Laptopy to od lat dla wielu podstawowe, a często jedyne komputery. Podobnie jest w moim przypadku. Mój wysłużony MacBook Air wciąż ma się nieźle, a jedyne czego mu brakuje, to większego ekranu. Dlatego od pewnego czasu testuję różne monitory, które mogę do niego podłączyć. W ostatnich kilku tygodniach korzystałem z 32-calowego Philipsa BDM3270.

W ostatnich miesiącach mówi się głównie o monitorach 4K i 5K, przygotowanych z myślą o nowych MacBookach Pro czy generalnie nowszych MacBookach. Wciąż jednak wiele osób korzysta ze starszych komputerów, które nie są w stanie wyświetlić obrazu w takiej rozdzielczości. Dla nich najlepsze będą monitory z ekranem o rozdzielczości WQHD czyli 2560 x 1440 pikseli. Takim właśnie jest wspomniany monitor Philipsa.

Ze względu na ekran o przekątnej 32 cali urządzenie posiada spore gabaryty i wagę, wynoszącą ponad 10 kilogramów licząc wraz z nóżką. Monitor posiada ramki o grubości około 1,5 centymetra. NIe jest to ani dużo, ani mało, ale przy tych gabarytach (742 X 438 x 61 mm licząc bez podstawy) dodatkowe 3 cm szerokości nie robiło mi już specjalnie różnicy. Na ustawienie tego monitora i tak potrzebowałem na biurku naprawdę sporo miejsca. Mój weteran, 10-letni iMac, którego używam czasem jako zewnętrznego monitora przez WiFi, musiał powędrować na szafę na zasłużoną emeryturę (od kiedy w naszym kraju działa już usługa iTunes w iCloud nie muszę używać go jako serwera biblioteki domowej multimediów w iTunes). Wracając do Philipsa i jego ramek. Nieznacznie grubsza jest tylko dolna ramka, a to m.in. przez umieszczenie na niej przycisków dotykowych, służących do zmiany ustawień urządzenia. Wrócę do nich w dalszej części tekstu.

Monitor ustawiony jest na metalowej nodze z dużą okrągłą stopą. Konstrukcja ta zapewnia stabilność i wygodną regulację. Można go bez problemu przekręcać, przesuwać w górę lub w dół lub zmieniać kąt nachylenia nie wysilając się specjalnie, co przy jego wadze ma znaczenie. Wysokość monitora można regulować w zakresie 18 cm, zmieniać nachylenie w zakresie od 5 do 20 stopni. Można go też obracać na nóżce o 170 stopni. Na deser pozostawiam możliwość ustawienia monitora do pionu.

Monitor wyposażono w bogaty zestaw wejść, za dolną ramką, na tylnej ścianie umieszczono skierowane do dołu porty DVI, HDMI (z MHL), Display Port, VGA i 3,5 mm gniazdo audio in/out (mini jack). Za dolną ramką kryje się także gniazdo kabla zasilania i główny przełącznik zasilania. Ustawienie gniazd pionowo w dół pozwala zaoszczędzić miejsce i postawić monitor bliżej ściany. Przyczepię się tylko do głównego włącznika zasilania, jest on trudno dostępny, na szczęście monitor zwykle wprowadza się po prostu w tryb czuwania za pomocą przycisku dotykowego znajdującego się na dolnej ramce.

Z kolei za ramką po prawej stronie ukryty został hub USB z czterema portami USB (dwa 2.0 i dwa 3.0). Dostęp do nich nie jest specjalnie łatwy, z drugiej jednak strony to miejsce, do którego można podłączyć pewne urządzenia na stałe, z których korzystać będzie się tylko w domu lub biurze (w zależności od tego, gdzie monitor jest ustawiony).

Zanim przejdę do ekranu wspomnę jeszcze o wbudowanych głośnikach stereofonicznych. Monitorów w nie wyposażonych jest coraz więcej. Nie spotkałem na razie jednak takiego, którego głośniki wydawały by dźwięk na przyzwoitym poziomie. Do sygnałów systemowych, czy krótkiego filmu na YouTube w zupełności wystarczą, przegrywają jednak z głośnikami montowanymi w telewizorze, a nawet z tymi zamontowanymi w moim MacBooku Air. Ustawiłem więc system tak, by dźwięk nie wychodził do monitora Philipsa. Powód tego był jeszcze jeden, niezbyt wygodny interfejs i bardzo niewygodne przyciski dotykowe do sterowania urządzeniem. Regulacja natężenia dźwięku czy podświetlenia wymagała przeklikania się przez menu i naprawdę sporej uwagi, by przez przypadek nie nacisnąć ramki gdzieś obok, na zupełnie innym przycisku, np. stand by.

Najważniejszym elementem każdego monitora jest oczywiście ekran. W przypadku Philipsa BDM3270 jest to ekran o przekątnej liczącej 32 cale, proporcjach 16:9 i rozdzielczości 2560 X 1440 pikseli oraz odświeżaniu 60 Hz. Jego czas reakcji to 12 ms, można więc uznać, że nie jest to monitor dla graczy. Wydaje mi się jednak, że przy tej rozdzielczości wymaga naprawdę bardzo mocnego komputera, a nie MacBooka Air. Jak łatwo się domyślić, czas reakcji w moim przypadku nie miał większego znaczenia.

Ekran posiada kontrast 3000:1 i wyświetla ponad miliard kolorów (nie liczyłem). Odwzorowanie kolorów jest na moje oko bardzo dobre (łatwe do znalezienia w sieci wyniki pomiarów profesjonalnym sprzętem także są bardzo dobre). Co ważne ekran charakteryzuje się poprawnym odwzorowaniem kolorów w zakresie 178 stopni. I choć oglądanie obrazu niemal z boku wydaje się mało sensowne, to ważne, że pracując blisko ekranu wszystkie kolory wyglądają jednakowo.

Wspomnę też, o bardzo dobrej matowej powłoce antyrefleksyjnej, która pozwala na korzystanie z monitora właściwie w każdych warunkach oświetleniowych, także przy oknie.

Philips BDM3270 zapewniał ogromną przestrzeń roboczą. Miejsca starczało zarówno do kodowania w Xcode, obrabianiu zdjęć w Pixelmatorze, pisaniu tekstów przy jednoczesnym wyświetlaniu źródeł w przeglądarce web czy do montowania podcastów. Z powodzeniem wystarczał także do oglądania filmów w rozdzielczości Quad HD. Praca z nim była czystą przyjemnością z wyjątkiem nieszczęsnych przycisków dotykowych, z których czasami musiałem korzystać.

Na deser zostawiam takie dodatki jak funkcję MultiView, pozwalającą na jednoczesny podgląd obrazu z dwóch urządzeń. Z tej funkcji jednak nie korzystałem.

Jeśli szukacie dobrego monitora do pracy, a jednocześnie nie potrzebujecie rozdzielczości 4K lub wyższej to warto wziąć pod uwagę także to urządzenie. Jego cena wynosi około 1900 złotych.