Modern Combat 2: Black Pegasus - multiplayerowa rewolucja
Gra FPS na telefonie komórkowym jeszcze kilka lat temu kojarzyła się tylko i wyłącznie z Quake uruchomionym na high-endowych smartfonach. Niewygodne sterowanie psuło jednak całą zabawę, zresztą nikt nie wyobrażał sobie gry w takie tytuły za pomocą klawiatury komórki. iPhone zmienił tą sytuację - multitouch pozwolił na jednoczesne sterowanie postacią i komfortowe sterowanie. Najnowszy iTelefon posiada także żyroskop, który sprawia wrażenie stworzonego do tego typu gier. Nic więc dziwnego, że rok po premierze swojego pierwszego FPS-a osadzonego w czasach współczesnych, Gameloft zdecydował się na wydanie drugiej części cyklu. Mowa oczywiście o Modern Combat, a nowy epizod opatrzony jest tytułem Black Pegasus. Czytając poniższy tekst przekonacie się, jak dobrą jest grą. Zapraszam do recenzji.
Nie trzeba chyba nikomu przypominać, na jakiej zasadzie Gameloft tworzy swoje gry. Większość z nich wzorowaną jest na tytułach, które odniosły znaczny sukces na dużych konsolach. Wsród skopiowanych gier znalazły się między innymi Gran Turismo, God of War czy GTA. Modern Combat: Operation Sandstorm wydane rok temu przez wielu graczy jest traktowane jako iPhone'owa wersja Call of Duty 4. Uważam jednak, że to stwierdzenie jest mocno przesadzone. Dopiero Black Pegasus pokazuje, na co stać francuskiego dewelopera i jak dobrze potrafi on zaimplementować w swojej produkcji rzeczy, które przyczyniły się do sukcesu COD: Modern Warfare.
Uruchomieniu Black Pegasus towarzyszy całkiem interesujące intro. Oczywiście nie zostało ono stworzone w oparciu o silnik gry, także "prawdziwą" grafikę ujrzymy dopiero za chwilę. Niemniej jednak jest ono na tyle interesujące, że obejrzałem je do końca. Menu główne wygląda ciekawie, znalazły się w nim najważniejsze opcje, takie jak ustawienia, nowa gra czy tryb multiplayer. Pozwolę sobie pominąć opis dostosowywania aplikacji do naszych preferencji - po wybraniu nowej gry dzieją się bowiem rzeczy dużo ciekawsze, niż konfigurowanie czułości sterowania czy głośności muzyki.
Kampania już od początku zrobiła na mnie duże wrażenie. Swoją przygodę zaczynamy bowiem ucieczką z niewoli w bazie położonej w dżungli. Epizod ten jest jednocześnie tutorialem, zapoznającym nas z podstawowymi aspektami rozgrywki. W przeciwieństwie do poprzednika, tu nie nudzimy się przechodząc przez kolejne etapy szkolenia, a z rosnącą przyjemnością pozbywamy się kolejnych przeciwników i torujemy sobie drogę do wolności. Sterowanie jest bardzo proste i szybko można się do niego przyzwyczaić. Mam jednak zastrzeżenia co do wyboru rodzaju granatu i samego rzucania nim - pole odpowiedzialne za tą czynność powinno być nieco większe. Z kolej przycisk podnoszenia broni jest stanowczo za duży. Niejednokrotnie zdarzyło się mi wcisnąć go w środku walki. Można to było inaczej rozwiązać, choćby przez wyświetlanie go jedynie wtedy, gdy patrzymy na przedmiot do podniesienia. Znakomite jest za to sterowanie żyroskopem. Już poprzednia część została w ową funkcję wyposażona. Sam widok nadal najwygodniej jest obracać palcem, natomiast celować precyzyjnie poprzez poruszanie urządzeniem. To genialny sposób kontrolowania gry, nieporównywalnie wygodniejszy niż sterowanie jedynie za pomocą dotyku. Posiadaczom starszych iPhone’ów i iPodów touch pozostaje wspomaganie się autocelowaniem (w przypadku żyroskopu włączenie go również jest możliwe, jednak uważam to za całkowite psucie sobie przyjemności z gry).
Fabuła w FPS’ach pełni coraz ważniejszą rolę. Tak jest i w tym przypadku. Historia opowiedziana w Black Pegasus jest kontynuacją wątku rozpoczętego w części pierwszej. Na szczęście autorzy postanowili urozmaicić ją o nieoczekiwane zwroty akcji oraz sceny, których pierwowzoru szukać można w dobrych filmach akcji (a także Call of Duty: Modern Warfare 2, ale chyba wspominałem już o tym, jak Gameloft lubi kopiować dobre pomysły, czyż nie?). Dzięki temu strzelaniny nie są jedynie bezmyślnym, monotonnym wybijaniem przeciwników co do nogi. Oczywiście gra nadal polega przede wszystkim na walce, jednak po spędzeniu z nią godziny nie miałem ochoty przerywać rozgrywki. Uważam to za duże osiągnięcie Gameloftu - przykuć do telefonu na tyle czasu osobę, która tak kiepsko radzi sobie z FPS’ami. A jak radzi sobie wirtualny przeciwnik? Cóż, całkiem nieźle. Potrafi nie tylko kryć się za przeszkodami, ale również zawołać kolegów i razem z nimi polować na gracza. Bywa jednak czasem trochę głupawy, w końcu sprintu prosto pod lufę karabinu inaczej nazwać nie można. Zdarzają się też momenty, w których zobaczy nas przez ścianę i otworzy ogień. Co śmieszniejsze, możemy wtedy oberwać. Kilka razy spotkałem się z miejscami, w których wróg najzwyczajniej w świecie faszerował mnie ołowiem przez dwa rzędy pustaków. Czy powinno tak być? Wątpię.
MC: Operation Sandstorm doczekało się po aktualizacji trybu multiplayer. Jest on dość dobry, jednak nie wciąga na tyle, by kupić dla niego tą grę. Zupełnie inaczej jest z Black Pegasus. Rozgrywka wieloosobowa miażdży konkurencję, absolutnie żaden tytuł w App Store nie może równać się z tym, co zaserwował nam Gameloft. Początkowo podchodziłem do tego trybu sceptycznie, jednak pierwszy mecz zupełnie zmienił moje nastawienie. Francuski deweloper pokazał, jak ma wyglądać rozgrywka sieciowa na telefonie. Co prawda rozwiązania zostały skopiowane z Call of Duty, ale nie zmienia to faktu, że na iTelefonie sprawdzają się znakomicie. Za każdy rozegrany mecz dostajemy punkty doświadczenia. Zdobycie flagi, headshot, kilka fragów pod rząd czy rozbrojenie bomby pozwalają na zdobywanie większej ich ilości i szybsze awansowanie na kolejne poziomy doświadczenia. Te z kolei umożliwiają nam korzystanie z coraz to obszerniejszego arsenału a także używanie kilku usprawnień (albo, jak się przyjęło w FPS’owym żargonie, perków), które przyspieszą szybkość przeładowywania broni cz zwiększą maksymalną ilość amunicji. Po wykonaniu określonych zadań (na przykład zabicie 100 przeciwników z AK-47) otrzymujemy również „kill signatures”, czyli teksty, które przeciwnik widzi po tym, jak poślemy go do piachu.
Menu trybu multiplayer pozwala nam wybrać pomiędzy szybką grą a dopasowaniem jej do własnych upodobań. Szybki mecz przenosi nas do losowej mapy, z kolei wyszukiwanie gry pozwala na odnalezienie trwającej już rundy. Widzimy wtedy typ gry (deatchmatch drużynowy lub pojedynczy, zdobywanie flagi lub rozbrajanie bomby) a także informacje o tym, czy dozwolone jest na niej autocelowanie oraz czy nasze zdrowie się regeneruje. Pokazana jest także liczba graczy oraz wolnych miejsc, a także mapa. Możemy również założyć własną grę, wybierając dowolne ustawienia. Jest również możliwość zaproszenia do gry znajomego. Sama rozgrywka prezentuje się niesamowicie, momentalnie zapomniałem o wszystkich obowiązkach i dałem się wciągnąć w rywalizację z innymi graczami. Na arenie może przebywać maksymalnie 10 przeciwników. Jest to liczba w zupełności wystarczająca, by tempo stale utrzymywało się na wysokim poziomie, a gracz nie nudził się ani przez chwilę. Początkowo co prawda często oglądałem animację z zakrwawionym ekranem i przeciwnikiem, który przed chwilą mnie ustrzelił, na szczęście szybko przyzwyczaiłem się do dużo wyższej inteligencji przeciwników, a co za tym idzie również do adekwatnego poziomu trudności. Z czasem zdarzało się mi nie ginąć częściej, niż raz na minutę. Wyjątkiem były sytuacje, gdy moja postać została skasowana zaraz po respawnie - niestety, gra nie baczy na to, czy w pobliżu jest akurat przeciwnik.
Mapy są całkiem spore i ciekawie zaprojektowane. Co prawda są znane z trybu single lokacje przerobione na potrzeby multiplayera, jednak zupełnie to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, dzięki temu szybciej orientujemy się w terenie. Szkoda jednak, że jest ich tak mało. Na razie nie odczuwam co prawda znudzenia którąkolwiek z nich, jednak Gameloft nie ma w zwyczaju wydawać obszernych aktualizacji swoich produktów. Oby w tym przypadku nie było podobnie. Jeśli miałaby się pojawić paczka z mapami, to powinna znaleźć się wśród nich co najmniej jedna mniejsza, przeznaczona dla 2-4 graczy. Obecnie wszystkie lokacje są zbyt duże, by grać w dwie osoby bez mozolnego szukania się po mapie.
Grafika to kolejny powód, dla którego warto spędzić z grą choćby chwilę. Screeny zupełnie nie oddają tego, jak wszystko wygląda w akcji. Postacie i modele broni są szczegółowe, przeciwnicy poruszają się całkiem realistycznie, a przerywniki filmowe stoją na wysokim poziomie. Lokacje również nie pozostawiają nic do życzenia. Są obszerne i różnorodne, zwiedzimy zarówno wspomnianą już dżunglę, jak i piaszczysty Bliski Wschód czy syberyjski las. Każda z nich ma w sobie coś charakterystycznego, czy to padający śnieg, czy też wszechobecne światło czerwonych flar. Zdecydowanie jest na co popatrzeć, trudno mi wskazać inną grę, która od strony graficznej prezentuje się równie dobrze. Udźwiękowienie tylko dopełnia obrazu produkcji dopracowanej pod każdym względem. Wystrzały brzmią wreszcie jak wystrzały, voice acting jest profesjonalny, a rozgrywce nieustannie towarzyszy muzyka, która prezentuje niezły poziom (a w porównaniu do innych tytułów Gameloftu wręcz wybitny).
Modern Combat 2: Black Pegasus należy do tych tytułów, w które nie należy zaczynać grać, gdy ma się do zrobienia coś ważnego. Bo tego się nie zrobi. Świetna kampania, iście filmowe momenty z wyważaniem drzwi i strzelaniem w spowolnionym tempie, niesamowicie grywalny multiplayer oraz bardzo dobra oprawa graficzna i dźwiękowa czynią z tego tytułu numer jeden wśród wszystkich, dostępnych obecnie w App Store gier akcji. Wahałem się trochę zanim kupiłem Black Pegasus. Teraz wiem, że zupełnie niepotrzebnie. Mimo kilku niedoróbek nowe Modern Combat jest bowiem jednym z najlepszych tytułów, jaki kiedykolwiek pojawił się na iPhone’a. Serdecznie polecam.
Ocena: 9/10
Gra kosztuje 6,99$, możecie pobrać ją tutaj.