Felieton o utracie prywatności w świecie technologii i nie tylko
Tematyka prywatności stała się ostatnimi czasy wyjątkowo popularna. Medialny szum skłonił mnie do refleksji nad kwestiami prawnymi z nią związanymi, działaniami mającymi charakter inwigilacyjny oraz dość często słyszanym przeze mnie sformułowaniem „ja nie mam nic do ukrycia”.
Zacznę od tego, że kilka miesięcy temu usunąłem aplikację Facebooka ze swojego telefonu. Pierwotnie to właśnie tej decyzji chciałem poświęcić ten tekst, ale po głębszym zastanowieniu się stwierdziłem, że temat jest o wiele szerszy. Facebook to świetny serwis społecznościowy. Dzięki niemu wiem, co u moich znajomych, z którymi nie jestem w stanie mieć kontaktu na codzień. Grupy pozwalają mi na uzyskiwanie informacji od osób, z którymi studiuję, a strony porzucają linki do interesujących mnie (w teorii) materiałów. Zresztą to nie miejsce na wyliczanie zalet Facebooka, gdyż większość z nas je doskonale zna. Nie jest to również miejsce na użalanie się nad wpływem aplikacji na zużycie baterii oraz wydajność smartfonów. Co tu dużo mówić - nie jest najlepsza.
Zgadzając się na dostęp Facebooka do zdjęć i lokalizacji dajemy algorytmom serwisu spore pole do popisu. Decyzja o usunięciu aplikacji zapadła w moim przypadku w momencie, gdy zobaczyłem w górnej części programu proponowane do udostępniania zdjęcia. Nie były one ułożone chronologicznie. Były to fotografie z moimi znajomymi, których mam również „zgromadzonych” na Facebooku. System iOS nie potrafi dokonać automatycznie takiej selekcji, czyli wszystkie moje zdjęcia przeszły przez serwery serwisu lub samą aplikację i na tej podstawie dokonano wyboru. Nie ukrywam, że średnio mi się to podobało. To jednak nie wszystko. Osoby, których numery telefonu mam zapisane w pamięci telefonu zaczęły pojawiać się jako „proponowani znajomi” w wersji serwisu na przeglądarkę. Co to oznacza? Moja książka telefoniczna przeszła przez serwery Facebooka. Podobna sytuacja miała miejsce gdy w rozmowie przez Messenger padło nazwisko jednej osoby. Algorytmy Zuckerberga zaproponowały mi tego człowieka jako potencjalnego znajomego, a ponadto w polecanych stronach pojawił się jego fanpage. Moja fanaberia i przypadek? Ależ skąd - Facebook sam potwierdza takie działania w swoim regulaminie, który uległ znaczącym zmianom 1 stycznia 2015 r.
Wszystko, co wyżej napisałem, zachęciło mnie do wprowadzenia zmian. Messengera używam w ostateczności - wybieram iMessage, Telegram czy najbezpieczniejszy na rynku komunikator Signal. Zamiast wyszukiwarki Google staram się korzystać z Duck Duck Go. Aplikację Facebooka usunąłem i odwiedzam serwis tylko za pośrednictwem przeglądarki. Dodatkowo zmieniłem przeglądarkę na komputerze na Google Chrome i zainstalowałem wtyczkę Ghostery do blokady wszelkiego rodzaju trackerów. Swoją drogą polecam wybierać ją zamiast AdBlocka. Reklamami pomagam twórcom, tyle że banery nie są już spersonalizowane w oparciu o historię mojej przeglądarki.
Myślę, że warto w tym momencie odpowiedzeć na zwrot „ale ja nie mam nic do ukrycia”. Sam kiedyś też tak uważałem. No bo co Facebook zrobi z moimi zdjęciami? No nic, jakiś gość z Ameryki co najwyżej je zobaczy. Messenger? Plotki ze znajomymi, a nie rządowe sprawy. Nie ma się czego obawiać. Należy jednak odwrócić tok myślenia, dlatego posłużę się w tym momencie słowami Edwarda Snowdena.
Argumentacja, że nie martwimy się o naszą prywatność, bo nie mamy niczego do ukrycia, jest taka sama, jak argumentacja, że nie martwimy się o swobodę wypowiedzi, bo nie mamy niczego do powiedzenia.
Utrata prywatności to utrata wolności na rzecz władzy oraz gigantów świata technologii i nie tylko. Warto w tym momencie zacytować również Daniela J. Solove.
Prywatność jest rzadko tracona za jednym zamachem. Ucieka z czasem, jej małe kawałki znikają niemal niezauważalnie aż w końcu zobaczymy, jak niewiele nam jej zostało.
Ostatnie wydarzenia we Francji dały jednak wielu z nas do myślenia w kwestii rezygnacji z prywatności na rzecz bezpieczeństwa. Pojawiły się bowiem informacje, że terroryści wykorzystywali komunikator internetowy do wymiany informacji. OK, czyli godzimy się na masową inwigilację, bo pozwoli ona monitorować poczynania terrorystów? No dobrze, to polecam przeczytać „1984” George’a Orwella. Nie tylko ze względu na wizję świata pełnego inwigilacji, ale i ze względu na to, że jest to rewelacyjna powieść. Tutaj ciekawostka - w sierpniu, z okazji rocznicy urodzin Orwella - aktywiści przyozdobili w Holandii kilka kamer miejskiego monitoringu czapeczkami, aby zwrócić uwagę na problem nieustannej obserwacji przez „Wielkiego Brata”. Wracając jednak to tematu rezygnacji z prywatności na rzecz bezpieczeństwa, pozwolę sobie zacytować Tima Cooka.
Zostawienie „furtki” dla rządu w kwestii dostępu do urządzeń obywateli poskutkuje otwarciem jej także dla innych osób. To nie jest żadne rozwiązanie. Ameryka powinna cechować się prywatnością użytkowników i bezpieczeństwem narodowym.
Inwigilacja obywateli w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych ma się już całkiem nieźle. Jak tymczasem sprawa wygląda u nas? O wiele lepiej, ale już niedługo może się to zmienić. Nowy rząd przygotował projekt „Ustawy o zmianie ustawy o Policji oraz niektórych innych ustaw”. Poniżej jej fragment.
Art. 1. W ustawie z dnia 6 kwietnia 1990 r. o Policji (Dz. U. z 2015 r. poz. 355 i 529) wprowadza się następujące zmiany:
1) w art. 19:
a) w ust. 1:
– wprowadzenie do wyliczenia otrzymuje brzmienie: „Przy wykonywaniu czynności operacyjno–rozpoznawczych, podejmowanych przez Policję w celu zapobieżenia, wykrycia, ustalenia sprawców, a także uzyskania i utrwalenia dowodów, ściganych z oskarżenia publicznego, umyślnych przestępstw:”,
– pkt 8 otrzymuje brzmienie:
„8) ściganych na mocy umów międzynarodowych ratyfikowanych za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie, określonych w polskiej ustawie karnej,”,
b) ust. 6 otrzymuje brzmienie:
„6. Kontrola operacyjna prowadzona jest niejawnie i polega na:
1) uzyskiwaniu i utrwalaniu treści rozmów prowadzonych przy użyciu środków technicznych, w tym za pomocą sieci telekomunikacyjnych;
2) uzyskiwaniu i utrwalaniu obrazu lub dźwięku osób z pomieszczeń, środków transportu lub miejsc innych niż miejsca publiczne;
3) uzyskiwaniu i utrwalaniu treści korespondencji, w tym korespondencji prowadzonej za pomocą środków komunikacji elektronicznej;
4) uzyskiwaniu i utrwalaniu danych zawartych w informatycznych nośnikach danych, telekomunikacyjnych urządzeniach końcowych, systemach informatycznych i teleinformatycznych ;
5) uzyskiwaniu dostępu i kontroli zawartości przesyłek.”,
Czy ona coś zmienia? Teoretycznie nie, bo tylko precyzuje to, co do tej pory było bardzo elastyczne z prawnego punktu widzenia. Wskazuje jednak konkretne działania, dając tym samym wyraźne pozwolenie na ich przeprowadzenie. W tym momencie chciałbym bardzo poprosić aby w komentarzach nie oceniano, kto powinien wygrać wybory, tylko skupiono się nad konkretnymi zmianami oraz projektami polityków - zarówno rządzących teraz, jak i wcześniej.
Kwestie rządowe to jedno, a jak wygląda sprawa z naszymi przedmiotami codziennego użytku? Cóż - lepszego narzędzia do inwigilacji niż smartfon z pewnością nie ma. Jak jest w przypadku sprzętu Apple? Tego nie wiemy, ale pozostaje nam łudzić się, że faktycznie firma z Cupertino dba o bezpieczeństwo. Jest jej to w sumie na rękę, gdyż jak przed laty Blackberry, zależy jej na popularności wśród ludzi biznesu i polityki. Sprawa wygląda dużo ciekawiej w przypadku urządzeń z Androidem, które czasem testuję. Skrupulatnie śledzą one każdy nasz krok. Nie wierzycie? Otwórzcie Google Maps i zobaczcie proponowane miejsca do ocenienia.
Nie ma znaczenia, czy mamy coś do ukrycia. Prywatność jest naszym podstawowym prawem, które stanowi podstawę wolności słowa i demokracji. Czy naprawdę chcemy, aby rząd znał naszą lokalizację, gdy przyjdzie nam protestować? Nie boimy się teraz o naszą galerię fotografii, ale czy z czasem się to nie zmieni, gdy pojawią się w niej zdjęcia naszych dzieci i ważnych dokumentów? Dlaczego ludzie walczyli z Czeką i Stasi, a teraz godzą się na dużo większą inwigilację tylko dlatego, że ich działania nie pociągną za sobą szybkiej reakcji? Do czego doprowadzi podpisanie aktu TTIP (film poniżej) o którym dziwnym trafem bardzo mało się mówi w mediach? Na te pytania każdy musi sobie odpowiedzieć sam.
Pozostaje na koniec najważniejsze pytanie - co możemy zrobić, aby chronić naszą prywatność? Zmiana przeglądarek, wtyczek, komunikatorów, VPNów, wyszukiwarek i telefonów to jedynie przywdzianie prowizorycznej zbroi by chronić się przed atakiem. Tylko nasza świadomość, obserwacja świata i zdecydowana reakcja ma sens. Mam nadzieję, że z czasem powrócimy do naszej prywatności, a w Warszawie nigdy nie zostanie utworzone znane ze świata Orwella Ministerstwo Miłości.