Moje kilka groszy o filmie "iSteve"
Kiedy krótko po śmierci Steve'a Jobsa dowiedziałem się, że powstaną o nim aż dwa filmy biograficzne pomyślałem od razu, że na jego śmierci zarobić będzie chciało wielu. Nie zdziwiło mnie też wcześniejsze wydanie samej książki autorstwa Waltera Isaacsona. Trzeba było kuć żelazo póki gorące. Mając na uwadze pewien merkantylny charakter tych przedsięwzięć z uśmiechem przyjąłem zapowiedź filmu "iSteve", stworzonego przez serwis Funny Or Die, zwłaszcza, że rolę Jobsa miał zagrać Justin Long. Ktoś postanowił wykpić ten cały boom na Jobsa, robienie na nim kasy i traktowanie go jak boga. Podobała mi się nawet deklaracja, że scenariusz filmu powstał jedynie po lekturze noty biograficznej Steve'a Jobsa w Wikipedii. Nie przejmowałem się zapowiedzią, że film ma być głupkowaty.
To słowo można przecież rozumieć w różny sposób. W jakimś sensie Dogma to na pierwszy rzut oka także głupkowata komedia, niby tanie żarty z religii i Boga. Myślałem, że iSteve będzie filmem na tym samym poziomie. Niestety dość srogo się zawiodłem. Pomimo dobrych momentów film w całości jest głupkowaty do bólu, ta jego głupkowatość jest często po prostu męcząca i może nie oburza, ale na pewno nie śmieszy. Dialogi żenują swoja sztucznością. Pod względem gry aktorskiej w większości scen "Bułgarski Pościk" jest produkcją oskarową. Moim zdaniem naprawdę można było zrobić to lepiej. Ten film mógłby być celną ironią na legendę Steve'a Jobsa. Ta szansa została zmarnowana.
Nie oburza mnie pokręcenie wątków, włącznie z romansem między Jobsem a Melindą Gates. Nie czepiałbym się zamierzonych nieścisłości typu budowanie Apple I z płyt głównych współczesnych komputerów (a właściwie walenie w nie młotkiem przez Billa Gatesa), używania terminologii, która nie istniała w latach 70-tych itp. Świetnym pomysłem było połączenie ważnej obecności używek, zwłaszcza LSD w życiu Jobsa oraz kampanii Think Different, a także skonfrontowanie legendy Jobsa i pozostającego w jej cieniu Wozniaka (z którego jak zwykle zrobiono opasłego grubasa, choć jest on raczej człowiekiem masywnym, a nie grubym). Właściwie najlepszym moim zdaniem momentem filmu jest ten, w którym Justin Long jako Jobs konfrontuje się sam ze sobą, aktorem, który zadebiutował w tanim horrorze "Smakosz", a później miał grać w reklamach Get A Mac. Niestety, to tylko świetne pomysły z realizacją których jest krucho.
Liczyłem na to, że kiedy pojawią się napisy pomyślę z uśmiechem "ale to było głupie i mądre zarazem". Jeśli ten film miał być głupkowaty to poziom tej głupkowatości przerósł zamierzenia autorów.