Uważajcie na marzenia, bo się spełniają, czyli jak wymarzyłem sobie komputery przenośne
Ostatnio pisałem o moich marzeniach co do łączności bezprzewodowej. Jak wiecie, spełniły się z nawiązką. Innym moim marzeniem były przenośne urządzenia liczące. Użyłem takiego zwrotu, bo marzyło mi się coś takiego, zanim komputery stały się czymś osiągalnym w domu w jakiejkolwiek postaci.
Pierwszym (i to od razu przenośnym) urządzeniem obliczeniowym, jakie udało mi się (a w zasadzie mojemu Tacie) zdobyć, był kalkulator. Był to przysłany przez rodzinę z Kanady CBM czyli… Commodore Business Machine. Miał on wyświetlacz LED ze szkiełkami powiększającymi przed każdą z cyfr, których wysokość wynosiła około 2 mm i bez powiększenia były praktycznie nieczytelne. Potrafił on wykonywać cztery działania oraz dodawanie do pamięci. Byłem jedynym „posiadaczem” kalkulatora elektronicznego w całej podstawówce, z wyłączeniem Pani Dyrektor. Działo się to w 1975 roku. Kończąc temat kalkulatorów dodam, że w ramach pogoni za miniaturyzacją byłem pierwszym w technikum posiadaczem kalkulatora w zegarku.
Komputery prawie przenośne.
Pierwsze domowe komputery można było stosunkowo łatwo przenosić. Przez wiele lat były one zintegrowane z klawiaturą, a jako monitor służył zwykły telewizor. Czyli wystarczyło wziąć w torbę komputer, zasilacz i magnetofon kasetowy w roli pamięci masowej i pójść do znajomych, którzy na 100% mieli telewizor w domu (moda na brak telewizora nastała znacznie później). Oczywiście trzeba się było liczyć z czarno–białym obrazem, bo telewizory kolorowe pracowały wtenczas w systemie SECAM, a nie PAL jak większość komputerów domowych. No ale nie o takiej przenośności sprzętu obliczeniowego (wtedy już komputerów) marzyłem.
W latach 80. zeszłego wieku komputery przenośne były wyjątkowo rzadkie i drogie. Do tego nie nadawały się do gier, które (choć nie u mnie) były głównym zadaniem komputerów w domach. Ale mnie i tak „od zawsze” pociągały. Do dziś pamiętam mały komputerek z wyświetlaczem, który pokazywał jedynie bodaj dwa wiersze tekstu, jaki pojawiał się we francuskiej komedii z 1976 roku pt. „Śmierć z komputera”. U mnie podobne urządzenie pojawiło się dopiero na początku lat 90. XX w., gdy byłem już posiadaczem kilku „wypasionych” Amig. Był nim wypatrzony na wrocławskiej giełdzie komputerowej Atari Portfolio. Jego wielkość (mniej więcej kartka A4 złożona na trzy przy grubości ok. 2,5 cm) predysponowała go do miana Palmtop PC. Wyświetlacz pokazywał 40 znaków w 8 wierszach, a w pamięci ROM zaszyty był system operacyjny mocno zgodny z MS-DOS 2-3 oraz kilka programów, jak edytor tekstu, arkusz kalkulacyjny czy książka adresowa i kalendarz z alarmami. Z pamięci RAM 128 KB część przeznaczona była na RAM dysk. Pamięć masową stanowiły specjalne, drogie i ciężkie do zdobycia karty flash, bez jakich musiałem się obejść. Ratowałem się przystawką do transmisji danych po łączu równoległym i emulatorem PC na Amidze. Pozwalało to na przesyłanie plików danych i programów. Choć nie był to już okres świetności Atari Portfolio, którego premiera odbyła się w 1989 roku, to i tak miałem z nim niezłą zabawę, a i sporo pożytku np. na wykładach.
Po Atari Portfolio nastąpiła dłuższa przerwa związana z przesiadką z Amig na Macintosha. Po prostu trzeba było wyprzedać wszystko, co się dało, aby sfinansować zakup jednego Macintosha LC 630.
Mój pierwszy przenośny Mac
Dojrzałem go u znajomego na giełdzie komputerowej. Ponieważ komputery Apple, którymi czasem zostawali obdarowani Polacy przebywający na Zachodzie, w Polsce traciły sporo na użyteczności, choćby z powodu braku dostępnego na giełdzie oprogramowania i wielu problemów z kompatybilnością zarówno na poziomie plików, jak i sprzętowych dodatków, zdarzało się trafić okazję. Taką okazją był już dość leciwy, ale ciągle bardzo użyteczny PowerBook 165. W domu miałem już własnego PowerMaca (w obudowie od PC, ale to inna historia) i bardzo chciałem mieć dodatkowy komputer przenośny. Znów zorganizowałem wyprzedaż, której ofiarą padł między innymi mój pierwszy Mac, czyli Macintosh SE HD wspominany z rozrzewnieniem do dziś.
PowerBook 165 był oparty na procesorze Motoroli 68030 taktowanym zegarem 33 MHz z pełną 32–bitową magistralą. Wyświetlacz miał rozdzielczość 640x400 pikseli i pokazywał 16 odcieni szarości. Pamięć standardową 4 MB można było rozbudować do 14 MB, czego udało mi się dokonać po dokupieniu specjalnego modułu. Dysk 2,5" SCSI miał pojemność 80 MB. Była też stacja dyskietek i komplet portów, czyli SCSI, Port Modemu, Port Drukarki, ADB (do zewnętrznej klawiatury czy myszki). Największym mankamentem był pasywny wyświetlacz. Skutkowało to smugami i artefaktami na ekranie, ale takie były wtedy czasy. Jako komputer uzupełniający dobrze nadawał się do pisania, prostych prac graficznych we FreeHand (zajmowałem się wtedy poligrafią) oraz jako komputer do zgrywania zdjęć z aparatu cyfrowego QuickTake 150, a potem AGFA. Z PowerMakiem łączyłem się za pomocą opisywanego dwa numery wcześniej LocalTalk.
Przełom
W 1999 roku nadszedł moment, gdy notebook stał się moim głównym komputerem. Nadal używałem już mocno podstarzałego PowerMaca 6100 z procesorem Power PC 601 taktowanym zwiększonym z 66 do 80 MHz zegarem, ale panowały już znacznie doskonalsze komputery z Power PC G3. I kolejny raz pojawiła się okazja. Znajomy handlarz notebookami przyszedł pochwalić się nowymi zdobyczami. Były to dwa PowerBooki G3 „Wall street”. Jeden miał w zestawie stację dyskietek, drugi napęd optyczny. I kolejny raz musiałem stanąć na głowie, aby zdobyć niemałe pieniądze (pamiętam, że coś koło 7000 zł), aby kupić jednego z nich. Tym razem pozbyłem się między innymi streamera DAT, a na jednego ze wspomnianych PowerBooków znalazłem klienta, ku zadowoleniu wszystkich stron, i wiązaną transakcję udało się sfinalizować.
PowerBook miał mocny procesor Power PC G3 taktowany zegarem 233 MHz. Udało mi się rozbudować mu pamięć do 192 MB, a dysk 2 GB (już IDE) i tak był większy niż w moim poprzednim komputerze stacjonarnym. Czyli za jednym zamachem stałem się użytkownikiem znacznie szybszego komputera i do tego przenośnego. Ekran 800x600 wyświetlał tysiące kolorów (16 bit.), dodatkowo używałem zewnętrznego monitora, pracując na dwóch wyświetlaczach. Na tym to też komputerze zainstalowałem pierwszą publiczną betę systemu Mac OS X.
I tak rzeczywistość przerosła marzenia. Marzył mi się przenośny sprzęt, ale jako uzupełnienie czy dodatek, a stał się głównym narzędziem dla mnie i prawdopodobnie dla większości z Was.
Zdjęcia własne.