Łukasz Majer, jeden z czytelników naszego serwisu i autor opisywanej na jego łamach koncepcji TouchBara, którą wiele lat temu podzielił się z Apple, podesłał nam recenzję ciekawej książki opisującej praktyki działania tej firmy, a napisanej przez jej byłego już wieloletniego pracownika Kena Kociendę. Autorem poniższego tekstu jest Łukasz Majer.

Apple może być kochane lub nienawidzone za swoją politykę cenową, produkty i usługi. Zwolennicy każdego ze stanowisk znajdą pewnie długą listę argumentów za i przeciw. Niezależnie jednak od tego jak ocenimy tą firmę jako jej klienci, nie sposób zaprzeczyć temu, że obiektywie firma ta to przykład gigantycznego sukcesu biznesowego.


Moja osobista sympatia do Apple zaczęła się właśnie od fascynacji firmą i jej sposobem działania. Dopiero później przyszedł czas na pierwszego iPhone i przesiadkę na Mac’a. To co mnie w Apple szczególnie fascynuje to fakt, że firma ta ma na swoim koncie tak dużo innowacyjnych produktów (szczególnie za czasów Steve’a Jobs’a). W pewnym momencie stało się to wręcz przewidywalne i powtarzalne. Pojawia się pytanie – co stało za taką powtarzalnością? Czy da się ją przenieść na inny grunt?... Dodajmy, że nie mówimy tu o powtarzalnej jakości, ale o „powtarzalnej kreatywności” – czymś dużo mniej uchwytnym, trudnym do ubrania w procedury i „check-listy”. Czy cała ta powtarzalność to efekt geniuszu założyciela Apple, czy może dzieło jakichś unikalnych schematów działania i procesów twórczych, albo zatrudniania wybitnych jednostek?



Na te pytania stara się odpowiedzieć Ken Kocienda w wydanej niedawno książce pt: „Creative Selection: Inside Apple’s Design Process During the Golden Age of Steve Jobs”, do której przeczytania chciałbym wszystkich zachęcić. Autor jest byłym inżynierem Apple - co istotne, przestał pracować w tej firmie całkiem niedawno, bo 1,5 roku temu. Tym samym jego spojrzenie na firmę jest dość świeże.



Od razu zaznaczę, że nie mam jednoznacznych odczuć po przeczytaniu tej książki. Trzeba tu oddzielić dwie kwestie – to, jak jest ona napisana (czy jest wciągająca) i to, co jej autor mówi nam o Apple.
Zacznę najpierw od walorów czytelniczych. Muszę przyznać, że sięgając po tę książkę miałem pewne obawy – napisana przez inżyniera oprogramowania niekoniecznie musi być przyjemna w czytaniu. Szczególnie, że zapowiadano ją jako swoisty „podręcznik”.



Na szczęście moje obawy zostały dość szybko rozwiane. Autor umiejętnie posługuje się opowiadaniem historii. Są to historie z codziennego życia inżyniera w Apple, z czasów panowania Steve Jobs’a. Napisane są one na tyle zręcznie, że zaczynamy czuć, jak wyglądało uczestniczenie w procesie tworzenia największych produktów Apple. Jedną z pierwszych przywołanych historii jest opis prezentacji dwóch koncepcji klawiatury dotykowej iPada, którą autor książki przeprowadził dla samego Steve Jobsa. Odbyło się to w sali bez okien o nieco intrygującej nazwie „Diplomacy”. Historia opowiedziana jest na tyle dobrze, że czytając ją sami czujemy stres w oczekiwaniu na pierwsze słowa oceny ze strony Steve'a, po tym, jak ten przez dłuższy czas oglądał dostarczony prototyp. Jaka była to ocena – nie zdradzę, nie chcę psuć przyjemności z czytania.



Czytając kolejne historie dowiadujemy się wielu ciekawostek o decyzjach, które były podejmowane w zespołach projektowych. Nie miałem wcześniej świadomości, że zanim światło dzienne ujrzała obecna postać klawiatury iPhone w układzie „QWERTY” (oczywista dziś dla wszystkich), budziła ona ogromne obawy ze względu na małe rozmiary klawiszy. Rozważano różne koncepcje. Jedna z opcji miała klawisze w kształcie sporych okręgów z kilkoma literami, w innej litery uzyskiwało się poprzez kombinacje kilku przycisków – trochę w analogii do grania akordów na pianinie. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak kluczowym elementem dla powodzenia pierwszego iPhone była właśnie jego klawiatura. Nad Apple wisiało fatum poprzedniego urządzenia mobilnego – niechlubnego Newtona – którego ogólnie dobra koncepcja została absolutnie zamordowana przez źle działający mechanizm wprowadzania tekstu (za pomocą rysika i algorytmu rozpoznawania pisma odręcznego, który daleki był od ideału). Przez tą jedną wadę całe urządzenie okazało się rynkową klapą. iPhone nie mógł podzielić jego losu.



Dlatego w pewnym momencie wszystkie zespoły programujące komponenty iPhone zostały zaprzęgnięte do prac nad klawiaturą. Finalnie zwyciężyła koncepcja autora książki. Dowiadujemy się, że w jego wersji (tej z której dziś korzystamy) klawisze iPhone wcale nie są tej samej wielkości! Owszem – graficznie są jednakowe, ale ich „dotykowa” wielkość zmienia się bazując na podpowiedziach słownika autokorekty. Przykładowo, jeśli po literze „D” w jęz. angielskim najczęstszą literą występującą w słowach jest litera „O” – czuły obszar pod literą „O” będzie na klawiaturze powiększony względem obszaru sąsiadującej litery „P”. Dzięki temu nawet niedokładnie trafiając palcem, zwiększy się szansa, że napiszemy „DO” niż „DP”. Na tym jednak nie koniec ciekawostek – okazuje się, że taka autokorekta musi mieć zaszytą listę słów zabronionych – korygowanie słów nie działa np. w przypadku przekleństw i słów o negatywnym znaczeniu. Chodziło o to, by automat nie przekręcił słów w taki sposób, by niechcący obrazić np. odbiorcę treści SMS-a czy wiadomości e-mail.



Tego rodzaju ciekawostek jest w książce sporo.



To co jednak w niej ważniejsze, to próba usystematyzowania sposobu wewnętrznego działania Apple. Muszę przyznać, że z tak szerokim uchyleniem zasłony jeszcze się nie spotkałem, a nie jest to pierwsza książka o Apple w moich rękach.



Procesy kreatywne Apple opisane są na bazie osobistych doświadczeń autora jako inżyniera Apple. Ken Kocienda uczestniczył w kilku bardzo ważnych projektach Apple, nadzorowanych przez samego Steve Jobsa. Autor był członkiem zespołu tworzącego pierwszą wersję przeglądarki Safari na Mac’a, a było to duże wyzwanie, zważywszy że już pierwsza wersja miała być istotnie szybsza niż dotychczasowy Internet Explorer. To Ken Kocienda odpowiadał osobiście za wspomnianą klawiaturę iPhone. To on odpowiadał za klawiatury w późniejszych iPadach i jeszcze parę innych projektów.



Autor pokusił się o podsumowanie 7 elementów procesu twórczego Apple, na bazie których bazuje sukces tej firmy. Są tu między innymi takie elementy jak absolutna empatia względem użytkownika czy posługiwanie się „dobrym gustem estetycznym”. Jest tu też wysoka decyzyjność osiągana dzięki nisko przekazanej odpowiedzialności. Kluczowym elementem jest jednak iteracyjna praca nad wersjami demonstracyjnymi. Tworząc swoje produkty (w tym aplikacje), Apple zamiast opisywać koncepcje i tworzyć szkice, ciągle tworzy kolejne działające prototypy i testuje je w rzeczywistym użyciu. Prototyp jest oceniany, wprowadzane są poprawki i tak w kółko, aż do doskonałości. Czytając o tym, dowiemy się też, że nie jest prawdą, że za czasów Steve Jobs’a nie wykonywano badań konsumenckich. Okazuje się, ze Apple testowało swoje prototypy na próbce przyszłych rzeczywistych użytkowników (nie będę jednak zdradzać, kto był w tej grupie, odsyłam do książki).



Cały schemat 7 elementów ilustrowany jest rzeczywistymi sytuacjami z rzeczywistych projektów, przez co łatwiej zrozumieć jak stosowano te elementy w realnych działaniach. Schematowi temu autor nadał nazwę „Creative Selection” – stąd też wziął się tytuł książki.

Czy zatem po przeczytaniu książki Apple budzi u mnie jeszcze większy podziw i fascynację? Czy okazuje się, że sam sposób funkcjonowania firmy jest unikalnym dziełem geniusza, który daje gwarancję, że Apple jeszcze niejednym nas zaskoczy?...



Gdybym połowy życia nie spędził w firmach tworzących oprogramowanie – pewnie to, co przeczytałem wzbudziłoby mój podziw. Ale… przy całej sympatii do autora książki i naprawdę ciekawie napisanej treści – same zasady działania Apple nie wydają mi się niczym przesadnie nowatorskim. Trzeba pamiętać, że Ken Kocienda swoją zawodową przygodę z tworzeniem oprogramowania zaczął krótko przed przyjściem do Apple, a w Apple spędził 15 lat. Zatem nie miał osobistej możliwości porównania firmy z innymi. Dlatego wiele z zasad zostało tu opisanych tak, jakby były unikalną domeną Apple, podczas gdy chyba tak nie jest. Im dalej wczytywałem się w kolejne przykłady projektów Apple, tym bardziej widziałem po prostu metodykę projektową „Agile”, w której produkt tworzony jest w kolejnych sprintach na bazie kolejnych przybliżeń. Co więcej – czytając w jakich warunkach powstawała pierwsza wersja Safari włos mi się jeżył na głowie. Pierwszych dwóch członków projektu Safari (w tym autor) w momencie, gdy zostało przydzielone do projektu, miało jedynie elementarne pojęcie o HTML! Przez 6 tygodni dreptali w miejscu, dopóki projekt nie został zasilony osobą z kompetencjami w tym zakresie. Ken Kocienda odkrywa przy tym prawdę, że w świecie wysokich specjalizacji, 1 ekspert może zdziałać więcej niż dziesięciu przeciętniaków. Cóż – nie trzeba być w Apple by to odkryć…



Autor opisuje, jak metodycznie i sprytnie przeprowadzono migrację przeglądarki Safari z Linux na MacOS (pierwsza wersja Safari została stworzona na bazie przeglądarki „Konqueror”, opartej o licencję „open source” i stworzonej dla Linux). Czytając to poczułem się lekko rozczarowany, bo tak samo pracowałem w 2002 roku w zespole przenoszącym oprogramowanie między różnymi bazami danych.



Gdzie zatem ta magia Apple?...



Niestety – po przeczytaniu tej książki utwierdziłem się w przekonaniu, że genialność produktów to pochodna geniuszu pewnych ludzi. Nie tylko o samego Steve. Miał on przecież współpracowników. To jednak Jobs sobie ich dobierał. To on prowokował ich do odważnego myślenia. Nie pozwalał na kompromisy. Nie zaczynał koncepcji produktu od kalkulacji kosztów wytworzenia.



Nie dawało mi to spokoju i skontaktowałem się z autorem książki by podzielić się moimi wątpliwościami. Zadałem mu najpierw naturalnie nasuwające się pytanie, czyli czemu w książce opisano tylko projekty z czasów Steve Jobsa, czy oznacza to, ze w Apple nic już ciekawego się nie dzieje? Ken Kocienda odpowiedział, że to świadomy wybór, bo odwołanie do starych projektów nie naraża go na naruszenie poufności i odkrycie tego, czym Apple obecnie się zajmuje.



Nie odpuszczając podzieliłem się z nim opinią – że opisał proces „Creative Selection” jako schemat gwarantujący sukces Apple, a równocześnie obecne Apple nie jest tym samym co kiedyś; brak już przełomowych produktów na miarę iPoda, iPhone'a, iPada itd. Zadałem pytanie, czy wobec tego Apple przestało stosować schematy „Creative Selection”? A może to jednak kwestia ludzi i pierwiastka geniuszu?



Ken Kocienda odpowiedział:

Apple jest inną firmą teraz, niż to było lata temu. Steve Jobs był jedynym w swoim rodzaju liderem i sposób w który realizowaliśmy projekty był sterowany w dużej mierze właśnie przez niego. Silnie wierzę, że „kultura to ludzie”, więc odkąd Steve'a nie ma wśród nas, są nowi zarządzający podejmujący swoje własne decyzje. Oczywiście, podejmują inne decyzje niż Steve mógłby podjąć, Apple ma teraz inną kulturę i to skutkuje innymi rezultatami. Zostawiam Tobie (i innym klientom Apple) decyzję, czy oceniają to lepiej, czy nie (…)


Jeśli Twoja opinia jest taka, że Apple ‘nie tworzy produktów takich jak kiedyś’, to powód dla tej zmiany został wymieniony w mojej wcześniejszej odpowiedzi: ludzie się zmienili. Po prostu tyle.

Przyznam, że zabrzmiało to mało optymistycznie. To tak, jakby autor tych słów widział „od wnętrza” Apple to samo, co my obserwujemy z zewnątrz. Wolałem wierzyć, że to my (klienci) mamy tendencję do przesadnej gloryfikacji Steve Jobsa, nakręcania się w krytyce Tima Cooka, a dzisiejszy brak spektakularnych efektów to zwyczajny efekt dojrzałości pewnych technologii, w której ciężko o przełom. Uzyskana opinia zdaje się sugerować, że nie musi tak być i pod innym przywództwem Apple mogłoby zupełnie inaczej błyszczeć.



Aby nie kończyć tak pesymistycznie dodam na koniec, że zapytałem autora także o polsko brzmiące nazwisko. Autor potwierdził – ma polskie korzenie z obu stron rodziny ☺. Nie zna niestety szczegółów.
Dla zainteresowanych książką, garść informacji praktycznych. Książka póki co dostępna jest jedynie w języku angielskim. Można ją z łatwością znaleźć w Internecie (np. na Amazon), dostępna w wersji papierowej, jako ebook oraz jako audiobook. Ja „czytałem” ją w wersji audio, gdzie dodatkowym atutem jest fakt, że narratorem jest sam autor książki.

2019-03-05, Łukasz Majer