Pamiętam, kiedy 6 - 7 lat temu internet huczał od spekulacji dotyczących możliwego wprowadzenia przez Apple do oferty tzw. netbooka, czyli taniego, ultralekkiego i mobilnego laptopa. Pamiętam też, jak wiele osób narzekało, że jeszcze taki komputer się nie pojawił. Ostatecznie Apple pokazało coś znacznie lepszego, dwa różniące się wielkością, ale i osiągami, nowe modele MacBooków Air. Ten większy dla mnie - osoby, która głównie pracuje z tekstem i grzebie w sieci - był przez wiele lat komputerem optymalnym. Kiedy w ubiegłym roku Apple pokazało nowe MacBooki (ożywiając ponownie tę linię komputerów), nie wiedziałem, co o nich myśleć i mam wrażenie, że nie byłem w tym odosobniony. Na dłuższe spotkanie z tym komputerem musiałem poczekać rok. Ostatecznie, dzięki uprzejmości sieci salonów iSpot, zabrałem go ze sobą na wakacje.

Mój 13-calowy MacBook Air nie jest komputerem przesadnie dużym. To dalej maszyna, która w nazwie ma powietrze, jest więc lekka, a i w torbie zajmuje niewiele miejsca. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia. Chciałem więc, by komputer, który zabieram ze sobą w podróż, był jeszcze cieńszy i lżejszy, będąc przy tym jednak równie wygodnym narzędziem pracy. Próbowałem 11-calowego MacBooka Air, który gabarytowo jak najbardziej mi pasuje, jednak nie odpowiada mi jego ekran. Zbyt wysoka rozdzielczość przy zbyt małej powierzchni powoduje, że wszystko na ekranie jest malutkie, co szybko męczy moje i tak wyeksploatowane już oczy. Myślałem o przesiadce na iPada i zabieranie w podróż tylko tego urządzenia. Sprawdza się to tylko jednak na krótkich, jedno- lub dwudniowych wyjazdach, i to tylko wtedy, gdy nie muszę napisać nic dłuższego. Należę do tych osób, które na iPadzie zdecydowanie częściej konsumują treści, niż je tworzą i chyba nic już tego nie zmieni.

W tę właśnie niszę, pomiędzy iPadem a większym MacBookiem Air, świetnie wpasował się zaprezentowany w ubiegłym roku MacBook z ekranem Retina. Jest to jednak maszyna prezentująca, moim zdaniem, bardzo radykalne podejście Apple do idei komputera ultralekkiego i ultramobilnego - zupełnie nowa konstrukcja klawiatury o mniejszym skoku, trochę inny rozstaw czy wygląd klawiszy sterujących kursorem, jeden jedyny port USB-C (nie licząc gniazda słuchawek), niezbyt imponująca specyfikacja techniczna jak na - wydawać by się mogło - komputer z 2015 roku. Nie powinny więc dziwić obawy, z jakimi podchodziłem do tego urządzenia. Zwyciężyła jednak ciekawość.

12-calowy MacBook to komputer wyraźnie lżejszy i mniejszy od mojego 13-calowego MacBooka Air. Nie chodzi tutaj tylko o przekątną ekranu, która w oczywisty sposób determinuje wielkość komputera, ale także o jego grubość. Jest on też niewiele większy od iPada Air 2. MacBook mieści się bez problemu w każdej torbie czy plecaku, często nawet w tych, w których przewidziano jedynie osobny przedział dla tabletu.

MacBook

Bez wątpienia jedną z największych zalet tego komputera, obok jego gabarytów, jest ekran Retina. Ma on rozdzielczość 2304 x 1440 pikseli. W przypadku ekranów Retina lepiej jednak mówić o rozdzielczości w punktach, a nie w pikselach. I tak w domyślnym i optymalnym trybie, jeśli chodzi o wygodę pracy (przede wszystkim wielkość tekstu), rozdzielczość liczona w punktach jest mniejsza niż w 13-calowym MacBooku Air i wynosi 1280 x 800. Na ekranie 12-calowego MacBooka mieści się wtedy wyraźnie mniej. Widać to dobrze po ilości tekstu czy nawet otwartej stronie Facebooka. Początkowo więc przesunąłem suwak ustawień rozdzielczości w prawo o jeden stopień. I choć na ekranie mieściło się wtedy o wiele więcej, to jednak wytrzymałem tak tylko kilka pierwszych dni i wróciłem do domyślnego i dla mnie optymalnego ustawienia. Nie mogę nic złego powiedzieć o samej jakości wyświetlanego obrazu. Wszystko jest ostre, kolory są żywe, ale bez przesady. Sam ekran, podobnie jak w MacBookach Pro, chroniony jest dodatkowo szybą, która odbija trochę więcej światła niż pozbawiony tego typu ochrony ekran MacBooka Air. Widzę jednak wyraźną poprawę w stosunku do MacBooków Pro produkowanych kilka lat temu.

MacBook

Poważne obawy budziła we mnie nowa klawiatura o zupełnie innej konstrukcji i zdecydowanie mniejszym skoku klawiszy w porównaniu z tymi montowanymi od lat w MacBookach Pro i MacBookach Air. Kilka pierwszych dni było faktycznie dziwnym doświadczeniem. Pamięć mięśni palców przygotowana była na to, że będą one pokonywać wyraźnie dłuższą drogę od zetknięcia się opuszka z klawiszem po jego naciśnięcie. Kojarzyło mi się to trochę z chodzeniem po pokładzie statku podczas dużej fali, kiedy dajemy kolejny krok, a podłoga przed nami się podnosi i zetknięcie z nią stopy następuje wcześniej, niż zakładał to mózg. Oczywiście, pisząc na nowej klawiaturze, nie dostałem choroby morskiej, powyżej starałem się tylko przedstawić możliwie najbardziej obrazowo pewne odczucie wynikające z potrzeby zmiany wieloletnich przyzwyczajeń. Po kilku dniach pisanie na klawiaturze 12-calowego MacBooka było już dla mnie chlebem powszednim. Z kolei przesiadka po kilku tygodniach na mojego Aira wiązała się z ponowną „nauką chodzenia” moich palców po innej klawiaturze, z wyraźnie większym skokiem klawiszy. Przestawienie się z jednej klawiatury na drugą jest kwestią maksymalnie kilku dni.

MacBook

Pisząc o klawiaturze, nie mogę nie wspomnieć o gładziku. Jest on większy od tego w moim 13-calowym MacBooku Air. Gładzik to obok klawiatury mój podstawowy sposób sterowania komputerem, dlatego bardzo doceniam jego większą powierzchnię. Przydaje się to przy pracy w programach graficznych czy przeciąganiu plików. Pierwszy raz mogłem też przetestować w codziennej pracy funkcje ForceTouch nowego gładzika. Przypomnę, że w przeciwieństwie do tego starszego typu, który znajduje się w moim trzyletnim MacBooku Air, gładzik ForceTouch jest nieruchomy. Charakterystyczne kliknięcie odczuwane pod palcem po jego przyciśnięciu generowane jest przez niewielki silniczek. Dzięki zastosowaniu tej technologii system jest w stanie rozpoznać dwie różne siły nacisku palca i odpowiednio reagować (Apple rozwinęło tę technologię w ubiegłorocznych modelach iPhone'ów 6s i 6s Plus). Przydawało mi się to bardzo zwłaszcza podczas pracy z tekstem i różnymi źródłami. Mocniejsze przyciśnięcie palcem na wybranym słowie, nazwisku, nazwie własnej wydarzenia, produktu czy miejsca otwierało od razu niewielką chmurkę ze skrótem informacji na dany temat z Wikipedii, mapę lub systemowy słownik. Oczywiście wsparcie dla ForceTouch nie ogranicza się tylko do przeglądarki Safari czy edytorów tekstu. Wspiera je wiele programów, no i oczywiście różne elementy interfejsu systemu operacyjnego. I tak mocniejsze przyciśnięcie gładzika na ikonie programu w docku pokazuje jego wszystkie otwarte okna. Z kolei w Finderze mocniejsze przyciśnięcie gładzika na wybranym pliku pozwala na zmianę jego nazwy. Nie jest to może funkcja, która jakoś mocno zmieniła mój sposób pracy i z której korzystam non stop, ale uważam ją za przydatny dodatek.

Wydawać by się mogło, że taki niewielkich rozmiarów komputer ze stosunkowo wolnym procesorem nie będzie nadawał się do poważnej pracy. Przesiadając się z mojego 3-letniego MacBooka Air na jednorocznego MacBooka, nie odczułem żadnej negatywnej zmiany jeśli chodzi o jego wydajność. Porównywalny procesor, 8 GB pamięci RAM zapewniało bezproblemową pracę z dużą ilością stron otwartych w przeglądarce Safari, edytorami tekstu, klientem poczty (AirMail), Twittera (Tweetbot), czytnikiem RSS Reeder, programem graficznym Pixelmator. Bez większych problemów pracowałem też w Xcode, ucząc się programować w Swift i tworząc proste aplikacje mobilne. Co więcej Xcode Playground działał lepiej na tym komputerze niż na moim Airze, na którym ten element środowiska programistycznego lubi się wywalać (tak na marginesie, to aplikacja Playground w Xcode jest, moim zdaniem, jednym z najgorzej działających programów Apple). Oczywiście 12-calowy MacBook z ubiegłego roku nie jest demonem szybkości. Piłeczka plażowa pojawia się od czasu do czasu, trzeba się oswoić z tym, że widzi się ją kilka razy dziennie.

To, co zaskoczyło mnie jednak najbardziej, to temperatura obudowy tego komputera. Mój własny Air podczas pracy dość często nagrzewa się bardzo mocno nad klawiaturą, a już zwłaszcza w okolicach gniazda MagSafe. W przypadku 12-calowego MacBooka obudowa właściwie nie zmienia temperatury podczas pracy. Przy bardziej wymagających zadaniach staje się tyko nieznacznie cieplejsza. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem tego, jak Apple rozwiązało chłodzenie podzespołów w tej maszynie, zwłaszcza że nie ma w nim miejsca na wiatrak.

12-calowy MacBook z 2015 roku pozwala na około 7-8 godzin pracy na baterii. Na tyle przynajmniej wystarczało energii przy moim użytkowaniu. To dobry, choć niespecjalnie imponujący wynik, przynajmniej jak na urządzenia mobilne Apple.

Najbardziej radykalną zmianą w tym komputerze w stosunku do innych linii MacBooków (Pro i Air) jest wyposażenie go tylko w jedno gniazdo USB-C służące zarówno do ładowania komputera, jak i komunikacji z innymi urządzeniami. Miałem poważne obawy co do tego, że brak MagSafe sprawi, że komputer ten ulegnie uszkodzeniu przy przypadkowym pociągnięciu za kabel ładowania. I choć przez ostatnie kilka tygodni pracy nic takiego nie miało miejsca, to jednak nie można wykluczyć takiej sytuacji. Brak osobnego gniazda ładowania MagSafe jest dla mnie istotną wadą tej maszyny. Rozumiem jednak, że nie dało się odchudzić komputera bez ograniczania liczby gniazd, a zastosowanie jednego, uniwersalnego, jest na pewno rozwiązaniem kompromisowym. Obawiałem się też tego, że będę miał problem z wymianą danych z innymi urządzeniami. Zdumiałem się jednak, że tak naprawdę od bardzo dawna nie korzystałem z pendrive'ów, które poza nielicznymi wyjątkami służą mi głównie do przechowywania instalacyjnej wersji systemu OS X. Kolejna sprawa, że pendrive'y z USB-C są od jakiegoś czasu dostępne na rynku (nawet modele uniwersalne z dwoma wtyczkami, USB i USB-C).

Ograniczenie gniazd do jednego może być jednak problemem dla osób, które pracują z zewnętrznymi dyskami, monitorem itp. Wybierając MacBooka, na pewno należy liczyć się z tym, że trzeba będzie dokupić odpowiedni hub pozwalający na podłączenie monitora i innych zewnętrznych urządzeń, w tym zasilacza. Rozwiązania tego typu także dostępne są na rynku.

Po kilku tygodniach spędzonych z tym komputerem muszę przyznać, że zdecydowanie częściej zaskakiwał mnie pozytywnie, niż rozczarowywał. Mając oczywiście świadomość, że nie jest to komputer dla każdego i nie do wszystkich zadań, mogę jednak śmiało go polecić osobom, które szukają małego, lekkiego komputera do pracy zarówno w biurze czy domu, jak i wszędzie tam, gdzie ich nogi poniosą, tak jak ma to miejsce w przypadku piszącego te słowa.

12-calowe MacBooki dostępne w ofercie salonów iSpot.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 6/2016

Pobierz MyApple Magazyn 6/2016

Magazyn MyApple w Issuu