Apple Watch na co dzień. Tytułem wstępu - czy smartwatch jest mi naprawdę potrzebny?
No i jednak się udało. Dzień po oficjalnej premierze na mój nadgarstek trafił zegarek Apple Watch w wersji Sport. Nie jest to pierwszy smartwatch czy urządzenie naręczne, z jakiego korzystam lub które testowałem. Mój nadgarstek jest już do nich przyzwyczajony.
Urządzenia naręczne towarzyszą mi już od dwóch lat. Zaczęło się od zegarka CooKoo, który łączył klasyczną konstrukcję mechanizmu wskazówkowego z prostym urządzeniem informującym o nadejściu wiadomości konkretnego typu, ale nie pokazującym ich treści. Na jego tarczy znaleźć można było kilka ikon symbolizujących nadejście wiadomości na Facebooku, wiadomości e-mail, wydarzeniu w kalendarzu itp. Ograniczenie powiadomień tylko do prostych ikon było moim zdaniem największą wadą tego rozwiązania. Dalej musiałem wyjmować z kieszeni iPhone'a przy nadejściu niemal każdego powiadomienia.
Kolejnym urządzeniem naręcznym był Fitbit Flex, który mierzył moje kroki, przebyty dystans, a także fazy snu, a informacje te przesyłał do dedykowanej mu aplikacji na iPhonie. Potrafił także wybudzać wibracjami. Była to właściwie opaska fitness, której jedynym elementem był prosty wyświetlacz złożony z kilku diod, zapalających się wraz z wyrabianiem dziennej normy.
Później przyszedł czas na zegarek Pebble, ten pierwszy, w plastikowej obudowie. Kiedy kupiłem go w San Francisco, była to już roczna konstrukcja, jednak dalej był to drugi najlepszy smartwatch na rynku. Pierwszym był jego młodszy brat - Pebble Steel, to samo urządzenie, ale umieszczone w stalowej kopercie.
Nie wiem, jak to się stało, ale Pebble jak dotąd nie doczekał się mojej recenzji, co zamierzam nadrobić w najbliższym czasie.
W okresie ostatnich 12 miesięcy Pebble ustępował miejsca m.in. urządzeniom Samsunga z serii Gear, które były mniej lub bardziej udanymi konstrukcjami. Zdecydowanie najładniejszym z nich był i wciąż jest Gear Fit, łączący w sobie opaskę fitness ze smartwatchem. Gear Fit, tak jak inne smartwachte południowokoreańskiego producenta, posiadał kolorowy ekran i czujnik tętna. Był też Cogito Classic, zegarek będący rozwinięciem pomysłu opisywanego wcześniej CooKoo, uzupełnionym o nieduży wyświetlacz, na którym pojawiała się treść niektórych powiadomień, a także produkt polskiej marki Kruger&Matz. Ostatecznie to jednak zegarek Pebble zdjąłem w sobotę wieczorem ze swojego nadgarstka by umieścić na nim Apple Watcha.
Czy po tych dwóch latach jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy i do czego smartwatch jest mi potrzebny? Myślę, że tak.
Pebble przez ostatni rok - nie licząc testów wymienionych wyżej urządzeń - niemal nie opuszczał mojego nadgarstka i większości przypadków sprawdzał się znakomicie. Informował mnie nie tylko o przychodzących powiadomieniach, ale pokazywał na swoim e-inkowym ekranie ich treść. Wielu moich znajomych dziwi się, że mam włączone tak dużo powiadomień (Twitter, poczta e-mail, Facebook, Instagram, Slack i wiele innych), jako bloger pracuję jednak w dużym stopniu w sieci i staram się być na bieżąco z tym co dzieje się w niej przynajmniej wokół mnie.
W pewnym stopniu smartwatch zmienił moje nawyki i wiem, że dzisiaj dla mnie tworzy on nierozerwalny tandem razem z iPhonem. To właśnie dzięki Pebble nie musiałem przez ostatni rok tak często wyciągać smartfona z kieszeni. To z nim na ręku biegałem czy maszerowałem, mając stały podgląd pokonanego dystansu, tempa przesyłany przez aplikację RunKeeper uruchomioną na iPhonie.
Czy Apple Watch jeszcze bardziej zmieni moje nawyki i przyzwyczajenia? Czy okaże się konstrukcją lepszą od Pebble'a, z którego przecież jestem bardzo zadowolony? Przekonam się w najbliższych dniach.