Premiera Apple TV czwartej generacji wyraźnie pokazała, że firma z Cupertino ma zamiar zaangażować się w rynek gier wideo. Problem w tym, że obecnie nie ma ona jak walczyć z Sony i Microsoftem o graczy, bo na tvOS pojawiają się wyłącznie proste produkcje dla tak zwanych „casuali”.

Wiecie, kto tworzy najlepsze gry dla „casuali”? Odpowiedź jest prosta – Nintendo. Produkcje tej firmy są magiczne i z chęcią sięgnęłaby po nie spora grupa osób, które na co dzień korzystają z PlayStation, Xboxa lub platformy Steam, Uplay, Origin etc. na PC. Producent z Cupertino może więc powalczyć nie tylko o graczy niedzielnych, którzy oczekują nieskomplikowanej, ale stojącej na wysokim poziomie rozrywki, ale i użytkowników, którzy z chęcią postawiliby obok swojej konsoli lub komputera przystawkę Apple TV, byleby tylko móc pograć w Mario, Zeldę i Donkey Konga.

Nintendo zmaga się od kilku lat z problemem dotyczącym swoich konsol. Sprzedają się one bardzo dobrze w rodzimej Japonii, ale poza granicami kraju nie mogą w żadnym stopniu konkurować z PlayStation i Xboxem. Co więcej, od producenta z Kioto odwrócili się wydawcy gier AAA – EA, Ubisoft, Bethesda itd. Chcąc pograć w FIFĘ, Uncharted, Far Cry'a czy Fallouta nie wybierzemy więc Wii U. Na początku przyszłego roku Nintendo zaprezentuje swoją nową konsolę – NX – ale co z tego, skoro czeka ją taki sam los, co poprzednika.

Japończycy powinni w końcu zrozumieć, że wraz z początkiem emerytury Hiroshiego Yamauchiego przegrali oni walkę o rynek konsol. Mają swoją niszę na tym polu, ale prawdę powiedziawszy istnieje ona tylko dzięki świetnym i prostym grom (wiem, krzywdzące określenie, ale Xenoblade Chronicles X to tylko jeden z wyjątków potwierdzających regułę) oraz patriotycznym zapędom Japończyków.

Ani Apple ani Nintendo nie przestaną być Windows Phonem świata konsol i gier wideo, jeżeli będą działać w pojedynkę. Apple jest w stanie dostarczyć na rynek konsolę (Apple TV), która trafi do sporego grona odbiorców nie tylko ze względu na aspekt dotyczący gier, ale i możliwości streamingu, korzystania z iCloud itd. Nintendo ograniczy zaś wydawanie swoich produkcji wyłącznie do urządzenia (albo urządzeń, bo takie Pokémony - ale nie GO – to idealna gra na iPhone'y i iPady) firmy z Cupertino i przestanie „bawić” się w prace nad hardwarem, które nie idą Japończykom najlepiej.

Nic tak nie umocni pozycji Apple na rynku gier jak współpraca z Nintendo. Co więcej, za firmą z Kioto chcąc nie chcąc pójdą producenci gier na Wii, więc biblioteka tvOS szybko zostanie wzbogacona o wspomniane wyżej Xenoblade Chronicles, czy też Pokémony, Bayonettę i wiele innych pozycji. Nie można również zapomnieć o innym aspekcie – żaden naród nie wydaje tyle pieniędzy na gry z App Store co Japończycy. Wydaje się więc wielce prawdopodobne, że „wyposażenie” Apple TV w japońskie produkcje (także te, po które żaden Europejczyk prawdopodobnie nie sięgnie) przyniesie firmie z Cupertino niemały wzrost przychodów z tej części azjatyckiego rynku.

W powyższych akapitach nakreśliłem idylliczną wizję współpracy lub też przejęcia Nintendo przez Apple. Mam jednak obawy, że nigdy nie dojdzie ona do skutku, a wszystko za sprawą wspomnianego już wyżej japońskiego patriotyzmu. Problem dotyczy sprzedaży firmy z tradycjami. Nintendo zostało założone w 1889 r. – na świecie nie ma już nikogo, kto pamięta to wydarzenie rozgrywające się w złotych dla Japonii czasach. Zarówno zarząd Nintendo, jak i sam rząd kraju mogą być bardzo przeciwne ewentualnemu przejęciu przez amerykańską firmę.

Przejęcie Nintendo przez Apple wydaje się mało prawdopodobne, choć myślę, że przyniosłoby korzyści obu stronom tego typu transakcji. Niemniej jednak obie firmy powinny rozpocząć współpracę, która będzie wykraczać poza prezentację Mario na konferencji Apple. Może właśnie z takimi planami była związana dzisiejsza wizyta Tima Cooka w Kioto.