sugeruje tytuł, jest to już dziewiąta część serii), będąca prawdopodobnie najlepszą turową strategią, jaka trafiła w tym roku na urządzenia z iOS.
„XCOM 2” to rozbudowana gra strategiczna, w której przejmujemy dowodzenie nad partyzancką organizacją próbującą oswobodzić Ziemię spod panowania najeźdźców z kosmosu. Esencję rozgrywki stanowią tu generowane proceduralnie misje, w których kierujemy niewielkimi oddziałami agentów walczących z siłami wroga. Starcia toczone są w turach, i mimo iż mechanika rozgrywki jest dość prosta i intuicyjna (większość agentów może wykonać w trakcie swojej tury maksymalnie dwie akcje, a przeciwnik porusza się dopiero, gdy wykorzystamy wszystkie dostępne nam w danej turze ruchy), to jednak oferuje sporo strategicznej głębi. W przerwach między kolejnymi zadaniami przyjdzie nam też zarządzać naszym ruchem oporu, rekrutując i trenując agentów, produkując dla nich wyposażenie oraz opracowując nowe technologie mające pomóc w walce z obcymi.
Genshin Impact
Gra „Genshin Impact” wzbudziła wokół siebie sporo kontrowersji jeszcze na długo przed oficjalną premierą. Jej twórcy nie próbowali bowiem specjalnie ukrywać inspiracji popularną grą „The Legend of Zelda: Breath of the Wild”, a wręcz przeciwnie - robili wszystko, by dać do zrozumienia, że ich najnowsza produkcja będzie bardzo podobna do hitu Nintendo, ale dostępna na smartfonach i to za darmo. „Genshin Impact” już na starcie miało więc przypiętą łatkę taniej podróbki. Tym większe było więc zdziwienie, gdy po premierze okazało się, że chociaż inspirację ostatnią „Zeldą” są tu rzeczywiście mocno wyczuwalne, to jednak tytuł ten jest zdecydowanie czymś więcej niż zwykłą kopią.
„Genshin Impact” to gra action-RPG rozgrywająca się w otwartym świecie wypełnionym po brzegi sekretami do odkrycia, skarbami do zdobycia i wrogami do pokonania. Znajdziemy w niej całkiem ciekawy system walki, zaprojektowany w taki sposób, by zachęcać graczy do eksperymentowania z różnymi składami drużyny. W grze znajdziemy ponad dwudziestu grywalnych bohaterów, różniących się między sobą statystykami, zdolnościami i przynależnością do jednego z żywiołów. Mimo iż możemy kierować tylko jedną postacią, zawsze mamy możliwość szybkiego przełączania się między czterema członkami drużyny. Kluczem do sukcesu jest tu więc odpowiednie dobranie tej czwórki, tak by ich umiejętności i żywioły się nawzajem uzupełniały. W „Genshin Impact” znajdziemy też elementy charakterystyczne dla produkcji typu freemium, na czele z opcjonalnymi płatnymi loteriami, w których można wygrać m.in. rzadkie postacie i przedmioty, jednak nie są one tak nachalne i denerwujące jak w wielu innych grach tego typu. Zdecydowaną większość oferowanej przez grę zawartości można odkryć bez wydawania pieniędzy, co – biorąc pod uwagę jej wysoką jakość i poziom dopracowania – jest naprawdę pozytywnym zaskoczeniem.
League of Legends: Wild Rift
Gra „League of Legends” jeszcze całkiem niedawno była nie tylko najpopularniejszą grą na PC, ale też największym na świecie eSportem. Teraz, gdy jej popularność zaczęła już trochę przygasać, studio Riot Games zdecydowało się wreszcie przygotować jej nową wersję przeznaczoną na urządzenia mobilne i konsole. „League of Legends: Wild Rift” nie miało wprawdzie jeszcze oficjalnej światowej premiery, jednak w Polsce i w większości innych europejskich krajów ruszyły już otwarte testy wersji beta, w których mogą brać udział również użytkownicy iOS.
„Wild Rift”, podobnie jak oryginalne „League of Legends”, to sieciowa gra typu MOBA, polegająca na starciach dwóch pięcioosobowych drużyn próbujących przedrzeć się do wrogiego obozu i zniszczyć znajdujący się tam kryształ. Gracze mogą wybierać spośród wielu postaci, różniących się między sobą statystykami i zdolnościami specjalnymi. W „Wild Rift” niektóre elementy gry zostały jednak zmodyfikowane w taki sposób, by przyśpieszyć i uprościć rozgrywkę, przystosowując ją do specyfiki urządzeń mobilnych. Kluczowe zmiany w stosunku do pierwowzoru to mniejsza mapa, system sterowania wykorzystujący wirtualny joystick (gra ma w przyszłości trafić również na konsole) oraz zmiana sposobu działania niektórych specjalnych umiejętności poszczególnych postaci, tak by korzystanie z nich nie wymagało od graczy tak dużej precyzji, jak ma to miejsce w obsługiwanej myszką wersji na PC. W efekcie otrzymujemy grę nieco bardziej przyjazną dla „niedzielnych” graczy, ale nadal mającą sporo do zaoferowania osobom lubiącym zagłębiać się we wszelkie niuanse tego typu rozgrywki.
Slay the Spire
„Slay the Spire” to dość nietypowa gra łącząca w sobie elementy karcianki i roguelike. Wcielamy się tu w bohatera samotnie przemierzającego kolejne piętra tajemniczej wieży, by zmierzyć się z monstrum mieszkającym na jej szczycie. Żeby się tam dostać, musi on jednak wcześniej pokonać cały szereg pomniejszych przeciwników. Walka rozgrywana jest tutaj za pomocą kart reprezentujących różne ataki, czary i zdolności kierowanej przez nas postaci. Mimo iż początkowo mechanika rozgrywki może wydawać się stosunkowo prosta, to jednak gdy odblokujemy trochę więcej kart i napotkamy na swojej drodze bardziej wymagających przeciwników, gra zaczyna pokazywać swoje prawdziwe, trudne i wymagające oblicze. Co więcej, nawet jeśli po wielu zakończonych porażką podejściach w końcu uda nam się wypracować strategię zapewniającą lepsze rezultaty, gra została zaprojektowana tak, by uniemożliwić nam powielanie jej przy każdej kolejnej rozgrywce.
W odróżnieniu od większości cyfrowych karcianek, które pozwalają nam przed rozpoczęciem gry zbudować własną talię z wszystkich kart znajdujących się w naszej kolekcji, w „Slay the Spire” startujemy zawsze od zera z określonym zestawem kart właściwych dla wybranej przez nas postaci, który rozbudowujemy w trakcie rozgrywki, dodając do niego karty zdobywane np. za pokonanie kolejnych przeciwników. Dodatkowo w trakcie eksplorowania wieży możemy znaleźć też różnego rodzaju przedmioty, potrafiące zmieniać statystyki naszej postaci, zachowanie niektórych kart lub nawet podstawowe zasady rozgrywki. Każde kolejne podejście do gry wymaga więc dostosowywania strategii na bieżąco, w zależności od tego, jakie karty i przedmioty udało nam się tym razem zdobyć.
Star Wars: Knights of the Old Republic II
Wiele gier osadzonych w uniwersum Gwiezdnych Wojen oferuje dość przeciętną grywalność i jakość wykonania, nadrabiając te braki znaną marką. Do tego grona na szczęście nie zaliczają się obie części serii „Knights of the Old Republic”, które nawet bez całej „gwiezdnowojennej” otoczki byłyby po prostu naprawdę dobrymi grami RPG. Nagłe i niezapowiedziane pojawienie się KOTOR II w App Store było więc bardzo przyjemną niespodzianką nie tylko dla fanów sagi George'a Lucasa, ale też dla wszystkich lubiących komputerowe gry fabularne w starym stylu.
Akcja gry „Knights of the Old Republic II” toczy się na kilka tysięcy lat przed wydarzeniami przedstawionymi w filmach, w okresie, w którym rycerze Jedi zostali niemal doszczętnie wytępieni przez Sithów. Gracz wciela się w byłego członka zakonu wyrzuconego za zdradę, który jako jeden z ostatnich ocalałych Jedi musi pomóc swoim dawnym mistrzom w przywróceniu równowagi w galaktyce. Mimo iż oprawa graficzna gry nie zestarzała się zbyt dobrze, to jednak nadrabia ona fabułą i mechaniką, które w tym gatunku są znacznie ważniejsze niż wygląd. Warto też zaznaczyć, że chociaż w trakcie rozgrywki pojawiają się liczne nawiązania do pierwszej części, to jednak jej znajomość nie jest niezbędna do czerpania przyjemności z gry, gdyż KOTOR II opowiada odrębną historię.
Legends of Runeterra
Studio Riot Games zbudowało swój sukces na jednej grze - wspomnianej już wcześniej „League of Legends” - i przez wiele lat była to jedyna pozycja w ich katalogu. Ostatnio jednak postanowili oni wreszcie powiększyć swoje portfolio o kolejne tytuły. Jednym z najciekawszych z nich jest „Legends of Runeterra” - cyfrowa karcianka kolekcjonerska osadzona w świecie znanym z LoL-a. Mimo iż gra ta raczej nie zdetronizuje niekwestionowanych liderów gatunku, czyli „Magic: The Gathering” i „Hearthstone”, to jednak stanowi dla nich całkiem ciekawą alternatywę, która może przypaść do gustu osobom znudzonym wspomnianymi tytułami lub po prostu chcącym spróbować czegoś nowego.
„Legends of Runeterra” wyraźnie czerpie inspiracje z obu wspomnianych gier, próbując znaleźć złoty środek między złożonością MtG i prostotą „Hearthstone”. W rozgrywce bierze udział dwóch graczy korzystających z samodzielnie złożonych talii, a wygrywa ten, któremu jako pierwszemu uda się obniżyć punkty życia przeciwnika do zera. Zawodnicy wykonują swoje ruchy na przemian, mogąc odpowiadać natychmiast na działania przeciwnika. Rozgrywka jest całkiem szybka i dynamiczna, przynajmniej jak na ten gatunek, dzięki czemu świetnie sprawdza się na urządzeniach mobilnych. Twórcy wyraźnie postarali się też o to, by zminimalizować losowość, co widać zarówno w zasadach, jak i projekcie samych kart.
Castlevania: Symphony of the Night
„Castlevania” to kultowa seria platformówek, której korzenie sięgają czasów panowania konsol 8-bitowych. Wydana w 1997 roku dziesiąta część, nosząca podtytuł „Symphony of the Night”, powszechnie uznawana jest dziś za grę przełomową, odpowiedzialną do spółki z „Super Metroid” za uformowanie się nowego podgatunku platformówek znanego jako metroidvania. W minionym roku tytuł ten dość niespodziewanie pojawił się w App Store, dając graczom świetną okazję do odświeżenia go lub zapoznania się z nim po raz pierwszy.
„Castlevania: Symphony of the Night” to dwuwymiarowa platformówka, w której wcielamy się w Alucarda - syna słynnego hrabiego Draculi, przemierzającego pełną niebezpieczeństw posiadłość należącą niegdyś do jego ojca. Gracz może tu swobodnie eksplorować zamek, pokonując kolejne pomieszczenia w wybranej przez siebie kolejności (choć dostęp do niektórych z nich wymaga wcześniejszego zdobycia określonych przedmiotów lub umiejętności), co w latach dziewięćdziesiątych było wciąż rzadko spotykanym odstępstwem od typowego dla platformówek sztywnego podziału na następujące po sobie poziomy (nieliniowa eksploracja świata gry jest właśnie główną cechą wspólną wszystkich metroidvanii). „Symphony of the Night” posiada też elementy RPG - możliwość zdobywania kolejnych poziomów doświadczenia i rozwijania statystyk kierowanej przez nas postaci - co również nie było wcześniej zbyt często spotykane w grach tego typu.
Bloodstained: Ritual of the Night
W 2014 roku Koji Igarashi, twórca opisywanej wcześniej „Symphony of the Night”, odszedł z Konami i założył własne studio. Za namową fanów postanowił powrócić do korzeni i stworzyć kolejną grę w stylu swojego największego hitu. Tak powstało „Bloodstained: Ritual of the Night”, będące duchowym spadkobiercą „Symphony of the Night” i innych klasycznych odsłon serii „Castlevania”. Projekt został sfinansowany przez fanów za pośrednictwem platformy Kickstarter, gdzie okazał się ogromnym sukcesem. Mimo iż twórcy potrzebowali „zaledwie” 500 tysięcy dolarów na jego realizację, już pierwszego dnia wpłacono ponad 1,5 miliona dolarów, zaś finalnie zebrano ponad 5,5 miliona.
„Bloodstained: Ritual of the Night” pod wieloma względami przypomina grę „Castlevania: Symphony of the Night”. Tutaj również znajdziemy mix platformowej gry akcji z elementami RPG, rozgrywający się na obszernej, rozbudowanej mapie, której poszczególne fragmenty gracz może eksplorować w dowolnej kolejności. Stylistyka oprawy wizualnej, projekt lokacji i tło fabularne gry również czerpią pełnymi garściami inspiracje z poprzednich dzieł Igarashiego. Akcja „Bloodstained: Ritual of the Night” rozgrywa się w opanowanej przez demony osiemnastowiecznej Anglii. Wcielamy się w Miriam, obdarzoną magicznymi mocami dziewczynę poszukującą sposobu na pozbycie się sił nieczystych atakujących kraj, a przy okazji zdjęcie klątwy powoli zmieniającej jej ciało w kamień. Szybko okazuje się, że źródło wszelkich problemów kryje się gdzieś wewnątrz posępnego, gotyckiego zamczyska, którego komnaty będziemy musieli zbadać.
Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści
„Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści” według pierwotnych założeń autorów miała być dodatkiem do kolekcjonerskiej karcianki „Gwint”, dodającym do niej kampanię fabularną dla jednego gracza. Projekt szybko jednak rozrósł się tak bardzo, że postanowiono przekształcić go w samodzielną grę. W efekcie powstała całkiem ciekawa produkcja łącząca elementy karcianki, przygodówki i RPG, której fabuła luźno nawiązuje do popularnej serii gier komputerowych o przygodach wiedźmina Geralta.
Akcja „Wojny krwi” rozgrywa się przed wydarzeniami przedstawionymi we wspomnianej trylogii. Główną bohaterką gry jest królowa Meve, prowadząca partyzancką wojnę z cesarstwem Nilfgaardu z pomocą swojej niewielkiej armii (reprezentowanej przez naszą talię kart). W trakcie gry oprócz prowadzenia mniejszych i większych bitew (rozgrywanych oczywiście za pomocą kart) przyjdzie nam też eksplorować świat, rozmawiać z napotkanymi postaciami i podejmować różnego rodzaju decyzje, mogące mieć wpływ na to, jak rozwinie się fabuła.
If Found…
Annapurna Interactive to amerykański wydawca gier komputerowych specjalizujący się w nietypowych produkcjach o bardzo artystycznym charakterze. W ich katalogu wydawniczym możemy znaleźć takie tytuły jak „Journey”, „Florence”, „Gorogoa”, „Gone Home” czy „What Remains of Edith Finch”. Jedną z ciekawszych i mniej typowych produkcji wypuszczonych przez nich w tym roku jest „If Found…”.
„If Found…” nie jest grą w klasycznym rozumieniu tego słowa, a raczej czymś w stylu interaktywnego opowiadania z bardzo nietypową formą narracji. Fabułę poznajemy tu, wymazując gumką do ścierania kolejne zapiski z pamiętnika głównej bohaterki. Ta prosta czynność prowadzi nas przez jej wspomnienia, pokazywane często w naprawdę interesujący sposób, które razem tworzą zaskakująco wciągającą, słodko-gorzką historię o poszukiwaniu własnej tożsamości i relacjach międzyludzkich. Nie jest to z pewnością tytuł dla każdego, ale jeśli ktoś lubi tego typu artystyczne eksperymenty, powinien się nim zainteresować.