Pochodzący z języka angielskiego przyrostek „-gate”, dodawany do poprzedzającego go wyrazu, zwyczajowo nadaje całości znaczenie afery, skandalu. Wszystko za sprawą nazwy waszyngtońskiego hotelu „Watergate”, gdzie w 1972 roku doszło do skandalu politycznego, skutkującego późniejszą rezygnacją z urzędu amerykańskiego prezydenta Richarda Nixona. Po tym wydarzeniu sufiks „-gate” zagościł na stałe w języku potocznym, do czego przyczynił się autor przemówień Nixona, William Lewis Safire. Pracując jako dziennikarz „New York Timesa”, doklejał on wspomniany przyrostek do wszystkich wydarzeń noszących choćby najmniejsze znamiona afery, m.in. „Lancegate”, „Koreagate”, „Oilgate”, „Peanutgate” i „Angolagate”, by w ten sposób umniejszyć znaczenie przestępstw popełnionych przez swojego byłego szefa. Od czasu pierwszej afery wyodrębniona cząstka posłużyła jako element słowotwórczy określający kryzysy i to nie tylko polityczne. Świat technologii nie jest wolny od skandali, a gdy dotyczą one produktów firmy Apple, to niezależnie od przyczyn i bez względu na ich rzeczywistą skalę każdy problem urasta do rangi „-gate”.

Pierwsze skandale wokół produktów firmy z Cupertino zasługujące na to miano, czyli „Crackgate” i „Overheatgate”, związane były z pękaniem obudowy iPhone'a 3 oraz jej nagrzewaniem w iPhonie 3GS, były to jednak tak odosobnione przypadki, że nie wzbudziły żadnej sensacji. Pierwszą szeroko komentowaną i do tej pory największą aferą była „Antennagate” związana z iPhone’em 4, którego trzymanie w ręku w nieodpowiedni sposób powodowało zrywanie połączeń. Choć wobec fali krytyki Steve Jobs na zwołanej konferencji przyznał w zawoalowany sposób, iż użytkownicy mogą doświadczać takiego problemu, to ilu z nich rzeczywiście się z nim spotkało?

Według danych firmy badawczej ChangeWave Research opublikowanych na łamach serwisu InvestorPlace właściciele iPhone'a 4 doświadczali mniej przerwanych połączeń niż posiadacze iPhone'a 3GS. Stosunek ten wynosił 5,2% do 6,3%, a przecież w przypadku poprzedniej generacji smartfona największym problemem była jego obudowa, nagrzewająca się rzekomo aż do zmiany koloru z białego na brązowy. Afera „Antennagate” była dużym problemem dla 7% użytkowników modelu 4G, 14% odczuło ją w pewnym stopniu, dla kolejnych 14% nie była problemem, a 65% nie odczuło jej wcale.

Dodatkowo za kłopoty z zerwanymi połączeniami odpowiadała krytykowana za jakość usług amerykańska sieć komórkowa AT&T, wyłączny operator dla iPhone'ów na terenie Stanów Zjednoczonych do początku 2011 roku. W chwili debiutu modelu 4G wskaźnik zerwanych połączeń z winy tego dostawcy wynosił 5,8%. Mimo wszystko afera „Antennagate” pozostaje dla oponentów firmy z Cupertino sztandarowym przykładem niedociągnięć jej produktów, swoistym odpowiednikiem politycznej afery „Watergate”, która zachwiała zaufaniem amerykańskich obywateli do establishmentu. W przypadku Apple mamy także do czynienia z działaniami będącymi ekwiwalentem tych, jakie podejmował wspomniany Safire, tyle że jego następcy, tworząc kolejne afery z przyrostkiem „-gate”, nie starają się osłabić znaczenia pierwszej afery, a znaleźć nową, uwypuklając nawet najmniejsze wady produktów Apple.

Na wspomnianej konferencji prasowej Steve Jobs zaoferował darmowe pokrowce wszystkim klientom, którzy kupili iPhone'a 4. Zdaniem Apple używanie go miało eliminować problem z anteną i według badań ChangeWave Research 73% użytkowników było usatysfakcjonowanych takim rozwiązaniem. Niestety spokój nie trwał długo i już w listopadzie tego samego roku inny pokrowiec wywołał kolejną aferę. Tym razem była to „Glassgate”. Użytkownicy skarżyli się, iż oferowany przez firmę futerał nie przylegał dobrze do iPhone'a 4, co powodowało zarysowania, a nawet pęknięcia szklanej obudowy smartfona na skutek dostawania się zanieczyszczeń pomiędzy etui, a jego tylną powierzchnię.

Czy ktoś z Was miał problemy z barwą wyświetlacza iPhone'a 4s? Jeżeli tak, to doświadczył kolejnej afery, tzw. „Yellowgate”. Po premierze następnej generacji smartfona z Cupertino okazało się, że jego ekran ma żółte zabarwienie. Choć podobny problem dotyczył wcześniej także niektórych egzemplarzy iPhone'a 4, iPada i MacBooka, nikt już o tym nie pamiętał. Żółty kolor wyświetlacza był spowodowany niewłaściwym klejeniem jego warstw, a raczej nieutwardzonym spoiwem, gdyż po dwóch tygodniach używania takiego urządzenia problem sam znikał. Niecierpliwi użytkownicy oraz ci, których ekran iPhone'a w dalszym ciągu pozostawał żółty, zgłaszając taką usterkę w Apple Store, mogli wymienić go na inny egzemplarz.

Firma Apple nie ustrzegła się skandali również po premierze iPhone'a 5, z którym związana była afera „Scuffgate”. Wybuchła ona tuż po tym, jak pierwsi nabywcy smartfona wyciągnęli urządzenie z pudełka i okazało się, że ich fabrycznie nowy iPhone posiada zauważalne zadrapania obudowy wykonanej z anodyzowanego aluminium. Winę za ten fakt ponosiła firma Foxconn, główny wykonawca produktów Apple, która wydała oświadczenie, iż nigdy wcześniej nie wytwarzała przedmiotów tak skomplikowanych i o tak precyzyjnym wykończeniu jak iPhone 5. Co prawda Phil Schiller, wiceprezes d/s marketingu w Apple, odpowiadając na maila niezadowolonego klienta, napisał: „Na wszystkich aluminiowych produktach mogą występować zadrapania lub ukruszenia, które eksponują ich naturalny srebrny kolor. To jest normalne.", to jednak, jak donosił serwis China Business, firma z Cupertino zwróciła tajwańskiemu wykonawcy 5 do 8 milionów iPhone'ów, które nie przeszły testów jakości. Choć nie podano informacji, o jaki konkretnie model smartfona chodziło, był to najprawdopodobniej właśnie iPhone 5. Nawiasem mówiąc, posiadany przeze mnie model nie miał zarysowań ani w chwili kupna, ani gdy go sprzedawałem po przeszło 2,5 roku użytkowania.

Dodatkową aferą wokół tego modelu były problemy związane z jego aparatem. Według użytkowników na zdjęciach wykonywanych pod słońce lub z silnym źródłem światła w kadrze pojawiała się fioletowa poświata, tzw. aberracja chromatyczna. Podobny defekt występował już w przypadku iPhone'a 4s i prawdopodobnie dlatego „Purplegate” nie okazała się na tyle spektakularną aferą, aby wiązać ją z iPhone’em 5. Firma Apple w swoim oświadczeniu napisała, iż zjawisko powstawania fioletowej poświaty występuje podczas robienia zdjęć pod światło lub gdy pada ono na obiektyw pod niewłaściwym kątem i nie świadczy o wadzie fabrycznej, a problem dotyczy w równym stopniu aparatów w iPhone'ach, jak i w innych urządzeniach.

iPhone'y 5s i 5c ominęły większe afery i na ich konto można zaliczyć jedynie „Sensorgate”, związaną z nieprawidłowym działaniem żyroskopu. Jego wskazania były przekłamywane o 4%, co dało się zaobserwować, kładąc smartfona na stół i włączając na nim wbudowaną poziomicę. Błąd został poprawiony miesiąc po premierze urządzeń i wystarczyła tylko aktualizacja systemu iOS do wersji 7.0.3, by stół według nowych iPhone'ów był znów płaski. Czy ten problem zasługiwał na miano afery z przyrostkiem „-gate”, oceńcie sami.

W tym miejscu docieramy do iPhone'a 6 Plus i związanej z nim mocno naciąganej, czy raczej mocno wyginanej, afery „Bendgate”. Jako że od chwili debiutu tego modelu minął dopiero rok, sprawa smartfonów wyginających się w kieszeniach użytkowników pojawia się jeszcze często przy różnych okazjach. Trudno się temu dziwić, bo szum medialny, jaki zapanował tuż po jej wykryciu, przebił ten towarzyszący „Antennagate”. A przecież, jak się później okazało, problem dotyczył tylko kilku urządzeń. Sprawa podatnego na odkształcanie iPhone'a 6 Plus stała się tak głośna, że Apple musiało wydać stosowne oświadczenie. Stwierdzono w nim, iż nie ma powodów do obaw, bowiem takie przypadki zgłosiło tylko dziewięciu klientów, którzy otrzymali nowe egzemplarze iPhone'a.

Od pojawienia się na rynku najnowszej generacji smartfonów firmy z Cupertino minął miesiąc i przez ten czas starano się wymyślić kolejną aferę. Raz był to przegrzewający się iPhone 6s Plus, który wyświetlał komunikat informujący o dezaktywacji lampy błyskowej i konieczności schłodzenia urządzenia przed wykonaniem kolejnego zdjęcia, a innym razem był to gorący przycisk Home. Zanim doszło do powstania afery odpowiednio opatrzonej sufiksem „-gate”, pojawił się problem z nowym układem A9, w jaki wyposażono oba modele iPhone'a i wybuchła „Chipgate”.

Zastosowany układ A9 nie jest identyczny w każdym z nowych smartfonów, gdyż posiada on dwie różniące się rozmiarem wersje. Wynika to z faktu, iż tak jak w ubiegłym roku Apple zdecydowało się powierzyć jego produkcję dwóm firmom - Samsungowi i TSMC. Stosują one odmienne procesy technologiczne, podczas gdy chip od Samsunga wytwarzany jest w procesie 14 nm, to ten od TSMC w 16 nm. Nieco większy układ powinien teoretycznie zużywać więcej energii, dlatego część użytkowników obawiała się, że ich nowy iPhone z chipem od TSMC będzie pracował krócej. Okazało się, że jest zupełnie odwrotnie.

Choć pierwsze testy wskazywały, że różnice w czasie pracy na baterii wynoszą nawet 28%, co przekłada się na dwie godziny dłuższego działania iPhone'a z układem A9 od TSMC, to rezultaty pozostałych testów dają wynik nieprzekraczający 12 minut. W tej sprawie głos zabrała także sama firma Apple, która nie zgodziła się z informacjami o znaczących różnicach pomiędzy zastosowanymi układami, a realną różnicę zużycia energii oceniono na 2 do 3%.

Wymienione powyżej afery z całą pewnością nie są jedynymi, które dotyczą iPhone'ów i zostały opatrzone przyrostkiem „-gate”. Sam pominąłem te najbardziej kuriozalne, jak chociażby „Hairgate”, gdzie iPhone 6 Plus wyrywał włosy użytkownikom, czy „Dyegate", która tym razem związana była z iPhone’ami farbującymi się na skutek noszenia ich w kieszeni jeansów. Zresztą kolejne gate-afery nie dotyczą wyłącznie iPhone'ów.

„Staingate”, czyli problemy użytkowników z warstwą antyrefleksyjną ekranów MacBooka Pro Retina, „U2gate”, kiedy Apple obdarowało wszystkich klientów nowym albumem tej irlandzkiej grupy, „Tatoogate” oraz „Skingate” w przypadku Apple Watcha i jego ekstremalnie wytatuowanych lub uczulonych na metakrylan użytkowników, czy poważniejsza wpadka firmy z Cupertino z aplikacją Mapy, tzw. „Mapgate”, to tylko kilka mniej lub bardziej rzeczywistych afer wokół produktów firmowanych logo nadgryzionego jabłka.

Co prawda każdy z wymienionych przeze mnie skandali był wywołany albo przez niedociągnięcia w produkcji czy kompromisy w projektowaniu, albo z winy samych użytkowników, to i tak winna jest zawsze firma Apple. Na jednej ze stron przeczytałem, że gdy iPhone rozbije się w przypadku rzucenia nim o ścianę, z całą pewnością powstanie afera „Wallgate". I myślę, że znalazłyby się osoby, które potwierdzą, że mają ten sam problem. Dlatego, dajcie już spokój z tymi aferami.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 10/2015

Pobierz MyApple Magazyn nr 10/2015