Historia kołem się toczy
21 marca 2016 roku odbyła się konferencja Apple pod hasłem „Let us loop you in”. Zgodnie z licznymi domysłami firma z Cupertino zaprezentowała m.in. długo wyczekiwanego iPhone'a SE i mniejszego iPada Pro. Pokazane światu produkty uświadamiają mi, że firma lubi i nie obawia się wracać do swoich korzeni. Wszak Apple najlepiej czuje się właśnie u siebie w domu.
Tegoroczna marcowa konferencja Apple była dla mnie wyjątkowa z wielu względów. Z jednej strony to w tym miejscu firma zaprezentowała światu nowe produkty, które już zapisały się na kartach historii kalifornijskiego giganta. Z drugiej strony zaś, zgodnie z przypuszczeniami CEO Apple Tima Cooka, to prawdopodobnie ostatnia prezentacja firmy na obecnym terenie kampusu Apple. Town Hall przy 4 Infinite Loop to miejsce, w którym Steve Jobs w 2001 roku zaprezentował światu pierwszego iPoda. To właśnie dzięki odtwarzaczowi muzycznemu, który został wymyślony na nowo, Apple zrewolucjonizowało rynek muzyczny, dając nam – konsumentom – narzędzie mogące pomieścić tysiąc piosenek w jednej kieszeni. To był początek marszu ku doskonałej kondycji finansowej i wielkości firmy z Cupertino. Wyjątkowość tej lokalizacji potwierdza fakt, że na terenie kampusu Apple zostało zaprezentowanych wiele kultowych produktów, takich jak: aluminiowy iMac (2007), Unibody MacBook Pro (2008), iPhone OS 2 i 3 (kolejno w 2009 i 2010 roku) znany obecnie jako system iOS; to tu dzień przed śmiercią Steve'a Jobsa mogliśmy zobaczyć nowy model iPhone'a 4s, w którym pod ponadczasowo wyglądającą obudową skryto większą moc obliczeniową, tym samym udoskonalając linię z pod znaku „czwórki”. Na scenie w kampusie firmy zaprezentowano także iPhone'a 5c i 5s (2013); Town Hall był też pierwszym miejscem, gdzie w 2014 roku pojawił się iMac z ekranem w oszałamiającej rozdzielczości 5K oraz iPad Air 2, który wprowadził iPada na zupełnie inny, jeszcze wyższy poziom. Osobiście mam wiele ciepłych wspomnień i sentymentu związanych z tym miejscem. Mała sala nadaje kameralny klimat – podczas tegorocznej konferencji nie było inaczej. Spokojny ton prowadzących mógł dawać poczucie, że powiewa nudą – nie dla mnie! Miało być nostalgicznie i cicho, bo to przecież pożegnanie Apple z tym ważnym w jego historii miejscem.
Na scenie zostały zaprezentowane produkty ewolucyjne, które w pewnym stopniu już zmieniły rynek w swoich kategoriach produktowych. iPhone SE to obecnie najpotężniejszy 4-calowy telefon na świecie. Niemal wszystkie podzespoły modelu 6s zostały zmieszczone w tak małym urządzeniu. Oznacza to, że iPhone SE nie tylko bije na głowę model 5s pod względem wydajnościowym, ale stoi w jednej linii z flagowymi produktami, na których Apple opiera swoją sprzedaż. Niesamowite! Już w tej chwili mówi się, że model SE sprzedaje się jak świeże bułeczki, do tego stopnia, że zaczyna brakować tego produktu na sklepowych półkach Apple Store. Trzeba również zaznaczyć, że od czasu powstania większych modeli iPhone'a klienci Apple zmuszeni byli do wyboru większych rozmiarowo urządzeń w zamian za doskonałą wydajność. Dziś w ofercie firmy pojawia się produkt, który nie dość, że jest poręczniejszy dla wielu osób, to jeszcze potrafi wykonywać w piekielnie szybkim tempie przydzielane mu zadania. W dodatku nie mamy do czynienia z plastikiem (tak jak było w przypadku modelu 5c), a z wysokiej jakości aluminium w kolorach, które doskonale znamy już od dawna. Jednocześnie cieszę się, że bryła urządzenia jest niemal identyczna ze starszą „pięćeską”. Dobrze, zgoda! Różnią się krawędziami, które są teraz matowe (moim zdaniem ładniejsze), ale jeżeli mówimy o ogólnym wyglądzie, to na pierwszy rzut oka możemy pomylić oba modele urządzenia. Wraz z kupnem iPhone'a SE otrzymujemy dostęp do Apple Pay, co w chwili obecnej dla polskiego konsumenta jest raczej mało istotne. Brak 3D Touch mnie nie dziwi – oferta musi się w jakiś sposób odróżniać. Dostajemy bowiem urządzenie w zamian za niższą cenę, a sam produkt jest kierowany do innej grupy docelowej. To doskonały telefon do sprzedaży wraz z abonamentem przez lokalnych operatorów sieci komórkowych, dzięki czemu może stać się dostępniejszy cenowo.
Apple lubi wracać do nazewnictwa urządzeń, które pojawiły się już jakiś czas temu, przy okazji premier innych kategorii produktów. Na przykład mamy iPada Mini, który „przejął” przydomek od iPoda Mini czy chociażby Maca Mini. iPad Air odziedziczył nazwę po MacBooku Air. Nazewnictwo z przydomkiem Pro też jest znane już od długiego czasu za sprawą komputerów Mac. Każdy tytuł ma na celu określenie grupy docelowej i tym samym pokazanie klientowi, którego modelu powinien szukać. Jeżeli oczekujemy większej mocy obliczeniowej, szukamy produktów, które są oznaczone skrótem Pro. Oczekujesz lekkiego i szybkiego urządzenia, znajdź słowo „Air” w nazwie, a jeśli chcesz coś małego i poręcznego, to oczywistym drogowskazem będzie „Mini”. Apple w ten sposób wreszcie zaczęło klasyfikować całą linię iPadów, która teraz została uporządkowana tak, jak jest w przypadku komputerów Mac. Zwyczajnie prościej jest dokonać wyboru potencjalnemu użytkownikowi. Wróćmy jednak do iPhone'a i zastanówmy się, co oznacza przydomek SE - Special Edition. Nowy iPhone SE nawiązuje nazewnictwem do Macintosha SE, który został wprowadzony w 1987 roku – lubię takie nawiązania do przeszłości. Z pewnością wielu fanów Apple przyjęło ten fakt z zadowoleniem. Może w tym przypadku też chodzi o sentyment? Wiem, że historia lubi kołem się toczyć.
Na konferencji Apple pokazało nam mniejszego 9,7-calowego iPada Pro, który naturalnie zyskał najmocniejszy obecnie procesor w ofercie Apple przeznaczony dla urządzeń mobilnych, czyli A9X. Jest on szybszy 1,8 raza od A8X znanego z iPada Air 2, a dodatkowo konsumenci dostali możliwość robienia lepszych zdjęć i filmów (od teraz w rozdzielczości 4K jak w przypadku iPhone'a SE) za sprawą ulepszonej kamery znanej z iPhone'a 6s, która wystaje za obręb urządzenia. Według przeprowadzonych testów, które można znaleźć w sieci, nie powoduje ona chybotania na boki iPada Pro położonego na płaskiej powierzchni, co ma znaczenie zwłaszcza w przypadku rysowania za pomocą Apple Pencil. Nowy iPad Pro ma też najlepszy wyświetlacz w porównaniu z całą linią dostępnych w sprzedaży tabletów od Apple. Teraz dostajemy w swoje ręce technologię True Tone, która dzięki czterokanałowemu czujnikowi oświetlenia ocenia warunki i dostosowuje odcień oraz intensywność obrazu. Wpływa to na komfort czytania, który jest porównywalny z patrzeniem na fizyczny papier. Szeroka gama kolorów sprawia, że wyświetlany obraz jest jeszcze lepiej nasycony, żywszy i bliższy rzeczywistym kolorom, a ulepszone nagłośnienie w postaci czterech głośników może przypaść do gustu np. wielbicielom Netfliksa. Minusem tego iPada może być wbudowane 2 GB RAM. Jednak jego większy brat posiada tej pamięci dwa razy więcej. Apple na swojej stronie internetowej promuje iPada Pro hasłem: „Twój następny komputer”. Jako wielbiciel i orędownik filozofii iPad Only jestem zadowolony z takiego pozycjonowania i nazywania wprost iPada „komputerem”. Pozwala mi to z wielkim zaciekawieniem patrzeć w przyszłość na rozwój iOS i aktualizację o nowe funkcje w wersji „dziesiątej” mobilnego systemu operacyjnego od Apple.
Jako że iPad już od długiego czasu jest moim podstawowym komputerem do wykonywania codziennych zadań, to prawdopodobnie, wymieniając mojego iPada Air 2, będę rozglądał się za modelem spod znaku „Pro”. Moim zdaniem zdecydowanie jest wart zakupu ze względu na ewentualne możliwości wykorzystania Apple Pencil i klawiatury Smart Keyboard. Od dłuższego czasu oczekiwałem na premierę nowego modelu Apple Watch. Ba! Przez pewien czas pojawiały się doniesienia o rychłej aktualizacji podzespołów zegarka. Podczas tegorocznego Keynote Apple jednak zdecydowało się dodać do oferty tylko zestaw nowych pasków i tym samym obniżyło ceny samego urządzenia do 1 449 złotych za najtańszy model sportowy z 38 mm kopertą. W mojej ocenie to bardzo dobre posunięcie, jeżeli mówimy o pozyskaniu nowych klientów dla tej kategorii produktowej. Cieszy mnie, że Apple pozycjonuje Watcha jako produkt modowy i udostępnia cały wachlarz pasków, które z łatwością dopasujemy do własnego stylu. Osobiście przypadł mi do gustu ciemny pleciony pasek nylonowy. Jest bardzo wygodny, ręka nie poci się za jego sprawą, a dodatkowo całość ładnie prezentuje się na nadgarstku, szczególnie z modelem w kolorze gwiezdnej szarości. Z pewnością przypadnie do gustu szerszej publiczności, tym bardziej że użytkownicy Apple Watch Sport mogą teraz przebierać w ich kolorach. Wcześniej sportowy pasek był przeznaczony raczej tylko do celów treningowych oraz do komponowania go ze strojem sportowym. Dziś nylonowy pasek możemy spokojnie założyć do poważniejszych kreacji.
Apple wróciło do domu, który zajmuje szczególne miejsce w 40-letniej historii firmy. To właśnie dlatego tegoroczna marcowa konferencja Apple była dla mnie tak wyjątkowa – jednocześnie pełna nawiązań, dobrych wspomnień, obniżonych cen produktów i rzecz jasna premier nowych urządzeń. Niestety żegnamy się już z Town Hall przy 4 Infinite Loop, a Apple gestem kameralnej prezentacji powoli kończy pewien rozdział. W następnym roku Apple zajmie nowe miejsce w siedzibie Apple Campus 2, otwierając nową kartę swojej historii. Kartę, na którą tak bardzo czekał Steve Jobs. Pamiętajmy, że przyszłość bywa tak samo pasjonująca jak przeszłość – przecież historia lubi kołem się toczyć.