Keynote Googe było zdecydowanie za długie, trwało w sumie ponad 3 godziny i było z jednej strony nudne i sztywne, z drugiej jednak pokazało wyraźne różnice w sposobie komunikacji w stosunku do Apple.

Podczas keynote Apple na scenie pojawiają się panowie w średnim wieku, niemal wszyscy są biali. Nie ma wśród nich przedstawicieli innych narodów, ras czy grup etnicznych. I choć pracują tam ludzie z całego świata (kto był w Cupertino na pewno to zauważył), to jednak ścisłe kierownictwo jest złożone z samych białych z USA i Wielkiej Brytanii. Prezentacje Apple niemal zawsze dopięte są w 100 procentach. Każde słowo wyuczone, ruch wyreżyserowany, przygotowane żarty celne i przede wszystkim śmieszne.

Keynote Google wyglądało inaczej, a jednocześnie trochę podobnie. Otworzył je jeden z dyrektorów tej firmy, pochodzący z Indii Sundar Pichai, który momentami gestykulował, cedził słowa niemal jak Tim Cook. Na scenie pojawiali się następnie ludzie różnych narodowości, nie tylko biali Amerykanie. Google zaznaczyło swoją wielokulturowość także łącząc się na krótko telemostem ze zgromadzonych przed kamerami i telewizorami uczestnikami swoich programów szkoleniowych w Brazylii i Nigerii - w tym ostatnim wypadku akcentując jeszcze równouprawnienie płci (był to bowiem zespól złożony z samych kobiet).

Z jednej strony to bardzo ważny i silny sygnał wysłany w świat: "Jesteśmy firmą globalną, działamy nie tylko w wysoce rozwiniętym USA ale także w Nigerii, a przy tym nie dyskryminujemy nikogo". I choć trudno w tym kontekście zarzucać Apple zarzucić dyskryminację, a samo Keynote Google'a było nudne i rozwlekłe, to jednak jeśli chodzi o tego typu przekaz wygrywa właśnie ta firma.

Google z tą swoją wielokulturowością i nową linią produktów Android One skierowanych na rynki rozwijające się (tak, by każdy mógł wreszcie mieć swojego smartfona) może budzić podziw. Ten świetny wydawać by się mogło obraz Leander Kahney, redaktor naczelny Cult Of Mac, nazywa jednak fałszywym altruizmem.

Jego zdaniem Google chodzi przede wszystkim o pieniądze, o wzrost przychodów z wyświetlanych reklam, których odbiorcami będą rzesze nowych użytkowników smartfonów Android One na całym świecie.

Zwraca także uwagę na trwające od miesięcy protesty mieszkańców San Francisco, którzy narażeni są na eksmisje ze względu na skupowanie przez Google mieszkań i domów w bardziej atrakcyjnych dzielnicach tego miasta. Podczas konferencji przypomniał o tym jeden z protestujących. Ktoś inny głośno zaprotestował przeciwko kupieniu przez Google firmy Boston Dynamics, która wytwarza roboty dla wojska.

Można oczywiście zastanawiać się dlaczego na konferencji Apple nie ma tego typu protestujących. Kto chciałby wydać 1600 dolarów by krzyknąć parę zdań i zostać wyproszonym? A przecież trzeba jeszcze mieć szczęście i wylosować bilet na WWDC. Konferencja Google jest tańsza - choć na pewno nie tania. Bilet na Google I/O kosztował 900 dolarów. Możliwe, że na takie koszta stać było już protestujących.

Niezależnie od tego prawdziwego czy nie wielokulturowego przekazu jaki próbuje budować Googe, widać wyraźnie, że to, w jaki sposób firma prowadzi swoje konferencje, jest jeszcze dalekie od doskonałości. Google zdecydowanie brakuje dobrych prezenterów. Wspomniałem że Sundar Pichai wywołał u mnie skojarzenia z Timem Cookiem - choć nawet do niego mu jeszcze daleko. A przecież Cook nie jest świetnym prezenterem co więcej, jest za swoją bezpłciowość krytykowany. Apple ma jednak Craiga Federighi'ego, który zaczarował zebranych podczas Keynote otwierającego WWDC.

Nowości zaprezentowane przez Google trudno mi komentować. Nie jestem na co dzień użytkownikiem urządzeń z systemem Android, choć nowy Android L (a właśnie, Google ma problem z nazewnictwem swoich produktów) wygląda naprawdę dobrze. I jak iOS 7 był krokiem w kierunku Androida, to Android L jest krokiem w kierunku iOS.

Internet już huczy od komentarzy, że Google tak naprawdę skopiowało pomysły Apple. Faktycznie, oglądając wczorajsze Keynote miałem momentami wrażenie dejavu (podobne produkty, funkcje w systemie no i jeszcze Sundar Pichai udający Tima Cooka). Nie jest to jednak dla mnie problemem. Ważne, żeby obydwie platformy oferowały podobne rozwiązania, zyskają na tym przede wszystkim użytkownicy, czyli my sami. Cieszę się więc na ten nowości w Androidzie razem z użytkownikami tego systemu.

Na pewno ciekawie prezentuje się platforma Android Wear. Przypomina mi to trochę Pebble tyle, że tutaj dostaniemy więcej i do tego w kolorze. Nie jestem jednak pewien, czy mi osobiście potrzebna jest namiastka telefonu na nadgarstku, a takie trochę odniosłem wrażenie. Pewnie zmienię zdanie, kiedy Apple zaprezentuje swojego iWatcha.

Czas pokaże.