Wielkie dyski twarde już wkrótce przestaną być potrzebne. Wszystko będzie w chmurze
Każdy z nas dobrze wie, że nie ma takiego dysku twardego w komputerze, którego nie można zapełnić. Prędzej czy później stajemy wobec problemu, który polega na tym, że zaczynamy się zastanawiać, jakie dane powinniśmy usunąć.
Coraz większe dyski twarde
Z reguły nie są problemem dokumenty tekstowe. Maile (te bez załączników) też nie powinny powodować u nas bólu głowy. Arkusze kalkulacyjne, prezentacje – to wszystko wciąż są stosunkowo niewielkie pliki. Problem zaczyna się wówczas, gdy na naszych dyskach twardych gromadzimy filmy i zdjęcia. A gdy paramy się obróbką zdjęć i montażem filmów w sposób profesjonalny, to każde wolne miejsce znika niemalże natychmiast. Każdy zaczyna sobie wówczas pluć w brodę, że przy kupnie komputera pożałował pieniędzy na większy dysk twardy, bo przecież można było zamiast 128 GB, wziąć 256 GB. A zamiast 256 GB można było kupić 512 GB. Jak się łatwo domyślić, użytkownicy, którzy mają 512-gigabajtowe dyski, prędzej czy później zaczną mruczeć pod nosem, że jakby kupili 1 TB (o ile była taka możliwość), to życie byłoby prostsze itd. Ci, których było stać na 1 TB, też kiedyś zapłaczą nad brakiem miejsca na dysku. Nie ma innej możliwości.
Co następuje potem? Szukamy miejsca, gdzie możemy zrobić backup np. naszych rodzinnych zdjęć. Często pierwszym wyborem jest zewnętrzny dysk twardy. Przegrywamy tam nasze dane. Dysk ląduje w szufladzie. Z dużym prawdopodobieństwem nigdy już do niego nie zajrzymy. Jak będziemy mieli odrobinę szczęścia, to dysk się nie zepsuje (choć to tylko kwestia czasu) i nie stracimy np. zdjęć naszej rodziny z ostatnich 5 lat. Bardziej zaawansowaną modyfikacją tego rozwiązania są lokalne serwery typu NAS. Ale to tylko zmiana metody działania na odrobinę bardziej profesjonalną. Gdzieś, w którymś momencie, musimy jakiś duży katalog z naszymi danymi skopiować, a następnie skasować z naszego dysku twardego. Powoduje to jedno – tracimy do niego dostęp.
Dziwnym trafem – złośliwość losu! – jest też często tak, że akurat kiedy pozbędziemy się pewnych danych z naszej podręcznej pamięci, to się nagle okazuje, że są nam pilnie potrzebne. Konia z rzędem temu, kto wstaje z fotela, szuka w przepastnej szufladzie wspomnianego dysku twardego i odszukuje potrzebne dane. Dużo częściej niestety nasze lenistwo wygrywa i robimy wszystko, aby poradzić sobie bez zadawania sobie trudu.
Powtarzałem taką historię wielokrotnie. Jedną z nich niestety zakończyłem awarią zewnętrznego dysku twardego. Od tamtej pory zacząłem szukać innych rozwiązań. Być może droższych (choć kto to wie), ale bez wątpienia pewniejszych.
Chmura
Innym sposobem robienia backupów jest poszukanie jakiegoś rozwiązania chmurowego i skorzystanie z takich usług jak Dropbox, Google Drive, OneDrive, Box itp.
Wszyscy wiemy, jak to działa. Płacimy odpowiedni abonament i możemy swoje dane „ukryć” w chmurze. Każda z tych usług pozwala synchronizować wybrane katalogi. To jednak nie powoduje tego, że zwalnia nam się miejsce na naszym dysku twardym. Mamy bezpieczne dane, ale co z wolnym miejscem? Jest na to oczywiście sposób, z którego ja skwapliwie korzystam. Dla przykładu Dropbox pozwala nie synchronizować na komputerze wybranych katalogów. Raz wgrany do Dropboksa katalog można „odkliknąć” w preferencjach, a ten zniknie z naszego lokalnego dysku twardego, pozostając oczywiście nietknięty w chmurze. Jest to niestety szalenie niewygodna metoda. Aby dostać się do takich danych, trzeba to zrobić przez przeglądarkę, ewentualnie dany katalog ściągnąć z powrotem na dysk. Jest to niezwykle uciążliwe i niewygodne. Mało tego, przeglądając zawartość podkatalogów, często zapominamy, że w nich jest taki „ukryty” katalog w chmurze. Dokonując reorganizacji w strukturze katalogów, narażamy się na problem przypadkowej utraty danych.
Dropbox znalazł rozwiązanie tego problemu – nazywa się „Project Infinite”. Dzięki niemu już niedługo (niestety nie wiadomo kiedy dokładnie) będziemy mogli całość naszych zbiorów przechowywać wyłącznie w „chmurze”. Nasze pliki będą widoczne w postaci ikonek z pełnymi metadanymi, a będą ściągane jedynie na żądanie np. przy próbie otwarcia. Spowoduje to np. to, że posiadając komputer z niewielkim dyskiem twardym, będziemy bez problemu mieli dostęp nawet do terabajtowych zasobów w Dropboksie. Nigdy nie jest tak, że wszystkiego potrzebujemy jednocześnie. Zawsze korzystamy zaledwie z kilku plików. Wówczas mamy je ściągnięte na dysk. Cała reszta będzie się znajdować w Dropboksie. Pierwsze wideo pokazujące, jak to działa, wygląda bardzo obiecująco i daje nadzieję posiadaczom niewielkich dysków twardych. Dla porządku należy wspomnieć, że podobne rozwiązanie istniało w usłudze OneDrive, ale wraz z premierą Windowsa 10 ta funkcjonalność zniknęła.
Przykładem, jak może to działać, jest system iOS i zainstalowane na nim aplikacje typu Dropbox czy Google Drive. Dyski SSD zainstalowane w naszych iPhone’ach czy iPadach są w zdecydowanej większości mniejsze niż dyski komputerów, bardzo często mniejsze także od ilości danych zgromadzonych w naszych Dropboksach. A jednak mamy dostęp do nich wszystkich poprzez zainstalowaną aplikację. Bardzo podobnie będzie to niedługo działać na naszych komputerach.
Życie w przeglądarce to przyszłość
Alternatywą do takiego podejścia jest rozwiązanie proponowane przez Google’a w systemie Chrome OS. Polega ono na tym, że wszystko dzieje się w przeglądarce. Wszystkie pliki są cały czas w chmurze i nie są ściągane na lokalny dysk twardy, kiedy ich używamy. Dzięki takiemu podejściu Chromebooki mogą mieć bardzo niewielkie dyski twarde, potrzebne jedynie do czasowego przechowywania podręcznych plików. Nie ukrywam, że fascynuje mnie podejście Google’a do systemu Chrome OS. Mimo całej jego ułomności i wciąż bardzo skromnych możliwości jest coś magicznego w tym, że w dowolnym momencie mogę zamknąć klapę Chromebooka, wyrzucić go za okno, zalogować się na nowym komputerze i pracować dokładnie od tego momentu, gdzie byłem jeszcze minutę temu. Jest to ogromna zaleta takiego podejścia – całkowite bezpieczeństwo danych. Wadą jest to, że programy uruchamiane w przeglądarce mają póki co znikome możliwości.
Przeciwne podejście prezentuje Apple. Wszystkie programy są zainstalowane lokalnie na komputerze. Dzięki temu mają ogromne możliwości. Jedynie pliki z danymi są synchronizowane w chmurze poprzez usługę iCloud Drive. Ich lokalne kopie znajdują się na naszych dyskach twardych. Takie podejście daje ogromne możliwości, nie rozwiązuje jednak tytułowego problemu, czyli odwiecznej bolączki przepełnionych dysków twardych. Nadzieję na to daje jednak Dropbox z czyhającym za rogiem Project Infinite.
Gdybym miał zgadywać, jak będzie wyglądać przyszłość, wskazałbym jednak na rozwiązanie proponowane przez Google’a. Póki co jesteśmy ograniczeni możliwościami przeglądarki i szybkością internetu. Ale to są ograniczenia, które obowiązują teraz w 2016 roku. Za 5-10 lat będziemy się z tych ograniczeń śmiać. Będziemy mieli wielokrotnie szybszy internet, a przeglądarki będą oferować nieskończone, w porównaniu z dzisiejszymi, możliwości. Dla przykładu, dzisiaj już bez większych problemów edytujemy za pomocą przeglądarki pliki tekstowe, arkusze kalkulacyjne czy prezentacje (Dokumenty Google’a). Dla odmiany edycja wysokiej jakości dużych plików wideo jest praktycznie niemożliwa. Wynika to z tego, że są to zawsze bardzo duże pliki, których przesłanie zajmuje często długie godziny. Edycja on-line jest zatem niewykonalna.
Patrząc jednak na to, jakie możliwości mieliśmy 10 lat temu (w marcu 2006 roku Google zaprezentowało światu Dokumenty Google’a), a jakie mamy dzisiaj, jestem gotów założyć się, że za 10 lat swobodnie będziemy mogli on-line w przeglądarce zrobić to, co teraz robimy w iMovie. To tylko kwestia czasu.