Fitbit Flex czyli życie w statystykach
Od mniej więcej roku sporo się pisze o wszelkiej maści urządzeniach naręcznych zwanych smartwachami. Poświęciłem im nawet połowę ostatniego odcinka podcastu Diabelskie Ustrojstwa.
Warto pamiętać, że do tej kategorii można zaliczyć również różnego rodzaju opaski monitorujące i rejestrujące naszą aktywność fizyczną. Ja od kilku tygodni noszę na ręku takie właśnie urządzenie - Fitbit Flex.
Fitbit Flex to tak naprawdę urządzenie o formie niedużej kapsułki, z wyświetlaczem złożonym z pięciu diod oraz złączem do umieszczenia w specjalnej stacji ładującej. Taka zamknięta, kompaktowa forma ma swoje plusy. Fitbit Flex jest wodoodporny.
Kapsułkę umieszcza się w specjalnej plastikowej opasce na rękę, wyposażonej w pleksiglasowy pierścień przez który widać wspomniany wyświetlacz diodowy. Opaskę zapina się na nadgarstku za pomocą specjalnej metalowej sprzączki. W komplecie znajdują się dwie takie opaski: mniejsza i większa. Można by tutaj przyjąć że jedna jest damska druga męska, ale poza wielkością są one jednakowe, trudno więc mi stosować takie kryterium podziału.
Sama opaska wygląda całkiem dobrze, jest wygodna i giętka (pod tym względem przypomina trochę opaski jakie zakłada się na basenie). Do testów otrzymałem model niebieski, choć na moje oko jest ona w kolorze szarym. Dostępna jest też wersja czarna (ciekawy jestem czy można dokupić samą opaskę w innym kolorze), zielona i różowa. Jako osoba nie nosząca zegarka potrzebowałem trochę czasu, by się do niej przyzwyczaić - zwłaszcza podczas pracy, kiedy mój nadgarstek spoczywa na obudowie MacBooka Pro. Początkowo więc traktowałem ją trochę jak obce ciało i dopiero po pewnym czasie zacząłem się do niej przyzwyczajać. Obecnie zdejmuję ją tylko po to, by naładować samego Fleksa. Przy tej okazji wspomnę, że trzeba pamiętać, by po naładowaniu umieścić go od razu w opasce. Raz będąc w połowie drogi z Łodzi do Poznania odkryłem, że mam na nadgarstku pustą opaskę. To trochę tak, jakby wybrać się w plener z analogowym aparatem fotograficznym bez filmu.
W pudełku znajdziemy także wspomnianą stację dokującą, a raczej krótki kabelek USB zakończony czymś na kształt kołyski, w której umieszczamy właściwego Fleksa do ładowania. Urządzenie działa pięć dni na jednym, trwającym trochę ponad godzinę ładowaniu.
W komplecie znalazł się także odbiornik USB, jeśli chcielibyśmy przesyłać dane do komputera. Flex łączy się z iPhonem poprzez Bluetooth 4.0. Nie musimy więc zdejmować go z ręki, by podłączyć go do gniazda jack w iPhone (jak to ma miejsce w przypadku Jawbone'a). Wystarczy, że zainstalujemy aplikację dodamy wykrytego Fleksa, a zebrane przez niego dane zostaną przesłane do programu.
W aplikacji dowiemy się ile danego dnia zrobiliśmy kroków, jaki dystans pokonaliśmy, ile minut byliśmy aktywni i ile kalorii spaliliśmy. Możemy też na bieżąco notować naszą wagę, ile kalorii przyjęliśmy w spożytych pokarmach, czy wreszcie ile mililitrów wody wypiliśmy.
Aplikacja Fitbit poinformuje nas także ile czasu i jak spaliśmy (momenty niespokojnego snu, przebudzenia itp.). Aby program przeanalizował nasz sen musimy pamiętać o przełączeniu urządzenia w odpowiedni tryb. W tym celu należy stuknąć kilka razy w opaskę, w miejscu, w którym znajduje się sam Flex.
Mamy także możliwość podejrzenia szczegółowych statystyk poszczególnych czynników (ja niestety nie mam się tutaj czym chwalić), jak na przykład ilość kroków, spalonych kalorii na przestrzeni dni, tygodni, miesięcy itd.
Program pozwala także na wyznaczanie celów, np. ilości kroków, jaką musimy zrobić danego dnia. Postęp w realizacji tego zamierzenia możemy śledzić właśnie na diodowym wyświetlaczu Fitbit Flex - w tym celu wystarczy stuknąć w niego dwa razy. Jeśli nie wyznaczymy celu sami, to program zrobi to za nas. Po jego osiągnięciu Fitbit Flex da nam znać rozbłyśnięciem wszystkich diod i wibracją. Ta ostatnia funkcja tego urządzenia jest szczególnie przydatna, jako forma alarmu. W aplikacji możemy nastawić sobie bezgłośne budzenie, a Fitbit Flex obudzi nas drgając delikatnie na naszym nadgarstku. Sprawdziłem, działa to bardzo dobrze.
Aplikacja powiązana jest oczywiście z serwisem społecznościowym. Za nasze osiągnięcia otrzymuje odpowiednie plakietki (informacja o tym przychodzi m.in. mailem). Możemy też śledzić postępy naszych znajomych, a więc i konkurować z nimi, oby tylko nie byli bardziej leniwi od nas.
Mam wrażenie, że urządzenia tego typu wymagają początkowo od użytkownika pewnej dyscypliny. Trzeba pamiętać, aby je co kilka dni naładować no i oczywiście nosić. Później, kiedy już przyzwyczaimy się do niego na tyle, że na dobre zagości na naszym nadgarstku, liczba zebranych przez niego danych będzie na tyle duża, że może zacząć być dla nas motywacją, dla ruszenia się z za biurka, choćby na dłuższy spacer.
Przyznam też, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i jestem już ciekawy tego jak sprawować się będzie Fitbit Force, którego można już nazwać smartwatchem z prawdziwego zdarzenia.
Fitbit Flex do testów dostarczył mi sklep iCorner.pl. Więcej informacji na jego temat znajdziecie na stronie www.icorner.pl/produkty/fitbit-flex/