Kiedyś świat Apple (przynajmniej w Polsce, ale zawsze byliśmy do tyłu) był jakby nieco z boku – w świecie PC maki były egzotyczne, pojawiały się rzadko, a jeśli już charakterystyczny znaczek z jabłuszkiem zaistniał w otoczeniu, przyciągał wzrok właśnie tym, że 'pojawiał się', a nie było to coś normalnego. (No dobra, w pracowniach szkolnych stały maki, ale nadal rzadko). A teraz jest iPhone i mają go tzw. 'wszyscy'. Na ulicy - gejfon. W tramwaju - gejfon. W kieszeni - gejfon. Wszędzie.

Disclaimer: nie byłem, nie jestem i nie będę 'starym wyjadaczem' w społeczności Apple-userów. Jestem nówka sztuka, z czasów już Inteli. W życiu nie zamierzam sobie uzurpować prawa do mentorskiego 'tak było, słuchaj mnie, gówniarzu'. Natomiast mam oczy i uszy, mam też – nie chwaląc się – całkiem dobrą pamięć. Dlatego niniejszym przyznaję sobie uprawnienia do wypowiadania się o tych czasach, a jeśli jakimś dinozaurom naszego małego podwórka to nie pasuje, niech nie czytają.

Kiedyś firma z Cupertino produkowała komputery. Potem (dość długo 'potem', trzeba dodać) pojawił się iPod i jednocześnie otwieranie się na inny segment rynku. Oczywiście trzeba być idiotą, żeby takie posunięcie krytykować – mimo całego fejmu, całej otoczki wyjątkowości i elitarności przedsiębiorcy chodzi o zysk. Jeśli można na czymś zrobić pieniądze, a do tego bazując na właśnie temu 'poprzedniemu wrażeniu' stworzyć produkt, który wkrótce zawładnie rynkiem – ba, stanie się 'kultowy' - to właśnie tak należy postąpić. iPod jest naprawdę porządnym kawałkiem odtwarzacza, bardzo się cieszę, że powstał.

Z tym, że taki iPod niekoniecznie wpłynął na zmiany w społeczności. Jasne, był urządzeniem masowym, wkrótce mieli go prawie wszyscy, natomiast ze względu na prostotę całego pomysłu, łatwość obsługi i konkretne, wąskie przeznaczenie (słuchanie muzyki), w bardzo niewielkim stopniu interferował z resztą produktów. Społeczność (taka jak nasze forum, chociażby) tworzy się z jednej strony z pasji i chęci jednoczenia się z innymi 'takimi jak ja', dochodzi do tego jednak jeszcze jeden ważny aspekt – szukanie pomocy w rozwiązaniu problemu. A co może się popsuć w takim iPodzie? Słuchawki – wymienić, solved. Wyświetlacz – wymienić, solved. Zdechła elektronika – wyrzucić, kupić nowego, solved. I tak dalej – mimo mnogości potencjalnych problemów są one trywialne i śmiem twierdzić, że w budowaniu społeczności nie odniosły jakiejś wielkiej roli.

Z gejfonem (namiętnie zamierzam tak nazywać iPhone – robię tak od początku posiadania go i w nosie mam, co kto o tym sądzi) sprawa jest inna. To już nie jest kawałek plastiku, fancy kółeczko i proste schodkowe menu. Jest to produkt z zaawansowanym systemem operacyjnym, miliardem opcji konfiguracyjnych, a do tego z okazji istnienia AppStore urządzenie o praktycznie nieskończonym potencjale rozbudowywania go o nowe funkcjonalności. Zupełnie jak z komputerem - tyle wariacji, ile użytkowników i -naście razy więcej możliwych problemów. I to tylko w wersji 'oficjalnej' – jailbreak i związane z nim dodatkowe możliwości/kłopoty to praktycznie zdublowanie otrzymanej w poprzednim zdaniu wirtualnej liczby.

W związku z powyższym oraz przy założeniu tezy 'wspólne problemy budują społeczność' (która jest raczej oczywista) staliśmy się w ciągu ostatnich kilku lat świadkami całkiem poważnej rewolucji. Do 'elity', czyli ukrytych gdzieś po kątach użytkowników komputerów Apple nagle w bardzo szybkim tempie dołączyła bardzo duża grupa ludzi nowych, ludzi niejako 'z nikąd', którzy przyszli i powiedzieli 'mam gejfona, mam Apple, jestem taki jak Ty'. Ze względu na popularność i-telefonu plus swoisty 'lans' grupa strasznie zróżnicowana – od poważnych Panów Biznesmenów przyzwyczajonych do płatnego supportu i wyrażających podejście stricte roszczeniowe do bandy małolatów, dzieci bogatych rodziców, wyrażających podejście ' ??' albo 'reprezentujem jotpe na pińcet procęt jakmi wogole nj pomagash to jesteś i niema co'. (Generalizuję? Owszem, bo mogę.) Do tego ta grupa coraz silniej wrasta dalej – rodzi się myślenie 'kupiłem iPhone, fajne toto, a może kupię też Maca?'.

I teraz rodzi się pytanie: czy to dobrze? Czy nie zatraciliśmy przypadkiem czegoś wypracowanego przez długie lata?