Mass Effect: Andromeda – recenzja
Z trylogią Mass Effect zawsze było mi nie po drodze i nigdy nie miałem okazji poznać w pełni historii komandora Sheparda. Nowy rozdział w serii studia BioWare, jaki rozpoczął się wraz z premierą Andromedy, wydawał się więc idealnym punktem rozpoczęcia przygody z kosmiczną sagą.
W 2176 roku rozpoczęła się Inicjatywa Andromeda, której zadaniem było znalezienie nowego domu dla różnych gatunków humanoidalnych postaci zamieszkujących przestrzeń kosmiczną – w tym ludzi. Podróżujący na arkach pasażerowie zostali na ponad sześć stuleci zahibernowani, a łączność z innymi towarzyszami międzygwiezdnej podróży utrzymywana była przez statek-matkę, czyli Nexusa.
Wśród uśpionych na czas transportu osób znalazła się rodzina Ryderów. Poza Scottem i Sarą na arce podróżował również ojciec rodzeństwa – Alec – który należał do grupy elitarnych żołnierzy określanych jako pionierzy. Już na początku naszej przygody decydujemy, czy podczas rozgrywki będziemy chcieli sterować córką czy synem Aleca, co nie tylko wpłynie w niewielkim stopniu na fabułę gry, ale i wskaże, kto przejmie nobilitującą rolę po ojcu.
Mass Effect: Andromeda bardzo zgrabnie łączy różne elementy rozgrywki. Fabularne wątki przeplatają się z walką, podróżowaniem oraz eksploracją planet. Przedstawiciele firmy z BioWare przyznali, że dużą inspiracją dla utrzymania tego balansu był dla nich Wiedźmin 3 i to widać. Podobnie jak w polskiej produkcji, tak i tutaj nie towarzyszy nam nuda. Na gracza czeka cały czas sporo zadań do wyboru, dzięki czemu trzymanie się wątku głównego nie jest zawsze konieczne.
Wśród misji, które czekają na nas w galaktyce Andromedy bardzo rzadko natykamy się na typowe „zapychacze”, czyli zadania, w których poza zebraniem danego przedmiotu lub zabiciem konkretnego wroga nie doświadczamy niczego nowego. Zróżnicowanie dotyczy naszego otoczenia (różne planety, pomieszczenia i Nexus), walki (różne typy wrogów), zagadek logicznych, podróży i rozwijania naszej postaci. Niestety twórcom nie udało się zoptymalizować tego wszystkiego w idealny sposób. Skanowanie planet czy też szukanie anomalii przed wylądowaniem na nowych lądach bywa z czasem nieco nużące. Na szczęście tego typu aktywności czekają na nas stosunkowo rzadko.
Nie chcę zdradzać szczegółów dotyczących fabuły Mass Effecta: Andromeda. Muszę jednak przyznać, że ma ona bardzo przygodowy charakter i świetnie uzupełnia się z eksploracją nieznanych wcześniej zakątków wirtualnej przestrzeni kosmicznej. Przedstawiona w grze historia jest bardzo unikatowa i nie brakuje w niej zwrotów akcji. Unikatowy wymiar przeżywania przygód Sary lub Scotta Ryda wzbogaca system dialogów, które choć są czasami nieco sztywne, to pozwalają nam samemu określić, jaką postacią ma być nasz bohater. Wybierając logiczne, emocjonalne lub otwarte na świat odpowiedzi nie tylko zaczynamy się bardziej identyfikować z bohaterem, ale i wpływać na to, jaka przyszłość go czeka.
Jedne z mocniejszych stron nowego Mass Effecta są związane z szeroko rozumianą motoryką. Dotyczy to wspinaczki (nasz bohater ma swego rodzaju plecak odrzutowy w kombinezonie), podróżowania łazikiem (również z silnikiem odrzutowym), ogólnej eksploracji planet (unikanie skażenia, szukanie drogi do celu) i przede wszystkim walki. Ze względu na wspomniany wyżej plecak odrzutowy możemy ją prowadzić nie tylko horyzontalnie, ale i wertykalnie. W czasie celowania protagonista potrafi zawisnąć na kilka chwil nad przeciwnikiem i oddać skutecznie kilka strzałów, a następnie z impetem uderzyć wroga bronią białą. Mimo systemu chowania się za przeszkodami starcia są bardzo dynamiczne, a także – ze względu na różny teren walk oraz typ antagonistów – zróżnicowane.
Niemałe gromy spadły na twórców Mass Effecta Andromedy ze względu na animacje twarzy postaci. W Sieci można było nawet przeczytać komentarze osób, które w grę z pewnością nie grały, że cała oprawa wizualna nowej gry EA jest słaba. Co więcej, natknąłem się nawet na wypowiedzi, które sugerowały, że postaci kobiece zostały celowo zeszpecone, aby nikt nie posądził studia BioWare o seksizm. Absurd goni absurd – na szczęście w dobie Internetu każdy może zobaczyć zrzuty ekranowe lub materiał wideo i dokonać samodzielnej oceny bez patrzenia na komentarze.
Niestety nie mogę w pełni bronić twórców gry. Mimika postaci jest w wielu przypadkach dziwna i ustępuje poziomem temu, co znamy z innych wysokobudżetowych produkcji. Podobno najbliższa aktualizacja ma to nieco poprawić. Na tym na szczęście wady oprawy graficznej się zasadniczo kończą. Pozostałe animacje stoją na wysokim poziomie, podobnie jak projekty planet i mniejszych lokacji, a także wrogów, broni i pojazdów. Brakuje tutaj jednak szczegółów, które znamy chociażby z Uncharted 4, takich jak rozbudowana mechanika destrukcji otoczenia czy też naturalne reagowanie przeciwników na ciosy i strzały. Nieco zawiodła mnie również ścieżka dźwiękowa, która jest po prostu dobra i nie wyróżnia się niczym szczególnym, przez co nie zapada na długo w pamięć.
Nowy Mass Effect to bardzo dobra gra, której towarzyszy unikatowy klimat, ciekawa fabuła, świetny model walki i miła dla oka oprawa graficzna. Wiele elementów rozgrywki prezentuje się nad wyraz dobrze, ale nie można też nie wspomnieć o tych, które nie powinny mieć miejsca w produkcjach o tym budżecie – mowa tutaj przede wszystkim o animacji twarzy czy też opierającym się głównie na odpieraniu hord wrogów nudnym trybie multiplayer. Fanom gier RPG i kosmicznych historii mogę Andromedę z czystym sumieniem polecić, a osoby, które już sięgnęły po grę, zachęcam do zainstalowania z App Store aplikacji Apex.
Grę do testów dostarczył wydawca – EA Polska. Produkcję, która została wydana w Polsce z polskimi napisami, testowałem na PlayStation 4.