„Czy leci z nami pilot”, czyli moje 2 tygodnie z AirPodsami
Nie zamierzam się znęcać nad Apple, że swoje pierwsze bezprzewodowe słuchawki - zapowiedziane na koniec października – oddało w ręce klientów pod koniec grudnia. AirPodsy przyszły do mnie przed Świętami, miałem więc chwilę, żeby się z nimi więcej niż wstępnie pobawić. Najwyższa pora, żeby podzielić się z Wami pierwszymi odczuciami i wrażeniami.
Design
Johny Ive inspirował się w przeszłości designem radioodbiorników Brauna, ale nigdy dotąd nie szukał inspiracji w swojej kosmetyczce. Trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że etui aidpodsów skrywa nie słuchawki, ale nić dentystyczną. Heheszki heheszkami, ale to niepozorne i minimalistyczne pudełeczko prezentuje się elegancko i estetycznie. Mam tylko wątpliwości, jak przetrwa próbę czasu. Etui ostało wykonane z plastiku, które znacie z innych akcesoriów Apple (ze słuchawkami włącznie). Jak się domyślacie, nie jest to najbardziej trwały materiał na świecie. Trochę szkoda, że sir Ive nie zdecydował się skorzystać aluminium znanego z iPhonów czy MacBooków, nawet za cenę zwiększenia wagi etui.
Unboxing
Do środka etui dobieramy się otwierając delikatnie wieczko. Może jestem nienormalny, ale moment, gdy je otwieram i zamykam daje mi sporo radości. Delikatny opór, satysfakcjonujący klik. Jestem pewien, że ten element został przez projektantów Apple szczegółowo przemyślany. Przecież sam Steve Jobs uważał, że rozpakowywanie produktu powinno być czymś więcej niż zwykłą mechaniczna czynnością. O ile jednak iPhona czy MacBooka wyjmujemy z pudełka zwykle raz, po zakupie, to po słuchawki sięgamy kilka razy dziennie. Stąd zapewne staranność, z jaką zaprojektowano etui.
Nie oszukujmy się jednak - to tylko preludium to dania głównego. Wewnątrz etui znajduje się para AirPodsów, która – uwaga - po otwarciu nie wypada z hukiem na podłogę, przyprawiając nas przy tym o palpitacje serca. O bezpieczeństwo słuchawek dbają magnesy, które trzymają AirPodsy w etui. Nie ma oczywiście problemów z wyciąganiem ich ze środka, ale nie ma również mowy o tym, żeby wypadły stamtąd przypadkowo. Niby szczegół, ale znowu pokazuje, jak bardzo przemyślanym produktem są AirPodsy.
Energia na cały dzień
Wspominając o etui, z którego wykonano słuchawki, nie napisałem rzeczy być może najważniejszej. Pudełko nie tylko chroni, przechowuje, ale także ładuje nasze pchełki. Mówiąc wprost - jest powerbankiem, który automatycznie ładuje AirPodsy, gdy są w środku. O stanie naładowania informuje malutka dioda wewnątrz etui (zależnie od stanu baterii świecąca na zielono albo pomarańczowo). Nie miałem jeszcze okazji sprawdzić w praktyce na jak długo starcza bateria, ale posiłkując się informacjami od Apple – słuchawki wytrzymują ok. 5 godzin, a etui pozwala naładować je na kolejne 19. Ja maksymalnie korzystałem z nich ok. 2 godzin, po czym wkładałem je do etui i wyciągałem już naładowane. Stan naładowania możemy monitorować w iPhonie, gdzie wyświetlane są zarówno dane o słuchawkach, jak i etui.
W1 jak 1 Ważny Procesor
Game changerem jest oczywiście nowy chip, o niezbyt chwytliwej nazwie W1. Jego podstawową zaletą jest wyeliminowanie bólu głowy typowego dla urządzeń bloutooth, czyli parowania. Każdy, kto próbował podłączyć raz sparowaną parę słuchawek do innego urządzenia wie, że to mordęga i loteria. Tymczasem w przypadku W1 jest to proces praktycznie niezauważalny. Pierwsze parowanie odbywa się poprzez… otwarcie etui. Na ekranie iPhona pojawia się wizualizacja słuchawek i gotowe. Następnie dane synchronizują się przez iCloud i gdy będziemy się chcieli „przesiąść” na inne urządzenie, np. maka czy iPada, słuchawki będą już na nas czekały w liście dostępnych urządzeń (w iOS w centrum sterowania, w macOS w ustawieniach głośności w górnym pasku). Żeby zacząć korzystać ze słuchawek, nie trzeba ich nawet włączać. Same wiedzą, że włożyliśmy je do uszu, automatycznie się wybudzając. Parafrazując słowa reklamy – powinny wyglądać wszystkie słuchawki bezprzewodowe.
Siri, czy leci z nami pilot?
To nie koniec magii AirPodsów. Słuchawki wiedzą, kiedy wyjmujemy je z uszu, samoczynnie pauzując muzykę. Po ponownym założeniu, same zaczynają grać. Działa to bezbłędnie i jest bardzo wygodne – szczególnie, że wystarczy wyjąć jedną słuchawkę. Mniej wygodne jest niestety sterowanie muzyką. Minimalistyczny projekt AirPodsów wykluczył tak praktyczny ficzer, jakim jest... pilot! Apple zostawiło jednak furtkę do zdalnego kontrolowania słuchawek. Niestety w postaci Siri. Jak się możecie domyśleć, trudno to rozwiązanie uznać za szczyt ergonomii. Z podobnym powodzeniem moglibyśmy prowadzić głosowo samochód. Siri rozumie takie komendy jak głośniej, ciszej, następny utwór, ale bez litości komplikuje te nieskomplikowane czynności. Żeby pogłośnić muzykę – co w warunkach miejskich zdarza mi się często – muszę najpierw tapnąć słuchaweczkę, poczekać na aktywację applowej asystentki i następnie wypowiedzieć komendę. Oczywiście po angielsku. I oczywiście wyraźnie. Niestety parę razy zdarzyło mi się poprosić siri „volume up”, po czym muzyka… ściszała się.
Pewne fory mają właściciele Apple Watchy – do których szczęśliwie należę. Niewygodne sterowanie rekompensuje możliwość obsługi dźwięku z poziomu zegarka. Oprócz nawigacji po utworach, pozwala to także sterować głośnością. Choć odnotowuję ok. 1-2 sekundowe opóźnienie od momentu przekręcenia koronką na watchu, jest to i tak o niebo wygodniejsze niż wydawanie komend głosowych. Brak pilota uznaję za największą wadę słuchawek - i na razie za jedyną. Nie miałem problemów z zasięgiem, który w testach pokojowych był imponujący. Dopiero solidna ściana i drzwi przerwały połączenie.
Co słychać?
Jak na prawdziwego geeka przystało, recenzje słuchawek zacząłem od omówienia etui i innowacyjnego chipa, a jeszcze ani słowem nie wspomniałem o dźwięku. Zastrzegam, że nie jestem żadnym audiofilem (i chwalić Pana, poszedłbym z torbami), ale zupełnie głuchy też nie jestem. W przypadku większości słuchawek poniżej 150 zł nie potrafię słuchać muzyki dłużej niż parę minut. Wyjątkiem są… EarPodsy, które uważam za w swojej klasie naprawdę solidne. I mniej więcej takiej jakości spodziewałem się po AirPodsach. Tymczasem ku mojemu zaskoczeniu, grają one zauważalnie lepiej. Oferują szerszą scenę, wyraźniejszy, mniej zamulony dźwięk oraz głębsze basy. Co ważne, nie brzmią przy tym, jakby zostały nienaturalnie podkręcone. Przez pewien czas korzystałem z bluetoothowych pchełek PowerBeats 2 Wireless, które cenowo można zaliczyć do bezpośredniej konkurencji AirPodsów. Ponieważ po około roku rozpadły się na kawałki, więc nie mam możliwości ich porównania, jestem jednak pewien, że zwycięsko z tej rywalizacji wyszłyby AirPodsy.
Na koniec dwa słowa o formie. AirPodsy kształtem niczym nie różnią się od EarPodsów. Jeśli te ostatnie uważaliście za niewygodne, nie łudźcie się, że w przypadku nowej zabawki Apple będzie lepiej. Ja na szczęście nigdy nie miałem do nich zastrzeżeń. Podsy idealnie leżą w moim uszach i są prawdopodobnie najwygodniejszymi słuchawkami dousznymi, jakie używałem. Czy wypadają? Mogę mówić o sobie - mi ani razu nie przydarzyła się taka sytuacja. Brak kabla sprawia, że leżą one w uszach jeszcze pewniej, bo nie ma niebezpieczeństwa, że wypadną pociągnięte przypadkowo pociągnięte.
Na koniec
Możemy się spierać, czy Apple za Tima Cooka traci pozycję innowatora (umiarkowany sukces Apple Watch), goni własny ogon (iPhone 7) i idzie na niepotrzebne konfrontacje z częścią klientów (nowe MacBooki Pro). AirPodsy to dla mnie jeden z tych produktów, w których czuć magię Apple z czasów Steva Jobsa. Mój pierwszy iPod, pierwszy iPhone, pierwszy MacBook, nawet iPad – każdy z nich zapamiętam jako produkt, który był esencją nieszablonowego, kreatywnego myślenia i choć niepozbawiony wad, sprawił że zakochałem się w produktach firmy z Cupertino. AirPodsy może nie są urządzeniem tego samego kalibru, ale już dawno nie miałem tego miłego poczucia, że sięgam po produkt, który mogło stworzyć tylko Apple.