„Dlaczego korzystasz z produktów Apple, gdy na rynku dostępnych jest wiele tańszych urządzeń potrafiących to samo, a nawet więcej?” – większość z Was z pewnością kiedyś spotkała się z tym pytaniem, a niektórzy pewnie nawet regularnie sami je sobie zadają. Dla mnie przez wiele lat odpowiedź była banalnie prosta – korzystam ze sprzętu Apple, gdyż wydane na niego pieniądze pozwalają mi zaoszczędzić czas. Niestety, coraz częściej zastanawiam się nad tym, jak długo jeszcze twierdzenie to pozostanie prawdziwe.

Osobiście uważam, że wbrew temu, co sugeruje popularne przysłowie, pieniądze i czas nie są zasobami, między którymi można postawić znak równości. Te pierwsze są dobrem stosunkowo łatwym do zdobycia, które można gromadzić i pomnażać teoretycznie bez żadnej górnej granicy. Czas jest natomiast czymś, co każdy człowiek posiada w ściśle ograniczonej ilości, zawsze za mało, nigdy za dużo, i choć niektórym udaje się wywalczyć go dla siebie odrobinę więcej niż innym, nie uda im się dodać dodatkowych godzin do doby czy przedłużać życia w nieskończoność. Z tego powodu czas ma dla mnie większą wartość od pieniędzy, więc jeśli mogę, staram się go szanować i oszczędzać.

Firma Apple przez większość swego istnienia wydawała się wyznawać podobną filozofię, szanując czas swoich użytkowników i dbając o to, by ich produkty oszczędzały go nam jak najwięcej. Podstawowym przejawem takiego podejścia było to, że – jak wielokrotnie podkreślał Steve Jobs podczas swoich publicznych wystąpień – urządzenia z logo nadgryzionego jabłka „po prostu działały”. Każdy, kto miał okazję walczyć kiedyś ze starszymi wersjami Windowsa, wie zapewne dobrze, jak wiele czasu (i nerwów) można zaoszczędzić, gdy przesiądziemy się na sprzęt, który „po prostu działa”. Nie bez znaczenia jest też sposób, w jaki poszczególne produkty z katalogu tej firmy współpracują ze sobą nawzajem, tworząc ten słynny apple'owski ekosystem, który tak często zachwalają fani tej marki. Automatyczna synchronizacja najważniejszych danych, łatwe i wygodne przenoszenie plików między urządzeniami, uniwersalne aplikacje i usługi dostępne na smartfonie, tablecie i laptopie, możliwość płynnego kontynuowania pracy zaczętej na innym urządzeniu – to tylko kilka z wielu rozwiązań, które pomagają użytkownikom usprawnić i przyśpieszyć pracę, a co za tym idzie, oszczędzić czas. Wisienką na torcie jest zaś design systemów operacyjnych tej firmy - prosty, minimalistyczny, pozbawiony zbędnych udziwnień, intuicyjny i stawiający na pierwszym miejscu komfort użytkowania. Wszystkie te cechy sprawiają, że produkty firmy Apple przez wiele osób postrzegane są jako narzędzia pozwalające zwiększyć naszą produktywność.

Niestety, na przestrzeni kilku ostatnich lat na tym pięknym wizerunku zaczęło pojawiać się coraz więcej rys. Tym, co oczywiście rzuca się w oczy najbardziej, jest rosnąca w zastraszającym tempie lista wpadek Apple związanych z wypuszczaniem na rynek wadliwych produktów. Zacinające się klawiatury, wyginające się iPhone'y czy powłoki antyrefleksyjne powodujące pojawianie się plam na wyświetlaczach - problemy tego typu dotykają sporej części użytkowników, sprawiając, że zamiast oszczędzać czas dzięki drogim technologicznym gadżetom, marnują go, wożąc je do serwisów. Równie nieciekawie wygląda obecnie sytuacja jakości oprogramowania tworzonego przez tę firmę. Wystarczy spojrzeć na dwa ostatnie wypuszczone przez nią systemy operacyjne - Catalina powszechnie uznawana jest za najbardziej problematyczną z dotychczasowych wersji macOS (niektórzy porównują ją nawet do niesławnego Windows Vista), natomiast iOS 13 był początkowo tak zbugowany i niedorobiony, iż Apple było zmuszone wydać pierwszą dużą aktualizację (nie tylko łatającą poważne błędy, ale też dodającą brakujące funkcje, które firma wcześniej obiecała użytkownikom) ledwie kilka dni po jego premierze.

Nie chcę być jednym z malkontentów próbujących na każdym kroku udowadniać, że „nowe” Apple jest gorsze od „starego”, a Jobs, gdyby żył, nie dopuściłby do takiej sytuacji. Wprost przeciwnie, mam pełną świadomość tego, że Apple sprzed epoki Tima Cooka również miało swoje wpadki i potknięcia (wystarczy wspomnieć słynne Antennagate, kiedy to Jobs próbował skontrować zarzuty dotyczące błędów w konstrukcji iPhone'a 4 stwierdzeniem, że użytkownicy po prostu źle trzymają telefon, czy też całą epokę rządów Sculleya, gdy firma wypuszczała jeden nieudany produkt za drugim). Doskonale rozumiem też, że Apple jest obecnie większe niż kiedykolwiek wcześniej, a sterowanie takim kolosem bez kilku potknięć po drodze jest praktycznie niemożliwe. Nie zmienia to jednak faktu, iż jako klient mam prawo oczekiwać czegoś więcej. Chcę sprzętu i oprogramowania, które „po prostu działa”, a nie „po prostu działa… chyba, że masz pecha”. Uważam więc, iż klienci Apple szanujący swój czas i pieniądze powinni w dzisiejszych czasach podchodzić nieco ostrożniej do zakupu nowych produktów tej firmy i aktualizowania oprogramowania w tych już posiadanych. Lepiej trochę poczekać i mieć pewność, że otrzymamy poprawnie działający produkt, niż rzucać się na wszystko w dniu premiery tylko po to, by jako jedni z pierwszych odkryć nowe problemy i niedoróbki.

Niemniej jednak to nie wpadki i wadliwe produkty są głównym powodem niepokoju, o którym wspomniałem we wstępie. Potknięcia tego typu zwykle są bowiem czymś równie niepożądanym dla użytkowników, jak i samego Apple, więc gdy się pojawią, firma ta zwykle dość szybko i sprawnie zabiera się za ich rozwiązywanie, organizując różnego rodzaju programy napraw i wymian wadliwego sprzętu lub wypuszczając aktualizacje naprawiające błędy oprogramowania. O wiele bardziej martwią mnie natomiast pewne bardzo wyraźne zmiany zachodzące w jej działaniu, wyraźnie wskazujące na to, iż z roku na rok będzie ona coraz mniej przejmować się takimi drobiazgami jak efektywność naszej pracy i nasz cenny czas. Każdy, kto choć pobieżnie śledzi poczynania Apple, wie dobrze o tym, że firma ta od dawna balansuje między swoimi czysto technologicznymi korzeniami a nowym, designersko-rozrywkowo-lifestyle'owym obliczem. Przez pewien czas wychodziło jej to całkiem dobrze, co w dużej mierze przyczyniło się do jej obecnej pozycji na rynku. W ostatnich latach wspomniany balans coraz wyraźniej zaczął jednak przechylać się w tę drugą stronę. Spróbujcie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jakaś nowość wprowadzona przez Apple naprawdę przyczyniła się do usprawnienia Waszej pracy i oszczędzania czasu. Większość z Was zapewne będzie musiała cofnąć się w myślach przynajmniej o kilka lat. W kilku ostatnich aktualizacjach systemów dostaliśmy za to m.in. nowe sposoby na wyrażanie emocji za pośrednictwem iMessage, odświeżone aplikacje do odtwarzania multimediów i dodatkowe tryby robienia zdjęć. Taka sytuacja wynika głównie z tego, iż nowe produkty Apple kierowane są do zupełnie innej grupy docelowej, mającej inne oczekiwania i potrzeby, co przekłada się na zmianę priorytetów podczas projektowania nowego sprzętu i oprogramowania. W efekcie nowości mające pomóc nam w przyśpieszeniu pracy i oszczędzaniu czasu pojawiają się coraz rzadziej, za to coraz częściej jesteśmy raczeni przez Apple nowymi sposobami na mniej lub bardziej sensowne zużywanie tego czasu, który nam jeszcze pozostał.

Kwintesencją tych zmian jest rozpoczęta niedawno ekspansja na rynek usług stricte rozrywkowych. Jedną z największych (a przynajmniej najgłośniej promowanych) nowości wprowadzonych przez Apple w 2019 roku były serwisy Apple Arcade i Apple TV+. Oba dają użytkownikom dostęp do różnego rodzaju treści (w tym pierwszym przypadku są to gry, w drugim filmy i seriale) w zamian za śmiesznie niski (i to nie tylko jak na standardy Apple) abonament. Ich inną cechą wspólną jest to, że oba są projektowane tak, by zachęcić użytkowników do poświęcania im jak najwięcej czasu. Pamiętacie, jak na początku tego artykułu wspominałem, iż nie przeszkadza mi płacenie więcej za produkty, które pozwalają zaoszczędzić czas? Otóż w przypadku Apple Arcade i Apple TV+ mamy tu do czynienia ze zgoła odmienną sytuacją - płacimy mniej za produkty, które pozwalają nam trwonić czas aż do znudzenia (tyczy się to bardziej Apple Arcade, bo katalog Apple TV+ jest póki co dość ubogi, ale w przyszłości obie te usługi mają oferować nam więcej treści, niż jesteśmy w stanie przetrawić). Nie twierdzę oczywiście, że takie podejście to coś złego. Wprost przeciwnie - uważam, że oferta Apple jest naprawdę atrakcyjna (oczywiście jeśli interesują nas gry, filmy i seriale), a strategia przyjęta przez firmę w kwestii tych rozrywkowych usług pewnie okaże się całkiem skuteczna w przyciąganiu do nich nowych klientów. Niemniej jednak uważam, że takie podejście jest czymś zupełnie nie w stylu Apple - zupełnie jakby firma ta po latach starannego budowania swojej marki postanowiła nagle „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby wspomniane usługi okazały się być zwiastunem poważnych zmian, które zajdą w Apple na przestrzeni najbliższych lat.

Mimo wszystkich opisanych powyżej kwestii nadal uważam, iż wiele spośród produktów Apple wciąż posiada cechy, dzięki którym mogą przyciągać do siebie osoby zainteresowane przede wszystkim szybkością i efektywnością pracy. Konkurencja jednak nie śpi, więc jeśli Apple nie zacznie dbać bardziej o potrzeby tej grupy klientów, produkty innych firm prędzej czy później staną się dla nich bardziej atrakcyjne. Pytanie tylko, czy Apple naprawdę zależy na utrzymaniu przy sobie tych osób i czy firma naprawdę odczułaby w jakiś dotkliwy sposób ich odejście? Nowa grupa docelowa jej klientów jest w końcu liczniejsza, mniej wymagająca i równie chętna do wydawania pieniędzy. Potrafi też więcej firmie wybaczyć, bo gdy ktoś używa sprzętu wyłącznie do konsumpcji treści, wszelkie problemy i niedoróbki, czy nawet konieczność oddania go do serwisu, są dla niego mniej dotkliwe niż dla osób używających tych samych urządzeń do pracy. Moim zdaniem odpowiedź brzmi nie. Apple doskonale poradzi sobie bez klientów potrzebujących wydajnego sprzętu do pracy i pewnie nawet nie będzie za nimi specjalnie tęsknić (może z sentymentu co jakiś czas podaruje im jakiś kuriozalnie drogi, lecz całkiem nieźle zaprojektowany komputer, tak by móc powspominać stare dobre czasy). Na szczęście wszystko obecnie wskazuje na to, iż oni też poradzą sobie bez Apple całkiem nieźle.

Zdjęcie: Martin Vorel

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 3/2020

Pobierz MyApple Magazyn nr 3/2020