Zawsze byłem pechowy jeśli chodzi o sprzęt elektroniczny. Dla odmiany, w wielu innych dziedzinach życia mam szczęście. Na przykład nigdy nie oblałem żadnego egzaminu na studiach. Nawet wtedy, gdy ewidentnie bardzo mało umiałem i powinienem zostać ukarany za lenistwo i niedouczenie. Jednakże w przypadku sprzętu elektronicznego pecha przyciągam w sposób szczególny.

Gdy coś może się zepsuć, to należy założyć z dużą dozą pewności, że właśnie mi się to zepsuje. Mnóstwo rzeczy zawieszało mi się w nieodpowiednich momentach, dane mi się kasowały, dyski twarde rozsypywały itp. Często działo się to samoistnie, a nierzadko także przez głupie przypadki losowe np. przez upuszczenie sprzętu.

Bez żadnego problemu potrafię wymienić długą listę takich usterek. Miałem kiedyś Xboxa 360. Już go nie mam. Popsuł mi się, oczywiście kilka dni po upływie terminu gwarancji. Nie mam już także swojego przenośnego dysku twardego, na którym miałem zgromadzone rodzinne zdjęcia z kilku lat. Złośliwie zepsuł się od leżenia na szafce. Na swojego pierwszego Maca wylałem kawę z cukrem. iPad kiedyś upadł mi na podłogę i ma obtłuczone boki. Zepsuł mi się w domu telewizor, radio, odtwarzacz CD, a także sporo sprzętów AGD, takich jak pralka, lodówka, płyta grzejna, okap kuchenny czy w końcu zmywarka. Łatwiej mi jest wymienić rzeczy, które mam, a które do tej pory się nie zepsuły.

Z wszystkimi tymi usterkami jakoś jednak można było żyć. Życie stawało się czasami bardziej uciążliwe, ale wszystkie problemy były „do przeskoczenia”. Nawet awarii zmywarki nie wspominam jako traumatycznej.

Tym razem jednak został mi zadany cios ostateczny. Podczas ostatniego urlopu z rodziną zepsuł mi się iPhone. Dopóki to się nie stało, nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele rzeczy robię na telefonie i jak bardzo mi brakuje paru, wydawałoby się, drobiazgów.

Zacznijmy jednak od objawów. W ostatnim okresie telefon podejrzanie często się restartował. Sam z siebie - potrafił leżeć na biurku, nagle pyk i restart. Dopóki działo się to raz na miesiąc, to w ogóle tego nie zauważałem, ale w ostatnim czasie potrafił mnie tak zaskoczyć przynajmniej raz dziennie. I w końcu stało się. W ostatnią sobotę, po tym jak wykonałem iPhonem więcej niż setkę zdjęć, na których bardzo mi zależało, podłączyłem go do ładowania i zająłem się swoimi sprawami. Kątem oka zobaczyłem biały ekran z czarnym jabłkiem. Aha, pewnie nic wielkiego, restart jak zawsze. Ale po chwili pojawił się dziwny niebieski ekran (prawie jak w Windowsie), a po nim znowu ekran początkowy i tak w nieskończoność. Wprowadzenie telefonu w tryb awaryjny, podłączenie go do iTunes nie przyniosło spodziewanego efektu. Jestem już po wizycie w serwisie. Decyzja jest jasna, telefon nadaje się do wymiany na nowy. Ale tak jak wspomniałem, sytuacja ta przydarzyła mi się na wczasach, daleko od domu. Cóż za ciekawe doświadczenie. Okazało się, że jednak bez telefonu, jak bez ręki.

Pierwsza sprawa, straciłem możliwość dzwonienia, ale to pal licho, zawsze mogę pożyczyć na chwilę telefon od żony i wykonać jeden czy dwa telefony. O wiele gorsze jest to, że nie można się do mnie dodzwonić. A czekałem w ostatnim czasie na kontakt od kilku ważnych dla mnie osób. Do wielu z nich wysłałem maile, ale od kilku czekam na ważne informacje właśnie drogą telefoniczną.

Nie otrzymuję SMS-ów, co gorsza także takich, którymi np. zatwierdzam przelewy w banku. Przez to spóźniłem się między innymi z przelewem do ZUS-u.

Nie mogę przelać sobie pieniędzy, stojąc np. w kolejce do kasy w sklepie czy do bankomatu. Często tak robię, że pieniądze - potrzebne na dany wydatek czy też te, które chcę wypłacić - przelewam na konto podpięte do karty płatniczej, stojąc już przy kasie lub przy bankomacie. Czasami też po prostu, dla świętego spokoju, sprawdzam przed dokonaniem płatności, czy mam wystarczającą ilość pieniędzy na koncie. Teraz tego nie mogę zrobić.

Nie mam nawigacji. To jest niezwykle uciążliwe. O ile do przemieszczania się po Wrocławiu takowej nie potrzebuję, to podczas jazdy ulicami Gdyni czy też w drodze powrotnej przez całą Polskę jest ona mi wręcz niezbędna. Gdy jestem w obcym mieście, nie wiem, co gdzie się znajduje, nawet restauracji nie potrafię sobie znaleźć, jeżeli jej wcześniej nie widzę na mapie. Na szczęście w tej sytuacji ratowaliśmy się iPhonem żony. Akurat mamy tę możliwość, ale przecież to wcale nie jest oczywiste, że zawsze w rodzinie jest drugi smartfon. A co, jak ktoś podróżuje samotnie?

Nie mam kontaktu z moimi współpracownikami na Slacku. Nie sprawdzam na bieżąco maili. Nie kontroluję kilku ważnych dla mnie stron internetowych.

Na samym końcu, nie tweetuję, nie sprawdzam powiadomień z Twittera, nie patrzę, co tam na „fejsie”. Dopiero po utracie telefonu zdałem sobie sprawę, jak często to robię.

Ciężko się żyje bez telefonu. W końcu po to mamy te wszystkie smartfony i ich zaawansowane funkcje, aby żyło nam się łatwej. Z drugiej jednak strony próbowałem podejść do sprawy tak, aby odnaleźć jakieś pozytywy całej sytuacji. Więcej czasu spędziłem z rodziną. Tak po prostu. Nie patrzyłem cały czas na mapę w telefonie, nie czytałem „niezwykle ważnych” newsów na Onecie, nie sprawdzałem, kto i co napisał na Twitterze i na Facebooku. I co się stało? Nic się nie stało. Minęło kilka dni, a ja się powoli przyzwyczajam. Kompletnie nie brakuje mi dzwonienia. Nie brakuje mi SMS-ów (poza tymi potwierdzającymi transakcje bankowe, te akurat by się przydały). O dziwo nie brakuje mi przeglądania internetu. Nie sprawdzam nerwowo poczty co chwila. Przecież raz dziennie wieczorem przy komputerze wystarczy! Pogodziłem się z tym, że nie mam nawigacji. Nie mam i trudno. Nie mam powiadomień z Twittera i jeszcze paru innych rzeczy. A co mam zamiast tego? Dużo więcej - naprawdę nie trochę więcej, tylko dużo dużo więcej - czasu, który na wspomnianym urlopie wykorzystałem na zwykłe bycie ze swoją rodziną. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, ile czasu zajmuje mi bycie nie z rodziną, a z telefonem. Wnioski niestety są przerażające.

Ponoć mam mieć nowy telefon za 2-3 dni, co oznacza, że mój odwyk potrwa łącznie około jednego tygodnia. Mam wrażenie, że jakbym tak pożył bez iPhone’a przynajmniej miesiąc, to odzwyczaiłbym się od niego na zawsze. Fajny eksperyment, szczerze polecam!

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 5/2015:

Pobierz MyApple Magazyn 5/2015