Tydzień "iPad only"
Nie pamiętam kiedy dokładnie usłyszałem o idei „iPad only”, ale wiem, że natychmiastowo ją odrzuciłem. iPad ze swoim relatywnie prymitywnym oprogramowaniem nie mógłby mi zastąpić komputera - pomyślałem. Kiedy rok temu w moim domu pojawił się iPad Air mój sceptycyzm był nadal obecny. Owszem, z tabletu Apple korzystałem, ale nie wykraczało to poza szeroko rozumianą konsumpcją treści i rozrywkę. Oglądałem filmy, czytałem artykuły, grałem w gry. Nic poza tym. Kiedy jednak tydzień temu otrzymałem do testów iPada Air 2 (recenzja już niedługo), postanowiłem być przez tydzień „iPad only”.
Decyzja ta wymusiła na mnie szukanie rozwiązań, które umożliwiłyby mi pracę, a także pozwoliła na skrupulatne przetestowanie nie tylko sprzętu, ale całej idei stojącej za zastąpieniem komputera tabletem. Przede wszystkim zadałem sobie pytanie, jakie podstawowe zadania wykonuję na MacBooku. Korzystam z serwisów społecznościowych i komunikatorów, sporządzam notatki na uczelni, słucham muzyki, piszę artykuły, przygotowuję grafiki, oglądam filmy, robię zakupy, sprawdzam pocztę. Poza tym mógłbym wymienić wiele mniej istotnych czynności, jak i kilka ważnych, ale rzadko wykonywanych. Pobrałem więc kilkanaście aplikacji, wyposażyłem się w pakiet internetowy i rozpocząłem dzień.
Na uczelni notatki sporządzałem przy użyciu programu iA Writer. Z racji charakteru moich studiów nie muszę tworzyć tabel, wykresów itd., gdyż istotny jest dla mnie tylko tekst. Oczywiście powyższe zadania mógłbym zrealizować za pomocą pakietu iWork, ale nie zaistniała taka potrzeba. Pojawiła się jednak inna przeszkoda - klawiatura ekranowa. Po kwadransie byłem jednak miło zaskoczony. Pisałem około 20% wolniej i robiłem więcej błędów, jednak nadal było to akceptowalne. Z pewnością różnica byłaby jeszcze mniejsza, gdybym był bardziej przyzwyczajony do iPada. O ile w przypadku pisania po polsku, autokorekta sprawowała się na 4+, tak pisząc po angielsku (zdarza mi się) byłem wręcz zachwycony. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że robiłem mniej błędów niż pisząc na MacBooku.
Przyszła pora na napisanie artykułu. W tym celu zwykle korzystam z dwóch-trzech źródeł (Safari), edytora tekstu (iA Writer), a czasami muszę rownież skorzystać ze słownika. W tym momencie zaczęły się dla mnie schody, gdyż nie mogłem otworzyć dwóch aplikacji na jednym ekranie, co negatywnie wpłynęło na mój czas pracy. Musiałem się co chwilę przełączać miedzy moim tekstem a źródłami, co było dosyć uciążliwe, mimo wykorzystania gestów. Nie nauczę się przecież materiałów, z których korzystam, na pamięć. Wniosek nasuwa się sam - w iOS 9 musi pojawić się funkcja dzielenia ekranu na androidową modłę.
Po dosyć czasochłonnym przygotowaniu treści artykułu przyszedł czas na przygotowanie grafik. Jeszcze miesiąc temu uroniłbym łzę na samą myśl o tej katordze, ale odkąd pojawił się Pixelmator na iPada, praca związana z grafiką rastrową na średnio-podstawowym poziomie jest przyjemnością. W kilka minut mój projekt był gotowy i zapisany do pamięci iPada. Zalogowałem się więc na MyApple dzięki rozszerzeniu 1Password, wkleiłem tekst, dodałem grafikę i voilà! MacKozer znalazł wprawdzie kilka literówek, ale nie było źle :)
Wróciłem do domu, usiadłem wygodnie w fotelu (ulga dla kręgosłupa), co byłoby niemożliwe z MacBookiem i przeglądnąłem wszystkie wiadomości z kanałów RSS (Reeder) oraz social media. Opłaciłem subskrypcję serwisu do streamingu muzyki (Deezer) przez aplikację banku (ING), a następnie chciałem zarezerwować noc w jednym z warszawskich, sprawdzonych przeze mnie hoteli. Strona wymagała Flasha… Po krótkiej podróży w czasie do 2005 r. wybrałem inny hotel i poszedłem na spacer z moim aparatem bezlusterkowym. Mimo usilnego poszukiwania slotu na kartę SD w iPadzie, transferu zdjęć nie dokonałem. Jasne, mógłbym kupić kartę Wi-Fi SD, ale wolałbym mieć przejściówkę, do której swobodnie podłączyłbym pamięć zewnętrzną. Na rynku są dostępne tego typu rozwiązania, ale kto korzystał z potrzebnego im oprogramowania, ten wie, że nie daje to wszystkich możliwości oraz nie oferuje wygody. Zamknięty system iOS ma swoje minusy.
Aby nie przedłużać, przejdę do podsumowania. iPad stał się obecnie narzędziem, które może okazać się wystarczające dla sporej grupy odbiorców. Co więcej, z pewnością sprawdzi się u osób, które mają w domu komputer „w razie czego”. Tablet Apple jest narzędziem, przy pomocy którego mogę wykonać około 60-70% swoich zajęć, co jest dla mnie zaletą, przede wszystkim ze względu na wygodę korzystania. Pozostałe zadania muszę nadal wykonywać na Macu, co jednak nie stanowi dla mnie problemu. Największym problemem pozostają jednak nie narzędzia, których mi na iPadzie brakuje, a czas potrzebny na wykonywanie zadań. Niestety, większość rzeczy wykonuję w systemie iOS wolniej. Na szczęście 2 GB RAM w modelu Air 2 to zbawienie, które zapobiega przeładowywaniu się aplikacji i kart.
Jeżeli Apple zdecyduje się na większe otwarcie systemu i umożliwi dzielenie ekranu, to jestem pewien, że iPad stanie się moim podstawowym narzędziem. Wiele problemów rozwiązałby otwarty na urządzenia peryferyjne menadżer plików, choćby tak ograniczony jak OS X-owy Finder. Warto na koniec dodać, że iPad nadal nie jest narzędziem dla profesjonalistów. Brak odpowiednich programów, możliwości podpięcia monitora, czy tabletu graficznego, a także otwarcia systemu dla chcących w nim „poszperać” skutecznie blokuje wszelkiej maści fotografom, grafikom, czy programistom dostęp do tego sprzętu.
P.S. Artykuł powstał całkowicie na iPadzie. Wiem, że za kilka lat wszystkie czynności związane z "pracą komputerową" będą przeze mnie na nim wykonywane.