„Osiołkowi w żłoby dano”, czyli jeszcze o usługach oferujących muzykę na żądanie
W jednym z wrześniowych numerów MyApple Magazynu ukazał się mój tekst, będący właściwie recenzją wprowadzonej w czerwcu usługi Apple Music. Po pierwszych trzech miesiącach serwis ten miał jeszcze tyle wad, że nie był w stanie odciągnąć mnie od Spotify - usługi, w której od lat opłacam konto premium. Z drugiej strony oferował i nadal oferuje nowatorskie funkcje, jak przygotowywane przez redakcję składanki oraz wewnętrzny serwis społecznościowy Connect, dla których zdecydowany byłem płacić za abonament także w tej usłudze. Jak wygląda sytuacja obecnie? Z mojej perspektywy wybór jest jednocześnie łatwiejszy i trudniejszy zarazem.
Apple Music
Od września trochę się zmieniło i na szczęście na lepsze. Ostatnia aktualizacja iOS do wersji 9.2 przyniosła wreszcie oznaczenie utworów pobranych do pamięci urządzenia i dostępnych offline. Przy poszczególnych utworach i albumach pojawiła się ikona iPhone'a z „ptaszkiem”. Szkoda tylko, że jest szara i na tyle mała, że ginie na białym tle, trzeba wytężać wzrok, by ją zauważyć. Spotify dalej posiada zdecydowanie bardziej spójny i przyjazny dla użytkownika interfejs.
Kiedy wspominałem o Apple Music, mówiłem także o ekosystemie, usługa wpisywała się w szerszy wachlarz usług i urządzeń Apple. Z marszu dostępna była bowiem właściwie na wszystkich urządzeniach, jakie posiadałem, a więc na moich Macach, iPhonie i iPadzie. Pozostało tylko rozpocząć subskrypcję, a obecnie opłacać abonament, co i tak dzieje się automatycznie.
Ten ekosystem uległ ostatnio poszerzeniu, o czym także wspominałem w jednym z ostatnich numerów magazynu. Mowa oczywiście o Apple TV czwartej generacji. Usługa Apple Music jest w nim dostępna niemal w całości, brakuje jedynie wspomnianego serwisu społecznościowego Connect. Mam jednak dostęp do nowości, mojej muzyki, a przede wszystkim serwowanych przez redakcję serwisu składanek i płyt dobranych niemal perfekcyjnie pod moje muzyczne gusta. Od podłączenia nowego Apple TV codziennie słucham muzyki na telewizorze, serwowanej właśnie przez Apple Music. W tym wypadku mowa oczywiście o strumieniowaniu - nie ma możliwości zapisania piosenek w pamięci tej przystawki. Tak czy inaczej rozwiązanie to sprawdza się świetnie, zwłaszcza w połączeniu z pięknymi wygaszaczami ekranu, prezentującymi San Francisco, Nowy Jork, Londyn, Hawaje i Wielki Mur Chiński. Sprawdza się to zwłaszcza wieczorem, kiedy na ekranie przesuwa się panorama oświetlonego zachodzącym słońcem San Francisco lub industrialny wręcz widok Manhattanu widziany z góry, z lotu ptaka, a w tle leci np. ścieżka dźwiękowa do filmu „Blade Runner”. Równie dobrze wypada połączenie ścieżki dźwiękowej z filmu „Wielki Błękit” z wygaszaczem prezentującym Hawaje.
Wspomniane nowości wraz ze składankami czy generalnie całą sekcją rekomendacji oraz serwisem Connect utwierdzają mnie w przekonaniu, by dalej korzystać z Apple Music, choć wciąż nie jest to podstawowa usługa muzyczna, z której korzystam.
Spotify
Z mojej perspektywy minione miesiące nie przyniosły w Spotify specjalnych nowości, co nie jest zarzutem. Dalej jest to program o prostym i czytelnym interfejsie użytkownika, z którego korzysta mi się o wiele wygodniej niż z Apple Music. Przeglądanie albumów, tworzenie własnych składanek czy dostęp do ostatnio odtwarzanych utworów jest - przynajmniej dla mnie - o wiele łatwiejszy i szybszy niż ma to miejsce w przypadku Apple Music. Dalej też znaleźć w nim mogę zdecydowanie więcej interesującej mnie muzyki, np. dyskografię Rammsteina, której próżno szukać w innych serwisach tego typu. I choć nie ma w nim czegoś takiego jak Connect, to mogę podglądać w tym serwisie, czego słuchają moim znajomi. Przyznać jednak muszę, że akurat ci, którzy korzystają ze Spotify, mają w większości przypadków skrajnie odmienny gust muzyczny ode mnie
Kiedy pojawiło się Apple Music, całkiem spora grupa moich znajomych wypisywała się ze Spotify. W moim przypadku - o czym wspominałem już trzy miesiące temu - Spotify przetrwało próbę czasu.
Tidal
Jak dotąd pomijałem we wszelkich recenzjach tę usługę, która powstała na bazie innego serwisu, zwanego WiMP. Tidal wyróżnia się przede wszystkim tym, że oferuje muzykę w bezstratnym formacie, co z pewnością dla niektórych osób będzie miało duże znaczenie. Wyjdę tutaj na strasznego profana, ale dla mnie nie jest to aż tak ważne, choć na dobrym sprzęcie jestem w stanie usłyszeć różnicę. Oczywiście nie trzeba od razu wykupywać abonamentu HiFi za 39,99 zł. Za standardową dla chyba wszystkich tego typu usług cenę 19,99 zł Tidal oferuje muzykę w jakości porównywalnej z tą, którą serwują inne serwisy. Co więcej, dla całkiem sporej grupy osób Tidal dostępny jest za darmo. Dla tych, którzy jeszcze nigdy nie korzystali z serwisów oferujących muzykę na żądanie, jest to niezła okazja, by spróbować dłużej niż testowe trzy miesiące oferowane np. przez Apple Music.
Od kilku tygodni abonenci sieci Play mogą korzystać z Tidala Premium za darmo i to przez dwa lata. Jeśli dobrze wszystko zrozumiałem, to warunkiem jest pozostanie abonentem tej sieci przez ten czas. Użytkownik nie otrzymuje specjalnego kodu rabatowego, a uruchamia usługę Tidal w serwisie Play24. Po mniej więcej godzinie od aktywacji tej usługi otrzymałem SMS-a z hasłem. Loginem do mojego konta w Tidalu jest mój numer telefonu.
O ile mi wiadomo, jest to obecnie jedyna tego typu promocja na darmowy dostęp do dużych serwisów strumieniowych w ofercie polskich operatorów. A zatem, żeby jeszcze bardziej skomplikować sobie wybór, zainstalowałem Tidala i aktywowałem usługę.
Tidal oczywiście oferuje aplikację dla iOS. Wygląda ona - moim zdaniem - na pewno lepiej niż Apple Music, co może wynikać z tego, że ja po prostu wolę ciemne tło w programach muzycznych. Jest niemal tak intuicyjna jak aplikacja Spotify, choć przegrywa z nią pod względem wyglądu interfejsu. Ważne jest jednak to, że mam wygodny dostęp do ulubionych artystów, albumów i utworów. Oczywiście jeśli dodaję album do ulubionych, czyli do swojej biblioteki, nie oznacza, że wszystkie znajdujące się na nim utwory dodane są także do ulubionych. Co ważne, Tidal w bardzo wyraźny sposób - tak jak Spotify - oznacza utwory pobrane do pamięci mojego iPhone'a czy iPada.
W tytule tego tekstu zacytowałem fragment wiersza Aleksandra Fredry o biednym ośle, któremu podano owies i siano. Osioł, nie mogąc się zdecydować, od czego zacząć, padł z głodu. Oczywiście w tym wypadku nie ma mowy, bym przestał słuchać muzyki, nie mogąc zdecydować się, czy mam słuchać jej w Apple Music, w Spotify, czy w Tidalu (a jest przecież jeszcze Deezer, którego - nie ukrywam - pominąłem). W ostatnich miesiącach słuchałem muzyki, korzystając z Apple Music i Spotify, a od niedawna robię to też w Tidalu, choć w moim przypadku serwis ten nie wniósł nic nowego ponad to, co oferują te dwa pierwsze.