Jak pożegnałem się z iTunes Match
Jestem przedstawicielem wymierającego gatunku. Kupuję muzykę. Nie streamuję jej ze Spotify, Deezera, WiMP-a, czy Google Music. Kupuję, jak za starych dobrych czasów, pojedyncze albumy.
Kiedyś kupowałem płyty CD. Ale już nie pamiętam kiedy kupiłem ostatni fizyczny krążek. Od lat kupuję muzykę w iTunes. Lubię rozwiązania od Apple. Nigdy nie kombinowałem, nie szukałem zamienników. Nie chciało mi się. Wygoda kupowania przez iTunes jest niewyobrażalna. A skoro coś jest wygodne i działa, to cena ma dla mnie drugorzędne znaczenie, choć oczywiście do czasu, ale o tym za chwilę.
iTunes Match to w założeniu świetna usługa
Jestem też użytkownikiem usługi iTunes Match. Przypomnijmy, że za „jedyne” 24,99 euro rocznie dostajemy usługę, dzięki której mamy całą swoją zgromadzoną bibliotekę iTunes dostępną na wszystkich urządzeniach, gdzie jesteśmy zalogowani za pomocą Apple ID (maksymalnie 10 urządzeń). W moim przypadku jest to, oprócz komputera gdzie mam fizyczne pliki z muzyką, także iPhone, iPad i Apple TV. Oprócz tego Apple umożliwia upgrade dotychczas posiadanych plików muzycznych do bardzo dobrego standardu 256 kbit/s AAC. Jest to możliwe, gdy płyty które posiadamy są także w zasobach sklepu iTunes. A to oczywiście jest bardzo prawdopodobne. Są raczej małe szanse na to, że czegoś w iTunes nie ma. Przydatna sprawa, zwłaszcza w przypadku plików, które miałem zgrane z płyt np. ponad 10 lat temu, gdy oszczędzałem miejsce na dysku twardym i zgrywałem je w niższej jakości. Niestety mechanizm identyfikowania naszej muzyki i przyporządkowywania jej do zasobów iTunes działa marnie. Mam mnóstwo płyt, niezwykle znanych artystów, gdzie iTunes Match potrafiło zidentyfikować np. 9 z 10 utworów na płycie, a tego dziesiątego już nie. Zawsze otwieram szeroko oczy, jak widzę takie „cuda” w wykonaniu oprogramowania od Apple. Ale to pal licho, bo to nie stanowiło zbytniego problemu. Te nieprzyporządkowane utwory są uploadowane do chmury i stamtąd są oczywiście dostępne na wszystkich, podpiętych do naszego konta, urządzeniach.
Nie twierdzę, że iTunes Match jest usługą tanią. Wręcz przeciwnie jest to raczej droga zabawa. Ale dla takich dinozaurów jak ja, wciąż kupujących muzykę, nie podążających za każdą nowością, wysłuchujących po raz tysięczny klasyków metalu z lat 80-tych ubiegłego wieku, wydaje się wręcz idealna.
Tylko nie działa…
Wszystko byłoby dobrze, gdyż tak jak wspominałem, lubię na urządzeniach od Apple mieć oprogramowanie i usługi od Apple. Przecież dzięki takiemu podejściu, czyli hardware i software w jednym ręku, wszystko powinno działać idealnie. I owszem działało przez kilka lat, aż kilka tygodni temu przestało. Tak po prostu, samo z siebie bez żadnej konkretnej przyczyny.
Przeczytałem cały internet, kilometrowe wątki na stronach supportu Apple i okazuje się, że nie ja jeden jestem ofiarą błędu 4010. Najgorsze jest to, że to tylko numerek, który nic nikomu nie mówi i nie pozwala przez to dociekać przyczyn takiego stanu rzeczy. Żeby była jasność, infolinia Apple nic na ten temat nie wie i podaje tak absurdalne metody rozwiązania problemu jak… reset routera w domowej sieci WiFi. Tymczasem nie pomaga nic, wyłączanie, włączanie usługi, bez shiftu, z shiftem, bez alta, z altem, resety komputera, naprawa uprawnień, usuwanie ostatnio dodanego do biblioteki iTunes albumu, czarna magia i modlitwa. Nic!
Tą oto metodą, najprawdopodobniej pod koniec czerwca pożegnam się z usługą iTunes Match. Do tego czasu mam ją wykupioną. Chyba, że cud się zdarzy i zacznie działać, ale po doświadczeniach ostatnich kilku tygodni zaczynam tracić powoli nadzieję.
Google Play Music na ratunek
Będąc w desperacji, zacząłem się rozglądać za alternatywnym rozwiązaniem i okazało się, że bliźniaczą usługę ma Google, czyli Google Play Music. Usługa ta działa w Polsce od dawna, jednak będąc zadowolonym użytkownikiem iTunes Match w ogóle nie byłem tego świadomy. Dopóki ta działała dobrze, to nie zaprzątałem sobie głowy szukaniem zamienników.
Google Music to usługa w chmurze. Żaden z plików muzycznych tam kupionych nie znajduje się ostatecznie na naszym komputerze. Można także do niej uploadować wszystkie posiadane utwory. Teoretycznie jest ograniczenie do 50 000 utworów, ale dla mnie oznacza to nieskończoność. Po wgraniu naszych utworów do Google Music mamy je dostępne z dowolnego urządzenia z zalogowanym kontem Google. W szczególności, to co mnie najbardziej interesuje, istnieje świetna aplikacja na iPhone’a i od niedawna także aplikacja na iPada. Efekt końcowy jest identyczny jak w przypadku iTunes Match, czyli mamy wszystko wszędzie, z jedną wszakże różnicą - Google Music jest za darmo.
Cena jednak gra rolę
Tak jak napisałem na początku, cena ma dla mnie drugorzędne znaczenie, oczywiście w pewnych zdroworozsądkowych granicach. Lubię rozwiązania od Apple i chętnie z nich korzystam. Ale taka sytuacja jest niedopuszczalna. Pomijając fakt, że Google Music jest za darmo, a iTunes Match kosztuje 25 euro rocznie, nad czym tak do końca nie da się jednak przejść obojętnie, to ta pierwsza usługa działa, a ta druga nie.
Jest jeszcze jedna różnica cenowa, o której warto wspomnieć. Gdyby płyty w iTunes były droższe powiedzmy o 10-15%, to w ogóle nie byłoby o czym mówić. Kupowałbym muzykę w iTunes ze względu na wspomnianą już wygodę, ale to jaka potrafi być różnica między cenami w iTunes a cenami w Google Music, to przekracza ludzkie pojęcie. Różnica jest gigantyczna, niestety na niekorzyść iTunes. Przytoczę tylko jeden przykład, ale zapewniam, że potrafię ich znaleźć setki. Najnowsza płyta Marylina Mansona, mocno zresztą swego czasu promowana przez Apple kosztuje w iTunes 8,99 euro, a w Google Music 18,49 zł. Kompletnie tego nie rozumiem.
W efekcie tego wszystkiego pożegnałem się z iTunes Match. Nie działa, nie da się z niego korzystać. Od kilku tygodni testuję Google Play Music i jestem bardzo zadowolony. Wszystko działa jak należy. Generalnie odnoszę wrażenie, że tak jak Apple jest producentem najlepszego sprzętu na świecie i nic w zasięgu wzroku nie może się równać z iPhonem, iPadem, Makami, tak z usługami sieciowymi są daleko w tyle za konkurencją.