Sukces Apple Watcha zależy od masowego użytkownika. Nadzieją spadek cen Series 1
Wraz z drugą generacją Apple Watcha zmienił się sposób jego promowania. Pierwszą generację Apple starało się plasować i reklamować jako produkt wybitnie modowy. Znane modelki z Apple Watchem na nadgarstku pojawiały się na okładkach kolorowych magazynów, wyznaczających trendy w światowej modzie. Większość reklam Apple było nastawionych na to, że w zegarku można zmieniać paski. W końcu – w co do dzisiaj nie mogę uwierzyć – bardzo promowaną linią był złoty Apple Watch w wersji Edition. Kosztował on absurdalne pieniądze, nawet jak na zachodnie warunki. Jego najdroższa wersja kosztowała aż 80 000 zł. To sporo, biorąc pod uwagę to, że mniej więcej po dwóch, trzech latach ten zegarek trzeba będzie wymienić na nowszy. Nie różnił się on przecież w zasadzie niczym, oprócz bardzo drogiej złotej koperty, od najtańszej wersji Sport.
Na rynku chodzą plotki, że Apple na całym świecie sprzedało zaledwie 2 tysiące sztuk złotej wersji swojego smartwatcha. To oczywiście musiało zdecydować o tym, że kolejnych złotych zegarków nie będzie. Wersja Edition to teraz ceramiczny zegarek kosztujący „skromne” sześć i pół tysiąca złotych. W porównaniu z poprzednią wersją niemalże jak za darmo!
Apple Watch Series 2 to ogromny krok naprzód
Druga generacja Apple Watcha wydaje się w końcu być tym, czym ten zegarek powinien być od początku. Zegarek, wersja Series 2, dostał długo wyczekiwany moduł GPS i wodoszczelność, co spowodowało, że Apple kompletnie zmienił jego sposób promocji. Teraz marketing Apple koncentruje się przede wszystkim na funkcjach sportowych. Kolejne pojawiające się reklamy pokazują, że z zegarkiem można pływać, biegać, jeździć na rowerze, chodzić po górach, grać w golfa, w koszykówkę, w piłkę! Generalnie reklamy promują aktywny tryb życia, oczywiście z Apple Watchem na ręce. Nie przypominam sobie żadnej reklamy wersji Edition, nie ma także praktycznie, oprócz statycznych grafik na stronie apple.com, promocji tego, że można wymienić sobie pasek. Teraz z zegarkiem się biega, a nie lansuje na mieście! Dość powiedzieć, że najbardziej promowaną wersją jest ta stworzona wraz z firmą Nike, czyli sportowa wersja Apple Watch Nike+.
Należy oczywiście obiektywnie przyznać, że skok technologiczny między pierwszą a drugą generacją Apple Watcha jest ogromny. Różnicę robią przede wszystkim wbudowany moduł GPS, dużo szybszy procesor, wodoszczelność i lepsza bateria. Mimo tego Apple Watch wciąż nie wytrzymuje porównania z profesjonalnymi zegarkami sportowymi. Dla profesjonalnych sportowców Apple Watch to jedynie kolorowa zabawka. To jednak nic nie szkodzi. Jeżeli trzecia generacja Apple Watcha, która zapewne pojawi się na rynku jesienią tego roku, będzie różniła się od bieżącej wersji tak mocno jak druga różni się od pierwszej, to różnica między Apple Watchem a profesjonalnymi zegarkami sportowymi zacznie się powoli zacierać dla zdecydowanej większości odbiorców. Przyszłość Apple Watcha w najmniejszym stopniu powinna zależeć od zainteresowania, co by nie mówić, niezwykle wąskiej grupy użytkowników pro.
Zacierające się granice między Apple Watchem a profesjonalnymi zegarkami sportowymi
Przyszłość Apple Watcha rysuje się według mnie następująco. Linia Series 2 będzie doposażana w coraz więcej funkcjonalności, jakimi aktualnie cechują się profesjonalne zegarki sportowe. Dzisiaj wiele osób korzysta z topowych wersji Garmina, Polara czy Sunto, a wykorzystuje zaledwie kilka procent ich możliwości. Takie osoby coraz częściej zaczną wybierać Apple Watcha. Ich głównie interesują dwie rzeczy. Pierwsza to nacisnąć start przed bieganiem i stop po bieganiu, nie mając przy okazji iPhone’a w kieszeni, i druga rzecz to aby taki zegarek wytrzymał grubo ponad tydzień bez ładowania. Pierwszy z tych warunków już jest spełniony. iPhone podczas treningu może zostać w domu, a zegarek, korzystając z wbudowanego modułu GPS, dokona odpowiedniego pomiaru. Gorzej jest z czasem pracy na baterii. Aktualnie praktycznie nie ma możliwości, aby wyjechać na długi weekend z Apple Watchem, podczas którego pobiegamy kilka razy, pójdziemy na rower, a potem na basen, i ładowarkę do baterii zostawić w domu. Kilkudniowy trekking przez Tatry bez ładowania Apple Watcha? Dzisiaj to niestety niemożliwe. Jeśli Apple rozwiąże ten problem, który przecież w świecie profesjonalnych zegarków jest od dawna rozwiązany, to kto wie, może na Apple Watcha przesiądzie się spora część aktywnych sportowców. Może się to jednak wiązać ze wzrostem ceny linii Series 2. Czy jest to problem? Trochę tak, w końcu wzrost cen nie służy wzrostowi sprzedaży, ale przecież jest jeszcze linia Series 1.
Przyszłość to spadek cen wersji Series 1
Właśnie! Jest przecież na rynku obecna także linia Series 1, która – przypomnijmy – tym przede wszystkim różni się od Series 2, że nie ma wbudowanego modułu GPS i nie ma pełnej wodoodporności. Jest więc z definicji przeznaczona dla osób, które nie są zainteresowane aktywnością sportową, przynajmniej nie z użyciem Apple Watcha. Te osoby potrzebują jakiegoś smartwatcha do powiadomień, do SMS-ów, do rozmów telefonicznych podczas jazdy samochodem, do wyświetlania aktualnej temperatury czy kalendarza, a więc do wszystkiego tego, do czego służą inteligentne zegarki. W końcu jest to zegarek dla osób, które chcą mieć ładny kolorowy zegarek od Apple – klasyczny cel modowy, jaki próbowano osiągnąć przy pierwszej generacji Apple Watcha. Wydaje się, że Apple celowo usunęło wszystkie możliwe funkcjonalności z linii Series 1, aby Apple Watch wciąż był atrakcyjnym smartwatchem, ale z drugiej strony, aby jak najbardziej zbić jego cenę, po to aby uczynić go bardziej atrakcyjnym dla większej liczby osób.
Patrząc w przyszłość, myślę, że ten trend powinien być kontynuowany. Linia Series 2 w kolejnych generacjach Apple Watcha będzie coraz droższa (choć wcale nie na pewno), ale za to zegarek ten będzie coraz bardziej spełniał oczekiwania rzeszy sportowców. Z drugiej strony linia Series 1 będzie coraz tańsza i przez to będzie coraz bardziej dostępna. Te nożyce będą się rozwierać. Series 2 dla sportowców, Series 1 dla wszystkich pozostałych, którzy z różnych przyczyn nie chcą z Apple Watchem żadnych ćwiczeń wykonywać.
Prognozuję zatem, że cena wersji Series 1 w kolejnych generacjach będzie spadać. Skoro – być może poza lepszym procesorem – Apple nic do niego nie będzie dokładać, to będzie robić się miejsce na obniżki cen, bez utraty marży – na co, wiemy, Tim Cook nigdy w życiu nie pozwoli. A to z kolei prowadzi do tego, że coraz więcej osób będzie mogło sobie na niego pozwolić. Tak jak wspomniano wyżej, sukces Apple Watcha nie zależy od zapotrzebowania, co by nie było, wąskiej grupy pro sportowców, tylko od zainteresowania masowego użytkownika, który nie będzie musiał specjalnie nadwyrężać budżetu domowego, żeby kupić sobie jakiś gadżet od Apple. Wydaje się, że w Polsce taką psychologiczną granicą jest kwota 1000 zł. Gdyby można było wejść do sklepu podczas niedzielnego spaceru po galerii handlowej i kupić ten zegarek za powiedzmy 899 zł, to eksplozja jego popularności wydaje się pewna.
iPhone jako niezbędne akcesorium do Apple Watcha
W tym miejscu wydaje się także, że „odczepienie” Apple Watcha od iPhone’a również dałoby jego sprzedaży porządnego kopa. Aktualnie tworzy on z iPhone’em nierozerwalną całość, co – przyznam szczerze – nie wydaje się najszczęśliwszym rozwiązaniem. Jeżeli taki zegarek mógłby współpracować bez problemu z dowolnym innym telefonem, to także z pewnością pomogłoby jego sprzedaży.
Dzisiaj przecież jest tak, że potencjalny nabywca Apple Watcha kompletnie nie orientujący się w realiach technologicznych w momencie jego kupna dowiaduje się, że aby zegarek w ogóle zadziałał, musi dokupić do niego niezbyt tanie akcesorium, czyli iPhone’a, którego z różnych przyczyn nie chce kupować.
Narzędzia do pracy i gadżety.
Przyszłość wydaje się jasna. Jeżeli Apple chce widzieć Apple Watcha na rękach wielu użytkowników, nie może śrubować jego cen. Wręcz przeciwnie, powinno umożliwić jego kupno każdemu, kto będzie miał taki kaprys, przechodząc obok sklepu Apple. Zupełnie inaczej sprzedaje się drogiego MacBooka Pro czy iPhone’a, czyli narzędzia do pracy, a zupełnie inaczej sprzedaje się gadżety, bez których w zasadzie można się obyć.