O nowych MacBookach Air pisałem niedługo po prezentacji. Zachwyciłem się nimi, bo uzupełniły wszystkie braki poprzednich „niepełnosprawnych” komputerów z serii Air, które - przez wolne procesory i jeszcze wolniejsze dyski - nadawały się praktycznie tylko do pisania. Nie kryłem więc radości, gdy dowiedziałem się, że nowa, 13-calowa wersja MacBooka Air została do mnie wysłana. Zwłaszcza, że w komplecie, oprócz zasilacza, klawiatury i Magic Trackpada znajdował się także najnowszy 27-calowy monitor - Apple Thunderbolt Display.

Pierwsze wrażenie

Na liście wyposażenia MacBooka Air Apple powinno dopisywać pozycję czynnik wow. Używając go przez nieco ponad dwa tygodnie miałem okazję obserwować reakcję osób trzecich, często niezwiązanych z branżą komputerową i nie będących na bieżąco z nowinkami świata technologii. Nie byłoby nikogo, na kim MacBook Air - swoim wyglądem, wagą, wielkością i jakością wykonania - nie zrobiłby wrażenia. Pamiętam, że kiedyś to iMac wiódł prym w tej dziedzinie; gdy ktoś mówił „fajny monitor”, odpowiadało się „to komputer” i obserwowało osunięcie szczęki rozmówcy. Nie twierdzę, że iMac stracił tę „wartość dodaną” - uważam jednak, że Air robi większe wrażenie. Nie dziwi mnie to jednak ani odrobinę. Ten komputer jest niesamowity. Zachwycił mnie sobą w całej rozciągłości znaczenia tego słowa i to jeszcze zanim go włączyłem (!). Każdy, kto choć trochę zna ofertę komputerów Apple wie, że Air jest „ultracienkim notebookiem”, ale dopiero widząc go na żywo można zrozumieć, co to dokładnie znaczy.

Mój MacBook Pro, leżący obok Aira wygląda jak wielki i ciężki kloc, nie wspominając o starszych pecetowych laptopach znajomych. Ale to nie wielkość jest jego największą zaletą, a waga. Mimo że posiadałem go ponad dwa tygodnie, nie zdążyłem się przyzwyczaić do tego, jak jest lekki. I nie potrafiłem stłumić uśmiechu, za kadym razem, gdy do podnosiłem. A propos chwytania go i przenoszenia; należy zmienić wszystkie przyzwyczajenia i tzw. pamięć mięśniową, zanim zacznie się korzystać z Aira. Na samym początku, gdy chwytałem go, żeby go przenieść, z przyzwyczajenia używałem siły, jakiej musiałbyć użyć, by przenieść MacBooka Pro. W efekcie niemal podrzucałem Aira i musiałem być bardzo ostrożny, żeby nie roztrzaskać go o sufit. Jeśli chodzi natomiast o jakość wykonania, MacBook Air jest klasą samą w sobie. Minimalizm, jaki towarzyszył projektowaniu tego urządzenia, pozwolił zmmniejszyć ilość elementów potrzebnych do zmontowania go (technologia Unibody), a tym samym, mimo niewielkiej wagi i grubości (cienkości?) obudowa jest zaskakująco sztywna i nie budzi żadnych zastrzeżeń. Wiem, że w swoich wrażeniach nie jestem odosobniony - Michał Masłowski, autor blogu MacTutorial.pl również zachwycał się nie mniej. Dodatkowo, to, co budzi moje wielkie uznanie, to fakt, że wszystkie komputery Apple mają obecnie zunifikowaną klawiaturę (mającą ten sam układ i tę samą wielkość, zarówno w komputerach przenośnych, jak i w przypadku aluminiowej klawiatury dodawanej do komputerów stacjonarnych) - to ogromny atut, zwłaszcza, gdy ktoś korzysta więcej niż jednego urządzenia. Niby to oczywiste, a jednak nie znam żadnego innego producenta, który zachowałby taką konsekwencję. Cóż, Apple.

Po włączeniu

Wśród osób nieużywających Maków na co dzień krąży stereotyp, mówiący o tym, że nie trzeba ich wyłączać - wystarczy zamknąć klapę, a po jej otwarciu komputer sam się wybudzi w moment, przywracając wszystkie otwarte aplikacje. Od dawna jednak podobną fukcjonalność oferują także pecety z Windowsem, więc Mac nie ma wyłączności na tę opcję. Nawiązuję jednak do tego, dlatego, że te same osoby są z reguły bardzo zaskoczone, widząc ile czasu potrzebuje Mac, żeby się uruchomić, w przypadku, gdy był wyłączony (a nie uśpiony). Z reguły trwa to bowiem dłuższą chwilę. To jednak kolejny mit, który MacBook Air - ze swoim sławetnym „dyskiem” SSD - w kolejnych latach będzie obalał. Nie widziałem w swoim życiu tak szybko uruchamiającego się komputera. Od „zera” do pełnego uruchomienia systemu mija kilkanaście sekund. Wszystkie włączane później aplikacje także uruchamiają się wielokrotnie szybciej niż w przypadku komputerów z konwencjonalnymi, obrotowymi dyskami. Żeby unaocznić tę różnicę, nagrałem cały proces uruchamiania się systemu oraz kilku aplikacji (Aperture, iMovie, iPhoto, Evernote, Safari, Photoshop) umieszczonych w Login Items na nowych i zupełnie świeżych kontach użytkowników, zarówno na MacBooku Air, jak i na MacBooku Pro (model sprzed ostatniej aktualizacji, czyli zaprezentowany w lutym MC700LL/A z procesorem i5 2.3GHz, 4GB pamięci RAM i standardowym dyskiem 5400 rpm) - zobaczcie sami (a jednocześnie wybaczcie za mój palec; mój nóż jest bezwzględny i nie wybacza błędów):

Jakikolwiek dodatkowy komentarz wydaje mi się być zbędny.

Druga rzecz, która od razu rzuca się w oczy po włączniu to rozdzielczość ekranu. Do tej pory 1440x900 pikseli miały 15-calowe MacBooki Pro (nawet 13-calowy MacBook Pro do dziś ma 1280x800px, na co narzekałem wielokrotnie). W „trzynastce” wygląda to świetnie i - moim zdaniem - dla tej wielkości ekranu jest to rozdzielczość optymalna, zapewniając niesamowitą ostrość obrazu (przypomina mi to różnicę między 24- a 27-calowym iMakiem). Nie jest to jednak wyświetlacz bez wad; kąty widzenia są znacznie mniejsze niż w linii MBP, a i gamut zauważalnie węższy.

Wydajność

Gdyby porównać komputer do samochodu, możnaby stwierdzić, że Air ma świetne przyspieszenie i dynamikę - a jak sprawdza się na dłuższych trasach? Lepiej niż mógłbym przypuszczać. Instalując na nim najbardziej potrzebne aplikacje, kończyłem jednocześnie obrabiać zestaw fotografii dla pewnej korporacji. Zamówienie specyficzne, bo zawierające po kilkanaście ujęć każdego menadżera, z których każde miało być przygotowane zarówno w kolorze, jak i wersji czarno-białej. Gdy skończyłem, okazało się, że wyszło 288 fotografii, z których każde w dwóch wersjach, a wszystkie powinny być dostarczone zarówno w pełnej rozdzielczości, jak i pomniejszone na potrzeby selekcji przez klienta. Tym samym, eksport generował 1152 pliki. Uruchomiłem go na iMaku o 11:56, wiedząc, że po 13:00 kurier zjawi się po płyty. Obserwując pasek postępu, zdałem sobie sprawę, że mogę nie zdążyć. Skopiowałem więc wszystkie tiffy na zewnętrzny dysk FW, stamtąd na Aira i o 12:31 uruchomiłem ten sam proces eksportu. MacBook skończył po 41 minutach (o 13:12), po czym zdążyłem je skopiowiać z powrotem na iMaka i nagrać na płyty. Kurier zjawił się niedługo później i dopiero w jego obecności Lightroom na iMaku poinformował mnie dźwiękiem o skończonej operacji (była godzina 13:34, więc zajęło mu to 1h38m, czyli niemal 2.5x dłużej niż małemu, przenośnemu komputerowi).

Jednak za ogólnie pojętą wydajnością, stoi jeszcze co najmniej jeden parametr - pamięć RAM. Jej ilość w przypadku MacBook Air - zdawałoby się - ma szczególne znaczenie, gdyż nie ma możliwości późniejszego jej rozszerzenia. Nic bardziej mylnego. Testowy model wyposażony był w 4GB pamięci RAM, ale była to ostatnia rzecz, o jaką bym się martwił. Moment, w którym po zapełnieniu pamięci komputer zaczyna korzystać z dyskowej pamięci SWAP jest całkowicie niezauważalny. Podczas gdy w przypadku swoich pozostałych komputerów wiem dokładnie, kiedy ten moment następuje, tu zawsze byłem zaskoczony, widząc w Activity Monitor, że zielone pole na wykresie zniknęło. Idąc dalej tym tokiem myślenia, można założyć, że MacBook Air ma tyle pamięci RAM ile ma wolnej przestrzeni na dysku + 4GB. Niesamowite. Ani razu nie udało mi się go „zadławić”, nawet mając uruchomione ponad 20 aplikacji.

Potem wykonałem na nim zestaw standardowych testów, których wyniki prezentuję poniżej. Na początku, będąc zadowolonym, że dotarł do mnie egzemplarz z dyskiem Samsunga, oznaczonym symbolem SM235C (który według wielu źródeł jest szybszy niż dysk Toshiby, również montowany w tym modelu), przetestowałem prędkości odczytu i zapisu:

Import 128 RAW z włączonym renderingiem 1:1:

MacBook Air i5 1.7GHz
14m42s
iMac i7 3.4GHz
6m54s
Mac mini i5 2.5GHz
11m20s
Mac mini server
10m40s
MBP i5 2.3GHz
14m23s
iMac C2D 2.4GHz
17m23s
MBP C2D 2.33GHz
23m48s
Eksport 128 RAW do TIFF 16-bit, bez kompresji:
MacBook Air i5 1.7GHz
13m34s
iMac i7 3.4GHz
7m15s
Mac mini i5 2.5GHz
13m09s
Mac mini server
10m58s
MBP i5 2.3GHz
17m09s
iMac C2D 2.4GHz
16m22s
MBP C2D 2.33GHz
21m07s
Eksport 128 RAW do JPEG 100% z wyostrzeniem 'Matte Paper: Standard':
MacBook Air i5 1.7GHz
17m37s
iMac i7 3.4GHz
8m36s
Mac mini i5 2.5GHz
13m30s
Mac mini server
13m15s
MBP i5 2.3GHz
18m16s
iMac C2D 2.4GHz
21m55s
MBP C2D 2.33GHz
28m39s

Ciekawy w tym wszystkim jest fakt, że w powyższych testach wypada nieco lepiej niż MacBook Pro z szybszym przecież procesorem (i5 1.7GHz vs. i5 2.3GHz).

Konwersja 1080p do iPad - 4.28GB » 72.8MB:

MacBook Air i5 1.7GHz
14m08s
iMac i7 3.4GHz
6m24s
Mac mini i5 2.5GHz
13m50s
Mac mini server
8m58s
MBP i5 2.3GHz
12m19s
iMac C2D 2.4GHz
20m06s
MBP C2D 2.33GHz
32m20s

Konwersja 1080p do iPhone - 4.28GB » 30MB:

MacBook Air i5 1.7GHz
8m23s
iMac i7 3.4GHz
5m03s
Mac mini i5 2.5GHz
11m56s
Mac mini server
6m56s
MBP i5 2.3GHz
7m17s
iMac C2D 2.4GHz
11m25s
MBP C2D 2.33GHz
15m04s

Konwersja 720p do iPad - 184MB » 40MB:

MacBook Air i5 1.7GHz
3m12s
iMac i7 3.4GHz
1m00s
Mac mini i5 2.5GHz
2m33s
Mac mini server
1m38s
MBP i5 2.3GHz
2m36s
iMac C2D 2.4GHz
4m50s
MBP C2D 2.33GHz
6m38s

Konwersja 720p do iPhone - 184MB » 13MB:

MacBook Air i5 1.7GHz
50s
iMac i7 3.4GHz
22s
Mac mini i5 2.5GHz
49s
Mac mini server
31s
MBP i5 2.3GHz
44s
iMac C2D 2.4GHz
1m16s
MBP C2D 2.33GHz
1m41s

W zestawie z monitorem

„Dołączony” do komputera Apple Thunderbolt Display robi niemniejsze wrażenie. Wygląda świetnie; zarówno obudowa, jak i obraz (choć jako grafik i fotograf mam swoje zastrzeżenia, zresztą te same, co w przypadku 27-calowego iMaka). Funkcjonalnie także wypada znakomicie; monitor staje się swoistym dokiem dla ubogiego w porty MacBooka Air (co zauważane jest także przez innych, proponujących własne doki), rozszerzając go o dodatkowe trzy porty USB, FW800, LAN oraz dodatkowy port Thunderbolt, jednocześnie go zasilając. To rozwiązanie to naprawdę świetna sprawa; podczas testu nawet nie wyciągnąłem zasilacza do komputera z kartonu. Jedyną rzeczą, jaka mi się nie podobała, to fakt, że w MBA złączę MagSafe oraz port Thunderbolt rozłożone są po przeciwnych stronach obudowy, przez co przewód z monitora musi „okalać” komputer, tworząc pewnego rodzaju bałagan na biurku (ten fragment napisał ten czepialski esteta we mnie, który czasem się wtrąca, wybaczcie) w przeciwieństwie do tego, co Apple prezentuje na dedykowanej stronie Thunderbolt Display, podłączając go do MacBooków Pro.

Nie sposób jednak pisać o Apple Thunderbolt Display i nie wspomnieć o jego cenie, która jest wysoka. Bardzo wysoka. Wielu powiedziało by: ‘za wysoka’. Wydając te same pieniądze, można stać się posiadaczem np. monitora NEC PA241W, który jakością obrazu (mówiąc bardzo oględnie) „miażdży” ATD. Co więcej, nawet 27-calowy Dell U2711, który także jest lepszym monitorem niż ATD, jest dostępny za połowę ceny monitora Apple. I, teoretycznie, mam tego świadomość. A jednak widząc go na biurku, używając przez kilkanaście dni, nie jestem w stanie dopuścić do siebie myśli, że mógłbym kupić inny monitor. Naprawdę. Być może w tym momencie zostanę oskarżony o „fanbojizm”, ale nic na to nie poradzę. Idea, stojąca za tym „dokiem z wyświetlaczem” w połączeniu z MacBookiem Air, naprawdę do mnie przemawia. Wygoda jaką oferuje jest bowiem nie do przecenienia.

Na kilka dni MacBook Air stał się moim głównym komputerem - starałem się nie używać iMaka do niczego poza „udostępnianiem” danych MBA - i bardzo mi się to podobało. Coraz częściej myślę o używaniu tylko jednego komputera; w dużej mierze ma to pewnie związek z koniecznością synchronizacji danych, pamiętania gdzie co jest, a i tak w praktyce, okazuje się, że dane, które są potrzebne, znajdują się na innym komputerze (nieustannie udoskonalam swój „workflow przepływu danych”, a jednak nadal jest on daleki od ideału). I MacBook Air mógłby się sprawdzić w takiej roli; dzięki jego wadze, mogłem go mieć cały czas przy sobie (15-tkę zabieram tylko wtedy, gdy koniecznie muszę), dzięki niesamowitej baterii, nie musiałem nawet korzystać z zasilacza, a wracając do domu mogłem kontynuować pracę w wygodnej konfiguracji z 27-calowym monitorem-zasilaczem.

Łyżka dziegciu

Zestaw, o którym pisałem powyżej, jest świetny, ale nie jest idealny. Przekonałem się o tym już drugiego dnia, kiedy to jedna z par ślubnych przyjechała po odbiór fotografii. W tym celu zawsze tworzę pokaz kilkudziesięciu wybranych ujęć w Aperture, żeby bezpośrednio zainteresowani mogli się zapoznać z efektem już na miejscu, w momencie odbierania płyt. Do Aprture importuję wyeksportowane z Lightroom pliki jpg w pełnej rozdzielczości, „ważące” średnio ok. 20MB (to na wypadek sytuacji, w której jeden z widzów prosi o przybliżenie danego fragmanetu fotografii). Skopiowałem więc bibliotekę z tymi fotografiami i przygotowanym pokazem na MacBooka Air i uruchomiłem pokaz, wyświetlając go na zewnętrznym monitorze. Byłem jednak bardzo zaskoczony, widząc, że przejścia pomiędzy zdjęciami są „nie-dość-płynne”. Te spowolnienia nie utrudniały wprawdzie odbioru zdjęć, ale były wyraźnie zauważalne. Na tyle, że nigdy więcej bym tego nie powtórzył. Równie „dziwnie” zachowywał się w trakcie wyświetlania materiału wideo (i to nawet tylko 480p) na pełnym ekranie zewnętrznego monitora - obraz był płynny, ale wentylator wyraźnie dawał znać, że MacBook Air się męczy. Winnym za taki stan rzeczy obarczyłbym układ graficzny Intela, z którym nigdy się nie polubiłem.

O dziwo, problem z płynnością i hałasem znika, gdy klapa MacBooka Air jest zamknięta, a jego wyświetlacz - wyłączony. ATD przejmuje wówczas rolę głównego monitora (tj. wyświetla MenuBar i Dock) i nie sposób się do czegokolwiek przyczepić.

Konkluzja

Wspomniane powyżej wady nie zmieniają jednak mojego nastawienia i nie umniejszają zachwytu. Nigdy wcześniej nie korzystałem z komputera tak bliskiego ideałowi. Pamiętam czas, gdy dowiedziałem się, że 12-calowy PowerBook G4 (którego uwielbiałem) został wycofany z produkcji, obawiałem się, że nie będzie miał ów godnego następcy. Rzeczywiście, przez długi czas nie miał. Nowy MacBook Air, jest nie tylko jego godnym następcą, ale całkowicie redefiniuje pojęcie ‘komputera mobilnego’.

W biografii Steve’a Jobsa, którą właśnie czytam, znalazłem cytat Andy’ego Hertzfelda, który, choć opisuje nastawienie Jobsa w kwestii projektowania nowych urządzeń, doskonale pasuje do nowego MacBooka Air: „The goal was (…) to do the greatest thing possible, or even a little greater.”