Relikwie Apple, czyli pamiątki po Jobsie
Odkąd za sprawą powieści Krzyżacy Henryka Sienkiewicza po raz pierwszy zetknąłem się z tematem relikwii, zawsze wywołuje on u mnie uśmiech politowania nad ludzką głupotą. Kult relikwii (łac. reliquiae – pozostałości, resztki), polegający na oddawaniu czci szczątkom ciał osób uznanych za świętych lub przedmiotom, z którymi miały one styczność podczas swojego życia, jest powszechnym motywem wielu religii.
Pomimo iż jest on szczególnie rozpowszechniony w katolicyzmie i prawosławiu, to udając się do buddyjskiej świątyni Dalada Maligawa na Sri Lance, wyznający tę religię wierni mogą oddać cześć... zębowi samego Buddy, który wedle legendy został odnaleziony po jego kremacji. Zęby to bardzo popularna relikwia, w pałacu Topkapi położonym w Stambule, prócz 60 włosów z brody proroka Mahometa, odcisków jego stóp i kilku należących do niego mieczy, znajduje się także jego ukruszony ząb. A chcecie zobaczyć mleczaki Jezusa? Nie wiem, czy któryś z chrześcijańskich kościołów przechowuje taką relikwię, jednak można było ją kupić w średniowieczu. Trudno się dziwić mleczakom, kiedy handlujący relikwiami i odpustami fikcyjny Sanderus ze wspomnianych Krzyżaków miał w swojej ofercie „kopytko osiołka, na którym mały Jezus wraz z rodziną uciekali do Egiptu, szczebel z drabiny, o której śnił Jakub i rdzę z kluczy świętego Piotra”... Dobrze, ale zapytacie, dlaczego o tym piszę, skoro to MyApple Magazyn? Przecież Apple to wedle wielu osób religia, a skoro tak, to musi posiadać także swoje relikwie.
Nie, Apple to nie religia, choć z całą pewnością nosi jej znamiona. Potwierdzają to chociażby badania brytyjskich neurologów, o czym pisaliśmy kilka lat temu w naszym serwisie. W pierwszej części wyemitowanego przez telewizję BBC programu „Secrets of Superbrands" jego autor Alex Riley namówił redaktora portalu „World of Apple" Alexa Brooksa - uważającego się za fanatyka marki Apple - do poddania się badaniu rezonansem magnetycznym. Neurolodzy po analizie wyników reakcji mózgu Brooksa na produkty różnych firm doszli do wniosku, iż te pochodzące od Apple wywołują u badanego takie same procesy, jakie zachodzą w mózgach osób wierzących po obejrzeniu wizerunku czy obrazu związanego z ich religią. Dodatkowo w programie pojawia się nagranie wideo przedstawiające klientów i sprzedawców przed londyńskim Apple Store w Covent Garden, wyglądających jakby znajdowali się w czasie religijnego uniesienia. Jeżeli chodzi o same firmowe sklepy Apple, to - jak twierdzi biskup Buckingham - wskutek ich lokalizacji w zabytkowych budynkach pełnych łuków, kamiennych podłóg i z małymi ołtarzykami, gdzie prezentuje się poszczególne produkty sygnowane logo Apple, mogą one budzić skojarzenia z kościołami. A co z rzeczonymi relikwiami?
Oczywiście za takie można uznać już tylko same aktualne produkty firmy z Cupertino, gdyż to właśnie one powodują masowe pielgrzymki do sklepów tej marki. Osób nie tylko zainteresowanych ich kupnem, ale i tych, które chcą je wyłącznie zobaczyć. Jeżeli w stosunku do nich użyć nomenklatury określającej kategorie relikwii, urządzenia z logo nadgryzionego jabłka należałoby zaliczyć do relikwii trzeciego stopnia, czyli przedmiotów, które stały się nimi poprzez dotknięcie tych właściwych relikwii lub przez samego świętego w trakcie jego życia. Chwila, jakiego świętego? A Steve Jobs to dla „wyznawców" Apple niby kto?
Co prawda mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do pojawienia się związanych z Jobsem „relikwii" pierwszego stopnia, jednak te, które zalicza się do stopnia drugiego, są kolekcjonowane już od dawna. Mowa tutaj o przedmiotach związanych bezpośrednio z jego osobą. Jako że Apple mimo wszystko nie jest religią, a Steve Jobs nie jest świętym, to zamiast określania takich przedmiotów mianem relikwii, nazywa się je pamiątkami.
W ubiegłym roku w serwisie Craiglist.org pojawiła się oferta sprzedaży samochodu BMW 325i Convertible z 1995 roku. Pomimo iż na liczniku auto miało przebieg ponad 222 tysięcy kilometrów, a takie same modele są wyceniane na około 3000 dolarów, jego właściciel żądał kwoty 11 tysięcy. Dlaczego? Osobą, która nim jeździła pomiędzy rokiem 1995 a 1996, był według sprzedającego Steve Jobs. Nie do końca była to prawda, gdyż kabriolet był zarejestrowany na jego żonę Laurene, ale być może Jobs kilka razy nim kierował. Zresztą – czy to ma znaczenie? Wystarczy, że w nim siedział, by samochód stał się gratką dla wyznawców, przepraszam, dla kolekcjonerów.
W maju 2012 roku, kilka miesięcy po śmierci założyciela Apple, nowojorski dom aukcyjny Sotheby’s wystawił na sprzedaż odręczną notatkę Steve’a Jobsa z 1974 roku, kiedy pracował on jeszcze dla firmy Atari. Treść czterostronicowego dokumentu dotyczyła propozycji modyfikacji komputerowej gry „World Cup". Zawierał on m.in. trzy wykresy naszkicowane przez Jobsa i podpis „Steve”. Sprzedawcy szacowali jego wartość na 10 do 15 tysięcy dolarów, jednak podczas aukcji został on sprzedany za 27,5 tysiąca dolarów.
Jobs bardzo rzadko rozdawał autografy, dlatego jeszcze przed jego śmiercią podpis założyciela Apple był cenną zdobyczą dla kolekcjonerów. A ile trzeba za taki autograf zapłacić? Choć w serwisie aukcyjnym eBay znajdziemy podobne oferty już za kilka dolarów, to są to wyłącznie reprodukcje oryginału. Jeżeli nie zostały one potwierdzone żadnym certyfikatem autentyczności, nie warto wierzyć sprzedawcy, nawet gdy oferuje taki autograf za 500 dolarów. Podobnie jak z rzekomymi relikwiami w średniowieczu, popyt przewyższa podaż, dlatego często handluje się przysłowiowymi „kopytkami osiołka i szczeblami Jakubowej drabiny". Pewnym wyznacznikiem wartości autentycznego podpisu Steve'a Jobsa może być cena, jaką w 2003 roku podczas licytacji w tym serwisie uzyskał podpisany przez niego pierwszy egzemplarz magazynu „Macworld". Pomimo iż osiągnęła ona poziom 2274 dolarów, to transakcji nie sfinalizowano, ponieważ nie była to cena minimalna, jakiej żądał sprzedający. A jak unikalna jest to rzecz, świadczy historia związana z tym konkretnie podpisem. Sprzedający był zatrudniony w Apple w latach 1992–1999 i, jak sam opowiada, poprosił sekretarkę Jobsa o przekazanie mu magazynu, by ten go podpisał. Ta odpowiedziała mu: „Nie, on nie podpisuje takich rzeczy", jednak później zadzwoniła do niego i kazała odebrać podpisany magazyn, zanim ten zniknie. Jako założyciel jednej z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie, Jobs pojawił się na okładkach wielu magazynów, w tym wspomnianego pierwszego wydania „Macworld" z 1984 roku. Jego cena po śmierci twórcy Macintosha osiągnęła poziom 300 dolarów. Oczywiście bez autografu.
W 2011 roku, także w serwisie eBay, wystawiony został pomarańczowy, dwugigabajtowy iPod shuffle czwartej generacji. Urządzenie było nowe, a co najważniejsze, na jego oryginalnym opakowaniu znajdował się własnoręczny podpis Steve'a Jobsa. Co prawda nie miał on żadnego certyfikatu, jednak towarzyszyła mu historia jego złożenia. Na prośbę o autograf Jobs miał odpowiedzieć: „Myślę, że jestem ostatnią osobą, która powinna coś podpisywać. Mogę zrozumieć, że pisarz podpisuję swoją książkę, ale myślę, że jeśli ktoś w naszej firmie miałby coś podpisywać, to powinni być to członkowie naszego zespołu R&D oraz wszystkie osoby odpowiedzialne za innowacyjność produktu. Szkoda, że wszyscy nie mogą otrzymywać takiego samego uznania, ale przypuszczam, że w ten sposób jest łatwiej, bo potrzeba dość dużego iPoda, by zmieścić podpisy każdego z nich". Za ile ten wyjątkowy iPod został sprzedany? Różne źródła donosiły, że jego cena już na pięć dni przed zakończeniem aukcji wynosiła przeszło 10 tysięcy dolarów, a później wspominano nawet o 25 tysiącach, jednak ostatecznie – według informacji znajdującej się w archiwum serwisu eBay – został on sprzedany za kwotę 9995 dolarów.
Autograf Jobsa można znaleźć także na kilku innych produktach Apple, ponieważ dla zwieńczenia pracy nad pierwszym Macintoshem wszyscy członkowie zespołu złożyli swoje podpisy wewnątrz jego obudowy. Zostały one umieszczone na matrycach i były tłoczone wewnątrz komputera Apple, pomimo iż użytkownik nigdy nie miał ich zobaczyć, gdyż Jobs nie chciał, aby Macintosha dało się otwierać bez odpowiednich narzędzi.
Pomimo iż nie ma oficjalnego muzeum Apple, to istnieją prywatne kolekcje produktów tej marki. Wiele z nich jest udostępnianych zwiedzającym. Przykładem może być tutaj otwarte w listopadzie ubiegłego roku w mieście Savona we Włoszech muzeum „All About Apple”, posiadające kolekcję ponad 10 tysięcy eksponatów związanych z firmą Steve'a Jobsa. Nie trzeba jednak jechać aż tak daleko. Miesiąc temu w Center of Pop Art przy ulicy Husova w Pradze otwarto prywatne muzeum firmy z Cupertino.
Na łącznej powierzchni 767 m² znalazły się 472 eksponaty, m.in. komputery NeXT, Apple II, Lisa, PowerMac, iBook oraz MacBook, aparat QuickTake i drukarki będące kiedyś w ofercie firmy, a kolejne generacje iPodów, iPhone'ów i iPadów, jakie ukazały się pomiędzy rokiem 2001 a 2012, prezentowane są tutaj w porządku chronologicznym.
Witryny praskiego muzeum zostały ozdobione cytatami Jobsa, a w środku można zapoznać się z jego historią. Dodatkowo mamy okazję zobaczyć tutaj pamiątki pozostałe po jego pracy w firmie Apple i Next oraz studiu Pixar, a także okładki magazynu „Time” ze zdjęciami Jobsa. Na miejscu zostanie otwarta także restauracja „Steven's Food", która będzie serwować dania kuchni wegańskiej preferowanej przez założyciela firmy z Cupertino... Czy Apple to aby jednak nie religia?