Rozbicie iTunes… czy na pewno jest się z czego cieszyć?
Powiedzmy sobie zupełnie szczerze, dzisiejszy iTunes to w pewnym sensie alegoria tego, czym Apple stało się w ostatnich latach. Ciężka i nieintuicyjna aplikacja, bezsensownie wchłaniająca kolejne niezwiązane ze sobą funkcjonalności, stała się zaprzeczeniem ideału prostoty, z jakiej słynął koncern z jabłkiem w logo. Nawet wśród użytkowników Maców, którzy nie podzielają pesymistycznej wizji dotyczącej jakości nowych produktów, ten konkretny program nie ma zbyt dobrej prasy. Wydaje się więc, że tytułowe pytanie powinno być czysto retoryczne. A co, jeśli ta zmiana niesie ze sobą pułapkę, która może zachwiać pozycją komputerów Apple?
Piszę o tym oczywiście nieprzypadkowo. W ostatnim czasie portale i blogi obiegły doniesienia o możliwym podziale iTunes na mniejsze aplikacje i spotkały się w większości z pozytywnym, a czasem wręcz euforycznym odbiorem. Jeśli jednak dobrze przyjrzymy się kierunkowi, jaki w dziedzinie oprogramowania na Maca przyjęło Apple, trzeba się zastanowić, czy po tych rewolucyjnych zmianach za iTunes nie zatęsknimy. Jest ku temu kilka powodów i wszystkie mają zapach marcepanu…
Projekt Marzipan
Wprowadzony wraz z Mojave projekt, umożliwiający łatwe przenoszenie aplikacji z iOS na Maca, w teorii powinien ucieszyć wszystkich użytkowników tych komputerów. I tak nawet było, do momentu, kiedy ci nie dostali do swoich rąk applowskich aplikacji News, Dom, Dyktafon i Giełda. Okazało się wtedy, że Apple nie dostosowało tabletowych programów do UI i większych możliwości (np. obsługa wielu okien) macOS, zrobiło tylko coś w stylu prostackiego wrappera, który odpala iOS-ową aplikację na Macu. Niespecjalnie różni się to od prostych implementacji Progressive Web Apps na Windows 10 Mobile, które co prawda pozwalają resztkom użytkowników korzystać z social mediów, ale działają średnio i kompletnie nie pasują do UI systemu. Na martwym produkcie takie rzeczy można przeboleć, ale na macOS i to w przypadku aplikacji systemowych? Komuś w Cupertino powinno być cholernie wstyd.
Powinno, ale raczej nie jest. Ponieważ nie wierzę, żeby Apple nie było w stanie przygotować marcepanowych aplikacji zgodnie z duchem macOS, należy uznać, że mu się po prostu nie chce (czyt. nie opłaca) tego robić. To zaś powoduje, że można przypuszczać, że 10.15 uraczy nas kolejnymi kopiami aplikacji z iPada, pasującymi do UI/UX macOS jak świnia do karety. To oznacza, że cała „rewolucja” może nie poprawić wygody użytkowania, zamiast przez natłok opcji aktualnego iTunes będziemy musieli się przekopywać przez jednookienkowy, tabletowy interfejs. Już raz padliśmy ofiarą podobnego podejścia, gdy zdewastowano iWork, żeby dało się szybko stworzyć jego chmurową wersję. W przypadku Marzipana dojdą do tego jeszcze unifikacje „pod maską”, które — jak sądzę — nie pozostaną bez wpływu na wydajność. Choć o tym pewnie się przekonamy, gdy pojawią się większe marcepanowe aplikacje, takie jak Pages czy Numbers. Bo przecież one też mogą pojawić się w tej formie, będzie taniej…
Logika zmian
Nawet zostawiając nieszczęsne marcepanowe aplikacje w spokoju, da się zauważyć, że od dłuższego czasu rozwój iOS zaczyna ciążyć nad wyglądem i funkcjonalnością macOS. Niekorzystne zmiany widać choćby po kształcie AppStore, wspomnianego iWorks i wielu innych aplikacji systemowych, których rozwój w pewnym momencie się zatrzymał, a w wielu przypadkach wręcz uwstecznił. Wygląda to tak, jakby chciano udowodnić, że iPad może zastąpić komputer nie poprzez rozbudowanie jego możliwości do poziomu tych z Maca, ale sztucznie ograniczając możliwości macOS. Dodajmy do tego wprowadzoną przez Marzipan możliwość ograniczenia kosztów developmentu przez proste przenoszenie aplikacji z tabletu na komputer i mamy gotowy przepis na katastrofę jakościową oprogramowania na macOS.
Już teraz pojawiają się przecieki, że iTunes zostanie rozbity na aplikacje Music, Podcast oraz TV, pojawi się też zmodyfikowany Books. Przypuszczam, że będą to kolejne, żywcem przeniesione porty z iPada, a sam iTunes pozostanie w niezmienionej formie jako opcja do synchronizacji z iPhone'em czy iPadem. W całej układance, która wyłania się z przecieków, brakuje przecież czegoś w stylu nowoczesnego iSync. A to przecież równie ważny element iTunes, jak funkcje multimedialne.
Niestety, patrząc na obecny kierunek Apple, nie spodziewam się, aby taki nowy iSync miał się pojawić. Myślę, że wraz ze zwiększaniem się ilości marcepanowych aplikacji systemowych coraz więcej elementów macOS będzie traciło bazujący na plikach charakter i będzie przechodzić na model znany z iOS - „wszystko wewnątrz aplikacji + iCloud”. Model dla Apple bardzo korzystny, ponieważ jeszcze bardziej przywiązujący użytkownika do ekosystemu. W dłuższej perspektywie musi to doprowadzić do jeszcze większej prymitywizacji (przy czym nie mylmy prymitywizmu z ergonomiczną prostotą) oprogramowania systemowego Apple.
Co gorsza, ten trend może dotyczyć także firm trzecich. Mac App Store w pierwszej chwili zyska na ilości aplikacji, aby po pewnym czasie utopić część dobrych, natywnych programów w powodzi tabletowego śmiecia przenoszonego na zasadzie „da się szybko i tanio, to co mi tam, spróbujemy coś zarobić”. Taki casus sklepu Google Play, tylko na mniejszą skalę. Skoro nawet Apple nie chce się przerobić UI swoich programów, to dlaczego mieliby to zrobić niezależni deweloperzy? W efekcie, za jakiś czas będziemy mogli sparafrazować Kopernika i napisać, że „gorsza (ale tańsza) aplikacja wypiera lepszą (ale droższą)”.
Może nie będzie tak źle?
Myślę, że sposób, w jaki zostanie wygaszony iTunes, da nam w jakiejś mierze odpowiedź, jak dalece dla decydentów Apple macOS jest jeszcze ważny. Porządne, zgodne z UI/UX systemu aplikacje multimedialne oraz coś w stylu microsoftowego „Twojego telefonu” dadzą nadzieję, że może nie będzie źle. Czy jest to prawdopodobny scenariusz?
Działania Apple nie wskazują, żeby potrzeby użytkowników komputerów wiele dla firmy znaczyły. Motorem finansowym jest iPhone, potężne nakłady środków marketingowych idą na promocję iPada, a świetlaną przyszłość widzi się w usługach. Maki i macOS są coraz bardziej na bocznym torze, a projekt Marzipan jest idealnym narzędziem, aby rozwój tego systemu nie angażował zbyt wielu zasobów firmy.