Miliard iPhone'ów i kryzys wieku średniego
Pod koniec lipca Tim Cook pochwalił się w mediach społecznościowych sprzedażą miliardowego iPhone'a. To niewątpliwie kolejny kamień milowy w historii zarówno firmy Apple, jak i samego iPhone'a, nawet jeśli dalekowschodnia konkurencja sprzedaje więcej swoich smartfonów z Androidem.
Miliard sprzedanych iPhone'ów nie oznacza oczywiście, że fizycznie taka liczba urządzeń jest w użyciu. Mowa bowiem o wszystkich modelach, licząc od pierwszego, który w sprzedaży w USA pojawił się ponad dziewięć lat temu. Podejrzewam, że wiele z tych pierwszych iPhone'ów odeszło już dawno na zasłużony odpoczynek w czeluściach szuflad ze starą elektroniką, niektóre być może trafiły do prywatnych kolekcji (sam znam przynajmniej kilka osób, które kolekcjonują telefony komórkowe). Inne - te, które nie miały tyle szczęścia - trafiły pewnie na wysypiska z elektroniką i zostały przetworzone. Niestety w tych pierwszych iPhone'ach z biegiem lat ekran przestawał reagować na dotyk (tak stało się m.in. z moim własnym, którego kupiłem wiosną 2008 roku). Nie zamierzam rozliczać Apple z faktycznej ilości aktywnych urządzeń. Wydarzenie to skłoniło mnie jednak do przemyśleń, lecz nie na temat przeszłości, a przyszłości iPhone'ów i - szerzej - smartfonów w ogólności.
Miliard to niewątpliwie liczba warta świętowania, mam jednak wrażenie, że jest to jak świętowanie urodzin w tak zwanym kryzysie wieku średniego. Przeszłe osiągnięcia napawają dumą i radością, jednak przyszłość jest przewidywalna i w pewnym stopniu nudna, a to, czego można jeszcze dokonać, nie jest tak spektakularne. No bo co jeszcze można osiągnąć w tej branży? Co jeszcze można upchnąć w iPhonie czy innym smartfonie, co w istotny sposób wpłynie na poprawę życia użytkownika, nie mówiąc już o zmianie świata na lepszy. To ostatnie zadanie, zwłaszcza w krajach trzeciego świata i rozwijających się, spełnią urządzenia, które nie muszą stać w technologicznej awangardzie.
Wśród technologicznych geeków trwa dyskusja, co takiego pokaże Apple we wrześniu. Czy nowy iPhone będzie posiadał gniazdo słuchawkowe, czy może będzie jego pozbawiony, a firma zdecyduje się na wykorzystanie w tym celu gniazda Lightning. Czy montowany w nowych modelach przycisk Home będzie wyposażony w 3D Touch i silnik haptyczny imitujący wibracjami efekt kliknięcia? Ile będzie miał pamięci RAM, w jakich wariantach pojemnościowych będzie oferowany. Czy wreszcie iPhone 7 Plus lub Pro będzie wyposażony w jedną, czy może dwie tylne kamery. To wszystko to tylko detale. Owszem, elektryzujące pewnie cześć z szanownych czytelników, jak i piszącego te słowa. Niezależnie od tego, czy nowy iPhone będzie miał dwie, czy trzy kamery, choćby i 8 GB pamięci RAM i 256 lub 512 GB pamięci masowej, 20-megapikselową matrycę aparatu wyposażonego w jeszcze lepszy obiektyw z jeszcze lepszą stabilizacją obrazu, to dalej będzie to ten sam dobry iPhone. To zresztą nie tylko przyszłość. Tak dzieje się już od roku.
iPhone 6s - poza lepszym procesorem, większą pamięcią RAM, lepszym aparatem i funkcją 3D Touch pozwalającą na wywoływanie dodatkowych funkcji interfejsu poprzez nacisk na ekran (z czego cały czas korzystam) - niespecjalnie się zmienił. To nadal ta sama bardzo dobra konstrukcja. Rozumiem, że dla wąskiej garstki technologicznych geeków, którzy wciąż oczekują nowości, przesiadka z iPhone'a 6s na 6 może być traumatycznym przeżyciem - bo mniej pamięci i strony się wolniej ładują, bo bateria nie trzyma aż tak długo - są to jednak detale. Sam korzystam przy różnych okazjach z mojego drugiego iPhone'a 5. Nie ma w nim ani 3D Touch, ani Touch ID, a ekran ma jedynie 4 cale. Ciągle jest to jednak dobry iPhone i pozostanie nim pewnie jeszcze długo.
Kiedy rok temu przygotowywaliśmy się z redakcją MyApple na wyjazd do Berlina po nowe iPhone’y, zastanawiałem się, którego wybrać. Nowe funkcje oczywiście elektryzowały moje konsumpcjonistyczne ego, ale ono domagało się więcej wrażeń, więcej nowości. Dlatego zdecydowałem się na przesiadkę na większy model, czyli iPhone'a 6s Plus. Wybór ten wcale nie był podyktowany realnymi potrzebami, a właśnie poszukiwaniem większej liczby wrażeń użytkowych, choćby i tych negatywnych. Nie jestem pewien, czy w tym roku będzie tak samo. Być może zwyczajnie się opamiętałem, ale poważnie zastanawiam się, czy nowy iPhone jest mi potrzebny. Czy wprowadzone w nim nowości będą warte zachodu? Wszystkie one to wszak wspomniane już przeze mnie detale. Co więcej, jestem zdania, że poza ulepszaniem istniejących już komponentów nic więcej naprawdę nowego, co faktycznie miałoby sens, nie da się upchać ani w iPhonie, ani w innych smartfonach. Owszem, Apple może zrezygnować z gniazda jack, za jakiś czas może zastąpi złącze Lightning portem USB-C, co zrobił właśnie Samsung w Galaxy Note 7, i podobnie jak Samsung, który robi to już od dawna, uczyni nowe modele iPhone'ów wodoodpornymi i doda ładowanie indukcyjne (na razie dostępne tylko w Apple Watchu). To jednak nadal będą detale, a iPhone będzie potrafił właściwie to samo, co obecnie.
To właśnie patrząc m.in. na największego konkurenta Apple, czyli Samsunga, który stara się na wszelkie możliwe sposoby być w technologicznej awangardzie tej branży, zdaję sobie sprawę z tego, że smartfony przechodzą kryzys wieku średniego. Ich przyszłość to już nawet nie ewolucja, a co dopiero mówić o rewolucji, to po prostu ulepszanie poszczególnych komponentów. No bo co tu dodać? Zakrzywiony ekran? Samsung wprowadził to w swoich smartfonach już dwa lata temu i tak naprawdę do dzisiaj nie ma pomysłu, jak to zakrzywienie wykorzystać. Rozbudowany interfejs? Takie były plany, ale rzeczywistość to zweryfikowała. Wygoda? Opinie są podzielone (mi osobiście bardziej pasują modele S6 i S7, bez zakrzywionego ekranu). Wbudowany pulsometr? Do tego lepiej nadają się smart zegarki i opaski fitness, no chyba że korzystamy z niego jak ze spustu migawki przy robieniu sobie zdjęć selfie - no ale to także detal. Zaprezentowany kilka dni temu Note 7 wyposażono w skaner siatkówki oka. Może zrzędzę, bo sam przechodzę kryzys wieku średniego, ale czy naprawdę jest to potrzebne, skoro jest już czytnik linii papilarnych? Nie krytykuję tutaj samych urządzeń, miałem okazję pobawić się smartfonami Samsunga z linii Galaxy nie tylko na imprezach targowych i wiem, że są to bardzo dobre urządzenia. Mam jednak wrażenie, że kierownictwo firmy i jej projektanci próbują na każdy możliwy sposób pokazać, jak bardzo są innowacyjni i że ich smartfony potrafią co roku jeszcze więcej. A zresztą, nie tyczy się to tylko Samsunga. Ktoś pamięta zaprezentowany na tegorocznych targach MWC modułowy smartfon od LG? Szum medialny z tym związany, będący efektem bez wątpienia oryginalnego rozwiązania, ale i wysiłku armii marketingowców, trwał niezwykle krótko. A co z wyposażonymi w dodatkowy ekran e-ink smartfonami rosyjskiej firmy Jotafone? Cisza jak makiem zasiał.
Jestem zdania, że większość z tych technologicznych wodotrysków robi wrażenie jedynie na technologicznych geekach spragnionych nowości, w tym technologicznych blogerach i dziennikarzach dających tytuły w stylu „król smartfonów”. Te wodotryski czy liczby w specyfikacji technicznej przydają się też do zaklinania tych mniej obeznanych z techniką, co z uporem maniaka robią sieci handlowe z RTV i AGD, w których reklamach lektor ostrym tonem rzuca - niczym magicznymi zaklęciami - niewiele mówiącymi szczegółami specyfikacji technicznej.
Nie jest moją intencją czystej wody malkontenctwo. To dobrze, że inżynierowie Apple, Samsunga, LG czy innych firm zatrudnieni w działach badawczo-rozwojowych intensywnie pracują. Może w końcu wymyślą coś, co faktycznie będzie przełomowe i czego rzeczywiście potrzebować będą użytkownicy. Osobiście jednak na to bym nie liczył w najbliższym czasie. Co więcej, brak przełomowych produktów wcale mnie nie martwi. Bo czy faktycznie co roku Apple, Samsung i inni producenci mają zaskakiwać kolejnymi zapierającymi dech w piersi - przede wszystkim nam, technologicznym geekom - nowościami? Nie tylko nie muszą, ale przede wszystkim na obecnym etapie rozwoju smartfonów po prostu nie są już w stanie. Niemal wszystko zostało już wymyślone.