Kup Macbooka mówili…
Autorem tekstu jest Kamil Kozieł. Więcej przeczytasz o nim tu: kamilkoziel.pl
Kojarzycie ten moment, w którym typowy naiwniak jest o krok od dania się nabrać na jakieś dobrze zorganizowane oszustwo? Np. sięga po „Dietę cud, szczupła sylwetka w 3 dni, bez ruszania tyłka!”. Albo „Maklerzy go nienawidzą! Potrój swoje przychody w 3 tygodnie i to bez znajomości matematyki!”. Wtedy, zawsze obok kręci się jakiś szemrany typ, który twierdzi, że on nie wierzył, ale to działa, a przecież jest taki sam jak Ty! Oczywiście, wszystko wydaje się trochę drogie, ale gdyby podliczyć korzyści, których doświadczysz niemal wczoraj, to grzech nie wziąć. Tylko pamiętaj, żeby się nie zniechęcać, bo początki są nie tyle trudne, co bardziej „wymagają zrozumienia idei”. Cóż, w poniższym studium przypadku, owym naiwniakiem jestem ja. Kup Macbooka mówili… Całe życie korzystałem z Windowsa, co przyznaję, miało jedną upierdliwość. Raz na dwa lata trzeba było drania zaorać, przejrzeć backup i postawić wszystko od zera. Jeżeli, tak jak ja, człowiek ma manię przeglądania przed formatem wszystkich plików (których nie otwierał od komunii, ale nie skasuje, bo przecież nigdy nie wiadomo), to owa upierdliwość zajmowała 1 dzień. Niby niewiele, ale po co się męczyć? Gdy tak sobie na to czasem marudziłem, to niczym dżin, pojawiali się obok mnie wyznawcy Apple, którzy tłumaczyli, że bez sensu tak żyć, kup Maca, to przywita Cię inny świat. Taki, w którym wszystko jest prostsze i bardziej intuicyjne. Taki, w którym wszystko działa i świeci niezawodnością. Taki, z którego nie da się już wyjść. Okazuje się jednak, że w każdej umowie jest zapis małym druczkiem, do którego można było się przecież dokopać. Nikt o nim nie napomknął, ale nie pytałeś, to co się dziwisz. Jeżeli więc zamierzasz porzucić swojego Asusa, Della czy Lenovo na rzecz tego cudu z Cupertino, pozwól, że przedstawię Ci coś, czego nie wyczytasz w prospektach.
10 RZECZY, O KTÓRYCH FANBOJE APPLE NIE MÓWIĄ CI PRZED PRZESIADKĄ NA MACA
Jak do tego cokolwiek podpiąć, skoro nie ma tu żadnego normalnego portu? Zaczęło się w domu mojego przyjęcia – fanboja Apple. Chwilę po tym, gdy przestałem zachwycać się urokliwym designem jego MacBooka Pro, zakiełkowała mi pierwsza wątpliwość. Wątpliwość, którą zapewne i Ty - potencjalna zwierzyno ekosystemu Apple - także zauważysz, zupełnie samodzielnie. Mac w istocie jest piękny i smukły niczym twarz młodej Charlize Theron, ale ma to swoją cenę. Wyposażono go jedynie w 4 porty USB-C oraz mini-jacka. Czyli bez problemu podepniesz do niego co najwyżej słuchawki i zasilacz. Zapytałem więc mojego wieloletniego towarzysza niedoli, jak podpina tu np. rzutnik albo mysz, albo cokolwiek? Nie mogłem jednak wtedy wiedzieć, że Fanboje Apple to ortodoksyjna organizacja, stosująca wyrafinowane metody walki z niewiernymi, na które mówię SUFy, tj. Standardowe Usprawiedliwienia Fanboja. SUFy to absurdalne dogmaty, które poznasz po tym, że zawierają w sobie frazę: „ale to nie kłopot” lub „to przecież nie ma znaczenia” czy też „w zasadzie to nawet lepiej”. Mój przyjaciel uśmiechnął się, przyczaił jak tygrys i nie brał jeńców. - Bo widzisz, to jest inna filozofia – zaczął od SUFa #1. - W zasadzie to nawet lepiej. USB-C, to najlepszy port jaki wymyślono i standard przyszłości. Poza tym, to nie problem – bo wystarczy dokupić jedną przejściówkę, do której podepniesz wszystko i po sprawie. Zapytasz - dlaczego w to uwierzyłem? Odpowiem - nie wiem. Jeżeli zaś wydaje Ci się, że przejściówki mogą mieć kilka wad, np. dyndają, są niewygodne, niedziałające, drogie lub że jedna pewnie nie wystarczy, to… masz rację. A skoro jesteśmy już przy wkurw..ających kablach, to przejdźmy do pkt. 2.
Wtyczka do kontaktu jest wielkości małego państwa. A to z tego powodu, że jest jednocześnie zasilaczem, więc są tysiące gniazdek, w których Maca nie podładujesz. - Naturalnie, to nie problem, bo wystarczy, że dokupisz sobie do zasilacza specjalny kabel – powie fanboj. Tu widzimy przykład użycia SUF #2, czyli myśli w stylu: „wystarczy, że dokupisz sobie coś, czego w przypadku kompa z Windowsem nigdy byś nie potrzebował. Np. magic klawiaturę, magic myszkę, kosmiczny gładzik, czy też inną duperelę, której funkcjonalność, w żaden sposób nie tłumaczy ceny. Ale oczywiście możesz to zrobić, aby pozbyć się problemu, którego nigdy byś nie miał. Nie ma się natomiast czym przejmować, bo kiedy zrozumiesz jak działa SUF #2, to za jego pomocą będziesz mógł sobie rozwiązać kolejne problemy.
Prościej zrobić triathlon, niż zgrać pliki z Androida na Maca Zacznijmy od tego, że powinieneś sobie kupić iPhone’a (wyjątkowo droga odmiana SUF #2). Wtedy wszystko działałoby bez problemu. Ale jeżeli już zupełnie bezmyślnie posiadasz Androida, to teoretycznie wystarczy, że doinstalujesz sobie Android File Transfer, przebijesz się przez kilka ustawień administracyjnych, zaakceptujesz wyszukiwanie zdjęć w archaicznym interfejsie i już możesz skopiować plik. Chyba, że masz go w telefonie na karcie SD, wtedy AFT się wiesza. Nie lękaj się, bo na takie problemy wymyślono SUF #3, czyli „Jak nie działa, to jest do tego płatna aplikacja. Możesz ją sobie kupić” (SUF #2). Możesz też wyjąć kartę sd z telefonu i wsadzić ją do przejściówki, której akurat nie wziąłeś z domu. To jest po prostu inna filozofia (SUF #1). Nie to co w Windowsie, gdzie trzeba podpiąć kabel i skopiować plik.
Nie ma przycisku DELETE No niby pierdoła, ale nie skasujesz do przodu. Tzn. oczywiście możesz to zrobić, wciskając jednocześnie fn + backspace, co jest bardzo wygodne, bo te dwa guziki leżą na dwóch krańcach klawiatury. Ale to dziwny problem. Można powiedzieć, że podbiega to pod SUF #4, czyli że ta funkcjonalność jest zbędna, dlatego jej nie ma.
Do polskich znaków potrzebujesz super kciuka Aby z „a” zrobić „ą” musisz wcisnąć prawy option + „a”. Czyli dokładnie tak samo jak na Windowsie, prawda? No tak. Tylko na że na kompach z Windowsem, prawy alt jest obok spacji. A na Maku, obok spacji jest Command, czyli taki ichniejszy Control. To wszystko sprawia, że aby dodać polskie znaki na domyślnych ustawieniach, Twój kciuk musi umieć zrobić szpagat. To jednak żaden problem, bo wystarczy, że zmienisz to sobie w ustawieniach, zapamiętasz, że command to option (czyli taki jakby alt), option to command (czyli taki jakby control), a control to taki jakby control do pomniejszych zadań. Jednak, gdy się przyzwyczaisz, to wszystko jest naprawdę intuicyjne. Tylko to po prostu inna filozofia (SUF #1).
Enter zmienia nazwę pliku Tu akurat się trochę przypierd..lam. Wymyślili sobie to inaczej niż na Windowsie, trudno ich winić. Niemniej, dla Ciebie oznacza to tyle, że jak się przesiadasz, to tylko milion razy zmienisz nazwę folderu, zamiast go otworzyć. Przyznaję jednak, że tym punkcie Jabłuszko niczym nie zawiniło, czego nie można już powiedzieć w kolejnej sprawie.
Pisanie na klawiaturze nigdy nie było trudniejsze Serio, klawisze są tak niewygodne, że jak czasem miałem do naskrobania dłuższego maila, to zastanawiałem się, czy nie szybciej by go było sklecić na peerelowskiej maszynie do pisania, a kartkę wysłać faxem. Ta klawiatura ma tak niewyczuwalny skok, że z wojny o nią zdezerterowali nawet fanboje. Mówią, że rozwiązali to tak, że dokupili sobie zewnętrzną klawiaturę Apple Magic Keyboard 2. Za jedyne 449 zł (SUF #2). I Ty też tak w końcu zrobisz, bo na tym badziewiu nie da się pisać, a przecież nie będziesz wszędzie taszczyć maszyny do pisania. Poza tym, zewnętrzna klawiatura z jabłkiem jest… cudowna. Pokochasz ją! Do momentu, w którym przypomnisz sobie, że czegoś Ci tu brakuje.
MacBook ma najlepszego touchpada na świecie Uzależniająco dobrego. Właściwie, to dzięki temu touchpadowi, tak przyjemnie poruszasz się po macOSie, że możesz to robić bez żadnego celu. Dlaczego więc Fanboje mieliby o nim nie wspomnieć? Ależ wspominają! Oni się nad nim rozpływają, niczym nad designem Maserati! I słusznie. Zapominają jednak dodać, że przestaniesz tego gładzika używać, bo leży on tuż obok klawiatury, na którą nie możesz już patrzeć. Teraz piszesz już na Apple Magic Keyboard 2 i odruchowo miziasz kciukiem biurko. Potem dochodzisz do wniosku, że dość tego świństwa, zaciskasz zęby i dokupujesz sobie Apple Magic Trackpad 2. Za jedyne 619 zł lub za 719 zł - w kolorze „gwiezdna szarość”. Gdyby tylko wszystko można było sobie dokupić.
Obiecali Ci Excela i PowerPointa? Ojej… Te programy teoretycznie istnieją na Macbooka. Teoretycznie, bo jedynie na bardzo podstawowym poziomie obsługi nie zauważysz różnicy. Na poziomie, na którym można Cię pomylić z konsultantem Ernst & Younga będziesz płakać. A to skrót, a to funkcjonalność, a to błąd, wydajność spada dwukrotnie. Na upartego, zamiast PowerPointa możesz używać Keynota, bo to na jednym i drugim można zrobić dokładnie to samo (nie, keynote nie jest lepszy niż PowerPoint - sprawdzałem). Musisz tylko wszędzie brać ze sobą Macbooka (a wraz z nim klawiaturę), bo szansa na to, że na każdej konferencji będą mieli Maca i będą mogli odtworzyć Twoją prezentację jest mniej więcej taka sama, jak na to, że przyzwyczaisz się do tej wbudowanej klawiatury. A co do Excela, to zamiast niego możesz przecież używać… oh wait. Oczywiście Fanboje oburzą się za punkt 9., bo to w końcu nie wina Apple, że software Microsoftu ma swoje wady na macOSie. Bez problemu wskażą applowski arkusz kalkulacyjny i program do prezentacji, który będzie śmigał na Windowsie niczym dzik po szyszkach…
Będzie drogo. Znacznie drożej niż myślisz. Wprawdzie pośrednio wynikało to już z każdego punktu, ale mam pewną obawę. Jeżeli jesteś w polu rażenia Apple (czyli nie musisz używać Excela), to mogło Ci to jeszcze nie wybrzmieć. Mój MacBook Pro kosztował 15 900 zł, a to już rozbój. Przejściówki, klawiatura i gładzik, to ok. 1 600 zł. Razem 17 500 zł. No i czwórka za iPhone. Także za 21 500 zł masz naprawdę świetny sprzęt, tylko z przeciętnym Excelem. Za połowę tej kwoty możesz kupić topowe Lenovo i jest to prawdziwa okazja, bo sprzedają je od razu z klawiaturą.
Podsumowując, fajboje mają trochę racji. Naprawdę trudno wyjść z tego ekosystemu. Po tylu wydatkach każdemu jest żal. Ja natomiast, po roku pracy na tym sprzęcie cenię Apple jak nigdy wcześniej. Za storytelling.