Jestem ogromnym fanem serii Uncharted. To dla pierwszych trzech części kupiłem PlayStation 3 i to właśnie współpraca studia Naughty Dog z Sony sprawiła, że nie miałem wątpliwości przy kupowaniu konsoli nowej generacji (a słuszność mojej decyzji potwierdziła premiera Bloodborne). Niemniej jednak od pierwszych zapowiedzi „Uncharted: Zaginione Dziedzictwo” podchodziłem do tego tytułu z dużą dozą niepewności.

Nieco ponad rok temu recenzowałem dla Was Uncharted 4. Świetne zwieńczenie przygód Nathana Drake’a i jedna z najlepszych gier, po jakie sięgnąłem na przestrzeni ostatnich lat. Naughty Dog, które wcześniej stworzyło absolutnie rewelacyjne The Last of Us, poszło w stronę prowadzenia ciekawej narracji nie rezygnując przy tym ze scen akcji przepełnionych strzelaninami, pościgami i bijatykami.

Kończąc Uncharted 4 łezka zakręciła mi się w oku. Z serią poświęconą Nathanowi Drake’owi spędziłem w sumie blisko 100 godzin i zdążyłem tego wirtualnego bohatera najzwyczajniej w świecie polubić, tak samo jak polubić można bohaterów książek oraz filmów. Zapowiedź The Last of Us 2 potwierdziła moje obserwacje, że Naughty Dog ma zamiar skupić się na nieco innym rodzaju gier wideo… ale pogląd ten został nieco zachwiany przez zwiastuny Uncharted: Zaginione Dziedzictwo.

Sporo miejsca w tym tekście zajmuje wprowadzenie, ale myślę, że jest ono konieczne do stworzenia dobrej recenzji wspomnianego wyżej tytułu. Dodam więc jeszcze tytułem wstępu, że Naught Dog ma już na swoim koncie DLC do The Last of Us, które bardzo odbiegało od tego, co oferowała podstawa gry. Nic więc dziwnego, że wielu graczy - w tym ja - obawiało się tego, co pokaże Zaginione Dziedzictwo. Niestety jak się okazało, nie bez powodu. Już teraz mogę jednak napisać wprost – nowe Uncharted (będące samodzielnym dodatkiem do czwórki) to bardzo dobra, ale nie świetna gra.

W Uncharted: Zaginione Dziedzictwo wcielamy się w znaną fanom serii Chloe, której towarzyszy obecna w poprzedniej odsłonie serii Nadine. W grze, która gwarantuje około 8-10 godzin zabawy, pojawiają się również inne postaci cyklu, ale warto zaznaczyć, że Nathan Drake jest obecny w zaledwie kilku dialogach między bohaterkami.

Historia opowiedziana w grze jest bardzo prosta. Dziewczyny mimo sporej niechęci do siebie postanawiają połączyć siły, aby odkryć w Indiach zaginione miasto i ukryty w nim skarb. Po piętach depcze im absolutnie nijaki przeciwnik (wraz z tuzinami bezimiennych najemników), którego na szczęście nie ma zbyt wiele na ekranie, poza - tradycyjnie już dla serii - finałowym etapem, będącym swoją drogą najmocniejszymi 90 minutami tytułu.

Świat w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo jest zaskakująco otwarty, choć nie przesadnie wielki. Większą część rozgrywki spędzimy jeżdżąc samochodem terenowym po zaznaczonych na mapie punktach, aby zbierać przedmioty potrzebne nam do przejścia do kolejnego etapu. Po drodze natkniemy się na masę przeciwników, których możemy wykańczać po cichu lub w stylu Jona Rambo (pozwala to na urozmaicanie sobie rozgrywki), a także zagadki logiczne, które w kilku przypadkach dały mi naprawdę dużo frajdy. Nie mogę nie dodać, że w świecie gry pojawiło się zdecydowanie więcej zwierząt, niż miało to miejsce wcześniej. Hasające po drzewach małpki i bardzo sympatyczne słonia rodzina potrafiły wywołać uśmiech, co muszę pochwalić.

Duży nacisk położono na relację między Cloe i Nadine. To był bez wątpienia dobry pomysł, ale realizacji niestety trochę zabrakło do ideału. Dziewczyny na zmianę lubią się i nie znoszą, a ich wzajemne docinki przeplatają się z poklepywaniem po plecach i komplementowaniem. Jeśli oglądaliście Zabójczą broń (Martin i Roger) albo Władcę Pierścieni (Gimli i Legolas) to doskonale wiecie, co mam na myśli. Niestety momentami ciężko mi było uwierzyć w ich wzajemne podejście do siebie - szczególnie w przypadku kłótni. Wierzę jednak, że może to być jedynie moje subiektywne spostrzeżenie.

Mam spory problem z rozłożeniem akcji w grze. Uncharted 4 pokazało, jak zrobić to po mistrzowsku i zgrabnie łączyło spokojne elementy z tymi, podczas których nasz puls przyspieszał. W przypadku Zaginionego Dziedzictwa nie udało się osiągnąć takiego efektu. Przykład - przy jednej ze świątyń twórcom przypomniało się, że mają z czwórki mechanizm ześlizgiwania się po zboczach. Drogi graczu, czas na wykonywanie tego manewru co chwilę. Akcja momentami „siada”, na co wpływ ma nie tylko powtarzalność, ale też schematyczność. Wiele etapów mogłem przechodzić z zamkniętymi oczami, bo znając tę serię na wylot wspinanie się zostało w moim przypadku sprowadzone do rytmicznego naciskania pada.

Elementy nudy wynagradza sekwencja finałowa. Jest naprawdę świetna, choć fetysz Naughty Dog do etapów na pociągach jest co najmniej zastanawiający. Nie zdradzę Wam jednak żadnych spoilerów, ale dodam, że dla tych 90 minut warto kupić tę grę i przypomnieć sobie, za co miliony graczy pokochało całą serię Uncharted.

Na temat dbałości o szczegóły, strzelania, jeżdżenia i oprawy graficznej pisałem już przy okazji premiery Uncharted 4 i nie widzę sensu, aby się powtarzać. Jest świetnie, jak zawsze, choć ze względu na krótszy czas rozgrywki środowisko, w jakim przyszło nam grać, okazało się siłą rzeczy mniej urozmaicone. Nie mam jednak zamiaru traktować tego jak wadę – Zaginione Dziedzictwo to wszak jedynie dodatek. Dodam jednak, że zawiera on moduł sieciowy zgodny z czwórką, co jest miłym gestem ze strony twórców.

Na koniec muszę skierować zarzut w stronę Sony. Wiem, że Naught Dog współpracuje tylko z tą japońską firmą, która pewnie nieźle za to płaci, ale… dodanie elementu robienia zdjęć Xperią jest dość irytujące. Na mapie pojawia się kilkanaście punktów, w których Chloe może wyciągnąć smartfona i sfotografować piękny krajobraz. Za każdym razem mamy w takich momentach okazję bardzo dobrze przyjrzeć się, jakiego telefonu używa. Aby jednak nie być niesprawiedliwym dla Sony, pochwalę polski dubbing, który standardowo wypadł świetnie.

Uncharted 4 miało być zakończeniem serii, ale zabijanie kury znoszącej złote jaja nigdy nie brzmi jak idealne rozwiązanie biznesowe. Ktoś postanowił więc, że na rynku pojawi się Zaginione Dziedzictwo. Na szczęście za produkcją tej gry stanęło Naughty Dog, dlatego otrzymaliśmy bardzo dobry tytuł. Mam jednak nadzieję, że ekipa z Santa Monica skupi się teraz z pełni na The Last of Us 2. Na mało którą grę czekam obecnie tak bardzo, jak na tę właśnie pozycję.

Gra pojawiła się wyłącznie w wersji na PlayStation 4. Za użyczenie tytułu do recenzji dziękuję Sony Polska.