Siri? Co mam napisać?

Cortana, może ty spróbujesz?

A Google?

Ech. Felieton muszę napisać sam. Mam kilku osobistych asystentów w stałej gotowości, by pomóc, ale żaden się nie przyda. Dlaczego? Bo technologia jeszcze nie jest wystarczająco zaawansowana. Czy kiedyś będzie? Wątpię. Dlaczego?

Pamiętacie scenę z „Łowcy androidów”, w której Harrison Ford przygląda się uważnie zdjęciu wyświetlanemu na ekranie telewizora i dyktując polecenia, prosi o powiększanie poszczególnych elementów? Philip K. Dick miał rację, przewidując, że ten film odciśnie piętno na sferze fantastyki naukowej. Odcisnął. Wiele ze współczesnych rozważań o problemach technologii ma swoje korzenie właśnie w tej opowieści. A sprawa w tej historii główna, czyli relacja człowieka ze sztuczną asystentką osobistą jest szczególnie aktualna. Prawie wszystkie duże firmy technologiczne włączyły się do wyścigu o stworzenie narzędzia sprytnego, dowcipnego – tu przoduje Siri od Apple, bez dwóch zdań – i co najważniejsze, użytecznego. Oczywiście na razie mówimy o oprogramowaniu. Asystent/ka w cielesnej formie, a także możliwość nawiązania z nią – nim głębszej relacji emocjonalnej, lub inaczej – etycznej, dalej przynależy do sfery fantastyki naukowej.

Wszystko w tej scenie wygląda fajnie. Ford podaje komendy, maszyna posłusznie wykonuje polecenia. A jak to wygląda dzisiaj? Google Now potrafi wybrać numer telefonu lub zapisać przypomnienie. Nieproszone zaś poinformuje o rozkładzie jazdy pobliskiego pociągu. Siri zaś... Siri pyskuje.

I to wszystko. Od usłużnej przeglądarki zdjęć z „Łowcy...” różnią się tylko, a może aż tym, że jednak istnieją w formie oprogramowania, nie są jedynie atrapą wykonaną do realizacji zdjęć filmowych. Nie wątpię w ich użyteczność i wygodę. To komfort, móc poprosić o zanotowanie czegoś i nie musieć odrywać rąk od kierownicy.

Czy chciałbym, by komendy głosowe wypierały obecny rodzaj interakcji z komputerem – dotykowy i klikalny – aby go ostatecznie zastąpić? Nie. Uważam bowiem, że jest zbyt sztywny, mało odporny na błędy, podatny na nieporozumienia i zupełnie nieświadomy niuansów w komunikacji. Nie wyobrażam sobie poprawiania za pomocą komend głosowych niezgrabnie sformułowanego zdania w tekście lub nietrafnie użytego słowa. O.K. Można. Wykonalne. Wszak istnieje cała grupa narzędzi związanych z dostępnością, dla osób z ograniczeniami sprawności, w tym wzroku. Taka praca nie jest jednak intuicyjna, szybka, a błędy trzeba za każdym razem poprawiać. Nawet jeśli każdy z nas popełnia charakterystyczne. Na przykład ja często powtarzam słowa. Znam programy, które potrafią dokonać analizy języka, wyłapać niektóre błędy i je podkreślić, ale nie radzą sobie z indywidualnym stylem piszącego.

Cyfrowi asystenci słabo się uczą. Umieją wykonać tylko proste zadania, niczego od siebie nie dodając. Wiedzą jedynie to, co wprowadzi się im do bazy danych. Nie wyciągają wniosków opartych na potrzebie chwili. Jesteś na Rynku Głównym w Krakowie? To podpowiedzą, że znajdziesz tam Sukiennice i Bazylikę Mariacką. Bywasz na Rynku codziennie? Każdego dnia dostaniesz sugestię, że Sukiennice warto zwiedzić.

Dochodzę tu do sedna. Nie ma najmniejszych szans, by Siri w moim telefonie była mądrzejsza od Siri sąsiada. Pamiętacie siebie sprzed na przykład dziesięciu lat? Mieliście swoje poglądy, styl, plany. Prawdopodobnie uległy do dziś zmianie. Może macie inne stanowisko, pracę, a nawet zmieniliście zawód i zainteresowania. To normalne. Nasz rozwój polega na adaptacji do zmieniających się warunków. Cyfrowi asystenci nie posiadają takich umiejętności. I posiadać ich nie będą. Ich wnioski są wnioskami zaprogramowanymi. Fakt, algorytmy i analizy baz danych imponują możliwościami. Nie zakładają jednak błysku indywidualizmu, możliwości dojścia do takich konkluzji, które stanowią podstawę naszych działań.

Przeglądarka zdjęć Deckarda przyjmowała polecenia, by je posłusznie wykonać. Nie zadawała pytań, nie polemizowała. Nie pomagała w analizie zdjęcia, nie umiała zaproponować trafnej sugestii. Była głupsza niż filmowo wcześniejszy Hal 9000 – pierwowzór wszystkich cyfrowych asystentów. Jednakże właśnie z tych powodów bardziej realistyczna.

Dlaczego o tym piszę? Zauważam wśród sympatyków Apple zniecierpliwienie i oczekiwanie na Siri w języku polskim. Rozumiem obecnych i przyszłych posiadaczy Apple Watcha – głównie oni są sprawą zainteresowani. Przyznam jednak, że niezależnie od tego, czy kupię kiedyś ten zegarek, czy raczej nie, wobec Siri jestem całkowicie obojętny. Podejrzewam, że w firmie z Cupertino nawet Apple TV ma większy priorytet i szansę na rozwój. Sądzę, że inżynierowie firmy albo nie mają pomysłu na to, co na aktualnym poziomie zaawansowania technologii mogłoby być tzw. „killer feature” usługi Siri, albo zdają sobie sprawę, że sama Siri jako „killer feature” jest niewiele lepsza od przeglądarki zdjęć Deckarda i jako taka, cholernie rozczarowuje.