Parafrazując opis konia w pierwszej polskiej encyklopedii, śmiało można powiedzieć, że jaki jest smartfon, każdy widzi: urządzenie mieszczące się mniej lub bardziej w dłoni, z dużym ekranem dotykowym o przekątnej od 3,5 czy 4 do nawet 6 cali, wyposażone w aparat fotograficzny, odbiornik GPS i będące kieszonkowym komputerem, pozwalającym nie tylko na komunikację głosową czy tekstową z innymi, ale i na pracę w terenie i rozrywkę.

Przez lata ekrany w tych urządzeniach rosły, rosła też ich rozdzielczość do poziomu, w którym ludzkie oko nie jest w stanie już zauważyć pojedynczego piksela. Same urządzenia zyskiwały coraz to nowe funkcje sprzętowe i programowe. Pojawiły się wspomniane odbiorniki GPS, aparaty fotograficzne z coraz lepszymi matrycami i obiektywami z mechaniczną stabilizacją obrazu, doszły wreszcie czytniki linii papilarnych, technologia rozpoznawania siły nacisku palca na ekran, ładowanie indukcyjne czy wodoszczelność. Kombinowano nawet z telefonami wyposażonymi w ekrany wykonane w technologii e-ink - czyli takie jak w czytnikach e-booków, pobierające niemal śladowe ilości energii, dzięki czemu mogły one pracować zdecydowanie dłużej lub też pozwalać na wygodniejsze czytanie tekstu, zwłaszcza wspomnianych cyfrowych książek. To właśnie dwa lata temu mogłem na targach Mobile World Congress przyjrzeć się z bliska na dużym stoisku rosyjskiemu Yota Phone, wyposażonemu zarówno w tradycyjny ekran, jak i w taki właśnie, czarno-biały, pozwalający na wygodne czytanie. Mam jednak wrażenie, że ten ciekawy skądinąd produkt nie zdobył szerszego zainteresowania - próżno było szukać Yota Phone na tegorocznych targach w Barcelonie. Co więcej, pokazały mi one dobitnie to, że tramwaj zwany pożądaniem - czytanym w tym wypadku, jako innowacyjność - dojeżdża właśnie do pętli, albo - co jest zdecydowanie gorsze - do miejsca, w którym kończą się tory.

Ze względu na swoją formę smartfon, jak i telefon komórkowy, to od strony sprzętowej konstrukcja w dużym stopniu zamknięta. Trudno powiększać ekran w nieskończoność, bo nawet phablet (czyli smartfon z bardzo dużym ekranem) stanie się zwykłym tabletem. Można pewnie zwiększać rozdzielczość ekranu po to, by chwalić się nią w materiałach reklamowych, bo ludzkie oko i tak już nie widzi różnicy. Tak naprawdę producentom smartfonów, poza ulepszaniem wbudowanego aparatu fotograficznego, zwiększaniem pojemności baterii czy pakowaniem do środka jeszcze szybszych procesorów i układów graficznych oraz większej liczby pamięci RAM, nic więcej z tymi urządzeniami zrobić się raczej nie uda. Najlepszym przykładem tego są smartfony Samsung Galaxy S7 i S7 Edge. Pomijam w tym drugim zakrzywiony ekran, który południowokoreańska firma początkowo wprowadziła w modelu Note, a później w Galaxy S6 Edge. Dla mnie jest to słomiany miś z komedii Barei. Samsung tym zakrzywionym ekranem otwiera oczy niedowiarkom. Mówi: „To jest nasz zakrzywiony ekran, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo!". Problem w tym, że niemal dwa lata od premiery pierwszego smartfona z takim właśnie ekranem dalej nie wiadomo, po co on jest i w jaki sensowny sposób go wykorzystać. Premiera modelu S7 Edge nie przyniosła na to pytanie właściwie żadnej odpowiedzi. Nowe modele tych urządzeń, poza lepszymi procesorami, bateriami i aparatami fotograficznymi, nie wnoszą nic specjalnie nowego. Owszem, są teraz wodoszczelne i posiadają slot na karty pamięci, ale to wszystko starsze modele Galaxy już miały, z wyjątkiem S6 i S6 Edge. Używając zresztą nomenklatury stosowanej przez Apple, nowe smartfony Samsunga powinny nazywać się Galaxy S6s, a nie S7.

Galaxy S7

To samo dotyczy innych producentów smartfonów. Na targach MWC pokazano kilka nowych konstrukcji, nie wnosiły one jednak nic nowego ponad to, co ich producenci pokazali w latach poprzednich. Żaden z producentów nie pokazał niczego, co zaparłoby dech w piersiach odwiedzających. Na innowacyjność, choć pod dużym znakiem zapytania, pokusiła się tylko firma LG. Jej najnowszy smartfon LG G5 to urządzenie modułowe, pozwalające na rozbudowę jego funkcji. Dolna część urządzenia jest wyciągana wraz z baterią, a w jej miejsce można podłączyć moduł z przetwornikiem Bang Olufsen, umożliwiającym cieszenie się muzyką HiFi, czy uchwyt fotograficzny. Ten ostatni pozwala wygodniej trzymać urządzenie podczas robienia zdjęć, wyposażony jest w przycisk spustu migawki, pozwalający na zablokowanie punktu ostrzenia, oraz w kółko sterowania przybliżeniem (zoomem). W środku tego modułu umieszczono też dodatkową baterię. Niestety wygląda to bardzo tandetnie, a sam proces wymiany modułów nie jest wcale taki łatwy i pociąga za sobą także wyjęcie baterii. Rozwiązanie to przeczy też idei smartfonu - kompaktowego, kieszonkowego komputera, przy którym nie trzeba specjalnie kombinować. Nie licząc nielicznych geeków, których być może to zainteresuje, to moim zdaniem mało kto będzie inwestował w średniej klasy telefon i dodatkowe moduły, które nie będą przecież tanie. Pamiętać też trzeba, że LG nie daje żadnej gwarancji na to, że kolejne modele smartfonów będą z nimi kompatybilne. Kiedy nadejdzie czas wymiany smartfonu, jego użytkownik może mieć problem ze sprzedażą całego kompletu, a w ostateczności pozostanie z modułami, które będzie mógł co najwyżej schować do szuflady.

Problem dotarcia do granic innowacyjności dotyczy nie tylko producentów smartfonów z Androidem czy Windows Phone (choć ten system raczej dobiega końca swoich dni), ale także Apple. iPhone to tak samo zamknięta forma jak produkty konkurencji. Trudno będzie w nieskończoność dokładać do niego nowe, rewolucyjne funkcje. Oczywiście, Apple nie musi brać udziału w wyścigu konkurencyjnych producentów, stąd też przyszłe iPhone'y mogą zyskać jeszcze kilka funkcji znanych właśnie ze smartfonów Samsunga czy Microsoftu, jak choćby wspomniane wyżej ładowanie indukcyjne czy wodoodporność. Za rok, może dwa, pozostanie już tylko ulepszać procesory i baterie. Co więcej, jeśli sprawdzą się pogłoski dotyczące prezentacji nowego iPhone'a w połowie marca (sprawdziły się - niniejszy tekst publikowany był pierwotnie w MyApple Magazynie połowie lutego), tramwaj - o którym pisałem na początku - zawróci na pętli i wróci tam, skąd przyjechał. Ten nowy iPhone ma mieć bowiem ekran o przekątnej 4 cali. Apple wróci więc do produkcji urządzeń mniejszych od modeli 6 i 6s.

Ucieczka w wirtualną rzeczywistość

Presja, jaką wywierają na siebie nawzajem producenci smartfonów, jest jednak bardzo mocna. Muszą dalej udowadniać, że są innowacyjni. Uciekają więc w modny obecnie temat wirtualnej rzeczywistości. Na targach Mobile World Congress pełno było różnej maści okularów, pozwalających na wejście w ten wykreowany cyfrowy świat. Od ponad roku swoje okulary Gear VR oferuje Samsung. Prezentacja nowych modeli Galaxy także w dużym stopniu nastawiona była na wirtualną rzeczywistość. Na każdego z około pięciu tysięcy dziennikarzy obecnych na prezentacji Unpacked (tradycyjnie już odbywającej się dzień przed oficjalnym otwarciem MWC) czekały właśnie okulary, w których mogli przenieść się w sam środek animacji czy filmu nakręconego zupełnie nowym akcesorium tej firmy - kamerką Gear 360, pozwalającą kręcić sferyczne filmy. O wirtualnej rzeczywistości na konferencji Samsunga mówił także twórca i CEO Facebooka. Dla mnie jednak symptomatycznym było jednak to, że kiedy wszyscy dziennikarze przebywali gdzieś w środku wykreowanego przez Samsunga świata, obok nich, zupełnie nieniepokojony, maszerował właśnie Mark Zuckerberg. To moim zdaniem pokazuje największą wadę i pewne niebezpieczeństwo wirtualnej rzeczywistości - oderwanie od otaczającego nas prawdziwego świata.

HTC Vive

Swoje gogle VR zaprezentowali na targach także inni producenci smartfonów, jak choćby wspomniane już LG czy HTC. Jestem jednak bardzo sceptyczny wobec tej technologii. Pewnie, że graczom może ona oferować nowe doznania, pamiętać jednak trzeba, że wśród nich będzie także choroba lokomocyjna i ból głowy. Największą jej wadą jest jednak odcięcie użytkowników od realnego świata. W jednym i drugim przypadku jest to technologia na tyle inwazyjna, że mimo działań marketingowych różnych firm może się zwyczajnie nie przyjąć. Już raz wirtualna rzeczywistość, po krótkotrwałym boomie w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku, poniosła porażkę. Obecnie jednak jest to dla producentów smartfonów jedyna droga ucieczki od problemów braku innowacyjności na polu smartfonów.

Przed producentami smartfonów wyrósł obecnie mur, którego nie potrafią przeskoczyć. Interesujące jest to, co może znajdować się z jego drugiej strony. W pewnym stopniu szanse wszystkich, w tym i Apple, są w tym momencie wyrównane. Każda z firm stoi mniej więcej w tym samym miejscu. Pytanie, której z nich uda się zrobić krok w przyszłość i to w kierunku, który okaże się właściwy.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 3/2016

Pobierz MyApple Magazyn nr 3/2016

Magazyn MyApple w Issuu