W październiku 2010 roku Steve Jobs spotkał się z prezydentem Obamą, któremu na wstępie we właściwy sobie sposób oświadczył: „Jest pan na drodze do zakończenia prezydentury na jednej kadencji", dodając, że „aby temu zapobiec, administracja powinna być o wiele bardziej przyjazna dla biznesu". Opisał przy tym, jak w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, ze względu na przepisy i brak dodatkowych kosztów firmie Apple łatwiej było przenieść produkcję do Chin. Obama przystał na złożoną przez Jobsa propozycję ponownego spotkania i przedyskutowania kwestii biznesowych w większym gronie. Ostatecznie doszło do niego w lutym 2011 roku i, prócz samego CEO Apple, uczestniczyli w nim m.in. Eric Schmidt z Google, Mark Zuckerberg z Facebooka, Larry Ellison z Oracle oraz Reed Hastings z Netfliksa. Każdy z obecnych szefów firm przedstawiał własne sugestie zmian mających uzdrowić amerykańską gospodarkę, a kiedy przyszła kolej na Jobsa, oświadczył, iż w kraju potrzebna jest większa liczba inżynierów, dlatego na uczelniach powinno się kłaść większy nacisk na ich wykształcenie. Dodał, że 700 tysięcy pracowników zatrudnionych przez chińskie fabryki produkujące dla Apple nadzoruje 30 tysięcy inżynierów, a w Stanach nie znajdzie się tylu chętnych, po czym padły słowa: „Gdybyście wyuczyli tych inżynierów, moglibyśmy przenieść tutaj nasze fabryki”. Od tamtej chwili mija właśnie pięć lat, a na urządzeniach firmy z Cupertino nadal widnieje napis – „Designed by Apple in California. Assembled in China”.

Mimo tego, że w 2013 roku produkcja komputerów Mac Pro została przeniesiona do Stanów Zjednoczonych, to - jak można przeczytać na stronie Apple - tak naprawdę są one tam wyłącznie montowane, a tylko część ich komponentów pochodzi z Teksasu, Florydy, Illinois czy Kentucky. Firma z Cupertino mogła sobie pozwolić na taki krok z bardzo prostej przyczyny – cena urządzenia w minimalnej konfiguracji wynosi 2999 dolarów plus podatek, a do najwyższej trzeba dołożyć kolejne 1000 dolarów. Mac Pro jest komputerem kierowanym do wąskiej grupy odbiorców i nie znajdzie on nigdy tylu nabywców, co chociażby MacBooki, nie mówiąc o iPhone'ach. A to właśnie na tych ostatnich swoje funkcjonowanie opiera firma Apple. Witajcie w Chinach!

W 1998 roku Steve Jobs, któremu po powrocie do Apple zależało na znalezieniu osoby potrafiącej zorganizować działanie fabryk i łańcuchów dostaw firmy na modelu Just-in-time, zatrudnił na stanowisku kierownika działu operacyjnego menadżera zarządzającego zaopatrzeniem w Compaq Computers, Tima Cooka. Kiedy na jednym z pierwszych zebrań poinformowano go o problemach z jednym z chińskich dostawców, Cook stwierdził, że ktoś powinien tam pojechać, aby tym kierować, a w chwilę później zapytał jednego z obecnych specjalistów ds. operacji, co on tu jeszcze robi. Już na początku swojej kadencji Cook w krótkim czasie wynegocjował lepsze warunki u dostawców, namówił ich do przeniesienia się bliżej fabryk Apple, a samą ich liczbę zredukował ze 100 do 28. Skrócenie łańcucha dostaw spowodowało zmniejszenie czasu zalegania produktów w magazynach z jednego miesiąca na początku 1998 roku do dwóch dni już w roku następnym, czyli tak jak sobie tego życzył Jobs – Just in time. Równocześnie był to czas, kiedy Apple zaczęło w pełni przenosić produkcję swoich urządzeń do Chin. Dzisiaj, gdy po śmierci Jobsa stery w firmie przejął Tim Cook, jeżeli nie ma go w siedzibie Apple w Cupertino, to można śmiało zakładać, że poleciał on do Państwa Środka.

Choć za powód podjęcia decyzji o wytwarzaniu urządzeń z logo nadgryzionego jabłka w Chinach najczęściej uznaje się niskie koszty związane z wynagrodzeniem tamtejszych pracowników, pisząc o pracy za „miskę ryżu” trzeba wziąć pod uwagę, że jest to punkt widzenia mieszkańców bogatszej części państw Zachodu. Takiemu poglądowi zaprzeczył także Tim Cook, który w niedawnym wywiadzie dla CBSN stwierdził, że nie ma to niczego wspólnego z kosztami zatrudnienia, tylko z jakością, liczbą pracowników i ich wysokim poziomem umiejętności zawodowych. Negatywnym przykładem powierzenia produkcji amerykańskim fabrykom jest firma GT Advanced Technology, która miała być odpowiedzialna za wytwarzanie szkła szafirowego dla przyszłych iPhone'ów. Pomimo realizacji zamówień Apple na mniejsze komponenty, m.in. szkło chroniące ekrany zegarka Apple Watch, zleceniobiorca nie podołał stawianemu przed nim zadaniu i pojawiły się plotki, iż za produkcję szafirowego szkła ma zostać odpowiedzialny główny podwykonawca Apple, firma Foxconn. Jak mogłaby wyglądać produkcja iPhone'ów w Stanach Zjednoczonych pokazuje przykład Motoroli. W 2013 roku firma, chcąc wytwarzać smartfony na własnym terenie, zatrudniła dwa tysiące pracowników w fabryce położonej w Fort Worth w Teksasie. Ile urządzeń było tam produkowanych? 100 tysięcy tygodniowo, a Apple tylko w ostatnim kwartale 2015 roku sprzedało 74,8 miliona iPhone'ów, co daje liczbę ponad 5,8 miliona tygodniowo. Biorąc pod uwagę takie dysproporcje, zapowiedzi walczącego o nominację partii republikańskiej w amerykańskich wyborach prezydenckich Donalda Trumpa o zmuszeniu firmy Apple do przeniesienia produkcji do Stanów Zjednoczonych tylko przez nałożenie na nią wysokich podatków są nierealne. Chyba nie tędy droga panie Trump.

Chiny to dla firmy z Cupertino nie tylko miejsce, gdzie z tych czy innych względów łatwiej produkować swoje urządzenia. Już w 2013 roku obecny szef Apple Tim Cook w wywiadzie dla chińskiej państwowej agencji prasowej Xinhua News stwierdził, że Chiny wyprzedzą Stany Zjednoczone, stając się największym na świecie rynkiem zbytu dla jego firmy. Trudno się z tym nie zgodzić, kiedy porówna się liczbę mieszkańców USA wynoszącą 320 milionów tylko do liczby abonentów największego chińskiego, a zarazem światowego, operatora sieci komórkowej – China Mobile, bo ta wynosi ponad 800 milionów. Nic zatem dziwnego w kilkuletnich staraniach Apple o nawiązanie współpracy z tym telekomem. Pomimo iż już wcześniej smartfony amerykańskiego producenta były dostępne u operatorów takich jak China Unicorn i China Telecom, to właśnie podpisanie w grudniu 2013 roku umowy z China Mobile pozwoliło zaistnieć Apple na tak szeroką skalę w Państwie Środka. Choć producent iPhone'a urzeczywistnił swój cel, nie ograniczył się wyłącznie do oferowania swoich urządzeń u chińskich operatorów, rozbudowując także sieć własnych salonów.

Firma z Cupertino swój pierwszy Apple Store na terenie Chin otworzyła w Pekinie w 2008 roku. Obecnie jest ich już 33, a ostatni z nich został uruchomiony pod koniec stycznia w mieście Qingdao. W samym tylko styczniu bieżącego roku był to już trzeci nowy sklep marki w tym państwie, a w ciągu najbliższych miesięcy powstanie siedem kolejnych. Z punktu widzenia Amerykanina czy Europejczyka całkowita liczba placówek Apple w Chinach, szczególnie przeliczając ją na mieszkańców, może wydawać się stosunkowo niska, ale jej dynamiczny wzrost robi duże wrażenie. Kraj ten bardzo szybko stał się dla Apple jednym z najważniejszych rynków detalicznych, dzięki rozwojowi tamtejszej klasy średniej zainteresowanej kupnem wysokiej jakości smartfonów. Chińczycy, którzy mogą sobie na to pozwolić, lubią otaczać się luksusem, a niejako jego synonimem w świecie technologii jest dla wielu z nich firma Tima Cooka i produkowane przez nią iPhone'y. Oczywiście można zapytać, co z resztą, bo przecież 1,3 miliarda obywateli Państwa Środka to nie tylko klasa średnia i milionerzy kupujący złote Apple Watch Edition dla swoich psów. Co z pracownikami, którzy te urządzenia produkują za tak często wspominaną „miske ryżu"? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należałoby zapytać, ilu z amerykańskich pracowników, składających komputery Mac Pro w USA, osobiście je ma, albo ilu pracowników Mercedesa jeździ nowymi samochodami tej marki na co dzień? Grupa docelowa, do której swoje produkty kieruje Apple, jest taka, a nie inna i gdyby firma chciała zmienić pod tym względem swoją politykę, już dawno by to zrobiła. Tymczasem „tańszy" 4-calowy iPhone 6c, 6e, 5se, czy jak ostatecznie zostanie on nazwany, w zakładanej cenie około 500 dolarów tak naprawdę tani nie jest. Szczególnie, gdy porównamy go do smartfonów lokalnych chińskich producentów – firm Huawei, Xiaomi, Lenovo czy ZTE. Mimo wszystko firma Apple na chińskim rynku radzi sobie bardzo dobrze.

W pierwszym kwartale ubiegłego roku w Państwie Środka sprzedano ogółem 98,8 miliona smartfonów i, w stosunku do analogicznego okresu rok wcześniej, był to spadek o 4,3%. Jednocześnie był to pierwszy tego rodzaju przypadek od sześciu lat, co wskazuje na proces nasycania się tamtejszego rynku smartfonów. Wbrew ogólnemu trendowi, firma z Cupertino we wspomnianym okresie sprzedała w Chinach 14,5 miliona iPhone'ów, o 62,1% więcej niż w pierwszym kwartale 2014 roku. Dało to jej pozycję lidera na chińskim rynku i choć w kolejnych trzech miesiącach firmy Xiaomi i Huawei wyprzedziły Apple, to sprzedaż iPhone'ów odnotowała kolejne wzrosty. Sytuacja powtórzyła się także w następnym kwartale, a według raportu firmy Apple za ostatni okres fiskalny 2015 (dla Apple pierwszy 2016) przychody ze sprzedaży w Chinach osiągnęły 18 miliardów dolarów, o 14% więcej niż w roku poprzednim. Pomimo spowolnienia chińskiej gospodarki firma z Cupertino dostrzega mimo wszystko potencjał do dalszych wzrostów sprzedaży na tamtejszym rynku. Zależy to od rozwoju sytuacji gospodarczo-finansowej w tym państwie, jednak Tim Cook już od dawna zabiega o lokalnych klientów, budując tym samym stabilną pozycję Apple w tym kraju. Założył on m.in. konto w chińskim serwisie społecznościowym Weibo, a w swoim pierwszym wpisie, oczywiście w języku mandaryńskim, poinformował o projekcie mającym na celu osiągnięcie neutralności węglowej fabryk produkujących urządzenia Apple w tym kraju, poprzez zrównoważenie emisji CO2 energią ze źródeł odnawialnych. W przypadku swoich sklepów i biur Apple udało się to osiągnąć dzięki budowie w prowincji Syczuan farm fotowoltaicznych o mocy 40 MW. Tim Cook potrafi także przepraszać swoich chińskich klientów, jak miało to miejsce w przypadku polityki gwarancyjnej dotyczącej iPhone'ów 4 i 4s. Samo Apple także dostosowuje swoją ofertę do oczekiwań tamtejszego rynku. Gdy 17 stycznia 2014 podczas inauguracji sprzedaży iPhone'ów 5s i 5c we wspomnianej sieci China Mobile zapytano Cooka, kiedy jego firma zacznie produkować smartfony z większymi ekranami, ten odparł, że Apple pracuje nad wielkimi rzeczami, ale chcą zachować je w tajemnicy, bo wtedy „będziemy szczęśliwsi, gdy je zobaczymy”. I rzeczywiście, jakby w odpowiedzi na oczekiwania chińskich konsumentów, kilka miesięcy później zadebiutowały większe iPhone'y 6 i 6 Plus. To nie koniec gry Apple pod tamtejszy rynek, bo wystarczyły obchody chińskiego Nowego Roku, by z tej okazji firma wprowadziła do oferty specjalne edycje zegarka Apple Watch oraz słuchawek Beats Solo2.

Syndrom to zespół zazwyczaj negatywnych cech charakterystycznych dla danego zjawiska lub typowych objawów dla jakiejś choroby. Choć firma z Cupertino z całą pewnością ma swój chiński syndrom, to trudno powiedzieć, że objawy „choroby" są dla Apple negatywne.

  • Cytaty wykorzystane w tekście pochodzą z książki „Steve Jobs" autorstwa Waltera Isaacsona.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 2/2016

Pobierz MyApple Magazyn nr 2/2016

Magazyn MyApple w Issuu